2010/02/27

Diabli biorą Stadion City

Dlaczego ministrowi Drzewieckiemu zależało na zatrzymaniu inwestycji, która miała utrzymywać Stadion po Euro 2012? I co w tej historii robią Sobiesiak i Rosół
Organizacja Euro 2012 jawiła się jako szansa na skok cywilizacyjny Polski i Warszawy. Ale z wielkich planów zostaje już tylko to, co niezbędne, by zorganizować mistrzostwa. Po nich pozostanie problem - Stadion Narodowy za 1,6 mld zł. Na jego utrzymanie Polacy będą łożyć kilkadziesiąt milionów złotych rocznie.
A mogło być inaczej.

- Stadion City miało być unikalną częścią Pragi, a sam stadion stanowić centralny obiekt całego założenia, żyjący 24 godziny na dobę, otoczony przestrzenią publiczną i różnymi funkcjami: hala widowiskowa, wystawy, kongresy, hotele, centrum handlowe, biura - wylicza Michał Borowski, inicjator konkursu na Stadion City i szef Narodowego Centrum Sportu (NCS) do lipca 2008 r.

- Teraz widać - dodaje - że wszystko sprowadza się do wybudowania za pieniądze podatników najdroższego na świecie "studia telewizyjnego" dla UEFA, która zgarnie za wyłączne prawo do sygnału ok. 1 mld euro. My, jak te głupki, zostaniemy z gołym stadionem i rachunkami.

Borowski przypomina coś jeszcze. Aby koszty utrzymania stadionu zminimalizować, w koronie zaprojektowano prawie 40 tys. m kw. powierzchni - dla Ministerstwa Sportu, PZPN, muzeum sportu, klubu kibica, centrum konferencyjnego, restauracji itd.

- Niestety, nie dokończono projektu. Powstanie tylko stan surowy, tzw. golizna, za - bagatela - jakieś 250 mln zł, a operator tych powierzchni wciąż nie jest znany. Głupota i skrajna nieodpowiedzialność - krytykuje Borowski.

Taki jest finał Stadion City, czyli zaniechań ekipy Mirosława Drzewieckiego (PO) w Ministerstwie Sportu i bezradności stołecznych urzędników.

Drzewiecki pyta: "Nie pomógłbyś Rosołowi"?

Koncepcja Stadion City została blisko dwa lata temu wyłoniona w jednym z największych konkursów urbanistycznych po II wojnie. Budżet sięgający pół mln zł, trzech organizatorów: NCS, czyli powołana przez resort sportu spółka skarbu państwa, stołeczny ratusz i PKP.

- Wartość terenów pod zabudowę komercyjną to jakieś 130 mln euro - szacuje Alex Kloszewski z firmy międzynarodowych doradców ds. nieruchomości Colliers International. Zwycięskie pracownie Dawos i Jems zaproponowały miasteczko komercji, rozrywki i wielkich imprez. Inwestycja miała się zacząć zaraz po Euro 2012. By cały naród nie musiał utrzymywać krzesełek i murawy.

We wstępie do albumu, który ukazał się po konkursie, czytamy słowa min. Drzewieckiego: "Dzięki budowie Stadionu oraz wdrożeniu zwycięskiego projektu (...) powstanie piękny, nowy fragment miasta, równie atrakcyjny (...) jak centrum Warszawy".

Projektu Stadion City nigdy jednak nie zlecono pracowniom Dawos i Jems. W korespondencji architektów z ekipą Drzewieckiego z czasem widać coraz bardziej nerwowe próby doprowadzenia do realizacji zobowiązań i odpowiedzi bez konkretów.

Zrazu Dawos i Jems szukają wsparcia w NCS. Ale w grudniu 2008 r. Drzewiecki zmienia umowę spółki. Odbiera jej m.in. prawo decydowania o drugim etapie inwestycji.

Podział ról jest taki: NCS ma budować stadion, a opiekę nad Stadion City na gruntach skarbu państwa roztacza Ministerstwo [Sportu?].

- Odpowiedzialnym za etap Stadion City Drzewiecki uczynił szefa swego gabinetu politycznego Marcina Rosoła - opowiada Michał Borowski. - Wiem to stąd, że już po mojej dymisji minister nieraz pytał, czy nie pomógłbym panu Rosołowi, bo się na tym znam.

Nie zdziwiło to Borowskiego. Wcześniej słyszał od ludzi związanych z Euro 2012, że po odsunięciu spółki NCS "Rosół jest od ziemi".

Rzecznik obecnego ministra sportu Jakub Kwiatkowski na pytanie o rolę b. szefa gabinetu politycznego Drzewieckiego odpowiada: - Jestem rzecznikiem od trzech miesięcy. Nie znam pana Rosoła.

Drzewiecki o potrzebach inwestorów

- Postawmy sobie pytanie: po co był konkurs? Po to, by wyłonić architekta, który dostanie zlecenie na narysowanie całego nowego kwartału Warszawy - mówi Borowski. - To oznacza, że architekt wytycza granice działek, przypisuje im konkretne funkcje, przesądza: gdzie komercja, gdzie przestrzeń publiczna. I tego dokumentu nie ma - ciągnie były szef NCS.
Miało więc powstać szczegółowe opracowanie pokonkursowe - jako podstawa i gotowy "wsad" do planu zagospodarowania przestrzennego. Plan uniemożliwia wolnoamerykankę w gospodarowaniu gruntami, chroni teren przed przypadkową zabudową i zapewnia przejrzystość, bo proces jego uchwalania podlega kontroli publicznej.

Minister sportu zwlekał i kluczył. Zapewniał, że prace nad Stadion City trwają. Architekci alarmowali, że jest inaczej. W końcu ratusz i pracownia Dawos decydują, by koncepcję Stadion City przerysować do projektu planu, nie czekając na ministerstwo.
Wtedy latem 2009 r. min. Drzewiecki zrobił zwrot. W pierwszych dniach czerwca wezwał do siebie dyrektora miejskiego biura architektury Marka Mikosa, który odpowiadał za plany zagospodarowania. To spotkanie urzędnik następujaco referował radnym (22 października 2009 r.): "I tutaj ta strona - umownie mówiąc - ministerialna wskazywała na potrzebę elastycznego odpowiadania na potrzeby inwestorów (...)".

30 czerwca Mikos dowiaduje się z listu ministra Drzewieckiego o rzekomych kardynalnych błędach w konkursie. I że "zabudowy takiej, jaka została przedstawiona w projekcie dwóch pracowni Jems i Dawos, nie uda się zrealizować".

Minister pisze też o "działaniach zmierzających do zagospodarowania rejonu Stadionu" - które "ujawniły, że materiały dla uczestników konkursu nie spełniały ogólnie przyjętych kryteriów inwestycji o tej skali". I że brak analiz m.in. finansowania Stadion City, pozycji rynkowej, rynku nieruchomości, charakterystyki rynku inwestycyjnego, badań zapotrzebowania na powierzchnie handlowe.

- To pismo, mówiąc delikatnie, zaskakujące - ocenia Borowski. - Zostawiłem ekspertyzy czołowych audytorów, oceny opłacalności koncepcji Stadion City. Był biznesplan, wedle szacunków w Stadion City nie trzeba angażować publicznych pieniędzy. Miała je generować komercja. Projekt biznesowy przedstawiłem ministrowi Drzewieckiemu. Napisał: "zatwierdzam".

W liście Mikos dostał też instrukcję od Drzewieckiego: plan "obejmujący tereny Stadion City powinien określać tylko ogólne założenia zagospodarowania, bez wskazywania szczegółowych funkcji poszczególnych obszarów inwestycyjnych".

To niezgodne z prawem, bo taki quasi-plan przypominałby białą plamę dającą się wypełniać dowolnymi inwestycjami.

To niejedyny zaskakujący fragment listu. Minister uważa, że w okolicach stadionu mogą powstać też mieszkania. To wbrew zwycięskiej koncepcji, którą sam zaakceptował.

Drzewiecki zamawia raport

Drzewiecki proponuje autorski scenariusz: Mikos znów zatrzymuje plan miejscowy na miesiąc, a ministerstwo zamawia raport rynkowy. Drzewiecki obiecuje zamówić go w "ciągu najbliższych dni". Po raporcie nie ma jednak śladu. Nie widzieli go w ratuszu ani w NCS. Resort sportu szuka dokumentu od wtorku.

Mikos nie zdradził architektom i urbanistom, że wokół ich planu i koncepcji Stadion City toczy się gra. Dopiero w połowie września opisuje swoją wizytę w ministerstwie przełożonemu, wiceprezydentowi Jackowi Wojciechowiczowi (PO). Przekonuje go, że należy jednak realizować ustalenia konkursu.

Ale interwencja Drzewieckiego okazała się skuteczna - i to mimo że zmiotła go ze sceny politycznej tzw. afera hazardowa. Plan zagospodarowania obejmujący Stadion City nie został do tej pory uchwalony przez stołecznych radnych. Nie doczekał się nawet publicznego wyłożenia, choć projekt jest gotowy od roku.

Dlaczego? - Jak nic nie jest ustalone, to z działkami można robić dowolne rzeczy. Pewnie o to chodzi - przypuszczają Krzysztof Domaradzki z Jems i Olgierd Jagiełło z Dawos, współautorzy koncepcji Stadion City.

Architektów zirytowała radykalna zmiana nastawienia ministra, szczególnie gdy usłyszeli, że Drzewiecki nie przewiduje już hali widowiskowej pod stadionem, lecz przy Torze Wyścigów Konnych na Służewcu. Wcześniej minister zapowiadał, że

arena na 20 tys. widzów będzie gotowa na mistrzostwa świata w siatkówce w 2014 r., które odbędą się w Polsce. Mówił: - To będzie polska Madison Square Garden. Powstanie obok Stadionu Narodowego.

Nie tylko projektantów zaskoczyło odejście od tego pomysłu. Wiceprezydent Wojciechowicz: - Nie pamiętam, czy min. Drzewiecki powiedział mi: rezygnuję z budowy hali, którą obiecaliśmy warszawiakom przy stadionie. Nie usłyszałem też, czego właściwie ma nie być w planie zagospodarowania.

Drzewiecki i gondole nad Wisłą

Zapowiedź przenosin hali to niejedyny projekt zmian wokół stadionu. Była jeszcze idea tzw. mostu gondolowego, czyli kolejki linowej na stadion. Inwestorem chciał zostać Ryszard Sobiesiak, przedsiębiorca z branży hazardowej, bohater afery hazardowej, interlokutor polityków PO ze słynnych podsłuchów CBA.

Ten biznesmen mówił przed komisją śledczą: "Miałem genialny pomysł, (...) to pan Kamiński [wtedy szef CBA] mi łapy podciął (...) bo taką gondolę, jakbyśmy w Warszawie zrobili, to było idealne miejsce, plus przed tą organizacją mistrzostw świata, Europy".
W sprawę gondoli minister sportu postanowił zaangażować wiceprezydenta Wojciechowicza.

Sobiesiak spotkanie z wiceprezydentem opisał tak: do rozmowy doszło "gdzieś w terenie, pod Warszawą, na konferencji czy coś tam. Miejsce było bardzo ładne, w lesie".
- Był na spotkaniu ministra Drzewieckiego z warszawską PO i jej sympatykami w Wesołej - opowiada Wojciechowicz. - To był rok 2008, minister opowiadał o Euro 2012 w kontekście Warszawy. Pan Sobiesiak podszedł do mnie na chwilę, wspomniał o pomyśle. Prosiłem: "jeśli ma pan coś konkretnego, zapraszam do ratusza".

W wersji Sobiesiaka wiceprezydent nie był zainteresowany gondolą. Biznesmen uznał więc temat za zakończony - woli grać w golfa, niż użerać się z urzędnikami. Rzecz jednak miała dalszy ciąg rok później.

Wojciechowicz: - Zadzwonił min. Drzewiecki i poinformował, że zgłosili się do niego inwestorzy z pomysłem, ale nie czuje się kompetentny, by im odpowiedzieć. Prosił, bym ich wysłuchał.

- Często do pana dzwonił minister?

- Dzwonił w sprawach Euro 2012.

- A polecał biznesmenów?

- Wcześniej nie. Ale sprawa dotyczyła w pewien sposób otoczenia Stadionu Narodowego.

Wizyta w ratuszu odbyła się pod koniec maja 2009 r. Trwała kilkanaście minut. Wiceprezydent nie pamięta dokładnej daty ani nazwisk przedsiębiorców. Ich wizytówki się nie odnalazły.

Wojciechowicz: - Zaczęli standardowo: "Panie prezydencie, mamy tu taki pomysł, gondole".

Pamięta, że mieli tylko folder "kanap narciarskich" do wyciągu krzesełkowego firmy Doppelmayr (system tej firmy działa w Zieleńcu, w ośrodku Sobiesiaka). Rozmowa miała charakter sondażowy.

Wojciechowicz odesłał przedsiębiorców do biur promocji i obsługi inwestorów. Tamtejsi urzędnicy dostali e-maile pt. "Wisła XXI". Materiały w imieniu biznesmenów rozsyłała Małgorzata Ruta-Gołacka, autorka projektu. Na pytanie "Gazety" odpowiedziała, że Sobiesiaka nie zna.

Według tych materiałów "Wisła XXI" to nie tylko gondole, ale też baza hotelowo-restauracyjna, centrum odnowy i relaksu z masażami, jacuzzi, komorą kriogeniczną, saunami, sceną do nauki tańca, plażą z boiskami, piętrowy parking.

Korespondencja trwała przez kilka dni lipca, potem się urwała. Ratusz, który biznesmeni chcieli zaangażować w projekt finansowo, odmówił.

Ministerstwo bez Drzewieckiego, konsultacje trwają

Drzewiecki stracił posadę na początku października 2009. W Ministerstwie Sportu rządzi nowa ekipa z ministrem Adamem Gierszem.

- Pomimo upływu 20 miesięcy od ogłoszenia wyników konkursu na otoczenie Stadionu Narodowego żadne prace projektowe wynikające z rozstrzygnięć konkursu nie zostały rozpoczęte - podsumowuje w imieniu projektantów Wojciech Zych z konsorcjum Jems Dawos.

Nowy rzecznik ministra sportu Jakub Kwiatkowski na pytanie, czy resort zrezygnował z koncepcji Stadion City, odpowiada dyplomatycznie: - Prowadzimy konsultacje z miastem. Zastanawiamy się nad koncepcją zagospodarowania.

Dwa tygodnie temu architekci spotkali się z reprezentantami skarbu państwa i stołecznymi urzędnikami. Co usłyszeli? Że otoczenie stadionu i hala widowiskowa to temat dla rządu.

Architekci wyciągają plansze. Pokazują, że np. projekty wielkiej rury kanalizacyjnej od Portu Praskiego do Jeziorka Kamionkowskiego z przepompownią ścieków inżynierowie od drugiej linii metra zaprojektowali w oderwaniu od koncepcji Stadion City. - Rysują ją najkrótszą drogą, w poprzek planowanych budynków czy ulic. To dowody na karygodne zaniedbania - denerwuje się Olgierd Jagiełło.

współpraca Jakub Chełmiński


Źródło: Gazeta Wyborcza
Iwona Szpala, Dariusz Bartoszewicz

2010/02/22

Pozorna orka, czyli jak dorabiają burmistrzowie

Prezes wolskiej pływalni Orka to miejski urzędnik, pracuje w Pałacu Kultury. Aby go kontrolować, na pl. Defilad dojeżdżał czasem z Wawra burmistrz tej dzielnicy Jacek Duchnowski. Z miernym skutkiem.
Radni Warszawy zdecydowali właśnie o likwidacji miejskiej spółki Wola Sport. Z pozoru to formalność, bo powołano ją tylko w jednym w celu: miała zbudować pływalnię Orka przy Grzybowskiej. Budynek basenu stoi, spółka powinna go przekazać na własność miastu, chwaląc się wykonaniem powierzonego jej zadania. Jeśli jednak przyjrzymy się datom, sprawa staje się tajemnicza.

Prezes w Pałacu Kultury

Spółkę Wola Sport powołano w listopadzie 2001 r. Pływalnię udało się oddać do użytku rok później. Zarządza nią dzielnicowy Ośrodek Sportu i Rekreacji. A mamy rok 2010. Co zatem spółka robiła przez przeszło siedem lat? - Dbała o budynek, bo wciąż jej jest własnością - twierdzi wiceprezydent Warszawy Jarosław Kochaniak.
- Zwyczajnie przejadała pieniądze, żywiła prezesa i trzech członków rady nadzorczej - uważa Katarzyna Munio, radna opozycyjnego Stronnictwa Demokratycznego.

Na to ratusz ma gotową odpowiedź. - Wynagrodzenia w spółce były skromne - podkreśla wiceprezydent Kochaniak.

Prezes Woli Sport i zarazem etatowy pracownik biura nadzoru właścicielskiego Krzysztof Bukowski precyzuje: jego pensja to zaledwie 2 tys. zł. Członkowie rady nadzorczej mają wynagrodzenia o połowę mniejsze. W liczonym w miliardach złotych budżecie Warszawy to przecież kropelka.

Ale po co w ogóle wydawać pieniądze na zbędną instytucję? Wiceprezydent Kochaniak próbuje przekonać, że wcześniejsza likwidacja spółki była niebezpieczna. Urząd skarbowy chciał bowiem przy okazji przekazania pływalni naliczyć podatek VAT. - Był szacowany na 1 mln zł - mówi prezes-urzędnik Krzysztof Bukowski.

Spółka odwoływała się od tej decyzji, sprawa ciągnęła się latami. - Miasto mogło odwołać się od niekorzystnej dla siebie decyzji urzędu skarbowego niezależnie od tego, czy ta spółka istnieje, czy nie. Za tę nieuzasadnioną ostrożność zapłacili podatnicy - komentuje Katarzyna Munio.

Biorą więcej od prezydenta

Lękiem przed likwidacją spółki zagrożoną podatkiem VAT nie da się wytłumaczyć składu rady nadzorczej. Skoro ratusz desygnował na prezesa merytorycznego pracownika ratusza urzędującego w Pałacu Kultury, trudno pojąć, po co dodał do rady nadzorczej burmistrza Wawra Jacka Duchnowskiego (PO). Może chodzi o panujący w Warszawie obyczaj obdzielania burmistrzów stanowiskami w radach nadzorczych spółek miejskich? Wprawdzie nie mogą oni narzekać na niskie pensje (rocznie zarabiają 160-200 tys. zł, więcej niż prezydent Warszawy), ale partia rządząca miastem oddelegowuje ich do rad nadzorczych, w których za jedno, dwa posiedzenia miesięcznie biorą rocznie dodatkowe 10-20 tys. zł.

Kwalifikacje nie mają tu decydującego znaczenia, czego dowodzi kariera Tomasza Menciny (PO). Ten były burmistrz Ursynowa odszedł ze stanowiska w niesławie, bo naraził dzielnicę na gigantyczne straty. Partia dała mu jednak na osłodę intratną posadę w miejskich wodociągach i zachowała jego członkostwo w radzie nadzorczej innej miejskiej spółki - SPEC.

Burmistrza Duchnowskiego chcieliśmy zapytać, co konkretnie robił w radzie nadzorczej basenowej spółki i czy nie mógłby pełnić tej funkcji społecznie. Bezskutecznie. Jak informował nas jego sekretariat, burmistrz przez cały dzień nie dał polecenia: "Łączyć z dziennikarzem".
Jan Fusiecki
Wyborcza, Stoleczna

2010/02/21

Jak Rosół KGB z CBA krzyżował

I wszystko jasne. I już wiadomo, dlaczego trzy dni po spotkaniu Magdaleny Sobiesiak z Marcinem Rosołem w „Pędzącym Króliku” Ryszard Sobiesiak mówi Janowi Koskowi: Wycofałem Magdę, bo tam KGB, CBA... – jak się spotkamy, to ci powiem – donosów było tyle, że k... wiesz... ze względu na mnie oczywiście.

Skrzyżowanie KGB z CBA to nie żadna nowa służba. To określenie, które stworzył Marcin Rosół, opisując w prokuraturze Marka Przybyłowicza i to, co o nim powiedział Magdalenie Sobiesiak. Mimo, że spotkanie było krótkie (trwało około pięciu minut, a Magdalena Sobiesiak nie zdążyła dopić wody) i treściwe (zakończyło się konstatacją, że Totalizator to nie jest dobry dla niej pomysł), Sobiesiak nie zapamiętała skrótu CBA. Co więcej, była pewna, że słowo CBA podczas tej rozmowy nie padło. Ma prawo nie pamiętać. Choć trzeba przyznać, że to dziwne, bo „skrzyżowanie KGB z CBA” to wyrażenie, którego nie używa się na co dzień. Zapamiętać łatwiej niż trudniej.

ANI ŹRÓDŁO ANI ELEMENT

Przeciek? Nie było. Teza Kamińskiego? Całkowicie chybiona. Marcin Rosół przekonywał komisję, że nie był ani źródłem ani elementem łańcucha, o którym mówił były szef CBA: Oświadczam, że nie mogłem informować pani Sobiesiak o operacji specjalnej prowadzonej wobec jej ojca przez CBA z tego oczywistego powodu, że tego nie wiedziałem.

O akcji dowiedział się z "Rzeczpospolitej”. Jak wszyscy zeznający przed komisją. Oprócz Premiera i ministra Cichockiego. Rosół mówił: Nie mam żadnych dowodów swojej niewinności. Nie nagrałem rozmowy z panią Sobiesiak, nie mam także bezspornego dowodu, że nie wiedziałem o sprawie. Ale w demokratycznym państwie prawa to nie ja mam dostarczyć dowody swojej niewinności. To pan Kamiński na poparcie swojej niezachwianej pewności powinien był przedstawić dowody, czego do dzisiaj nie zrobił. Faktem jest, że komisja ma ciągle tylko poszlaki.

Skoro Marcin Rosół o akcji CBA nie wiedział, to nie mógł użyć nazwy CBA w innym niż mówił kontekście. Może jednak zastanawiać, że akurat taka przedziwna konstrukcja przyszła mu do głowy, kiedy pomyślał o Marku Przybyłowiczu...

PĘDZĄCY KRÓLIK I DONOSY

Spotkanie, podczas którego – według CBA – miało dojść do przecieku, miało się rozpocząć kilka godzin wcześniej. Ale – jak zeznał Marcin Rosół – Magdalena Sobiesiak się spóźniła. Do 16:00 czekał w resorcie, potem wyszedł na lunch. W „Pędzącym Króliku” czekał półtorej godziny. Poseł Stefaniuk dziwił się, że tak długo czekał, by jej poradzić, żeby się z konkursu wycofała: Jeśli pan nic nie wiedział o CBA, to dlaczego pan tego telefonicznie nie załatwił, tylko godzinami w gabinecie pan czekał, potem w restauracji, czy nie można było po prostu zadzwonić, skoro nie ma się świadomości, że jest się podsłuchiwanym?

Rosół tłumaczył, że skoro to on zachęcał ją do startu w konkursie, to kultura osobista tego wymagała, by się z nią spotkał i przekazał je to, co ma do powiedzenia osobiście.

Co więc przekazał? Że nie ma przeszkód merytorycznych i formalnoprawnych, aby kandydowała (…), ale lepiej by było, gdyby aplikację wycofała, bo jeśli wygra konkurs, to pan Przybyłowicz swoimi pismami będzie zatruwał życie jej, jej ojcu, ministrowi Drzewieckiemu i mnie.

Marcin Rosół zeznał, że chodziło mu o donosy, o których usłyszał na przełomie lipca i sierpnia 2009 roku. Donosy miały dotyczyć nepotyzmu. A mówił mu o nich wicedyrektor Centralnego Ośrodka Sportu Andrzej Kawa: poinformował mnie, że pan Marek Przybyłowicz, były pracownik Totalizatora Sportowego, a także działacz Związku Tenisa Stołowego pisze do różnych instytucji donosy i zwraca uwagę na zjawisko nepotyzmu w Totalizatorze Sportowym, mającego polegać na próbie przejęcia wpływów przez tzw. mafię łódzką w ministerstwie sportu.

Rosół uznał informację za – cytuję - idiotyczną i nieprawdziwą. Ale na wszelki wypadek, o rozmowie z dyrektorem Kawą w połowie sierpnia powiedział dyrektor Rolnik. Tej samej, która z nadania ministerstwa sportu trafiła do rady nadzorczej TS. Tej samej, która – według Kawy – za Przybyłowiczem – miała razem z ministrem Drzewieckim należeć do „łódzkiej mafii”. Wtedy też okazało się, że Monika Rolnik też dostała pismo do Przybyłowicza. 10 lipca. O tych pismach już pisałam:

http://www.tvn24.pl/1404244,47,,,,,brygida-grysiak,kto-i-co-doniosl-rosolowi,blog.html

W piśmie do Moniki Rolnik nie ma mowy o nepotyzmie, jest za to mowa o tym, że Mirosław Drzewiecki pod wpływem lobby wycofał się z dopłat. Ale to nie wzbudziło podejrzeń ani Rolnik ani Rosoła. A gdyby wzbudziło, to może błąd urzędnika wykryliby wcześniej niż na spotkaniu z ministrem Drzewieckim 19 sierpnia? O nepotyzmie i upolitycznieniu Marek Przybyłowicz pisał do Premiera. 14 lipca. Potem 17 lipca kopie tego pisma dostała Monika Rolnik. Dostała od Marka Przybyłowicza.

Rosół zeznał, że przekazał Sobiesiak informacje o donosach. I że zasugerował, by wycofała aplikację. Ale zaprzecza, by żądał wycofania aplikacji: Nie żądałem wycofania się z konkursu. Opisałem ryzyka, związane z ewentualnymi działaniami wrogo nastawionych osób. Decyzja należała do pani Sobiesiak.

Mówił przed komisją, że o ile pamięta mógł w rozmowie użyć sformułowania KGB, CBA. Przypomniał, że w prokuraturze określił Marka Przybyłowicza mianem skrzyżowania KGB z CBA. Trzy dni później w rozmowie z Janem Koskiem Ryszard Sobiesiak mówił: Wycofałem Magdę, bo tam KGB, CBA - jak się spotkamy to ci powiem - donosów było tyle.

ROSÓŁ IDZIE DO MINISTRA

17 albo 18 sierpnia. Idzie z informacją o donosach i refleksją, że w tej sytuacji kandydatura Magdaleny Sobiesiak do zarządu TS nie jest najlepszym pomysłem. Jak zeznał Marcin Rosół, minister się z nim zgadza i prosi o przekazanie tego córce Sobiesiaka. Najpierw zeznał, że nie miał wtedy wiedzy, że Magdalena Sobiesiak złożyła już aplikację. Mówił: Fakt, że złoży aplikację nie był mi znany nawet 17 sierpnia. O tym, że złożyła aplikację miał się dowiedzieć później, w rozmowie telefonicznej.

WERSJA DRZEWIECKIEGO

Mirosław Drzewiecki zeznał coś zupełnie innego. Że podczas tego spotkania Marcin Rosół powiedział mu, że Sobiesiak złożyła aplikację. Co on uznał za zły pomysł:

(…) jak zostałem poinformowany, że pani Magdalena Sobiesiak złożyła aplikację w konkursie Totalizatora Sportowego, to moja odpowiedź była taka, że to jest głupi pomysł i, dlatego że tam jest przedstawiciel ministerstwa sportu w radzie nadzorczej, nie wchodzi w grę, żeby tam startowała, nie powinna tam startować. I to była moja ocena podejścia do tej sprawy. A poza tym zawsze uważałem, że te rzeczy muszą być jasne po prostu.

Poseł Sławomir Neumann:

A kiedy to było? Czy rozmawiał pan z panem Rosołem wtedy?

Pan Mirosław Drzewiecki:

To był 17–18 sierpień, zaraz po tym, jak pani Sobiesiak złożyła aplikację

w konkursie. Zaraz po tym.

Poseł Sławomir Neumann:

Ale dowiedział się pan od pana Rosoła o tym?

Pan Mirosław Drzewiecki:

Od pana Rosoła.

Potem była krótka przerwa. W tej przerwie Marcin Rosół musiał usłyszeć, że mówimy o tej właśnie rozbieżności. Bo kiedy wrócił na salę, tłumaczył, że może to za sprawą złego nagłośnienia albo tego, że niewyraźnie mówi. I sprostował, że 17-18 sierpnia powiedział Drzewieckiemu, że złoży albo już złożyła. A minister miał odpowiedzieć, że jeśli złożyła, to niech wycofa. Co i tak stoi w sprzeczności z tym, co powiedział Drzewiecki.

W październiku, kiedy Marcin Rosół rozmawiał z dziennikarzami „Dziennika”, podawał z kolei różne daty tego spotkania:

„Dziennik Gazeta Prawna” (08.10.2009):

Czy Rosół rozmawiał o tej sytuacji z Mirosławem Drzewieckim? Czy to minister kazał mu wycofać Sobiesiakównę? Rosół podaje nam dwie wersje. Sprzeczne: kiedy rozmawialiśmy z nim 4 października twierdził, że rozmawiał z Drzewieckim o posadzie dla córki biznesmena w Totalizatorze. A potem - około 23 sierpnia - o wycofaniu jej z konkursu. Minister miał powiedzieć: "Jakbyś mógł to ją wycofaj jakoś". To ważne, bo Drzewiecki był właśnie po rozmowie z Donaldem Tuskiem, który pytał go o ustawę hazardową.

Wczoraj Rosół przedstawił inną wersję: "Drzewiecki kazał mi ją wycofać około 17 sierpnia. Wcześniej w ogóle nie wiedział, że córka Sobiesiaka startuje. Forsowałem ją na własną rękę. Nie chciałem w nic wrabiać Drzewieckiego".

„JEST KONKURS, NIECH DZIEWCZYNA STARTUJE”

Cofnijmy się w czasie. Maricin Rosół dowiaduj się, że w Totalizatorze Sportowym idą zmiany. Jak zeznał, dowiedział się o tym do wiceministra skarbu Adama Leszkiewicza. Był prawdopodobnie maj 2009. Musiał to być maj i to początek, bo 9 maja w stenogramach czytamy, jak Marcin Rosół mówi Ryszardowi Sobiesiakowi, że ma już pomysł, tylko Mirek musi mu to przyklepać. Dopytywany przed komisją przyznał, że chodziło mu już wtedy o posadę w Totalizatorze Sportowym.

Wiedział dużo wcześniej niż inni, bo ogłoszenia w prasie pojawiły się 23 lipca. Ale pomijając. Wiceminister skarbu zaproponował, żeby resort sportu, który dostaje od TS pieniądze na Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej, oddelegował swojego człowieka do rady nadzorczej. Rosół powiedział o tym Drzewieckiemu, który wskazał dyrektor generalną resortu sportu Monikę Rolnik. Która to Monika Rolnik do rady nadzorczej 30 czerwca 2009 trafiła.

Marcin Rosół zeznał, że Leszkiewicz powiedział mu przy tym o konkursie na członka zarządu TS. I poprosił, że jeśli zna kogoś, kto szuka pracy, a ma kwalifikacje, to żeby zachęcił go do startu w konkursie. Jak mówił Rosół, to wszystko zbiegło się w czasie z rozmowami z Ryszardem Sobiesiakiem, którego córka chciała odejść z rodzinnego biznesu. Sobiesiak opowiadał, że jest świetnie wykształcona. Kilkakrotnie dzwonił w jej sprawie. Pojawił się pomysł pracy w Centralnym Ośrodku Sportu w Szczyrku. Ale to było najwyraźniej za mało. Co ciekawe, jak zeznał Rosół, Sobiesiak któregoś razu miał zapytać, czy ten wie coś o konkursach. I wtedy Rosół powiedział, że będzie konkurs w Totalizatorze Sportowym: Jest konkurs. Niech dziewczyna startuje.

To było coś. Magdalenie Sobiesiak pomysł się podobno spodobał. A Rosół zeznał, że poprosił Sobiesiaka o jej CV. I to CV dostał.

WERSJA DRZEWIECKIEGO

Mirosław Drzewiecki zeznał tymczasem, że to jemu Sobiesiak przekazał CV córki, a on przekazał je Rosołowi i dalej sprawą się nie interesował: to CV przekazałem panu Rosołowi i w zasadzie ja tą sprawą się w ogóle już nie interesowałem.

Ze stenogramów wynika jednak, że miał mówić Sobiesiakowi, że pilotuje sprawę i że wszystko pójdzie po ich myśli.

Rosół wyjaśnił, że Drzewiecki mówił mu wcześniej, że Sobiesiak przekazał mu CV córki, ale jego zdaniem, minister się nie bardzo tym przejął: Mówiąc językiem młodzieżowym minister Drzewiecki kompletnie olał sprawę i powiedział: jak coś będziesz wiedział, to poinformuj o konkursie. Ja to tak odebrałem, a nie tak: proszę masz to pilotować.

AKCJA REKOMENDACJA

26 czerwca 2009 roku Marcin Rosół przesyła CV Magdaleny Sobiesiak ministrowi Leszkiewiczowi. Z adnotacją, że to osoba rekomendowana przez ministerstwo sportu. Ale Rosół tłumaczy, że nie o rekomendowanie mu chodziło. Przytaczał definicję ze słownika języka polskiego. Mówił na przykład o pochwale. Bo uważał, że ma dobre papiery. I o tym, że mail miał być zapytaniem, czy Magdalena Sobiesiak ma odpowiednie kwalifikacje, żeby trafić do zarządu TS. Trzeba przyznać, że to bardzo ciekawa forma zapytania. Z czego sam Marcin Rosół zdał sobie sprawę:

Jedyną rzeczą, która jest kompletnie bez sensu w tym mailu, jest powoływanie się w tej mojej rekomendacji na Ministerstwo Sportu i Turystki.

Dopytywany, czy w sprawie kilku tysięcy innych osób, które są bez pracy i tej pracy szukają też wysyłał maile do ministrów. Z rekomendacją resortu sportu, odpowiedział: Że parę tysięcy innych osób szuka pracy wiem. Te parę tysięcy osób pisało do mnie maile. Namierzało mnie na przykład przez Naszą Klasę, koledzy z podstawówki, z Zabrza, z innych miejscowości i wysyłali do mnie maile. Z rozbrajającą szczerością przyznał, że ich CV nie posyłał dalej, bo nie wszyscy z nich mieli tak świetne kwalifikacje jak córka Sobiesiaka.

Posłowie dopytywali, gdzie w regulaminie ministerstwa jest zapis, który upoważniał go do interweniowania w sprawach prywatnych przedsiębiorców. Marcin Rosół ze spokojem tłumaczył, że Drzewiecki zatrudniając go prosił, by był dostępny dla interesantów i obywateli: Żałuję, że nie mam takiej mentalności, która spowodowałaby, że po przyjęciu na szefa gabinetu politycznego zamknąłbym się i wyłączył telefon i powiedział wszystkim: idźcie do diabła.

Rosół zeznał, że minister Leszkiewicz docenił kwalifikacje córki Sobiesiaka: Uznał, że powinna startować w konkursie. Wtedy Rosół przekazał te informacje Sobiesiakowi.

Z Magdaleną Sobiesiak spotkał się na początku sierpnia. O to spotkanie prosił jej ojciec. Sobiesiak pokazała mu swoje dokumenty, poprosiła, żeby sprawdził, czy są kompletne: Powiedziałem jej, że skoro ma wszytko zgromadzone, niech je składa. Na tym skończyła się moja rola. Przestałem się tą sprawą interesować (…) Z nikim z komisji konkursowej nigdy się nie kontaktowałem i nie wpływałem na jej prace.

Rosół zapewniał (tak jak wszyscy inni świadkowie pytani w tej sprawie), że nie było żadnego pomysłu usadowienia Magdaleny Sobiesiak w Totalizatorze Sportowym. Że to teza Mariusza Kamińskiego, którą - niestety - część opinii publicznej podziela.


Mariusz Kamiński zeznał przed komisją tak:

26 czerwca Marcin Rosół oficjalnie wysyła wiceministrowi skarbu Adamowi

Leszkiewiczowi CV Magdaleny Sobiesiak z informacją, że jest to osoba, którą

ministerstwo sportu rekomenduje do Zarządu Totalizatora Sportowego. 2 sierpnia po

raz kolejny w domu Mirosława Drzewieckiego Ryszard Sobiesiak spotyka się

z ministrem sportu. Po tym spotkaniu informuje swoich kolegów z branży, że

wszystko jest ustawione, konkurs jest ustawiony, 2 września jego córka zostanieczłonkiem Zarządu Totalizatora Sportowego.


Mirosław Drzewiecki zeznał, że sprawdził i że nie ma żadnego potwierdzenia, by takie spotkanie się odbyło. Nie wykluczył, że Mariusz Kamiński mógł pomylić fakty.

Odsyłam do wpisu o zeznaniach Magdaleny Sobiesiak i cytatu ze Sławomira Sykuckiego o podziale rynku, jeśli Magda będzie się trochę słuchać.

http://www.tvn24.pl/1404253,47,,,,,brygida-grysiak,pani-z-ogloszenia,blog.html

Z LESZKIEWICZEM W INNEJ SPRAWIE

Marcin Rosół zeznał, że 25 sierpnia, czyli dzień po spotkaniu w „Pędzącym Króliku” spotkał się z ministrem Leszkiewiczem. Ale uwaga, nie w sprawie Magdaleny Sobiesiak. Tłumaczył, że w tamtym okresie bardzo blisko współpracowali nad przejęciem w trwały zarząd terenów spółki skarbu państwa dla zakopiańskiego Centralnego Ośrodka Sportu. I że prawdopodobnie to był powód spotkania: Jeżeli prześledzicie państwo dokumenty w Ministerstwie Skarbu, w delegaturze MSP w Krakowie, w spółce Polskie Tatry S.A., w COS w Warszawie i Zakopanem, to znajdziecie państwo odpowiedź, dlaczego akurat w tym terminie chciałem się spotkać - wcale nie pilnie, wcale nie nerwowo, wcale nie histerycznie - z ministrem Leszkiewiczem.

Ale – żeby nie było wątpliwości - Rosół dopuszcza taką oto możliwość, że podczas tego samego spotkania wspomniał Leszkiewiczowi, że jego zdaniem Magdalena Sobiesiak prawdopodobnie nie weźmie udziału w konkursie na członka zarządu TS. Mówił prawdopodobnie, bo wcześniej powiedział, że decyzję zostawił Magdalenie Sobiesiak. Odniósł jedynie wrażenie, że się wycofa: Powiem więcej - wyczytałem to w jej oczach.

Pytanie, co Marcin Rosół wyczytał w oczach ministra Drzewieckiego 19 sierpnia, skoro już na drugi dzień próbował się dodzwonić do ministra Leszkiewicza, który był na urlopie.


Mariusz Kamiński zeznał:

Marcin Rosół podejmuje histeryczne ruchy w celu nawiązania kontaktu z ministrem, wiceministrem skarbu państwa – Leszkiewiczem. Wiemy, jaki był cel tych poszukiwań, tego kontaktu, gdyż dwudziestego piątego, ponieważ minister jest za granicą, spotykają się panowie w pierwszym możliwym terminie i Marcin Rosół informuje ministra Leszkiewicza, że chce wycofać córkę Sobiesiaka, nie podając żadnych powodów. Rozstrzygnięcie miało nastąpić dwudziestego szóstego.


Marcin Rosół stanowczo zaprzecza. Żadnej histerii nie było. Mówi o dwóch nieodebranych połączeniach i telefonie do sekretariatu, żeby umówić się z ministrem na po urlopie. Znowu odwołam się do publikacji „Dziennika”:

„Dziennik Gazeta Prawna” (08.10.2009):

W dniach 20 - 24 sierpnia - Marcin Rosół wielokrotnie dzwoni do wiceministra skarbu Adama Leszkiewicza. Po co? "Chciałem wycofać Magdalenę Sobiesiak" - przyznaje były szef gabinetu ministra.

Leszkiewicz: "Byłem za granicą nie odbierałem. Rosół dzwonił wiele razy, a ja zapamiętuję tych, którzy przeszkadzają mi w wakacjach".

24 sierpnia - w sekretariacie Leszkiewicza potwierdziliśmy, że tego dnia telefonuje Rosół. Współpracownik Drzewickiego, chce umówić się z wiceministrem na pierwszy termin po jego powrocie z wakacji.

Leszkiewicz przyznaje, że Rosół dzwonił wiele razy. Rosół przyznaje, że dzwonił po to, żeby wycofać Magdalenę Sobiesiak.Kiedy mówił prawdę? Wtedy, czy przed komisją? W tej sytuacji ważne będą zeznania samego Leszkiewicza. Już 4 marca.

MECZ, NIE GADANIE

Zostawiamy Totalizator Sportowy. I „Pędzącego Królika”. Po ośmiu ponad godzinach przesłuchania, po niewinnym pytaniu o popołudnie 19 sierpnia 2009, Rosół opowiedział komisji o meczu. Dla komisji ważnym, bo na samym politycznym szczycie. Bo kilka godzin wcześniej Premier – o problemach z ustawą hazardową – rozmawiał z Mirosławem Drzewieckim. Później – także z Grzegorzem Schetyną. Choć w tej części – jak zeznają świadkowie – była mowa już tylko o pieniądzach na Stadion Narodowy.

To był mocny skład. Na pewno politycznie. Donald Tusk – kapitan (atak), Grzegorz Schetyna – pomocnik, Cezary Kucharski (były reprezentant Polski) – pomoc, Tomasz Arabski – obrona, Sławomir Nowak – prawa obrona, Marcin Rosół – obrona, bramkarz – lotny. Mirosława Drzewieckiego – na milion procent – jak mówi Rosół – nie było.

O czym rozmawiali? Rosół mówi: to był mecz, a nie spotkanie: przed meczem rozmawialiśmy o tym, że damy radę. W trakcie – podaj, jak grasz, ofermo. Do kogo ofermo? Do mnie – odpowiada Rosół. Po meczu rozmawialiśmy o tym, że świetny wynik. Było 2:2.

Z kim grali? Z żołnierzami. Jakimi? Wojska Polskiego.

Nie było mowy ani o ustawie ani o spotkaniu u Premiera. To było wydarzenie sportowe – powtarzał Rosół. Po wybuchu afery hazardowej w takich wydarzeniach – jak mówił – już nie uczestniczył. Chyba były dla niego ważne. Bo na pytanie o rozmowy przed sierpniowym meczem odpowiedział jeszcze: byłem pochłonięty faktem, że idę na mecz.


Gra w piłkę tego właśnie wieczora już się pojawiła. Podczas przesłuchania Grzegorza Schetyny. Ale bez składu, bez szczegółów:

Poseł Bartosz Arłukowicz:

Panie ministrze, czy pamięta pan, co pan robił wieczorem 19 sierpnia?

Pan Grzegorz Schetyna:

A pan?

Poseł Bartosz Arłukowicz:

Co ja robiłem?

Pan Grzegorz Schetyna:

Mhm.

Poseł Bartosz Arłukowicz:

Nie pamiętam.

Pan Grzegorz Schetyna:

Dziękuję.

Poseł Bartosz Arłukowicz:

A pan pamięta?

Pan Grzegorz Schetyna:

Ja pamiętam.

Poseł Bartosz Arłukowicz:

A co?

Pan Grzegorz Schetyna:

Grałem w piłkę nożną.


Grzegorz Schetyna nie był dopytywany o okoliczności. Był dopytywany o Mirosława Drzewieckiego. Powiedział tylko, że wtedy ministra sportu raczej nie było.

Marcin Rosół zeznał, że podczas meczu nie zauważył, żeby ministrowie, czy wicepremier Schetyna, czy premier Tusk, czy minister Nowak - nie wiem czy był też minister Tomasz Arabski - czy inne osoby jakieś podenerwowanie wykazały. Wprost przeciwnie - wykazały raczej zdeterminowaną wolę, by wygrać ten mecz. Na szczęście udało się zremisować. Po meczu rozjechaliśmy się.

Na kolejne pytania posłanki Kempy o to, o czym rozmawiali, odpowiedział: Graliśmy jedenastu na jedenastu i w składzie dwudziestodwuosobowym nie rozmawialiśmy o aferze przeciekowej ani o aferze hazardowej. Po meczu rozjechaliśmy się każdy w swoim towarzystwie i tyle tej sensacji.

KOLEGA SOBIESIAK

Marcin Rosół jest jedynym świadkiem, który przyznał przed komisją, że nie tylko jest z Ryszardem Sobiesiakiem na ty, ale są nawet kolegami. Mimo różnicy wieku. Wprawdzie nie odwiedzali się i nie rozmawiali przez telefon o swoich problemach, ale kolegami mogą się nazywać. Tak mówił Marcin Rosół. To o tyle ciekawe, że poznał go lata później niż Mirosław Drzewiecki, Grzegorz Schetyna, czy Zbigniew Chlebowski.

Poznali się we wrześniu 2008. W Krakowie. Marcin Rosół opowiada o tym spotkaniu tak: otwieraliśmy Orliki w Gdowie. Dwa, może trzy dni wcześniej dostałem informacje od asystenta ministra Drzewieckiego, że znajomy ministra chce tam przyjechać. Pytał, gdzie będziemy spali. Powiedziałem, w którym hotelu. To był hotel Royal. Jak zeznał Marcin Rosół, Ryszard Sobiesiak już na nich czekał. W restauracji.

Sobiesiak przedstawił się, że jest z branży hotelowo – turystycznej. Rozmowa była krótka. Tematy różne. Trochę o golfie, trochę o pracy. Ale była też prośba. O interwencję w sprawie Zieleńca. Sobiesiak miał się pożalić, że wyciąg nie może ruszyć z powodu opieszałych urzędników. Rosół zeznał, że był przekonany, iż sprawa utknęła w ministerstwie sportu. Dał wizytówkę. Poprosił o telefon. Jak mówił, potraktował Sobiesiaka jak każdego innego petenta. Zanim o sprawie…

WERSJA DRZEWIECKIEGO

Mirosław Drzewiecki mówił o tym spotkaniu, że Ryszard Sobiesiak chciał zobaczyć Orliki, dlatego przyjechał (Sobiesiak zeznał, że Orlików nie oglądał) i że go nie zapraszał, a na otwarcie mógł przyjść każdy. Rosół zeznał, że Sobiesiak zapowiedział się kilka dni wcześniej. I wreszcie, już o samym spotkaniu przy kolacji, Mirosław Drzewiecki nie pamiętał tematu rozmowy: nie mam pojęcia, czy, czy rozmawiałem o golfie, czy rozmawialiśmy np. o Lidze Mistrzów. Dopytywany, czy była mowa o jakiś interesach Sobiesiaka mówił: Nie przypominam sobie, dlatego że to było ponad rok temu, ponad rok temu. To była krótka, krótkie spotkanie, które trwało kilkadziesiąt minut i być może, nie mam pojęcia, o czym rozmawialiśmy. Rosół zeznał, że Drzewieckiego przy tym fragmencie rozmowy mogło nie być.

WERSJA SOBIESIAKA

Sobiesiak zeznał, że Orlika w Gdowie nie oglądał. Co więcej, inaczej z kolei niż Marcin Rosół, mówił, że jechał wtedy chyba do Zakopanego: może jechałem do Zakopanego, no nie wiem. Jechałem w tą stronę i dzwoniłem do pana Drzewieckiego. Jest. No to rozmawiałem z nim. Ale nie wiem o czym, po co i na co (…) pewnie było tak. Dzwonię: Gdzie śpicie? Tu. Dzwonię do hotelu: Są miejsca? Są. No to śpię w tym samym hotelu. Rozumiem, że dzwonił z drogi, którą – jak sugerował w innym momencie przesłuchania – mógł pomylić. Co mu się podobno często zdarza. Czyli, że nie zapowiadał się wcześniej?

Ryszard Sobiesiak zapytany, czy prosił Marcina Rosoła wtedy o pomoc, odpowiedział: Wtedy na pewno nie. Była jedyna sytuacja wtedy, kiedy rąbałem ten las, no. Wszystko było pozałatwiane. Ja, szkoda, że ja nie wziąłem tych papierów. Nie wiem, czy to by państwu by się przydało. A jednak prosił.

TYLKO JEDEN FAX

Rosół był przekonany, że sprawa utknęła w ich resorcie. Okazało się, że zgoda leżała w resorcie środowiska: Pan Sobiesiak poprosił mnie, czy mógłbym grzecznościowo przefaksować mu ten dokument. Dokument przefaksowałem. Nie znałem i do dziś nie znam treści tego dokumentu. Nie załatwiałem żadnej decyzji w ministerstwie środowiska. Potem tłumaczył, że to była kopia dokumentu. Czyli – tak zrozumiałam – ktoś przefaksował jemu, a on przefaksował dalej.

Rosół nie pamiętał, kto mu dał ten dokument. Mówił, że nie pamięta z ręką na sercu. Fax wysłał 22 września 2008. Jak mówił poseł Wassermann, z billingów wynika, że między 17 a 22 września właśnie Sobiesiak rozmawiał z Rosołem osiem razy. Dlaczego tak często? Rosół nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Fakt, było to dawno. Pytanie o billingi było w nawiązaniu do pytania, czy Rosół tylko wysłał faks, czy może coś jednak załatwiał?

Rosół zaprzecza. Mariusz Kamiński zeznał przed komisją, że Rosół miał załatwić w ministerstwie środowiska zezwolenie na trwałe wylesienie gruntów, na których firma Sobiesiaka budowała wyciąg narciarski w Zieleńcu. W kontekście tej sprawy „Rzeczpospolita” opublikowała stenogramy, w których czytamy, jak Marcin Rosół mówi do Ryszarda Sobiesiaka: My załatwiliśmy ci wycinkę, ale śniegu ci nie załatwimy.

Sobiesiak prosił Rosoła jeszcze w innej sprawie. Dotyczącej kontroli z ministerstwa infrastruktury, która miała potwierdzić konserwację i dopuszczenie do użytku wyciągu: Decyzja czekała do odbioru. Przekierowałem pana Sobiesiaka do Ministerstwa Infrastruktury.

TYLKO JEDEN TELEFON

Sobiesiak prosił Marcina Rosoła w jeszcze innej sprawie. Tym razem przetargu na lokal na Żoliborzu. Jak zeznał Rosół, w kwietniu lub w maju 2009 roku Sobiesiak poprosił o sprawdzenie, czy to prawda, że przetarg, w którym chce się ubiegać o lokal przy ulicy Mickiewicza w Warszawie, może być ustawiony pod jakiegoś oferenta.

Rosół się zdziwił: Zdziwiłem się tą informacją, bo wszystkie przetargi ogłaszane są na stronach internetowych publicznych serwerów.

Ale zadzwonił: Niemniej wykonałem do przewodniczącego rady dzielnicy jeden telefon z pytaniem, czy przetarg na lokal przy ulicy Mickiewicza jest już ogłoszony i czy wszystko jest w porządku, ponieważ mam sygnał, że są jakieś nieprawidłowości.

Okazało się, że przetarg dopiero będzie ogłoszony, a informacja będzie dostępna w Internecie. I jeszcze, że wszystkie procedury będą dochowane. Rosół musiał się chyba zdenerwować, bo – jak zeznał - powiedział Sobiesiakowi, żeby zainwestował w człowieka, którego posadzi przed komputerem i który przypilnuje terminu ogłoszenia przetargu i samego przetargu.

Zaprzecza, jakoby pomagał przetarg ustawić. W analizie CBA jest taki cytat ze stenogramu, z którego wynika, że 24 sierpnia (przed spotkaniem w „Pędzącym Króliku”) Ryszard Sobiesiak prosi córkę, żeby zapytała Rosoła o lokal na Mickiewicza, bo miał pilotować, a tam jest nowy przetarg.

Rosół tłumaczył, że Sobiesiak ten przetarg przegrał: Gdybym, jako osoba związana z rządzącą partią, chciał coś załatwić, to, przyjmując rozumowanie Kamińskiego, powinienem być skuteczny. Czy jeden grzecznościowy telefon na przestrzeni pięciu miesięcy można nazwać załatwianiem, pilotowaniem? Absurd.

Coś bardzo podobnego mówił przed komisją Zbigniew Chlebowski. Że gdyby tylko chciał, to by mógł. A że nie mógł, to znaczy, że nie chciał. Taka logika. Ciekawa.

TYLKO TRZY MINUTY

29 września 2009 roku z kolei. Kolejna prośba. Tym razem dotycząca słynnych gondoli. Po tej informacji dziennikarze na sali westchnęli: Jezu, przy gondolach też mu pomagał… Spokojnie, nie pomagał. Ryszard Sobiesiak prosił. Umówił się na spotkanie. Ale Rosół nie miał czasu. Wypili szybką kawę. Tym razem, nie pięć, ale trzy minuty. Tym razem nie w „Pędzącym Króliku”, ale w kawiarni obok „Pędzącego Królika”. Wszystko w sąsiedztwie ministerstwa sportu.

Sobiesiak miał zapytać: czy mógłbyś przyjąć inwestora, który jest z Austrii i chciałby przedstawić pomysł z gondolami. I usłyszeć: Wybacz, ale nie dam rady. Ale i tak nic z tego by nie było.

Panowie się rozstali. Marcin Rosół mówił, że nie wiedział, czego będzie dotyczyło spotkanie, bo przez telefon Sobiesiak nie mówił, o co chodzi.

CZORSZTYN

Z tzw. sprawą czorsztyńską – jak zeznał Marcin Rosół – nie miał nic wspólnego: Nigdy się tym nie zajmowałem, nie znam pana Lecha Janczego, absolutnie nic w tej sprawie nie wiem.

Niektóre media podawały, że Rosół miał być aktywny także i w tej sprawie.

„RAFAŁ, ALE TY WYKREŚLIŁEŚ CAŁY PRZEPIS!”

Marcin Rosół mówił dużo o spotkaniach w resorcie sportu - 19 i 20 sierpnia 2009 roku. Spotkania dotyczyły pisma z 30 czerwca 2009 roku, którym to pismem resort – niechcący – informował, że nie chce dopłat.

19 sierpnia rano, przed spotkaniem ministra sportu z Premierem, minister Drzewiecki wezwał do swojego gabinetu jego, Monikę Rolnik, dyrektor departamentu ekonomiczno-finansowego Bożenę Pleczeluk i dyrektora departamentu prawno-kontrolnego Rafała Wosika.

Jak zeznał Rosół, minister miał prosić o przedstawienie harmonogramu prac nad nowelizacją ustawy o grach i zakładach wzajemnych w kontekście prac na zabezpieczeniem finansowania Euro 2012. Miał prosić także o informacje, kto i na jakim etapie przygotowywał stanowisko resortu sportu. Oczywiście chodziło głównie o pismo z 30 czerwca.

O tym, jak tłumaczyli się urzędnicy już pisałam:

http://www.tvn24.pl/1404240,47,,,,,brygida-grysiak,blad-urzednika,blog.html

Według Rosoła, w pewnym momencie Rafał Wosik (autor pisma) odczytał pismo na głos. I po tym, zarówno minister jak i dyrektor Rolnik stwierdzili, że pismo ewidentnie wskazuje na rezygnację z dopłat, a nie na konieczność zmiany uzasadnienia.

Monika Rolnik miała nawet powiedzieć: Rafał, ale ty wykreśliłeś cały przepis! Zapominając chyba, że zanim Rafał ten przepis wykreślił, konsultował z nią tekst pisma. Ona sama w swoim piśmie wyjaśniającym tłumaczyła (wpis powyżej), że nie znała szczegółów ustawy, dlatego tekst pisma zaakceptowała.

Podczas spotkania Wosik miał się upierać, że pismo można różnie interpretować. Ale żeby nie było niedomówień, zaproponował, że napisze pismo wyjaśniające do resortu finansów. Jak mówił Rosół, minister Drzewiecki uznał jednak, że skoro pismo ma tylko informacyjną wartość i nie ma skutków finansowych, to takie wyjaśnienie nie jest potrzebne.

Czyli: błąd urzędnika. Dość osobliwie ten błąd Marcin Rosół tłumaczył: Wtedy odnieśliśmy wrażenie, że jest to pomyłka, która stała się pretekstem dla Ministerstwa Finansów do braku zgody na nowelizację Wieloletniego Planu Inwestycyjnego. Byliśmy przekonani, że jest to intryga Ministerstwa Finansów, które nie chce dać pieniędzy na stadion. Czyli: nie tyle błąd urzędnika, co intryga ministra finansów. Bardzo, bardzo ciekawe. Ciekawe co na to minister finansów.

I jeszcze raz. Żeby było jasne. Intencją resortu sportu była – jak przekonuje także Marcin Rosół – zmiana uzasadnienia, a nie przepisu. Monika Rolnik miała tłumaczyć, że w związku z rezygnacją z II etapu budowy NCS proponowane w projekcie rozwiązania przestają mieć cel: Trzeba więc poinformować ministra finansów, że wprowadza podatek celowy i uzasadnia to celem, którego nie ma.

Jak zeznał Marcin Rosół, minister Drzewiecki poprosił urzędników o przygotowanie kalendarium prac nad ustawą, prac nad finansowaniem przedsięwzięć Euro 2012, prac nad WPI (Wieloletni Plan Inwestycyjny). Właśnie z tymi dokumentami minister pojechał do Premiera.

MINISTER JEDZIE DO PREMIERA

Marcin Rosół traktował wyjazd ministra Drzewieckiego do Premiera jako walkę o pieniądze na Stadion Narodowy. Bo – jak mówił - w WPI na lata 2010-2011 brakowało 700 mln złotych: Odebrałem to jako: panie, panowie jadę, do Premiera walczyć o 700 mln a wy mi tu robicie taki głupi błąd.

Dzień później - 20 sierpnia – Marcin Rosół miał zapytać ministra, czy kwestia nowelizacji Wieloletniego Planu Inwestycyjnego oraz zwiększenie środków na Stadion Narodowy została rozstrzygnięta po myśli ministerstwa sportu. Minister odpowiedział, że tak. I to – według Rosoła – była jedyna informacja, jaką po spotkaniu z Premierem przekazał mu minister. Poprosił przy tym, by zwracał jeszcze większą uwagę na wszystkie dokumenty, które przygotowują urzędnicy i dają do podpisu ministrowi.

Marcin Rosół nie ma wątpliwości, że przyczyną całego zamieszania jest nie tyle błąd urzędników ministerstwa spotu, co ewidentny błąd ministra finansów. Jak tłumaczył, minister finansów nie mógł nie wiedzieć, że całość inwestycji związanych z Euro 2012 musi być finansowana z budżetu państwa, bo taka była uchwała Rady Ministrów z czerwca 2008 roku. Polecam wpis:

http://www.tvn24.pl/1404238,47,0,0,1,,brygida-grysiak,doplaty-nie-dla-euro-2012,blog.html

Zarzucił także resortowi finansów albo brak wiedzy albo… złą wolę. Najkrócej mówiąc, chodzi o to, że w uzasadnieniu ustawy był zapis, że pieniądze z ustawy (czyli także z dopłat) mają iść na Euro 2012. Rozumiem, że ministerstwo finansów traktowało to, co miało powstać wokół stadionu jako element Euro 2012. Minister Drzewiecki tłumaczył, że z Euro 2012 nie miało to nic wspólnego.

BUTY Z NÓG

I na koniec zabawna, choć także zastanawiająca historia o tym, jak CBA przyszło do Marcina Rosoła. Dzwoniąc wcześniej i pytając, czy jest w domu. Był. Zapowiedzieli, że przyjadą za pół godziny: Zapytałem się, czy idą mnie aresztować. Funkcjonariusze powiedzieli, że wszystkiego dowiem się z postanowienia prokuratury.

I jeszcze: Po tym telefonie powiedziałem żonie, żeby wstała, zajęła się dzieckiem. Różne rzeczy się robi w stresie, a ja umyłem podłogę. Goście mieli przyjść do domu, więc umyłem podłogę. Przyszli funkcjonariusze, poprosiłem żeby zdjęli buty i weszli.

Ta historia rozbawiała nie tylko śledczych. Już w mieszkaniu funkcjonariusze CBA przedstawili Rosołowi postanowienie prokuratury dotyczące wydania twardych dysków komputerów i innych elektronicznych nośników danych. I zabrali sprzęt. Rosół zeznał, że kiedy ten sprzęt pakowali, zaproponował kawę.

Pytanie, czy to nie jest dziwne, że CBA dzwoni do kogoś i uprzedza, że wpadnie za pół godziny. Pół godziny wystarczy, żeby zniszczyć coś, co CBA mogłoby się przydać. Nie twierdzę, że Marcin Rosół to zrobił. Zastanawia mnie procedura. Nie mam wiedzy o służbach specjalnych, ale takie sytuacje chyba nie zdarzają się często?

NIE PAMIĘTAŁ

29 października 2009 roku był przesłuchiwany przez agentów CBA. Przyznał, że niektóre wydarzenia źle umiejscowił w czasie. Niektórych nie pamiętał. Jak zeznał przed komisją, nie pamiętał kompletnie na przykład tego, że na prośbę Ryszarda Sobiesiaka wysłał faks w sprawie wyciągu w Zieleńcu. Tłumaczył, że dzięki publikacjom prasowym miał okazję zweryfikować i odświeżyć swoją wiedzę. I dziś już wie. I sobie przypomina. Wcześniejsze zeznania jednak podtrzymał. Nie umiał jednak powiedzieć, o czym jeszcze wtedy zapomniał. A co przypomniał sobie dziś.
Redakcja TVN 24.pl
Brygida Grysiak

Ile Drzewiecki dał zarobić Rosołowi?

Mirosław Drzewiecki musiał być zachwycony pracą Marcina Rosoła. Jeden z bohaterów afery hazardowej, który dopiero co zeznawał przed komisją, dostał od byłego ministra kilkadziesiąt tysięcy złotych. W nagrodę. Jak długo pracował w resorcie sportu? Rok i trzy miesiące.
Marcin Rosół zarabiał 6,5 tys. zł brutto miesięcznie. Ale - jak pisze "Rzeczpospolita" - dostawał od swojego szefa również duże nagrody. Co kwartał wynosiły one nawet po ok. 13 tys. zł. W 2008 r. za półroczną pracę zainkasował 23 500 zł. W 2009 r. za dziewięć miesięcy pracy Rosół dostał dodatkowo 36 500 zł.

Ostatnią nagrodę otrzymał 28 września 2009 r., dwa dni przed ujawnieniem przez "Rzeczpospolitą" stenogramów z podsłuchów posła PO Zbigniewa Chlebowskiego, króla branży hazardowej Ryszarda Sobiesiaka i Drzewieckiego. Tydzień później Drzewiecki podał się do dymisji. Rosół odszedł razem z nim.

31-letni Marcin Rosół, absolwent politologii, działacz PO, był w Ministerstwie Sportu i Turystyki szefem gabinetu politycznego Mirosława Drzewieckiego od 1 lipca 2008 r. do 5 października 2009 r.
PAP

2010/02/20

Drzewiecki hojnie wynagradzał Rosoła

Szef Gabinetu Politycznego byłego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, który podczas przesłuchania przed komisją śledczą podkreślał, że jego drzwi były "zawsze otwarte dla petentów", był doceniany nie tylko przez wdzięcznych obywateli, ale również przez swojego byłego szefa. W ciągu 15 miesięcy pracy oprócz pensji otrzymał nagrody o łącznej wartości 60 tysięcy złotych. Oznacza to, że miesięcznie otrzymywał, średnio, 4 tysiące złotych nagrody. Zasadnicze wynagrodzenie Rosoła wynosiło ok. 6,5 tysiąca złotych brutto.
Ostatnią nagrodę Rosół zainkasował 28 września 2009 r. Dwa dni później "Rzeczpospolita" ujawniła szczegóły tzw. afery hazardowej, która doprowadziła do dymisji ministra Drzewieckiego. Wraz ze swoim szefem z resortu odszedł również Rosół.
Rosół: nie informowałem o akcji CBA

Za co urzędnik był tak sowicie wynagradzany? Regulamin ministerstwa sportu mówi o tym, że nagrody mogą otrzymywać ci urzędnicy, którzy "wykazali się zaangażowaniem i realizacją zadań". – Jak widać, pan Rosół był w ministerstwie bardzo potrzebny i ceniony, a za zadania specjalne sowicie wynagradzany – ocenia z przekąsem śledczy z sejmowej komisji Bartosz Arłukowicz.

Wysokie nagrody dla Rosoła nie dziwią osób blisko związanych z resortem sportu. – Drzewiecki, mimo że w PO uchodził za skąpca, dla osób, które były z nim blisko związane, zawsze miał hojną rękę – mówi jeden z posłów PO. I rzeczywiście Drzewiecki był hojny. Rosół dostawał od szefa wyższe premie niż dyrektorzy departamentów i ministrowie od premiera Tuska. – Był drugą osobą po ministrze – opowiada jeden z urzędników resortu. – Gdy Drzewiecki wyjeżdżał, Rosół zaczynał rządzić. Drzewiecki nie miał zaufania do urzędników. – Wolał zapłacić większe pieniądze fachowcom, którzy sprawią, że projekty będą dobrze prowadzone – przekonuje współpracownik ministra.


"Rzeczpospolita", arb

Platforma przy korycie

Dzięki pracom komisji hazardowej dowiedzieliśmy się, że Marcin Rosół, świetnie zapowiadający się działacz Platformy Obywatelskiej, przez dwa lata był członkiem zarządu, w tym przez rok wiceprezesem spółki Agencja Rozwoju Mazowsza SA. Zapewne jako wybitny menedżer otrzymywał sowite wynagrodzenie, premie, a gdy odchodził na kolejne ważne stanowisko, dostał odprawę. Nie zazdroszczę. Problem w tym, że stanowisko otrzymał nie ze względu na kwalifikacje, lecz w nagrodę za zasługi dla partii. Był człowiekiem do zadań specjalnych, wykorzystywanym przez liderów PO. Tacy ludzie są potrzebni w każdej partii. Tylko dlaczego partia wynagradzała go pieniędzmi publicznymi?
Właścicielem Agencji Rozwoju Mazowsza - spółki, mającej wspierać rozwój społeczno-ekonomiczny województwa, pomagać małym i średnim przedsiębiorstwom i gminom oraz pośredniczyć w dystrybucji funduszy unijnych - jest samorząd województwa mazowieckiego. Województwem rządzą PO i PSL, które do spółki delegują swoich ludzi. Przed rokiem odszedł z niej Rosół, lecz nie inni działacze. Przewodniczącym rady nadzorczej jest Paweł Czekalski, jeden z liderów warszawskiej PO, prezesem zarządu Krzysztof Filiński, człowiek PSL. Funduszami unijnymi zajmuje się w zarządzie Artur Andrysiak, podczas wyborów pełnomocnik PSL na Mazowszu, wiceprezesem ds. obsługi inwestora jest Iga Urbanik-Brymas. Z portalu Goldenline można dowiedzieć się, że Urbanik była do 2008 r. właścicielką firmy United Media Corporation, której udziałowcem w latach 2006-07 był Marcin Rosół. Czyżby chodziło o tę samą osobę?

Jest rzeczą haniebną, że Platforma, która szła po władzę pod hasłem odpolitycznienia gospodarki, prywatyzacji, promowania fachowców, traktuje posady w spółkach i instytucjach publicznych jak łup, który dzieli między swych działaczy i ich pomagierów. Z jednej strony PO domaga się wstrzymania finansowania partii z publicznych pieniędzy, a drugiej bez żenady sięga po publiczne pieniądze, by zapewnić dochody Rosołowi i podobnym cwaniaczkom. Czym się to różni od praktyk z okresu rządów SLD lub PiS? Może tylko większą dozą obłudy.
Od dawna apeluję do polityków, by odsunęli od koryta państwowych spółek swych działaczy. Do tego nie potrzeba ustawy, którą mógłby zawetować prezydent, skomplikowanych procedur. Potrzeba woli kierownictwa partii i odrobiny przyzwoitości. Rozumiem, że partia musi mieć płatnych funkcjonariuszy, ale powinni być finansowani jawnie z funduszy partyjnych, a nie przez wszystkich obywateli. Wpuszczenie politycznych macherów do przedsiębiorstw i instytucji państwowych to oczywista zachęta do wyprowadzania z nich pieniędzy na cele partyjne lub prywatne.

Nie wiem, czym naprawdę zajmuje się Agencja Rozwoju Mazowsza, jakie są jej osiągnięcia, czy rzeczywiście realizuje misję, którą się szczyci na swym internetowym portalu. Chodzi mi po głowie taka myśl - skoro rządzą nią partyjni działacze, to może w ogóle jest niepotrzebna?
Witold Gadomski
Gazeta Wyborcza

Platforma przy korycie

Dzięki pracom komisji hazardowej dowiedzieliśmy się, że Marcin Rosół, świetnie zapowiadający się działacz Platformy Obywatelskiej, przez dwa lata był członkiem zarządu, w tym przez rok wiceprezesem spółki Agencja Rozwoju Mazowsza SA. Zapewne jako wybitny menedżer otrzymywał sowite wynagrodzenie, premie, a gdy odchodził na kolejne ważne stanowisko, dostał odprawę. Nie zazdroszczę. Problem w tym, że stanowisko otrzymał nie ze względu na kwalifikacje, lecz w nagrodę za zasługi dla partii. Był człowiekiem do zadań specjalnych, wykorzystywanym przez liderów PO. Tacy ludzie są potrzebni w każdej partii. Tylko dlaczego partia wynagradzała go pieniędzmi publicznymi?
Właścicielem Agencji Rozwoju Mazowsza - spółki, mającej wspierać rozwój społeczno-ekonomiczny województwa, pomagać małym i średnim przedsiębiorstwom i gminom oraz pośredniczyć w dystrybucji funduszy unijnych - jest samorząd województwa mazowieckiego. Województwem rządzą PO i PSL, które do spółki delegują swoich ludzi. Przed rokiem odszedł z niej Rosół, lecz nie inni działacze. Przewodniczącym rady nadzorczej jest Paweł Czekalski, jeden z liderów warszawskiej PO, prezesem zarządu Krzysztof Filiński, człowiek PSL. Funduszami unijnymi zajmuje się w zarządzie Artur Andrysiak, podczas wyborów pełnomocnik PSL na Mazowszu, wiceprezesem ds. obsługi inwestora jest Iga Urbanik-Brymas. Z portalu Goldenline można dowiedzieć się, że Urbanik była do 2008 r. właścicielką firmy United Media Corporation, której udziałowcem w latach 2006-07 był Marcin Rosół. Czyżby chodziło o tę samą osobę?

Jest rzeczą haniebną, że Platforma, która szła po władzę pod hasłem odpolitycznienia gospodarki, prywatyzacji, promowania fachowców, traktuje posady w spółkach i instytucjach publicznych jak łup, który dzieli między swych działaczy i ich pomagierów. Z jednej strony PO domaga się wstrzymania finansowania partii z publicznych pieniędzy, a drugiej bez żenady sięga po publiczne pieniądze, by zapewnić dochody Rosołowi i podobnym cwaniaczkom. Czym się to różni od praktyk z okresu rządów SLD lub PiS? Może tylko większą dozą obłudy.
Od dawna apeluję do polityków, by odsunęli od koryta państwowych spółek swych działaczy. Do tego nie potrzeba ustawy, którą mógłby zawetować prezydent, skomplikowanych procedur. Potrzeba woli kierownictwa partii i odrobiny przyzwoitości. Rozumiem, że partia musi mieć płatnych funkcjonariuszy, ale powinni być finansowani jawnie z funduszy partyjnych, a nie przez wszystkich obywateli. Wpuszczenie politycznych macherów do przedsiębiorstw i instytucji państwowych to oczywista zachęta do wyprowadzania z nich pieniędzy na cele partyjne lub prywatne.

Nie wiem, czym naprawdę zajmuje się Agencja Rozwoju Mazowsza, jakie są jej osiągnięcia, czy rzeczywiście realizuje misję, którą się szczyci na swym internetowym portalu. Chodzi mi po głowie taka myśl - skoro rządzą nią partyjni działacze, to może w ogóle jest niepotrzebna?
Witold Gadomski
Gazeta Wyborcza

Drzewiecki hojny dla Rosoła

W ciągu 15 miesięcy asystent szefa resortu sportu dostał, prócz pensji, 60 tys. zł nagród
31-letni Marcin Rosół, absolwent politologii, działacz PO, był w Ministerstwie Sportu i Turystyki szefem gabinetu politycznego Mirosława Drzewieckiego od 1 lipca 2008 r. do 5 października 2009 r. Jeden z bohaterów afery hazardowej zarabiał 6,5 tys. zł brutto miesięcznie. Ale – jak ustaliła "Rz" – dostawał od szefa także sowite nagrody. Co kwartał nawet po ok. 13 tys. zł.

I tak w 2008 r. za półroczną pracę zainkasował 23 500 zł (siedmioosobowy gabinet Drzewieckiego otrzymał łącznie 118 tys. zł nagród, najwięcej Rosół). W 2009 r. za dziewięć miesięcy pracy Rosół dostał 36 500 zł.

Ostatnią nagrodę otrzymał 28 września 2009 r., dwa dni przed ujawnieniem przez "Rz" stenogramów z podsłuchów posła PO Zbigniewa Chlebowskiego, króla branży hazardowej Ryszarda Sobiesiaka i Drzewieckiego. Tydzień później Drzewiecki podał się do dymisji. Marcin Rosół odszedł razem z nim.

Nagrody dla członków gabinetu politycznego przyznaje minister. Mogą je otrzymać pracownicy, którzy przepracowali w ministerstwie minimum trzy miesiące i – jak wynika z regulaminu – "wykazali się zaangażowaniem i realizacją zadań".

Zdaniem Bartosza Arłukowicza (Lewica), wiceszefa komisji hazardowej, tak wysokie premie to skandal. – Jak widać, pan Rosół był w ministerstwie bardzo potrzebny i ceniony, a za zadania specjalne sowicie wynagradzany – ocenia poseł. Gdy pytał Rosoła o jego zakres obowiązków, ten odparł, że odpowiadał za "współdziałanie ministra z organizacjami (np. kościelnymi i samorządowymi) wynikające z jego funkcji politycznej".

Tymczasem po kilku miesiącach pracy komisji śledczej wiadomo, że Rosół zajmował się np. pomocą w zatrudnieniu w Totalizatorze Sportowym Magdaleny Sobiesiak. Pomagał też Ryszardowi Sobiesiakowi, o którym mówi "mój kolega": faksował dla niego dokumenty z Ministerstwa Środowiska w sprawie inwestycji w Zieleńcu, przekierował też go telefonicznie do resortu infrastruktury w sprawie kontroli, która miała potwierdzić dopuszczenie do użytku wyciągu biznesmena. – W obowiązkach nie było pośrednictwa pracy, pomocy przy inwestycjach prywatnych przedsiębiorców – podkreśla Arłukowicz.

Wysokie nagrody dla Rosoła nie dziwią osób blisko związanych z resortem sportu. – Mirek Drzewiecki, mimo że w PO uchodził za skąpca, dla osób, które były z nim blisko związane, zawsze miał hojną rękę – mówi "Rz" poseł PO. – Rosół należał do najbliższych z najbliższych.

Rosół dostawał od szefa wyższe premie niż dyrektorzy departamentów i ministrowie od premiera Tuska. Te – jak ujawniła miesiąc temu "Rz" – dostali spośród ministrów tylko Tomasz Arabski i Jacek Cichocki. Pierwszy 8 tys. zł, drugi – 10 tys. zł. Dziewięciu wiceministrów dostało po 10 tys. zł – za rok pracy.

O władzy Rosoła w Ministerstwie Sportu krążą legendy. – Był drugą osobą po ministrze – opowiada jeden z urzędników resortu. – Gdy Drzewiecki wyjeżdżał, Rosół zaczynał rządzić. Drzewiecki nie miał zaufania do urzędników. – Wolał zapłacić większe pieniądze fachowcom, którzy sprawią, że projekty będą dobrze prowadzone – przekonuje współpracownik ministra.

Pytanie, czy Rosół był fachowcem. – W pewnym sensie tak, biorąc pod uwagę, jak szerokim spektrum spraw się zajmował. Od Euro po ustawę hazardową – śmieje się polityk PO. – Ale takie premie są grubą przesadą.

Rzeczpospolita
Izabela Kacprzak

2010/02/17

Marcin Rosół do usług, ale nie komisji

W czwartek przed komisją śledczą stanie Marcin Rosół. To chyba ostatnie z ważniejszych przesłuchań. O co będą pytać śledczy byłego szefa gabinetu politycznego ministra sportu? Wcześniej był asystentem Donalda Tuska, potem Grzegorza Schetyny. Najpierw zamieszany w tzw. aferę słupową, teraz hazardową. Czy pogrąży się i utrzyma wizerunek "załatwiacza"? Co powie o styku biznesu i polityki?
Ma 31 lat. Mimo młodego wieku już po raz drugi musi się tłumaczyć ze swojej działalności w Platformie Obywatelskiej. W 2006 r. wyjaśniał prokuraturze zarzuty o wyprowadzanie pieniędzy z partii. "Newsweek" opisał, że Rosół i jego kolega Piotr Wawrzynowicz w kampaniach wyborczych 2004 i 2005 r. mieli wystawiać fikcyjne faktury na tzw. słupy. Prokuratura nie znalazła dowodów i umorzyła śledztwo.

A Marcin Rosół, który na czas dochodzenia wypadł z głównego nurtu PO, w 2008 roku wrócił na stanowisko szefa gabinetu politycznego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego. Teraz będzie musiał się tłumaczyć z tzw. afery hazardowej. Z dotychczasowych zeznań świadków przed komisją śledczą wynika, że miał być "załatwiaczem" działającym na własną rękę. Choć warto zauważyć, że b. minister sportu Mirosław Drzewiecki przed komisją chwalił jego zalety:
"Pan Marcin Rosół skończył dwa kierunki studiów, a drugi, ten podyplomowy to jest zarządzanie, w związku z tym zna się na zarządzaniu ludźmi.(...) Jest naprawdę człowiekiem, którego warto zatrudnić."
- mówił.

Z zeznań Mariusza Kamińskiego, b. szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego wyłania się inny obraz młodego działacza: były szef gabinetu politycznego Drzewieckiego, zaangażowany w interesy potentata z branży hazardowej. - Był w bezpośrednim, stałym kontakcie z Ryszardem Sobiesiakiem, na bieżąco załatwiał przeróżne interesy. Od zatrudnienia i znalezienia pracy dla jego córki, prawda, przez właśnie jakieś decyzje administracyjne z innych ministerstw, z innych resortów, które mu potem osobiście wysyłał faksem - mówił przed komisją były szef CBA.

Czy rzeczywiście Rosół pomagał Ryszardowi Sobiesiakowi i jego córce Magdalenie samowolnie, bez wiedzy polityków PO?

Oto pytania do niego:

Czy pomógł załatwić wycinkę w Zieleńcu
Marcin Rosół i Ryszard Sobiesiak poznali się we wrześniu 2008 r. w Krakowie, gdzie Rosół i jego szef Mirosław Drzewiecki Drzewiecki nocowali po otwarciu Orlika w Gdowie. Sobiesiak zjadł z nimi kolację w hotelowej restauracji. O żadnych biznesach nie było wówczas mowy, raczej rozmawiali o sporcie.

Już wtedy Sobiesiak marzył o otwarciu nowoczesnego wyciągu w Zieleńcu na Dolnym Śląsku. Ze stenogramów ujawnionych przez "Rzeczpospolitą" wynika, że dzień przed otrzymaniem zgody na wycięcie lasu pod wyciąg z ministerstwa środowiska, biznesmen skarżył się ministrowi sportu przez telefon: - "No nie zrobię tego wyciągu na zimę jak k...! (...) Mirek, weź proszę cię dopilnuj to (...) Faksem potrzebuję to chociaż." Tego samego dnia Rosół poprosił Sobiesiaka o numer faksu, na który ma wysłać decyzję ministerstwa. - Dzwoni potem radośnie do Ryszarda Sobiesiaka i mówi: Rysiu, załatwiliśmy ci wycinkę, prawda, i przesyła mu faksem - opowiadał śledczym Kamiński.

Na przełomie stycznia i lutego 2009 r. Rosół z kolegą byli gośćmi w hotelu Sobiesiaka Szarotka w Zieleńcu. Według Kamińskiego "była to forma jakby podziękowania za załatwienie wycinki drzew". Tej wersji zaprzeczył Sobiesiak. - Był, zapłacił i nawet mi piwa nie chcieli nie chciał, żeby mu płacić za piwo, bo mówi, że u nas jest 6 zł, a w Warszawie 12. - opowiadał o wizycie Rosoła i jego kolegi w Zieleńcu.

Z kolei Drzewiecki zaprzeczył przed komisją, by kiedykolwiek pomagał Sobiesiakowi przy tej inwestycji: - Nigdy nie byłem w Zieleńcu, nie prosił mnie o Zieleniec - zeznał.

Lokal na Mickiewicza i inne biznesy

Z podsłuchów CBA ma wynikać, że Rosół troszczył się nie tylko o Zieleniec. Miał też mieć sporą wiedzę o interesach Sobiesiaka w Warszawie. Ten prosił swoją córkę, by zapytała Rosoła "o lokal na Mickiewicza, bo miał pilotować, a tam jest nowy przetarg". Chodziło o to, że spółka Golden Play, w której udziały ma rodzina Sobiesiaków wystąpiła do miasta o zgodę na prowadzenie w tym lokalu salonu gier na automatach. Córka Sobiesiaka zeznała, że lokal pokazywał jej b. szef Totalizatora Sportowego Sławomir Sykucki, nie wie ona jednak do kogo lokal należy. Ostatecznie Golden Play nie otworzyła w nim salonu.

Według Kamińskiego, Rosół miał też pomagać Sobiesiakowi w ministerstwie infrastruktury. - Dzwoni do asystenta Rosoła, a ten mówi: po co ci Grabarczyk[minister infrastruktury], masz tutaj telefon do asystenta Jarmuziewicza, on ci to załatwi. Idzie Sobiesiak, załatwia sprawę, dziękuje Rosołowi itd. To jest cały kompleks tego typu powiązań niejasnych - mówił śledczym były szef CBA.

Najważniejszą z załatwianych przez Rosoła spraw miała być posada dla Magdaleny Sobiesiak w zarządzie Totalizatora Sportowego.

Magda w Totalizatorze
Jak załatwiano stanowisko dla Magdaleny Sobiesiak można odtworzyć na podstawie zeznań świadków komisji i stenogramów CBA. Bez dociekania, czy to wersja prawdziwa, bo jutrzejsze przesłuchanie może przynieść kolejny scenariusz.
Koniec kwietnia lub maja 2009 r.: Sobiesiak w rozmowie z Drzewieckim prosi o posadę dla córki i przekazuje ministrowi jej CV.

Drzewiecki przekazuje CV swojemu asystentowi Marcinowi Rosołowi. Ten je czyta i proponuje stanowisko wicedyrektora Centralnego Ośrodka Sportowego w Szczyrku. Drzewiecki się nie zgadza.
W maju w rozmowie telefonicznej Rosół mówi Sobiesiakowi, że "ma już pomysł, Mirek musi to przyklepać".

26 czerwca CV Magdaleny Sobiesiak trafia do ministerstwa skarbu z rekomendacją na stanowisko członka zarządu Totalizatora Sportowego. Wcześniej prawdopodobnie Rosół wysyła esemesa do Sobiesiaka i pyta czy córka chce być w zarządzie.

23 lipca Magdalena Sobiesiak znajduje w "Rzeczpospolitej" ogłoszenie o konkursie do władz spółki.

16 sierpnia Rosół kontaktuje się prawdopodobnie z Sobiesiakiem i przypomina, że jego córka powinna zbyć udziały w Golden Play. - "Jak ją wybiorą 2 września, to lepiej, żeby nie miała udziałów w firmach, które są konkurencją dla Totalizatora" - miał mówić Rosół.

Na prośbę Sobiesiaka Rosół sprawdza dokumenty córki biznesmena, które ta zamierza złożyć w konkursie. W przygotowaniu strategii, którą ma zaprezentować podczas rozmowy kwalifikacyjnej, pomaga Sławomir Sykucki, były szef Totalizatora.

17 lub 18 sierpnia Rosół informuje Drzewieckiego o tym, że Sobiesiakówna startuje w konkursie do władz TS. Ten jednak uznaje, że to "głupi pomysł".

24 sierpnia Rosół i Magdalena Sobiesiak spotykają się w "Pędzącym Króliku". Tam dziewczyna dowiaduje się, że jeśli wejdzie do Totalizatora będą na nią ataki medialne. Atakować miałby były doradca TS Marek Przybyłowicz. Córka Sobiesiaka podejmuje decyzję, że rezygnuje.

Od 20 do 24 sierpnia Rosół wydzwania do Adama Leszkiewicza, wiceministra skarbu. Ten jest na urlopie. Spotykają się 25 sierpnia, Rosół oznajmia, że Magdalena Sobiesiak wycofuje się z konkursu. Tego samego dnia ona sama wiezie swą rezygnację do siedziby TS.
Czy był przeciek Rosół-Sobiesiak?

Kamiński sugeruje, że Marcin Rosół mógł być źródłem przecieku. Ocenia, że sekwencja zdarzeń pozwala wyciągnąć takie wnioski. Ale wersje Kamińskiego i premiera Donalda Tuska, który miał być źródłęm przecieku, są różne.

14 sierpnia 2009 r. Kamiński przychodzi do premiera i po raz pierwszy opowiada mu o tzw. aferze hazardowej. Publicznie mówił potem wielokrotnie, że Donald Tusk słyszy od niego wówczas również o próbie ulokowania Magdaleny Sobiesiak w Totalizatorze Sportowym.

Tusk zaprzeczał przed komisja śledczą: - Nie pamiętam, żeby taki wątek się pojawił, ale nie wykluczam, że jako absolutnie poboczny mógł zostać wspomniany. Na pewno nie zwrócił uwagi mojej i ministra Cichockiego i na pewno nie był przedmiotem rozmowy, wymiany zdań czy jakieś dyskusji z ministrem Kamińskim.

Kamiński oparł swoją hipotezę przecieku na tym, że 19 sierpnia Tusk spotkał się z Drzewieckim, by wyjaśnić nieprawidłowości przy procesie legislacyjnym wokół ustawy hazardowej. Wyjaśnienia na spotkanie z Tuskiem przygotowywał Drzewieckiemu m. in. Rosół. I to on 20 sierpnia zaczął "histerycznie", jak określił to Kamiński, wydzwania do wiceministra skarbu. On spotkał się 24 sierpnia z Magdaleną Sobiesiak, która dzień później wycofała się z konkursu.

Sobiesiak i jego córka twierdzą, że Rosół nic o akcji CBA nie mówił. Że o wszystkim dowiedzieli się 1 października, gdy "Rz" opublikowała stenogramy z podsłuchów. A Rosół miał Sobiesiakównie mówić wyłącznie o ewentualnych, przyszłych donosach Marka Przybyłowicza, jeśli córka biznesmena zostanie członkiem zarządu TS.

Czy Rosół zrobi unik, czy powie?

Wiele jest pytań do byłego szefa gabinetu politycznego Mirosława Drzewieckiego. Czy będzie kolejnym świadkiem, który niewiele pamięta, a potwierdza tylko te fakty, które mają odzwierciedlenie w dokumentach? Czy będzie potrafił rozsądnie wytłumaczyć wszystkie swoje działania?


Źródło: Gazeta Wyborcza
Agata Kondzińska, wyborcza.pl

Pani z ogłoszenia?

Magdalena Sobiesiak nie wiedziała, że w zdobyciu posady w Totalizatorze Sportowym, mimo, że miała świetne papiery, pomagali jej „wszyscy święci”. Pomagał tata, który prosił ministra sportu, który z kolei prosił szefa swojego gabinetu politycznego, który pisał maila do wiceministra skarbu. Pomagał też były prezes Totalizatora.

Łatwego zadania dziś nie miała. Nie mówiła o obcym człowieku. Mówiła o swoim tacie. Mogła tak naprawdę zakończyć na oświadczeniu. Ale nie zakończyła. I to był jej błąd. Odpowiedzi na pytania posłów musiały obudzić wątpliwości.

PRZYGODA Z TOTALIZATOREM

W mowie wstępnej Magdalena Sobiesiak przekonywała posłów, że o wakacie w Totalizatorze przeczytała w gazecie:

Prawdą jest, że czytając ogłoszenie o organizowanym przez Totalizator Sportowy konkursie mającym wyłonić członka Zarządu Spółki odpowiedzialnego za marketing i sprzedaż uznałam, iż może to być dla mnie szansa i możliwość wykorzystania zdobytego wykształcenia i doświadczenia zawodowego. Uważam, że moje kompetencje są na tyle wysokie, aby podjąć skuteczną próbę udziału w konkursie na równi z pozostałymi kandydatami.
Chyba nikt dzisiaj kompetencji Magdaleny Sobiesiak nie podważa. Wielu pyta za to i słusznie (i to było pierwsze pytanie, jakie padło z komisji): jak to możliwe, że ogłoszenie pojawia się w prasie 23 lipca 2009, a już miesiąc wcześniej, bo 26 czerwca, maila w jej sprawie do wiceministra skarbu – Adama Leszkiewicza pisze Marcin Rosół? Odpowiedź Magdaleny Sobiesiak jest prosta: nie zdawała sobie z tego sprawy. Ani z tego, że Rosół takiego maila do Leszkiewicza wysłał, ani z tego, że napisał w nim, iż jest ona osobą, którą Ministerstwo Sportu rekomenduje do zarządu Totalizatora Sportowego.

Nie wiem, czy nikt nie przygotował Magdaleny Sobiesiak na to pytanie? Czy myślał, że po takim stwierdzeniu w słowie wstępnym nikt o to już nie dopyta? Sama Sobiesiak próbowała potem tłumaczyć, że nie twierdziła, iż o pracy dowiedziała się z prasy, a że jedynie o niej czytała. Przekaz był jednak dość oczywisