2008/11/05

Max-Film, partyjna ofiara rynku

Komentarz Seweryna Blumsztajna
W naszym serialu o Max-Filmie nie ma wielkich przekrętów, afer na setki milionów i prokuratorów. W każdym z kolejnych odcinków tej opowieści przebija beznadziejna rzeczywistość publicznego przedsiębiorstwa, które usiłuje zmierzyć się z rynkiem. Podatnicy stracą jeszcze dużo milionów złotych, nim Max-Film skonsumuje na pensje urzędników wszystkie swoje nieruchomości i wreszcie splajtuje. Długi spłaci marszałek Struzik, czyli my. Publiczne przedsiębiorstwo może działać tylko tam, gdzie rynku nie ma lub chcemy go korygować. Kiedy mamy np. naturalny monopol, jak chociażby dystrybucja energii, i nie chcemy, by ktoś dzięki temu monopolowi windował ceny. Kiedy usługa jest np. kompletnie nieopłacalna, a niezbędna ludziom itp. Wtedy opłaca się ponosić koszty nieudolnych, mianowanych partyjnie urzędników. Bo tylko za pomocą politycznych narzędzi możemy pomóc ludziom.
Dlaczego jednak publiczne przedsiębiorstwo ma zarządzać kinami? Jeżeli samorząd Mazowsza uważa, że w Siedlcach brakuje kina, to niech dogada się z jakąś profesjonalną siecią - wiadomo, że kulturę na prowincji trzeba wspierać. Jednak konkurować z taką siecią nie ma żadnego sensu. Na rynku urzędnicy przegrają.
Historia Max-Filmu to typowa opowieść o przedsiębiorstwie - przechowalni partyjnych kadr i wyrzucaniu publicznych pieniędzy w błoto. Przyszłość Max-Filmu jest oczywista. Czy politycy odpowiedzialni za ten skandal poniosą konsekwencje, już oczywiste nie jest. W tym interesie wspólnikami były wszystkie partie.
Może jednak ktokolwiek, nie oglądając się na przeszłość, zamknie ten kramik i uratuje, co jeszcze uratować można.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna

Brak komentarzy: