2007/10/31

Miecugow: Pani prezydent - po co ten szum?

Pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz sypnęła jak z rękawa pomysłami nowych lokalizacji Stadionu Narodowego. Łomianki, Służewiec, Białołęka, Bielany - to tylko pierwsze z brzegu propozycje i nie wykluczam, że pojawią się następne - pisze w DZIENNIKU publicysta TVN Grzegorz Miecugow.
Wygląda mi to na scenariusz, który można zamknąć w zdaniu: wszędzie, byle nie obok Stadionu Dziesięciolecia. Przyznam, że jest to stanowisko zaskakujące. No bo cóż się zmieniło w ciągu ostatnich kilku tygodni, czyli od chwili podjęcia decyzji o nierozbieraniu starego stadionu i o wybudowaniu nowego obok? Na pewno nie to, że dowiedzieliśmy się prawdy o cenach gruntu w centrum stolicy. O tym, że jest drogo, wie każdy średnio zorientowany deweloper, nie wierzę zatem, że pani prezydent dowiedziała się tego od audytorów.
Nie przekonuje mnie też wcale argument, że wielkie metropolie wyrzucają stadiony na obrzeża, bo to nieprawda. Czasami wyrzucają, czasami nie. Wyrzucają wtedy, kiedy z rachunku ekonomicznego wynika, że obiekt da się utrzymać, jeśli organizuje się w nim wielkie imprezy masowe, mecze piłkarskie, zawody lekkoatletyczne i koncerty. Przy tym dodajmy, że wyrzucają tylko wtedy, kiedy mają doskonale zorganizowaną komunikację, tak jak na przykład w stolicy Bawarii Monachium, w którym stadion powstał przy skrzyżowaniu dwóch autostrad. Chciałbym zwrócić Pani prezydent Hannie Gronkiewicz-Waltz uwagę, że w Warszawie jak na razie nie mamy takiego skrzyżowania, ba, nie mamy nawet obwodnicy miasta, którą oczywiście można i trzeba zbudować, ale to nie załatwi problemu skomunikowania takiego obiektu z lotniskiem, dworcami i miastem.
Warszawski Stadion Narodowy miał się utrzymywać nie tylko z organizowania na nim wielkich zawodów sportowych i wielkich wydarzeń kulturalnych, ale z bardzo wielu drobniejszych przedsięwzięć. Miało tam powstać zarówno centrum handlowe, jak i hotel lub nawet kilka hoteli, słowem, miało to być miejsce tętniące życiem. W centrum Warszawy byłaby na to spora szansa, na obrzeżach już raczej nie.
Od biedy zrozumiałbym Hannę Gronkiewicz-Waltz, gdyby położyła na stół jakąś konkretną inną lokalizację, z dokonanym szacunkiem kosztów budowy samego stadionu i towarzyszącej mu odpowiedniej infrastruktury. To pozwoliłoby fachowcom na rzeczową dyskusję, a architektom dawałoby szansę na zastanowienie się, czy jest w ogóle sens stawać do konkursu. Bo to nie jest całkowicie bez znaczenia, jak wygląda otoczenie, w środku którego ma powstać taki obiekt. Zupełnie inną bryłę architekci zaprojektują na Saskiej Kępie, a zupełnie inną w Łomiankach. I nie łudźmy się, zamieszanie, do którego doprowadziła pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz już działa na niekorzyść przyszłego stadionu, bo zasiało niepewność wśród architektów przygotowujących się do startu w konkursie. Jaki jest bowiem sens inwestowania w ten konkurs, skoro nad podstawą takiego przedsięwzięcia, czyli nad lokalizacją, pojawia się coraz większy znak zapytania. Tym większy, im bardziej Hannie Gronkiewicz-Waltz wtórują politycy Platformy Obywatelskiej, którzy mają być ministrami w przyszłym rządzie.
Powtórzę zatem pytanie do pani prezydent - cóż takiego stało się w ostatnich tygodniach, że zamiast entuzjastycznych zapowiedzi budowy drugiej linii metra prowadzącej właśnie do Stadionu Narodowego i zamiast zapowiedzi specjalnej kładki dla pieszych łączącej prawy i lewy brzeg Wisły, nagle słyszymy wymienianie nazw podwarszawskich gmin? Patrzę w kalendarz i widzę tylko jedno takie wydarzenie: 21 października - wybory. I tak sobie myślę, czy przypadkiem nie jest tak, że po prostu Platforma Obywatelska wcale nie chce Stadionu Narodowego w Warszawie? Może. Ale jeżeli tak jest w istocie, to po co tworzyć cały ten szum medialny. Może trzeba to nam powiedzieć otwartym tekstem. No i wyjaśnić, dlaczego.
Źródło: Dziennik.pl

Interesujący film!

PO: Stadion Narodowy jednak w centrum Warszawy

Można zwariować z tą Platformą. Nadażyć za nimi po prostu nie sposób. Zresztą....polecam lekturę i niech każdy sam sobie wyrobi zdanie:-)

Najpierw Hanna Gronkiewicz-Waltz siała zamęt mówiąc, że Stadion Narodowy powinien być zbudowany pod stolicą, a nie blisko centrum, jak chce PiS. Później prezydent Warszawy mówiła o Służewcu i Białołęce dodając, że to tylko propozycje. Dziś jej koledzy z PO przyznali rację PiS, że lepiej, by Stadion Narodowy powstał przy Stadionie X-lecia.

O tym, że Platforma zmienia zdanie, poinformował dziś w radiu TOK FM Mirosław Drzewiecki z PO. Budowę Stadionu Narodowego przy Stadionie X-lecia nazwał "planem A". Przewiduje on także, że stadion byłby na tyle duży (prawdopodobnie na 55 tys. osób), by móc rozpocząć mistrzostwa Euro 2012 inauguracyjnym meczem.
"Jeżeli byłaby sytuacja taka, że wszyscy zostalibyśmy wprowadzeni w błąd i zaniedbania rządu doprowadziłyby to tego, że budowa na błoniach Stadionu X-lecia byłaby niemożliwa, to wtedy trzeba szukać planu B" - dodał Drzewiecki.
Michał Pietrzak
Źródło: Dziennik

Gowin stawia warunki wejścia do rządu

Czołowy konserwatysta PO Jarosław Gowin uzależnia swoje wejście do rządu Donalda Tuska od obsady innych ministerstw – nieoficjalnie dowiedział się „Wprost”.
Szef Platformy Obywatelskiej zaproponował mu objecie funkcji szefa MEN. Z naszych ustaleń wynika jednak, że krakowski polityk na razie skłania się do odrzucenia tej oferty. Powód? – Boi się, że zostając ministrem, pełniłby funkcję konserwatywnego listka figowego dla dworu Tuska, który ma stanowić trzon rządu – mówi nam jeden ze znajomych Gowina. Jego główne zastrzeżenia mają dotyczyć kandydatur Grzegorza Schetyny na szefa MSWiA oraz Mirosława Drzewieckiego na ministra sportu.
Ostateczną decyzję Gowin uzależnia od tego, czy w rządzie Tuska znajdzie się miejsce dla innego konserwatywnego polityka Platformy Bogdana Zdrojewskiego, który był przymierzany do MON lub resortu kultury. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że obecny szef klubu parlamentarnego PO nie cieszy się zbyt dużym zaufaniem kierownictwa partii i może mieć problem z uzyskaniem jakiegokolwiek stanowiska w gabinecie Tuska.
Sam Gowin na razie unika jednoznacznych deklaracji. - Na pewno będę bardzo mocno wspierał rząd Donalda Tuska. Konkretna forma wsparcia będzie jednak przedmiotem moich ustaleń z przewodniczącym partii – mówi „Wprost".

Hanka, dlaczego nas zdradziłaś?!

Stadion Narodowy jednak nie na Pradze? - Pomysł Hanny Gronkiewicz-Walz to ostatnie draństwo - mówią prażanie.
Na Pradze wrze. Nigdy jeszcze mieszkańcom nie zależało tak bardzo na tym, żeby wypowiedzieć się dla "Gazety". Gdy pytaliśmy na ulicach, co myślą na temat nowej lokalizacji Stadionu Narodowego, natychmiast wokół nas gęstniał tłum. Żadna z kilkudziesięciu pytanych losowo przez nas osób nie pochwaliła pomysłu pani prezydent. Przeciwnie, nasi rozmówcy nie kryli wściekłości.
- Gdy usłyszałem, że stadion ma powstać w Łomiankach, to oniemiałem. Teraz słyszę, że jest kilka innych koncepcji, ale wszystkie omijają Pragę. Nie wiem, czy Hanna Gronkiewicz-Walz potrafi łgać jak z nut, czy za jej decyzją kryje się jakaś większa granda - mówi Waldemar Karolowski z ul. Targowej. Jego żona aż trzęsie się z nerwów. - Przed wyborami były obiecanki cacanki. Ale my wierzyliśmy w uczciwość i wartość słowa pani prezydent. I co? Oszukała nas! - mówi Iwona Karolowska.
Burzę rozpętał ostatni pomysł Hanny Gronkiewicz-Walz. Pani prezydent uznała, że ziemia w rejonie Stadionu Dziesięciolecia jest na tyle droga, że warto by było spożytkować ten teren w inny sposób: sprzedać, za uzyskane kwoty zbudować stadion na peryferiach.
Tydzień temu powiedziała "Gazecie": - Mam pokusę, by Stadion Narodowy przenieść poza granicę Warszawy, np. do Łomianek. Sprzeciwia się temu Michał Borowski odpowiedzialny w Ministerstwie Sportu za przygotowania do Euro 2012. Ostrzega, że jeśli na czas nie podpisze się stosownej umowy na zaprojektowanie stadionu, planowane w Warszawie mecze trzeba będzie przenieść do Chorzowa. Bo tylko tamtejszy stadion pomieści wymagane 55 tys. widzów.
Prażanie są wściekli i zawiedzeni. Nie przebierają w słowach. O Hannie Gronkiewicz-Walz mówią: kłamczucha, oszustka, zdrajczyni. - Byłam na mszy w katedrze, gdzie Hanna Gronkiewicz-Walz prosiła o nasze głosy. Mówiła wtedy, żebyśmy pozwolili jej zaopiekować się jej Pragą. Gdy usłyszałam, że stadionu na Pradze nie będzie, nie mogłam w nocy spać - mówi Władysława Prokop z ul. Blaszanej. - Na tej opiece wyszliśmy, jak Zabłocki na mydle. Niech pani zapyta Hankę, dlaczego nas zdradziła - dodaje Jarosław Skupień handlujący na bazarze przy ul. Targowej.
Mieszkańcy Pragi uważają, że zostali wykorzystani w wyborczej walce o głosy. - Kupiono nas obietnicą zmiany Pragi na lepsze. Teraz wiemy, że można zapomnieć o szybkiej modernizacji Dworca Wschodniego i doprowadzeniu metra na Dworzec Wileński. Praga dalej będzie zaściankiem - denerwuje się Jakub Dawidziuk, emeryt z ul. Ząbkowskiej. Również młodzi prażanie nie kryją zawodu. - Zależało mi na stadionie, bo mój chłopak jest kibicem. Razem chodzimy na mecze i gdyby te odbywały się w naszej dzielnicy, mielibyśmy blisko - zauważa Monika Rejf. Starsi mieszkańcy Pragi planują protestacyjny marsz pod ratusz. - Potrzebny jest nam tylko lider, który zwołałby ludzi na konkretny dzień i godzinę - gorączkuje się Tomasz Zawistowski. I ostrzega: - Niech Hanka nie przyjeżdża na Pragę, bo nie ręczę za siebie!
Ostrzegają też bracia Mariusz i Łukasz, którzy w przejściu pod Dworcem Wileńskim czekali na kebaba. - Ja tam agresywny nie jestem, ale niech ona nam tu swoją lancią teraz oczu nie kłuje - mówi Łukasz. A jego brat dodaje: - Wiesz, czym dla kibiców jest stadion z prawdziwego zdarzenia? No to wiesz, co teraz czują kibice!
Na Pradze nie brakuje też głosów, że trzeba poprosić o pomoc PiS. - Głosowałam na Platformę, bo nie podobało mi się, co wyrabiają pisowcy, ale teraz niewykluczone, że pójdziemy po pomoc do któregoś z nich. Nie zostawimy tak tej sprawy - odgraża się pani Ewelina mieszkająca przy ul. Białostockiej. Pan Bartosz, jej narzeczony, dodaje, że tak łatwo pani prezydent nie uda się prażan "wysiudać". - A jeśli nawet - dodaje pan Bartosz - to Praga jej tego nie daruje.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Katarzyna Wójtowicz

2007/10/30

Tomaszewski: Prezydent Warszawy nas kompromituje

Na zamieszaniu wokół lokalizacji Stadionu Narodowego może stracić przede wszystkim stolica. - Nikt nie zabierze nam Euro jeżeli nie zdążymy z 55-tysięcznym stadionem w Warszawie. To warszawiacy sami sobie zabiorą możliwość uczestniczenia w wielkim święcie - twierdzą zgodnie goście "Magazynu 24 godziny".
Sabotażystka?
Według Jana Tomaszewskiego, gdyby mecz otwarcia Mistrzostw Europy w 2012 roku nie odbył się w Warszawie, świadczyłoby to nie tyle o kompromitacji, ile o sabotażu. - Bo to, co robi pani prezydent Warszawy to jest sabotaż. Stadion Narodowy jest sprawą narodową, a nie sprawą PiS-u, czy Platformy. To, co się dzieje wokół jego lokalizacji jest draństwem - atakował Tomaszewski."Człowiek, który zatrzymał Anglię" udzielił też rady Hannie Gronkiewicz-Waltz: - Jeżeli pani prezydent szuka pieniędzy z gruntów, to niech sprzeda Uniwersytet Warszawski i przeniesie go do Łomianek - ironizował były bramkarz.
- Pan zbyt emocjonalnie podchodzi do problemu - odpierał atak Wiesław Wilczyński, podwładny prezydent stolicy. Szef miejskiego biura sportu uważa, że najważniejsze jest, aby Stadion Narodowy kosztował jak najmniej. - Po co sięgać po pieniądze państwa albo samorządu, jeżeli można znaleźć alternatywne źródło finansowania? - pytał Wilczyński.
"Mieć", czy "być"?
Ale według prezesa polskiego Związku Piłki Nożnej Michała Listkiewicza nie o pieniądze nalezy się martwić. - Nie zasłaniajmy się tylko nimi. Mamy przecież gwarancje, wiedzieliśmy na co się piszemy. Problem ze Stadionem Narodowym nie zaczął się dzisiaj i nie dotyczy tylko kwestii materialnej. Przypomnę, że to jest już czwarty pomysł na to, co ma się stać ze Stadionem X-lecia. Raz "Narodowy" ma być na jego miejscu, innym razem jest przesuwany w bok. Zdecydujmy się na jeden wariant i działajmy szybciej, tak jak Wrocław, który też zmienił lokalizację swojego obiektu - apelował Listkiewicz.
Wojciech Zabłocki, architekt i były olimpijczyk, podzielił zdanie prezesa PZPN. - To nie pieniądze i nie sama budowa jest problemem. Najważniejsze żeby przez przynajmniej 14 godzin okolice stadionu tętniły życiem. Dlatego najlepszą lokalizacją pod jego budowę są tereny Stadionu X-lecia - uważa Zabłocki. Według architekta nie można zabierać terenu zwykłym warszawiakom i oddawać go ludziom bogatym, którzy kupią tam działki.
Do swojego pomysłu Zabłocki nie musiał przekonywać ani Listkiewicza, ani Tomaszewskiego. Cała trójka była zgodna, co do tego, że stadion musi na siebie zarabiać także na co dzień, bo w przeciwnym razie łatwo może ściągnąć na siebie widmo bankructwa. A żeby stadion "żył", to nie może "znajdować się na jakiejś wsi w Łomiankach" - tłumaczył w swoim stylu Tomaszewski.
W Warszawie, czyli... na obrzeżach
Stadion tętniący życiem marzy się też Wilczykiemu, ale szef miejskiego biura sportu chce tego dokonać w inny sposób. - Położenie poza miastem nie musi oznaczać bankructwa. Są miejsca, które tętnią życiem, choć leżą poza miejskimi aglomeracjami, na przykład galerie handlowe - wyjaśniał.Na pytanie prowadzącej "Magazyn 24 Godziny" Justyny Pochankę o to, gdzie powinny stanąć trybuny Narodowego Wilczyński odparł enigmatycznie: "No oczywiście, że w Warszawie, czyli także na jej obrzeżach".
Zagadka szefa biura sportu nie spodobała się jednak Janowi Tomaszewskiemu i - jego zdaniem - kibicom też się nie spodoba. - Myślę, że fani piłki nożnej już na najbliższym meczu Legii z Ruchem podziękują pani Gronkiewicz-Waltz za to zamieszanie - zaznaczył były reprezentant.Głos w sprawie "problemu Stadionu Nardowego" zabrał wcześniej również Donald Tusk. Lider PO - i kandydat na premiera - stwierdził jednak, że lokalizacja to problem drugorzędny, bo najważniejsze jest pytanie, czy Polska zdąży z przygotowaniami. Tusk zarzucił obecnemu rządowi "skandaliczne zaniechania" w tej sprawie.
ŁOs
Źródło:
http://www.tvn24.pl/

Stadion Narodowy i kompromitacja ratusza

Forsując przeniesienie Stadionu Narodowego na peryferie pół roku po ogłoszeniu Euro 2012, Hanna Gronkiewicz-Waltz naraża na śmieszność siebie i swój urząd. Dalsze spory o lokalizację mogą pogrzebać całą imprezę w stolicy.
Lech Kaczyński swoje rządy w stołecznym ratuszu zaczął od wielkiej kontestacji dorobku swoich poprzedników. Jedną z jego pierwszych decyzji było unieważnienie przetargu na odbudowę pałacu Saskiego, a potem zakwestionowanie planu zagospodarowania pl. Defilad. Ta polityka negacji zakończyła się spektakularną klęską. Inwestycje w Warszawie stanęły, a PiS po czterech latach rządów przegrał tu wybory samorządowe, choć zaproponował warszawiakom swojego najpopularniejszego polityka Kazimierza Marcinkiewicza.
Pani prezydent Łomianek?
Dziś po metodę palenia tego, co zrobili poprzednicy z wrogiej opcji politycznej, sięga Hanna Gronkiewicz-Waltz. Koncepcję budowy Stadionu Narodowego obok Stadionu Dziesięciolecia przygotował rząd Jarosława Kaczyńskiego. Ale z tego jeszcze nie wynika, że był to pomysł zły. To prawda, że grunt wokół stadionu jest cenny, można go sprzedać i nowy obiekt wznieść pod miastem. Ale rozumując w ten sposób, trzeba by sprzedać Zoo czy teren na Powiślu przeznaczony pod Centrum Nauki Kopernik. Budżet by się wzbogacił, za to Warszawa straciłaby kulturalne i miastotwórcze instytucje. A chyba nie o to chodzi.
Stadion Dziesięciolecia ma bowiem atuty, których nie można znaleźć w alternatywnych propozycjach Hanny Gronkiewicz-Waltz. To tam przebiega linia średnicowa, dzięki której kibice mogliby dojechać bezpośrednio na mecze. I tam jest kilka linii tramwajowych, których modernizację zaplanowano na najbliższe lata.
Ta wielka sportowa inwestycja przyspieszyłaby budowę drugiej linii metra i wymusiła wytyczenie przygotowywanej od dziesięcioleci tzw. małej obwodnicy Warszawy (od ronda Żaba do ronda Wiatracznej). Doczekalibyśmy się dokończenia Trasy Świętokrzyskiej, czyli zbudowania wygodnych dojazdów do mostu, który może zachwycać architekturą, ale od lat stoi niewykorzystany. Wreszcie dzięki Stadionowi Narodowemu Praga przestałaby być zaniedbaną "Warszawą II", a całe miasto zyskałoby sportowo-wypoczynkowe centrum oddalone od Śródmieścia o kilka minut podróży samochodem.
Mówienie o lokalizacji w Łomiankach zakrawa na żart. Nie ma tam infrastruktury komunikacyjnej. Poza tym prezydent Warszawy to nie burmistrz Łomianek i powinna dbać o rozwój swojego miasta a nie peryferii.
Hanna Gronkiewicz-Waltz wyciąga jak z kapelusza następne propozycje. Ale ani na Służewcu, ani na Białołęce czy w Wawrze nie będzie metra, a do kolei tam daleko. Po triumfie PO w ostatnich wyborach wydawało, że Warszawa wreszcie ma szczęście. Dotąd jej prezydenci byli z innej opcji politycznej niż rząd. Wojewoda robił na złość ratuszowi, prezydenci Warszawy krytykowali rząd za pomijanie stolicy przy podziale pieniędzy z budżetu centralnego.
Inne miasta już się cieszą
Gdy Polska dostała Euro 2012 spekulowano, że PiS-owski rząd może zrobić na złość rządzonej przez PO Warszawie i nie zbudować tu Stadionu Narodowego, by nie dokładać się do spodziewanych sukcesów inwestycyjnych Hanny Gronkiewicz-Waltz. Okazuje się, że intrygi PiS nie były potrzebne. Prezydent Warszawy z własnej woli postanowiła pogrzebać pół roku przygotowań i ugrzęzła w lokalizacyjnych spekulacjach, przez które budowa stadionu Narodowego w Warszawie stanęła pod znakiem zapytania.
Na pewno cieszą się z tego inne miasta, które chętnie przejmą rolą, jaką Warszawa mogła odebrać w mistrzostwach. Raduje się lider ludowców Waldemar Pawlak, proponując by mecz otwarcia rozegrać w Chorzowie, bo Warszawa "jest wystarczająco dopieszczona". A warszawiacy ze zdumieniem odkrywają, że mają panią prezydent, która gotowa jest zrezygnować z historycznej szansy na wielki inwestycyjny skok, jaki mogły nam dać przygotowania do Euro 2012.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki

Drzewiecki: Nie tuszowałem afery finansowej w PO

Skarbnik PO Mirosław Drzewiecki jest zamieszany w tuszowanie nadużyć finansowych w partii Tuska - wynika z zeznań jednego ze świadków w tym śledztwie. To samo miała też robić posłanka Beata Sawicka. "To nieprawda" - mówi dziennikowi.pl Drzewiecki, wymieniany jako kandydat na ministra sportu.
"Kiedy okazało sie, że mamy zeznawać w prokuraturze Beata Sawicka i Mirosław Drzewiecki rozmawiali z nami i instruowali nas jak mamy zeznawać" - to fragment zeznania świadka w śledztwie dotyczącym wyprowadzania pieniędzy z Platformy Obywatelskiej. Prowadzi je prokuratura, która sprawdza czy młodzi działacze PO wystawiali umowy - zlecenia na osoby, które w rzeczywistości żadnych prac dla partii nie wykonywały.
Jednak Mirosław Drzewiecki zapewnia dziennik.pl, że w ogóle nie było takiej rozmowy. "Nikogo nie instruowałem, nikomu nie nakazywałem jak ma zeznawać. Kiedy dowiedziałem się od młodych działaczy PO, że mają zeznawać, powiedziałem im jasno, że mają mówić wszystko zgodnie z prawdą" - podkreśla polityk PO. I dodaje: "W tych rozmowach nie uczestniczyła Beata Sawicka. Jeśli były między nimi rozmowy, to ja nic o tym nie wiem. Moim zdaniem są to słowa przeciwko słowom osób, które były wzywane przez prokuraturę" - mówi Mirosław Drzewiecki.
"Jeśliby prokuratura miała jakiekolwiek wątpliwości w tej sprawie to powinna mnie o to spytać, a tego nie zrobiła" - uważa Drzewiecki. "Nie było żadnego kontaktu śledczych ze mną" - podkreśla polityk wymieniany jako kandydat na ministra sportu w rządzie Donalda Tuska. "Nieprzypadkowo właśnie teraz w mediach pojawiają się te informacje, bo przecież śledztwo trwa już bardzo długo" - dodaje.
"Newsweek" twierdzi, że Beata Sawicka nakłaniała działaczy PO do tuszowania afery podczas zeznań w prokuraturze. To ta sama posłanka, którą tuż przed wyborami zatrzymało CBA za wzięcie łapówki.
Teraz śledczy badają rolę posłanki PO w procederze wyprowadzania pieniędzy z tej partii. Już na początku roku posłankę obciążył jej były asystent - obecnie radny PO Łukasz Lorentowicz - pisze tygodnik.
"Nie mogłem milczeć. Wszystko powiedziałem prokuraturze" - tłumaczy Lorentowicz. Miał on być tzw. słupem i użyczał swojego konta bankowego do wyprowadzania pieniędzy z Platformy. "Dwaj działacze PO Marcin Rosół i Piotr Wawrzynowicz wystawiali fikcyjne zlecenia lub zawyżali ceny usług na rzecz partii. Potem partia płaciła za te zlecenia, a pieniądze trafiały na konta - zwykle młodych wolontariuszy, którzy brali udział w kampanii prezydenckiej Tuska. Ci ostatni natomiast przesyłali pieniądze Rosołowi i Wawrzynowiczowi" - pisze "Newsweek".
I właśnie o tym opowiedział w prokuraturze Lorentowicz. Gdy dowiedziała się o tym Sawicka, kazała mu złożyć rezygnację z funkcji asystenta. "Jeśli wszedłeś między wrony, masz krakać jak one" - miała powiedzieć posłanka.
Jak pisze "Newsweek o sprawie wiedział zarówno Mirosław Drzewiecki, skarbnik PO jak i Grzegorz Schetyna, sekretarz generalny Platformy. Zresztą pomysłodawcy wyprowadzania pieniędzy z PO pracowali właśnie dla tych dwóch polityków.
Według "Newsweeka", i Drzewiecki i Schetyna mieli nakłaniać asystenta Sawickiej do milczenia. "Rzeczywiście, nakłaniano mnie abym milczał" - przyznaje Lorentowicz.
O aferze finansowej w PO zrobiło się głośno we wrześniu. Wtedy prokuratorzy w całym kraju masowo wzywała na przesłuchania działaczy Platformy i wolontariuszy.
Magdalena Rubaj, Jacek Krawczewski, Bartłomiej Bajerski
Źródło: Dziennik

Sawicka chciała zatuszować aferę finansową w PO

Prokuratura bada, czy politycy PO nakłaniali świadków do milczenia w sprawie nieprawidłowości w finansowaniu swojej partii. Jedną z osób, która próbowała tuszować aferę miałaby być podejrzana o korupcję Beata Sawicka - wyjawił "Newsweekowi" jej były asystent.
Rzecz nie dotyczy głośnej sprawy przyjęcia łapówki przez Beatę Sawicką, ale procederu wyprowadzania pieniędzy z PO. O sprawie pisaliśmy rok temu, teraz ujawniamy nieznane dotąd kulisy afery finansowej. Newsweek dotarł do zeznań byłego asystenta Beaty Sawickiej, obecnego radnego PO z warszawskiego Mokotowa - Łukasza Lorentowicza. Były asystent w swych zeznaniach obciążał Sawicką. - Wszystko, co wiedziałem przekazałem prokuraturze. Po prostu nie mogłem milczeć - mówi "Newsweekowi" były asystent Beaty Sawickiej.
Radny w styczniu tego roku opowiedział śledczym o swojej roli w procederze wyprowadzania pieniędzy. Był on jednym ze "słupów" - osób, które użyczały swojego konta do transakcji finansowych - a na co dzień asystentem społecznym byłej już poseł Platformy Beaty Sawickiej.
W kwietniu 2006 r. Lorentowicz przyznał się Sawickiej, że na temat w wyprowadzania partyjnych pieniędzy rozmawiał z dziennikarzami. Mało tego, powiedział również, że nie będzie tej sprawy przed nimi ukrywał.
Po ujawnieniu tej informacji posłanka kazała mu przyjść do siedziby sejmowego klubu Platformy. Lorentowicz opowiedział prokuratorom, że Sawicka najpierw rozmawiała z Grzegorzem Schetyną, a potem podeszła do niego i razem poszli sejmowym korytarzem w kierunku Senatu. Była poseł kazała mu natychmiast złożyć rezygnacje z funkcji jej asystenta społecznego. - Jak wszedłeś między wrony, masz krakać tak, jak one - miała powiedzieć. Lorentowicz opowiedział śledczym, że później rozmawiał także z Mirosławem Drzewieckim. Polityk miał go też namawiać by nie nagłaśniał całej sprawy. - Rzeczywiście, nakłaniano mnie bym milczał - potwierdza Lorentowicz.
Przed rokiem Newsweek ujawnił głośną aferę dotyczącą wyprowadzania partyjnych pieniędzy. Dwóch działaczy Platformy wystawiało fikcyjne zlecenia na rzecz PO. Fikcyjne umowy podpisywane były w większość z młodymi ludźmi - wolontariuszami, którzy chcieli związać się z Platformą w trakcie ostatniej kampanii prezydenckiej. Na ich konta trafiały pieniądze z partyjnej kasy za zlecenia, które istniały tylko na papierze, albo których wartość była zawyżana.
Konta bankowe wolontariuszy służyły tylko do wyprowadzenia pieniędzy, dlatego też ich właścicieli nazwano potocznie "słupami". Sumy z ich bankowych rachunków trafiały następnie do dwóch działaczy PO: Marcina Rosoła i Piotra Wawrzynowicza -pomysłodawców procederu. Ten pierwszy był asystentem sekretarza generalnego PO Grzegorza Schetyny, a drugi prawą ręką posła Mirosława Drzewieckiego, skarbnika partii.
Nazwiska obu polityków pojawiają się w śledztwie, które warszawska Prokuratura Okręgowa wszczęła po publikacji artykułu "Dojenie Platformy" (Newsweek nr 25/06 z 18.06.2006).
O sprawie znowu zrobiło się głośno w drugiej połowie września. W trakcie kampanii wyborczej prokuratura i policja masowo zaczęła wzywać na przesłuchania działaczy PO i jej woluntariuszy.
Do sekretarza generalnego PO, Grzegorza Schetyny w piątek wysłaliśmy pytania w sprawie zeznań Lorentowicza. Mimo dodatkowych próśb i interwencji m.in. u szefa klubu parlamentarnego PO Bogdana Zdrojewskiego, do tej pory nie doczekaliśmy się odpowiedzi.
Maciej Duda
Źródło: Newsweek

2007/10/27

Prof. Rychard: PO nie może odejść od polityki PiS

Nowy rząd, choć chce odejść od polityki prowadzonej przez PiS, nie może zrezygnować z reform zapoczątkowanych przez tę partię, m.in. z w zakresie oczyszczania państwa - uważa prof. Andrzej Rychard z Polskiej Akademii Nauk.
Według socjologa, nowa władza nie powinna napawać się triumfem, ani koncentrować na rozliczaniu rządów PiS. Ocenia, że rząd PO i PSL powinien kontynuować pewne elementy programu PiS, gdyż "nie wszystkie były złe". - Nowa władza znajduje się zatem w trudnej sytuacji, gdyż z jednej strony musi wprowadzić zmianę, ale jednocześnie nie może całkowicie odwrócić kierunku zmian zapoczątkowanego przez PiS - mówił w TVN24 Rychard.
Socjolog uważa, że nowy rząd powinien szybko zacząć realizować swoje zapowiedzi. - Kredyt zaufania, jakim obdarzamy polityków jest coraz mniejszy i krótszy. Ludzie zostaną przy Platformie, jeżeli zauważą konkrety - stwierdził. Według niego, rząd stworzony przez PO jest w stanie nakierować swoje działania na rozwój i modernizację, "i to jest potencjał, na który głosowano". - Na wynik Platformy miał też wpływ elektorat negatywny - zauważył. Dodał, że PiS już zapowiedział, że jako opozycja będzie punktował rząd stworzony przez Donalda Tuska, a przez to PO będzie musiała się zmobilizować, żeby pokazać rzeczywiste dokonania.
Odnosząc się do milczenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego po wyborach, Rychard nie zgodził się, by było to przejawem konfliktu na linii prezydent - nowy premier. - Jest to dziwne milczenie i może być zwiastunem konfliktu. Ale jak na razie samo milczenie samo w sobie konfliktem nie jest - powiedział.
Pytany o PSL jako współkoalicjanta PO, Rychard ocenił, że partię tę znamy tak naprawdę jako partię sprzed kilkunastu lat. - Teraz będziemy się uczyli nowego PSL - ocenił.
Źródło: tvn24.pl
tea

2007/10/23

Tusk ryczał, wygrały lwy

Niech Platforma skończy z obsadzaniem stanowisk wiernymi miernotami, niech tępi korupcję wobec każdego, niech nie zachłyśnie się władzą. I weźmie się do roboty. Chyba po to wygrała wybory?
- To wy byliście lwami, ja tylko ryczałem - mówił Winston Churchill do żołnierzy po zakończeniu II wojny światowej. Ryk był ważny, integrował, dodawał odwagi, ale ważniejsza była determinacja lwów-żołnierzy.
PO zwycięstwo zawdzięcza determinacji setek tysięcy ludzi - wielu młodych i wykształconych - którzy nie chcieli żyć w dusznej atmosferze. Najdłuższa bitwa tej kampanii rozegrała się na Natolinie i Kabatach, warszawskich osiedlach z nadreprezentacją młodych profesjonalistów. Tak masowo poszli do urn, że zabrakło kart do głosowania.
Ryk też odegrał rolę. Debaty wygrane przez Donalda Tuska zmobilizowały elektorat, dały wiarę w sukces.
Platforma dostała silny mandat do rządzenia. Ale przyszły premier powinien pamiętać o "lwach" - swych wyborcach. Nie oczekują oni, że rząd da wszystkim podwyżki i mieszkania, z dnia na dzień uzdrowi służbę zdrowia. Liczą na rząd rozsądny, przyjazny ludziom i profesjonalny. Który nie będzie kompromitował Polski za granicą, wszczynał awantur, posługiwał się anachronicznym językiem nacjonalizmu.
Co Platforma może zrobić? Przede wszystkim nie tracić czasu. Nie dać się wciągnąć w niekończące się spory koalicyjne i rozdzielanie stanowisk. Wykorzystać optymizm wyborców, utworzyć szybko rząd, sformułować kilka priorytetów i wio...
A gdyby tak przełamać partyjne myślenie i do rządu przyciągnąć ludzi spoza kręgu PO? Takich, którzy już się sprawdzili, są znani z pomysłów i "dobrej energii" (ulubione hasło Tuska). Czemu nie zostawić kilku dobrych ministrów Kaczyńskiego? Może Grażynę Gęsicką (rozwój regionalny), może społeczniczkę Joannę Kluzik-Rostkowską (praca)? Byłby to sygnał, że Platformie chodzi o skuteczność, a nie o polityczne gry. Tusk obiecywał pojednanie w skłóconym społeczeństwie.
Gęsicka zajmowała się rozdziałem funduszy unijnych. Ma doświadczenie, zyskała niezłą opinię. Skuteczne wykorzystanie pieniędzy z UE to kluczowe zadanie rządu, bo w grę wchodzi awans cywilizacyjny. Jeśli Platforma szansę zaprzepaści, polegnie, a my razem z nią.
Było też kilku dobrych ministrów w rządzie Marka Belki: Jerzy Hausner, Mirosław Gronicki, Krzysztof Opawski. Ten ostatni jest specem od infrastruktury, a Platforma musi pilnie pokazać, że poza ironizowaniem na temat autostrad Prawa i Sprawiedliwości potrafi je budować. Jeśli w przyszłym roku nie powstanie kilkaset kilometrów dobrych dróg, my pierwsi przypomnimy Tuskowi, jak nabijał się z Kaczyńskiego, że ten zbudował tylko kilkaset metrów autostrady.
Być może najważniejsze będzie Ministerstwo Skarbu. Tu przydałby się ktoś z doświadczeniem menedżerskim, zdolny do tego, by sprywatyzować w dwa lata spółki energetyczne i paliwowe oraz dokończyć prywatyzację PKO BP i PZU. Byłoby mniej stanowisk dla kolesiów, mniej korupcji, a fundusze z prywatyzacji zrównoważyłyby finanse państwa. Można by stopniowo obniżyć podatki, podtrzymać wysoki wzrost i wprowadzić euro.
Mam nadzieję, że Platforma skończy z gorszącą praktyką obsadzania państwowych stanowisk wiernymi miernotami, nie zachłyśnie się władzą, będzie tępiła korupcję wszędzie i wobec każdego. Że odejdzie od swych własnych praktyk np. w Warszawie, gdzie posady rozdaje swoim, a zamiast organizować konkursy, jej ludzie rządzą na zasadzie p/o. Nie o takie "po" nam chodzi.
Mam nadzieję, że rząd będzie profesjonalny i skuteczny. Oczywiście wszystko w granicach możliwości, a nie cudu. O taki rząd "lwy" walczyły w wyborach. Politycy PO, nie zapomnijcie o nas.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Autor: Witold Gadomski

Praski burmistrz oklejał miasto

Poniedziałkowy Dziennik (22.10.2007) publikuje ciekawy artykuł o burmistrzu PO Tomaszu Kucharskim pt. Praski burmistrz oklejał miasto.
Obok artykułu jest także wywiad z panem burmistrzem. Rzecz dotyczy łamania prawa przez przedstawiciela PO poprzez zaklejanie miasta plakatami i dyktami z własną podobizną.
Zainteresowanym kombinatorstwem burmistrza Kucharskiego polecam artykuł na stronie II dodatku Warszawa w Dzienniku.

2007/10/18

Hak PiS i haczyk PO

Julia Pitera uchodzi za specjalistkę od przezroczystości i w ogóle uczciwości w życiu publicznym. Jak jakiś sołtys czy poseł zrobi coś nie tak, na ekranie widzimy jej zagniewane oblicze i sumienie Platformy wydaje wyrok: to partyjniactwo, a to korupcja, tamto zaś - nadużywanie stanowisk.
Tym razem to Pitera wyciągnęła hak na Kaczyńskiego. Na jej obronę przemawia to, że wprost przyznaje, że robi to w rewanżu za użycie CBA w końcówce kampanii. Ujawnia faktycznie bulwersujący przykład politycznej korupcji: pan Jarosław proponował jej prywatny zysk (zakończenie sprawy w sądzie) w zamian za polityczną decyzję (poparcie w głosowaniu Lecha, wtedy prezydenta Warszawy).
Naprawdę szkoda, że Pitera nie opowiedziała wcześniej o tym zdarzeniu. Rozumiem, że było jej - jak mówi - głupio, ale to zawsze problem osób, które zostały uwikłane - jako ofiary - w korupcję. Podobnie w innych przestępstwach - sprawcy korzystają z tego, że głupio jest opowiedzieć albo zeznać, jak zostało się pobitym, obrażonym, oszukanym, zgwałconym czy korumpowanym.
Podzielam oburzenie pani poseł tym, co robi PiS, ale nie podzielam rozumowania, że haki PiS uświęcają kontrhaki.
Hak to hak, czy to będzie rzeźnickie haczysko, które dzierży Mariusz Kamiński, czy wypolerowany wędkarski haczyk pani poseł. Nie powinien służyć do robienia polityki.
Spóźniony refleks Julii Pitery jej samej zaszkodzi, jej partii nie pomoże, a dla ludzi zdegustowanych demokracją będzie kolejnym dowodem, że wszystko to nic niewarte.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Autor: Piotr Pacewicz

2007/10/11

Tusk zarobił na dzieciach

ten tekst ukaże się w przyszłą środę w najbliższym numerze "GP"
Założona przez Donalda Tuska Fundacja Pomocy Dzieciom Skrzywdzonym "Dar Gdańska" sprzedała w 2001 roku prawa autorskie do serii albumów "Był sobie Gdańsk" za symboliczną kwotę 5 tys. zł firmie Millenium Media. Fundacja zaczęła podupadać, Tusk ją zlikwidował. Millenium Media odniosła sukces wydawniczy. Straciły dzieci. Zarobił Donald Tusk. Blisko 100 tys. złotych.
Dlaczego Donald Tusk przekazał prawa autorskie do serii albumów spółce Millenium Media i to za zaledwie 5 tys. zł, skoro albumy świetnie się sprzedawały?
W czasie kadencji parlamentu 2001-2005 Tusk zarobił na prawach autorskich 92.804 złote. W znacznej mierze dochody te pochodziły od Fundacji Pomocy Dzieciom Skrzywdzonym „Dar Gdańska” i z tego samego tytułu z firmy Millenium Media. Dlaczego Donald Tusk czerpał dochody od fundacji, której był fundatorem i która miała pomagać dzieciom skrzywdzonym?
Po zbyciu praw autorskich do albumu, fundacja ograniczyła swoją działalność i zaczęła przynosić straty. 1 sierpnia 2005 roku jej fundator – Donald Tusk – podjął decyzję o jej likwidacji. Ucierpiały na tym dzieci i młodzież z Pomorza Gdańskiego. Bowiem celem fundacji była m.in. wszechstronna pomoc dzieciom pozbawionym odpowiednich warunków do życia i rozwoju z powodów zdrowotnych i społecznych (w szczególności z rodzin z problemem alkoholowym).
Natomiast Millenium Media odniosła sukces wydawniczy. A mogła zarobić Fundacja, dzięki czemu Donald Tusk pomógłby dzieciom.
W kartce wyborczej wysłanej do Polaków w wyborach prezydenckich w 2005 roku Donald Tusk napisał, że "założył fundację, która pomaga ubogim i niepełnosprawnym dzieciom". Tymczasem Fundację już zlikwidował. Tusk założył Fundację Pomocy Dzieciom Skrzywdzonym "Dar Gdańska" w 1995 roku. Zgodnie ze statutem Fundacji fundator miał nad nią pełną kontrolę. Gdy w 2001 roku Fundacja sprzedała prawa autorskie do serii albumów „Był sobie Gdańsk” Millenium Media, dyrektorem Fundacji Tuska był wówczas Grzegorz Fortuna, jednocześnie większościowy udziałowiec Millenium Media (udziały w Millenium Media miał też Lech Parnell, doradca prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, odpowiedzialny za promocję). Udziałowcem tej firmy była również Fundacja Liberałów, której fundatorem i członkiem rady fundacji był Donald Tusk. Obie Fundacje i Millenium Media dzieliły ze sobą biuro pod tym samym adresem ul. Szeroka 121/122 w Gdańsku, a nawet tym samym telefonem. Lokal przydzielił Fundacji Liberałów prezydent Gdańska.
Donald Tusk nie wpisał do sejmowego oświadczenia majątkowego z 26 kwietnia 2005 roku, że w 2004 roku zasiadał w radzie Fundacji Liberałów. Był jej członkiem od 19 września 1998 roku do 16 stycznia 2005 roku. Regionalna prasa na Pomorzu pisała o powiązaniach pomiędzy fundacjami Donalda Tuska i Millenium Media. Pisały o „układzie gdańskim”, bezprzetragowych zleceniach dla firmy Millenium Media powiązanej z PO. Cytowano Julię Piterę z Transparenty International, krytykującą nieprzejrzyste powiązania biznesu z administracją rządzona przez kolegów Tuska z PO i że twierdziła, że niektóre umowy firmy Millenium Media nadają się do zakwestionowania przez Regionalna Izbę Obrachunkową. Również NIK stwierdziła, że Fundacja Liberałów przy zakupie towarów i usług nie przestrzegała przepisów ustawy o zamówieniach publicznych.
Donald Tusk w wyborach prezydenckich domagał się, by jego kontrkandydat Włodzimierz Cimoszewicz, tłumaczył się bardziej precyzyjnie ze swoich omyłek w oświadczeniach majątkowych składanych w sejmie. Sam po wyborach w 2001 roku wykazał dwa mieszkania – jedno o wartości 200 tys. zł, drugie – 100 tys. W 2003 roku pomylił się o jedno zero, mieszkania kosztowały 20 i 10 tys. zł. (deklaracja z 30 kwietnia i wyjaśnienia z 25 czerwca 2003 r.). Także swoją wiejską daczę wycenił w październiku 2001 roku na 100 tys. zł, ale następnych deklaracjach wartość posiadłości spadła do 70 tys. zł. Można rzec, przyganiał kocioł garnkowi.
autor: Leszek Misiak

Paweł Śpiewak skarży się na Tuska

Tusk nie ma poglądów, prowadzi intrygi i jest bezwzględny w walce z partyjnymi konkurentami, daje spychać PO na lewo. To opinia posła Pawła Śpiewaka.
Tak ostrych słów pod adresem Donalda Tuska żaden z jego kolegów publicznie dotychczas nie wypowiadał. Śpiewak, poseł Platformy i doradca Donalda Tuska, zamieścił wczoraj artykuł „Moje PO, moje PO” na blogu www.polskawybiera2007.
Blog na czas kampanii założyli członkowie zespołu warsztatów socjologicznych i ich przyjaciele, przede wszystkim młodzi socjolodzy. Są wśród nich wychowankowie prof. Śpiewaka. O wpis w blogu poprosił go jeden z nich – Aleksander Zioło.
Pozwolił „mordować”
Śpiewak pisze, że ogląda kampanię wyborczą jak nie swój mecz piłkarski. „Jest nie mój, bo prawie wszyscy faulują”. Najpierw zajmuje się intencjami braci Kaczyńskich. „Partii bliźniaków chodzi o to, by stworzyć dwubiegunowy system partyjny. Taki jest cel. Chcą uczynić Polskę podobną politycznie Ameryce, trochę Wielkiej Brytanii”.
Potem już przechodzi do oceny sytuacji w Platformie.
„Przez dwa lata byłem członkiem klubu parlamentarnego. Po roku starłem się z Donaldem Tuskiem, bo nie mogłem zaakceptować jego stylu rządzenia, jego braku poglądów, dość prostego trybu bycia, a przede wszystkim bezwzględności w walce z partyjnymi konkurentami. Czułem się bardzo źle, gdy wydał wyrok na Rokitę i pozwolił go swoim chłopcom »mordować«. To samo zresztą uczynił ze mną.
Mam pretensję do niego za ubóstwo programowe, za intrygi. A przede wszystkim za to, że zajął istotne miejsce na scenie politycznej tam, gdzie powinno się bronić właśnie zasad liberalno-demokratycznych i gdzie zagrożone są interesy, potrzeby, wartości polskich przedsiębiorców, inteligentów, polskich mieszczan. PO nie jest prywatną własnością jednej czy paru osób, ale zajmuje ważne dla mnie miejsce z punktu mojego systemu wartości”.
Nasilająca się frustracja
– To, że w Śpiewaku narasta frustracja, widziałam już od dawna, miał nadzieję być głównym doradcą Tuska – mówi Julia Pitera, posłanka PO. – Jest nieprzyzwoite to, co mówi o ubóstwie programowym. Przecież sam uczestniczył w prezentacji programu u boku Rokity.
Jej zdaniem Platforma w kampanii przedstawia konkrety, jak na przykład propozycje zreformowania służby zdrowia.
Pitera zadaje pytanie, którego, jak mówi, nigdy nie zadawała publicznie. – Ale teraz je zadam: dlaczego Śpiewak ponad rok temu podczas partyjnych narad tak ostro bronił Pawła Piskorskiego przed wyrzuceniem? – pyta posłanka. Odnosząc się do sprawy Rokity, uważa, że nie może mieć on pretensji, bo nawet nie wystartował do wyborów na przewodniczącego klubu.
Według Mirosława Drzewieckiego, skarbnika PO (należącego do tzw. dworu), zarzucanie Tuskowi braku poglądów jest oburzające: – Współpracuję z Tuskiem od 1991 roku; to polityk, który się przez ten czas najbardziej rozwinął. – Ci, którzy znają Tuska, nie uwierzą w ani jedno słowo Śpiewaka – przekonuje posłanka Ewa Kopacz.
– Śpiewak jest typowym przykładem inteligenta, u którego rozum rozminął się z mądrością – ocenia. Wtóruje jej Pitera: – Tusk do intryg nie jest zdolny.
Śpiewak o kampanii: „PO dała się zepchnąć do roli wtórnej wobec konkurencji. Nie ma jasnej propozycji programowej. Kampanię prowadzi w sposób mało konsekwentny. Popełnia za dużo błędów. Piszę krytycznie o formacji, z którą bliżej współpracowałem, bo mam prawo oczekiwać i wymagać więcej od formacji sobie bliższej”. – Też miałam pewne zastrzeżenia do kampanii, ale nie jestem specjalistą, zdaję się na nich – mówi Pitera.
Śpiewak mówi, że pisząc artykuł, myślał, że w Internecie więcej wolno mu powiedzieć. – Jestem przerażony tym, co się dzieje z PO, a pisanie o błędach nikomu źle nie robi.
Źródło : Rzeczpospolita
Autor: Małgorzata Subotic

prof. Paweł Śpiewak, "Moje PO, Moje PO"

Oglądam kampanię wyborczą jak nie mój mecz piłkarski. Jest nie mój, bo nie umiem się teraz z nikim utożsamić. Jest nie mój, bo prawie wszyscy faulują. Jest nie mój, bo jest jakiś taki nieporadny i do tego mało wyrazisty . Ulice już patrzą oczami kandydatów. PSL, PO, PiS zachęca. Tylko nie wiem do czego. Próbuję odkryć sens. Próbuję, bo taki mam w sobie nakaz, nazywać rzeczy i rozumieć, co się dzieje. Czasami – teraz też – wydaje mi się, że rzecz jest bardzo, nawet zaskakująco prosta. Partii bliźniaków chodzi o to, by stworzyć dwubiegunowy system partyjny. Taki jest cel. Chcą uczynić Polskę podobną politycznie Ameryce, trochę Wielkiej Brytanii. Po jednej stronie mają być, rzecz nazywając najprościej, republikanie, po drugiej demokraci. Polscy republikanie obejmuję konserwatyzujących liberałów ekonomicznych w stylu Gilowskiej, konserwatystów z kręgu Ujazdowskiego, etatystów z PC, chadeków, katolickich fundamentalistów. Cala ta gromadka pod silnym przywództwem ma być trwałym elementem naszego życia. Raz bardziej, raz mniej fundamentalistyczna, raz mniej raz bardziej konserwatywna. Po drugiej stronie mieliby być liberałowie, lewica, demokraci. Cala reszta, groźna, ale z oskarżeniem o korupcję, postkomunistyczne afiliacje i układy. PiS z pewnością nie gra o wszystko. Gra tylko o to, że będzie miał głos może rozstrzygający w kwestiach politycznych podziałów.
Co na to Platforma Obywatelska? Przez dwa lata byłem członkiem klubu parlamentarnego. Po roku starłem się z Donaldem Tuskiem, bo nie mogłem zaakceptować jego stylu rządzenia, jego braku poglądów, dość prostego trybu bycia, a przede wszystkim, bezwzględności w walce z partyjnymi konkurentami. Czułem się bardzo źle, gdy wydał wyrok na Rokitę i pozwolił go swoim chłopcom „mordować”. To samo zresztą uczynił ze mną. Mam pretensję do niego za ubóstwo programowe, za intrygi, a przede wszystkim za to, że zajął istotne miejsce na scenie politycznej tam, gdzie powinno się bronić właśnie zasad liberalno-demokratycznych i gdzie zagrożone są interesy, potrzeby, wartości polskich przedsiębiorców, inteligentów, polskich mieszczan. PO nie jest prywatną własnością jednej czy paru osób, ale zajmuje ważne dla mnie miejsce z punktu mojego systemu wartości. Zajmuje miejsce partii umiarkowanej, której to właśnie zadaniem jest odepchnięcie dwóch formacji: prawicowej Kaczyńskich i lewicowej, postkomunistycznej Kwaśniewskiego.
PO dala się w tej kampanii wyborczej (ale i wcześniej) zepchnąć do roli wtórnej wobec konkurencji. Nie ma jasnej propozycji programowej. Kampanię prowadzi w sposób mało konsekwentny. Popełnia za dużo błędów, jak na tak gorący czas i jak na moment tych właśnie wyborów. Sądzę bowiem, że utrzymanie się PiS-u przy władzy zapowiada bardzo poważne zagrożenie dla jakości rządzenia w Polsce, dla swobód politycznej aktywności, dla wolności liberalnych. Piszę to z powagą i przekonaniem słuchając opinii ministra sprawiedliwości czy szefa rządu. PO nie występuje czy nie powinna występować – podkreślam – o swoje interesy, o interesy swoich oligarchii, ale ma obowiązek wstępować o ważne racje, wartości polskie i europejskie. Ma obowiązki wykraczające poza horyzont własnych wyobrażeń.
Piszę krytycznie o formacji, z którą bliżej współpracowałem, bo mam prawo oczekiwać i wymagać więcej od formacji sobie bliższej. Lepiej znam jej plusy i słabości. Tym bardziej będę domagał się od PO, by broniła nas przed skrajnościami z prawa i lewa, by reprezentowała te siły i potrzeby, które są rozsądne, umiarkowane, sprzyjają wolnościom i prawu liberalnie pojętemu. Czas i wyniki sondaży naglą.
środa, 10 października 2007, warsztatyanaliz
znalezione na: http://polskawybiera2007.blox.pl

2007/10/08

Warszawiaków w PO już nie ma

Wielkie wymazywanie Warszawy ze swoich haseł rozpoczęli wczoraj stołeczni kandydaci PO do Sejmu. W partii uznano, że podkreślanie warszawskości może zaszkodzić Donaldowi Tuskowi, który za swojaka w stolicy uchodzić nie może.
Hasło "warszawiak na 100 proc." umieścił na swoich 60 billboardach Andrzej Halicki, koordynator kampanii PO na Mazowszu i numer trzy na liście warszawskich kandydatów tej partii do Sejmu. Wczoraj zarządził jednak ściąganie hasła. Stare "warszawskie" billboardy zastępuje nowymi, już bez tego hasła, za to ze swoją podobizną i numerem na liście.
- Chciałem podkreślić, że jako poseł będę lobbował na rzecz Warszawy, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że moje hasło może być odczytane jako atak w Donalda Tuska - tłumaczy Halicki.
Choć sam taką interpretację uznaje za wyolbrzymioną, ocierającą się wręcz o śmieszność, dziękuje opatrzności, że miał w zapasie plakaty bez "warszawiaka na 100 proc.". Nie musi więc nic wykreślać czy zamazywać. Wystarczy podmienić i oskarżenia, że chce wejść do Sejmu kosztem szefa partii, znikną.
Halicki zaklina się, że nie dostał w tej sprawie żadnych poleceń z "partyjnej góry". Ale nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że jego hasło źle odebrało kierownictwo partii. Atmosfera w PO jest napięta, bo ostatnio ta partia traci w sondażach. Słabiej wypada nawet w Warszawie, gdzie w założeniach Donald Tusk miał odnieść spektakularne zwycięstwo nad liderem listy PiS Jarosławem Kaczyńskim. W tej rywalizacji będzie się liczyć liczba bezwzględnie otrzymanych głosów.
- Halicki w zeszłych wyborach nie dostał się do Sejmu, choć startował z dogodnej pozycji na liście. Teraz widać jest zdesperowany. Chce sukcesu za wszelką cenę, nawet jeśli oznaczałoby to słabszy wynik przewodniczącego - mówi nam jeden z polityków PO.Donald Tusk podczas ostatniej konwencji Platformy mówił wprawdzie, że Warszawa jest jego "drugim miastem", w którym od lat pracuje i darzy je szczególnym sentymentem. - Ale nie będziemy zakłamywać rzeczywistości. Nasz lider jest z Gdańska. W stolicy startuje, bo jest liderem partii - mówi Małgorzata Kidawa-Błońska, szefowa warszawskiej PO.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że Kidawa-Błońska jako osoba odpowiedzialna za stołeczne wybory i numer dwa na warszawskiej liście kandydatów PO dostała za hasło Halickiego ostrą reprymendę od partyjnych przełożonych.Oficjalnie temu zaprzecza, ale sama też postanowiła zrezygnować z "warszawskości". Ponieważ pochodzi z rodziny od pokoleń warszawskiej, planowała - tak jak w poprzednich wyborach - umieścić na własnych plakatach hasło: "W Warszawie od pokoleń".
Teraz jednak stawia na inne. Przy swoich zdjęciach umieści inne hasło: "Żeby Polakom żyło się lepiej... wszystkim". - Skąd ta zmiana? - pytam. - Po prostu to drugie hasło bardziej mi się teraz spodobało - powiedziała nam wczoraj.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki

POPIS-owe katrupienie Tuska

Jarosław Kaczyński w kampanii wyborczej chce ukatrupić Donalda Tuska i doprowadzić do zmiany przywództwa w Platformie Obywatelskiej.
Jarosław Kaczyński ma dwa cele w tej kampanii wyborczej. Pierwszy jest oczywisty – zwycięstwo. Drugi coraz wyraźniej wyłania się z politycznej młócki. To ukatrupienie Donalda Tuska i doprowadzenie do zmiany przywództwa w Platformie Obywatelskiej.
Przekaz kampanii PiS jest coraz bardziej oczywisty i układa się w taki mniej więcej komunikat: "Wygramy nie tylko dlatego, że jesteśmy lepsi, ale także dlatego, że lider PO to cienki zawodnik". Ton Kaczyńskich i ich partii wobec Tuska trochę się zmienił. Owszem, są nadal bezpardonowe i brutalne ataki, ale coraz głośniejszy jest ton lekceważenia, a nawet pogardliwej kpiny. Tak było przy okazji debaty, kiedy to szef rządu tłumaczył dlaczego jest sens dyskutować z Aleksandrem Kwaśniewskim, ale nie przewodniczącym największej partii opozycyjnej. Tusk to postać "mniej zdolna", "pomocnik Kwaśniewskiego", po prostu małpka z która nie ma sensu gadać, bo od tego jest kataryniarz.
Ten obraz utrwalają PiS-owskie spoty. W tym dziejącym się na zebraniu "pewnej opozycyjnej partii" ze swego lidera – czyli Tuska – pokpiwają nawet jego ludzie. – Jego nawet do debat nie chcą! – rechoczą lekceważąco. Akcja spychania Tuska na niższa półkę podrzędnych przywódców bez wątpienia przynosi rezultaty, skoro tylko mniejszość Polaków wierzy w jego zwycięstwo czy to w debatach z dwoma panami K., czy to w wyborach. PiS po raz kolejny imponuje politycznym marketingiem. Są w tym po prostu piekielnie dobrzy.
Natomiast PO… Cóż, można odnieść wrażenie jakby w jej sztabie pierwsze skrzypce grali szpiedzy Kaczyńskiego. Platforma bowiem ze wszystkich sił stara się pomóc swoim przeciwnikom. Najpierw kopiuje pomysły rywali (co oczywiście jest wyśmiewane, jako dowód miałkości).
Potem – w dniu debaty Kaczyńskiego z Kwaśniewskim – pojawia się niedorzeczny pomysł wielkiej koalicji, który wielu antypisowskich czy antykomunistycznych wyborców PO mógł jedynie wystraszyć. Jednych i drugich jednocześnie! To istne Himalaje nieudolności. Potem Tusk długo i namolnie domaga się debat ze sobą, co ustawia go w roli jękliwego petenta. W końcu pojawiają się gigantyczne i pewnikiem bardzo drogie billboardy, na których obok fizjonomii liderów partii widnieje hasło o potrzebie "cudu gospodarczego". Cudu! Cud jest potrzebny, bo politycy PO nie wystarczą? To chyba najdroższe w historii wyznanie, że jest się do niczego.
Dwa lata temu PO dała sobie wydrzeć pewne już zwycięstwo, przegrywająca finiszu właśnie w propagandowym starciu. Wydawałoby się, że po takiej nauczce obecna kampania powinna być perfekcyjna i przemyślana w najdrobniejszych szczegółach. W dodatku tym razem, wydawałoby się, Platforma powinna mieć ułatwione zadanie, bo przecież ogromna większość Polaków ma dość PiS i marzy o zakończeniu epoki bliźniaków. Nic prostszego, jak wyciągnąć do nich rękę.
Ale jest chyba jeszcze gorzej niż przed poprzednimi wyborami. Jak pomysły – to głupie, jak inicjatywy to niedorzeczne. Propagandowo PO jest zawsze krok, albo kilka za PiS-em, ale przede wszystkim – i to jest najgorsze – z kampanii liberałów bije jakaś przedziwna niewiara w samych siebie.
W pewnym sensie POPiS już istnieje. Istnieje, bowiem PO i PiS współpracują na rzecz zwycięstwa wyborczego partii Kaczyńskich. Jego efektem będzie rezygnacja albo pogonienie Donalda Tuska. Kiedy to już nastąpi, pozbawiona głowy partia z przetrąconym kręgosłupem chętnie da się utulić Jarosławowi Kaczyńskiemu. On przecież ma takie dobre serce.
Igor Zalewski specjalnie dla Wirtualnej Polski

2007/10/07

Olechowski twarzą kampanii kandydata LiD

Założyciel PO Andrzej Olechowski w najbliższych wyborach poprze kandydata LiD do Senatu Roberta Smoktunowicza - dowiedział się „Wprost”.
- To prawda, rozmawiałem na ten temat z Andrzejem Olechowskim i zgodził się udzielić mi poparcia – mówi „Wprost" Smoktunowicz, który trzy tygodnie temu zrezygnował z członkostwa w Platformie Obywatelskiej. Obecnie jest bezpartyjny, ale w najbliższych wyborach kandyduje z warszawskiej listy LiD do Senatu. – Ostateczną decyzję o moim starcie podjąłem podczas kolacji z Wojciechem Olejniczakiem, która odbyła się kilka godzin po odejściu z SLD Leszka Millera. Uważam ten termin za symboliczny – dodaje.
Z naszych ustaleń wynika, że Smoktunowicza z list PO wyciął sekretarz generalny partii Grzegorz Schetyna. Powód? Zbyt bliskie relacje z Aleksandrem Kwaśniewskim i Pawłem Piskorskim. – Od czasu przegranych wyborów w 2005 r. platforma się pogubiła. Była bezbarwna i popierała najgorsze takie pomysły PiS, jak powołanie CBA i lustracja. A ja zawsze byłem przeciwny ideom kojarzonym z IV RP – argumentuje.
Z Andrzejem Olechowskim, który przebywa obecnie na wakacjach na Cyprze, nie udało nam się skontaktować.
Autor: Michał Krzymowski
Źródło: Wprost

2007/10/05

W Warszawie PiS rośnie, Platforma blednie

Sondaż PBS DGA dla "Gazety". Alarm dla Platformy Obywatelskiej: na półmetku kampanii wyborczej PiS dogania ją w Warszawie, która w założeniach partii Tuska miała być miejscem spektakularnej porażki Jarosława Kaczyńskiego i formowanej przez niego listy.
Jeszcze miesiąc temu Platforma Obywatelska mogła być w Warszawie pewna zwycięstwa. Chciało na nią głosować 43 proc. warszawiaków, na PiS o 10 proc. mniej.
Choć już wtedy mówiło się, że nie jest to najlepszy wynik, bo podobne poparcie PO uzyskała rok temu w wyborach samorządowych. Spekulowano, że po dwóch latach rządów PiS w kraju miasto "wykształciuchów" powie partii Jarosława Kaczyńskiego bardziej stanowcze "nie".
Premier dla biznesu i biednych
Tymczasem na półmetku kampanii wyborczej PiS dogania PO w stolicy. Z sondażu przeprowadzonego w ubiegły weekend, a więc jeszcze przed telewizyjną debatą Kaczyński - Kwaśniewski, na listę PiS chce głosować 36,8 proc. warszawiaków. Wynik PO spadł o trzy punkty procentowe, a LiD-u - o cztery.
Podobnie rozkładają się głosy w okręgu podwarszawskim, gdzie listę PiS otwiera marszałek Sejmu Ludwik Dorn, a Platformy - wicemarszałek Bronisław Komorowski. Tu na PO chce głosować 39 proc., a na PiS 37,7 proc. Listę LiD firmowaną w tym okręgu przez Marka Balickiego (SdPl), byłego ministra zdrowia, chce poprzeć 11 proc. mieszkańców peryferii.
- Mnie te wyniki nawet dziwią - mówi Nelly Rokita, numer dwa na warszawskiej liście PiS. - Warszawiaków mogło przekonać to, że PiS nie przeszkadza ludziom interesu. Premier Kaczyński nie zna się na biznesie i się do tego nie miesza. Upraszczając: premier chce tylko, żeby biznes zarobił dużo pieniędzy. A PiS da dużą ich część na biednych. Jej zdaniem Jarosław Kaczyński zyskał sympatię w Warszawie, bo "jest powściągliwy w atakach na przeciwników".
Taki podział sympatii wyborczych oznacza, że PO i PiS biorą po osiem mandatów w Warszawie i po pięć w okręgu podmiejskim. LiD dostanie w mieście trzy miejsca, a pod Warszawą jedno. Pozostałe partie nie zdobywają nic.
Nieco lepiej w naszych badaniach wypadli kandydaci PO do Senatu. Biorą trzy z czterech przypadających na Warszawę mandatów. Ale tylko dlatego, że komitet PiS nie zdołał zebrać wymaganych prawem 3 tys. podpisów pod kandydaturą byłego premiera Jana Olszewskiego. Uwzględniliśmy go w badaniach, bo w ich trakcie komisja wyborcza nie podjęła jeszcze decyzji. Na absencji Olszewskiego skorzysta startujący z listy PO rektor SGH Marek Rocki, który ma piąty wynik, ale w tej sytuacji bierze mandat. Jedynym stołecznym senatorem PiS będzie najpewniej Zbigniew Romaszewski.
Pod Warszawą dwa miejsca w Senacie podzielą między siebie najpewniej kandydaci PO i PiS: Łukasz Abgarowicz, ''piskorczyk", dotąd poseł w Płocku, i wieloletni senator tego okręgu Piotr Andrzejewski.Szanse LiD-u w walce o miejsce w Senacie są mizerne.
Nie ma zwycięstwa bez ataku
- Wynik tych badań to bardzo poważny sygnał alarmowy dla PO. Jeśli ta tendencja się utrzyma, PiS tu zwycięży - mówi socjolog prof. Ireneusz Krzemiński.
- Po raz kolejny okazuje się, że zdecydowana większość Polaków to tzw. elektorat telewizyjny, który reaguje wyłącznie na to, co się świeci. A w tej kampanii błyszczy PiS. Bywa, że ta formacja składa obietnice bez pokrycia. Donald Tusk myli się, myśląc, że zyska popularność, punktując fałsz i populizm Jarosława Kaczyńskiego. Tą metodą może dotrzeć tylko do wąskiej grupy ludzi, których nie trzeba przekonywać do głosowania na PO. A tu walka toczy się o tzw. elektorat ruchomy, który trzeba czymś do siebie przekonać - komentuje politolog prof. Kazimierz Kik.
Jak pisaliśmy, na lokalnej, warszawskiej scenie kampania ograniczyła się do z reguły bezzasadnych ataków PiS na prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz (PO). Obserwatorzy zwracają uwagę na pasywność PO. - Ta partia co najwyżej reaguje na ataki PiS. Sama żadnej widocznej ofensywy nie wyprowadziła - mówią.
Politycy PO i LiD wyniki naszego sondażu komentują chłodniej niż eksperci. - Zachowuję spokój. Mój barometr polityczny mówi mi, że coraz więcej warszawiaków chce rządów mojej partii - upiera się Bronisław Komorowski (PO), wicemarszałek Sejmu.
- PiS dzięki temu, że rządzi, ma łatwy dostęp do mediów. To premier ciągle jest telewizji. Składa masę obietnic, rozdaje pieniądze. W LiD dotąd skoncentrowaliśmy się na kampanii ogólnopolskiej, a nie na Warszawie - przyznaje Marek Borowski, szef SdPl.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki, Dominika Olszewska

Grzegorz Kostrzewa-Zorbas wystąpił z Platformy Obywatelskiej

Jeden z najaktywniejszych działaczy mazowieckiej PO Grzegorz Kostrzewa-Zorbas złożył partyjną legitymację. - Platforma stała się związkiem zawodowym posłów i urzędników, w którym liczą się wewnątrzpartyjne układy, a nie faktyczne kwalifikacje - narzeka.
PO była pierwszą partią polityczną w jego karierze. Zapisał się do niej wiosną 2004 roku po powrocie z sześcioletnich studiów w Stanach Zjednoczonych z zakresu obronności państwa zwieńczonych doktoratem. Wcześniej był wysokim urzędnikiem MON i MSZ. Przed 1989 r. działał w opozycji demokratycznej.
Od jesieni ub.r. działa w Sejmiku Mazowsza, do którego - jak podkreśla - wszedł w wielkim stylu, zdobywając rekordową liczbę głosów.
W swojej organizacji partyjnej miał opinię dysydenta. Jako jedyny radny PO krytykował otwarcie metodę obsadzania stanowisk w urzędzie marszałkowskim według partyjnego klucza (posady dzieli tu rządząca Mazowszem koalicja PO-PSL).
Nie podobała mu się taktyka wyborcza PO. - Na czołowych listach poselskich Platformy znaleźli się dotychczasowi posłowie. Czy to funkcje dożywotnie lub dziedziczne? Przecież partie powinny wybierać najlepszych kandydatów w otwartych konkursach. Zamiast nich dajemy parlamentarzystom przywileje zachowania miejsca pracy - mówi Kostrzewa-Zorbas.
Przyznaje, że czarę goryczy przelało zamieszanie towarzyszące jego staraniom o mandat senatora pod Warszawą. Sztab PO nie zebrał pod jego nazwiskiem wymaganych prawem 3 tys. podpisów. Kostrzewa-Zorbas jest przekonany, że stał się "końcową ofiarą" sabotażu zaangażowanych w kampanie działaczy PO należących do niechętnej mu frakcji, którzy głosów poparcia pod jego nazwiskiem zbierać nie chcieli.
Sztabowcy stanowczo odrzucają tę sugestie. - Umówiliśmy, że każdy kandydat na senatora ma sam zebrać co najmniej 500 podpisów. Zorbas przyniósł cztery, w tym swojej żony, potem dodał przez asystenta kolejne 130 - mówi Andrzej Szklarski, szef sztabu PO pod Warszawą.
- Z Zorbasem były od lat problemy. W zespołach, w których pracował, od razu pojawiały się konflikty. Od jego pojawienia się w kole piaseczyńskim tamtejsza Platforma podzieliła się na zaciekle zwalczające się grupy - mówi Andrzej Smirnow, wiceszef mazowieckiej PO.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki

Kłopotliwe gadżety posła Sławomira Nowaka

Firma należąca do matki Sławomira Nowaka, szefa kampanii wyborczej PO, zarabiała na szturmówkach i koszulkach przed wyborami do europarlamentu.
W PiS zacierają z radości ręce, że to właśnie Nowak odpowiada za wizerunek PO w tej kampanii. - Jest naszą V kolumną w Platformie - ironizuje Tomasz Dudziński, szef kampanii Prawa i Sprawiedliwości. - Martwię się o Sławka -mówi z fałszywą nutą w glosie Jacek Kurski, który kandyduje na listach PiS z tego samego okręgu wyborczego co Nowak.
Parasole dla konstytucji
Jednym z powodów tych zmartwień posła Kurskiego może być fakt, że firma reklamowa matki Sławomira Nowaka, Haliny, dostawała w poprzednich kampaniach pieniądze od Platformy za świadczone usługi.
Ta firma to Signum Promotion z siedzibą w Gdańsku. Wcześniej jej prezesem był sam Nowak, ale ustąpił miejsca matce, gdy w 2002 roku został wiceprezesem Radia Gdańsk.
W jaki sposób firma zarabiała na robieniu interesów z Platformą? Na przykład w kampanii do europarlamentu Signum Promotion za gadżety dostarczone PO -banery, szturmówki, plakietki i koszulki - dostała ponad 100 tys. złotych. Na tyle opiewają trzy faktury wystawione między majem a czerwcem 2004 roku.
Gdy Platforma prowadziła akcję "4 razy tak" (chodziło o propozycje zmian w konstytucji), firma Haliny Nowak sprzedała partii parasole ogrodowe. Później, Na początku 2005 roku, każdy z posłów dostał do zapłacenia fakturę na 800 zł. Pieniądze miały pochodzić z funduszy, które dostają parlamentarzyści naprowadzenie działalności poselskiej. -Odmówiłam zapłacenia tego rachunku - opowiada ówczesna posłanka PO Marta Fogler. - Powiedziałam, że mam swoje parasole i sporo wydaję na utrzymanie swojego biura, więc za żadne parasole płacić nie będę - wyjaśnia. Inni posłowie jednak stosowną kwotę uiścili.
Sławomir Nowak, 33-letni szef kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej, wyrósł na jedną z najbardziej wpływowych osób w swojej partii. Stał się medialną gwiazdą, codziennie pojawia się w telewizyjnych programach.
Znaczków mieli na lata
Dostarczaniem gadżetów Platformie Nowak zajmował się już wiele lat temu, gdy był szefem partyjnej młodzieżówki, stowarzyszenia Młodzi Demokraci. Na początku były to tzw. pinsy, czyli znaczki wkręcane do klapy. -Tych gadżetów sprzedawanych przez Signum Promotion Młodym Demokratom było bardzo dużo, także w czasie, gdy Nowak nie szefował już młodzieżówce -wspomina Jan Dziubecki, który był w kierownictwie stowarzyszenia.
Mirosław Drzewiecki, skarbnik Platformy, zapewnił "Rzeczpospolitą", że podczas tegorocznej kampanii w sztabie PO nie ma żadnych faktur od firmy Haliny Nowak. - Nie było ich także w kampanii prezydencko-parlamentarnej przed dwoma laty- dodaje Drzewiecki.
MAŁGORZATA SUBOTIĆ
Źródło: Rzecpospolita

Młody wilk od zwycięstwa Platformy

Wychowanek Pawła Piskorskiego, szef Młodych Demokratów i jeden z najbardziej zaufanych Donalda Tuska, dostał szansę zrobienia wielkiej kariery.
Sławomir Nowak, mimo że nie skończył jeszcze 33 lat, szefuje kampanii wyborczej największej partii opozycyjnej i startuje z pierwszego miejsca gdańskiej listy Platformy. Miejsca, które tradycyjnie było zarezerwowane dla Donalda Tuska. Nowak wygrał nawet z Jackiem Karnowskim, zasłużonym prezydentem Sopotu. Partyjni koledzy oferowali mu dopiero piąte miejsce na liście, Karnowski zrezygnował ze startu.
Jak przegra, to zatonie?
- Nikt mi nie powie, że Karnowski jest gorzej przygotowany dobycia parlamentarzystą niż Nowak - mówi Maciej Płażyński, jeden z założycieli PO, dziś startujący z pierwszego miejsca gdańskiej listy PiS. Jego zdaniem szef kampanii wyborczej PO to typowy przykład młodego wilka, a osoby takie cechuje daleko posunięty pragmatyzm polityczny. - Będzie sobie radził w polityce - ocenia Płażyński.
Nowak wejdzie do Sejmu i to z dobrym wynikiem. Mniej oczywista jest odpowiedź napytanie: czy Platforma te wybory wygra. Specjaliści od politycznego marketingu zgodnie krytykują sposób prowadzenia kampanii przez PO. Ponure bilboardy, nieprzekonujące spoty, a przede wszystkim bierne dostosowanie się do reguł, które w kampanii narzuciło PiS - to najczęściej wymieniane przez nich błędy.
Także partyjni koledzy Nowaka zaczynają być przerażeni tym, jak prowadzona jest kampania ich partii. Nie chcą się jednak wypowiadać pod nazwiskiem. - Takich rzeczy, gdy trwa wyborcza walka, się nie robi - przekonują. - Jeśli wygramy, żadnej krytyki nie będzie, a jeśli przegramy, to będziemy szukać winnych -ucina poseł PO Łukasz Abgarowicz. Nie musi nawet dodawać, że pierwszym winnym będzie wtedy szef kampanii wyborczej.
Nowak oburza się, kiedy ktoś krytykuje kampanię PO. Pytany, kto należy do najwęższego grona kampanijnych sztabowców, oprócz siebie wymienia: PR-owca Macieja Grabowskiego oraz dwóch młodych posłów -Pawła Olszewskiego i Jakuba Rutnickiego.
Przeszkolony w USA
Na ile Nowak tylko firmuje to, co dzieje się w kampanii PO, a na ile sam jest jej kreatorem? Wszystko wskazuje na to, że nie ogranicza się dodawania twarzy. -To ja to wymyśliłem -mówi, pytany, kto wpadł na pomysł spotu z tymi samymi aktorami, którzy wystąpili w głośnej reklamówce PiS podtytułem "Układ".
Wcześniej nie miał specjalnych doświadczeń z mediami. Jego atutem jest dobra aparycja. Nowak jest znany z tego, że bardzo dba o swój wygląd. -Gdy jeździliśmy gdzieś z Młodymi Demokratami, śmialiśmy się, że jego kosmetyczka jest większa niż nasze walizki -opowiada Sławomir Potapowicz. Nowak był przez dwa lata wiceprezesem Radia Gdańsk (wczasach, gdy publicznymi mediami rządziła nieformalna koalicja SLD -UW). A kilka miesięcy temu pojechał na szkolenie w zakresie kampanii wyborczych do Stanów Zjednoczonych. Wysłała go tam partia.
Od Piskorskiego po Tuska
Początek kariery zawdzięcza Pawłowi Piskorskiemu. To on i jego ludzie pomogli mu zostać szefem Młodych Demokratów, choć wcześniej był prawie nieznany. Gdy liberałowie opuścili Unię Wolności, kierowana przez Nowaka młodzieżówka opowiedziała się za powstającą PO.
-To był jego sukces -mówią koledzy. Gdy pozycja Piskorskiego słabła, odwrócił się od niego. Stał się cieniem Tuska. -Jest bardziej oddany Tuskowi niż Tusk sam sobie -żartuje były poseł PO Paweł Śpiewak. Nowak wszedł do grona najbliższych współpracowników lidera PO, nazywanego złośliwie dworem.
MAŁGORZATA SUBOTIĆ
Źródło: Rzeczpospolita

2007/10/04

Politycy PO chcą lepszej promocji

Platforma zmienia styl kampanii. Nie będzie już walczyć z PiS na spoty. Z ostatnich osiągnięć medialnych partii niezadowolony miał być nawet Donald Tusk.
Platforma Obywatelska przygotowała więc zupełnie nowy spot wyborczy. Scenariusz zmontowany jest na zasadzie zderzenia dwóch światów. Film będzie pokazywał w pigułce najważniejsze problemy Polaków, np. w służbie zdrowia, z którymi nie radzi sobie rząd PiS. I jednocześnie podsunie alternatywę, czyli jak z każdym z nich poradzi sobie PO. - Ten film przygotowała doświadczona agencja reklamowa, która nie robiła ostatnich spotów -mówi jeden z polityków PO.
- Z tego, co wiem, kampania teraz będzie inna. Dotychczasowe spoty w tonacji narzuconej przez PiS nie były chyba najlepszym rozwiązaniem. Teraz PO będzie wskazywać na problemy i przedstawiać ich rozwiązania - opowiada Tomasz Misiak, senator PO.
Zabrakło konsekwencji
Taka zmiana w kampanii to efekt wewnętrznej dyskusji w partii. Nieoficjalnie wiadomo, że wielu polityków nie było zachwyconych dotychczasową kampanią. - To nie nasz styl -mówi jeden z posłów PO. -Miało być inaczej.
Tuż przed głosowaniem nad samorozwiązaniem Sejmu władze partii przekonywały posłów, że PO przygotowała trzy tygodnie świetnej kampanii medialnej. Ale nieoficjalnie wiadomo, że ostatnio nawet Donald Tusk nie był zadowolony z osiągnięć Platformy. Burę miał dostać poseł Sławomir Nowak, który odpowiada za kampanię medialną PO. Partia skupiła się na konkurowaniu z pisowskimi chwytami reklamowymi, a przegapiła np. problemy w służbie zdrowia, z którymi nie radzi sobie PiS.
Posłowie jednak nie chcą o kampanii mówić oficjalnie, by się nie narazić kierownictwu. Bardziej rozmowni są w kuluarach: - Teraz sięokazuje, że przez dwa miesiące wakacji się nie przygotowaliśmy. I coraz bardziej widać, że PiS wzięło się do pracy dużo wcześniej -mówi jeden z posłów. Parlamentarzyści krytykują sztab kampanijny za brak konsekwencji. - Najpierw pokazujemy swój program, apotem zawracamy, by zderzyć się z PiS, i znów wracamy do spraw programowych -denerwuje się polityk PO.
Ostatnio Platforma pokazała spot nawiązujący do rozmowy Ryszarda Krauzego z prezydentem. To była odpowiedź na reklamówkę, w której PiS wyśmiewało hasła programowe Platformy. Pojawiły się one na utrzymanych w spokojnej tonacji billboardach. Zaraz po nich telewizje miały pokazać korespondujące z billboardami spoty.
Ale Platforma na chwilę zmieniła koncepcję, odwołując się do tego, co zrobiło PiS, i nakręciła reklamówki z Januszem Kaczmarkiem i ojcem Rydzykiem. Jednak partia w końcu wróciła do pierwotnie planowanych spotów z hasłami programowymi.
Nowe otwarcie
Chociaż partia tym razem skupi się na kwestiach merytorycznych, nie zrezygnuje z krytykowania rządu. Spoty PO mają być budowane na zasadzie zderzenia propozycji Platformy z pisowskimi.
-Chcemy mocno zaznaczyć nasz program, ale PiS nadal będziemy rozliczać -podkreśla Bronisław Komorowski, wiceszef PO.
Jutro Platforma ma zorganizować konferencję prasową w siedzibie Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Przedstawi program wyborczy. Z zaakcentowaniem postulatów gospodarczych i dotyczących służby zdrowia. PO pochwali się też nowym spotem.
DOROTA KOŁAKOWSKA
Źródło: Rzeczpospolita

2007/10/01

Jak kandydat PO na senatora Grzegorz Kostrzewa-Zorbas zbierał podpisy

- Jestem końcową ofiarą intryg wewnątrz sztabu wyborczego. Odpowiedzialnych za kampanię działaczy pozwę do sądu - mówi Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, kandydat na senatora, któremu warszawska komisja wyborcza odmówiła rejestracji.
Grzegorz Kostrzewa-Zorbas miał kandydować na senatora w okręgu podwarszawskim. Jego komitet zebrał jednak pod jego kandydaturą tylko nieco ponad 2 tys. podpisów, o tysiąc mniej, niż wymagają tego przepisy.
W tej sytuacji jedynym kandydatem PO pod Warszawą jest Łukasz Abgarowicz, dotąd poseł płocki. W przeszłości "piskorczyk" i biznesowy kolega byłego prezydenta Warszawy. Razem kupowali mieszkania na wynajem. Gdy Paweł Piskorski kupował setki hektarów ziemi w Zachodniopomorskiem, aby zarobić na unijnych dotacjach za ich zalesianie, w sąsiedztwie bliźniaczo podobnych zakupów dokonały dzieci Łukasza Abgarowicza.
- Wystawienie go na senatora to taktyczny błąd Platformy - mówią niechętni Abgarowiczowi działacze PO. - Konkurencyjny PiS będzie bił w Abgarowicza jak w worek.
Przeciwwagą dla "piskorczyka" miał być Kostrzewa-Zorbas, politolog, były działacz opozycji demokratycznej, były wysoki urzędnik MSZ, dziś radny sejmiku Mazowsza. Jednak w tej sytuacji niemal pewne miejsce w Senacie ma Abgarowicz, bo przypadające na okręg podwarszawski dwa mandaty dzielą tu z reguły między siebie PiS i PO.
- Za zbieranie podpisów odpowiada sztab wyborczy. Kompletuję dowody na to, że działający tam ludzie nie chcieli wywiązywać się z tego obowiązku, a z ochotą pracowali na rzecz Abgarowicza - mówi Grzegorz Kostrzewa-Zorbas.
Jest przekonany, że złośliwość sztabu wynika z jego składu. Szefem w okręgu podwarszawskim jest Andrzej Szklarski, który do Platformy wszedł z grupą byłych polityków AWS. - Tych ludzi ściągnął do partii Piskorski . Odpłacali mu się pełnym posłuszeństwem. Dlatego poparli "piskorczyka" - mówi Kostrzewa-Zorbas. I zapewnia, że z dowodami winy sztabowców pójdzie do sądu partyjnego i powszechnego. Jest przekonany, że faktyczne poparcie dla jego kandydatury jest znaczne większe niż dla konkurenta z partii, bo w ostatnich wyborach do sejmiku zebrał rekordowy wynik - przeszło 25,5 tys. głosów.
- Kostrzewa-Zorbas uznał, że jest wielki, i podpisów sam zbierać nie musi. To był błąd. Teraz ludzie są zniechęceni do polityki i trzeba samemu starać się o głosy poparcia - mówi Andrzej Szklarski.
I zapewnia, że ma dokumenty, z których wynika, że Kostrzewa-Zorbas zlekceważył niebezpieczeństwo. - Ustaliliśmy, że każdy kandydat na senatora dostarczy nam osobiście 500 podpisów. Resztę doda sztab. Abgarowicz jeździł i wydzwaniał po działaczach, aby mu pomogli. Zorbas, niestety, nie. Dał nam początkowo cztery podpisy, w tym jeden swojej żony, a w dniu rejestracji list jego asystent dowiózł nam jeszcze 130 - mówi Szklarski.
Szklarski zapewnia, że intryg nie było. - Byłem w AWS, nie wstydzę się tego. Nie wszystkich kocham, ale nikomu świni nie podłożyłem - denerwuje się. Czy boi się procesu? - pytamy. - Nie, ale sam złożę wniosek o wyrzucenia Zorbasa z PO za bezpodstawne oskarżanie ludzi - zapowiada szef sztabu wyborczego.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki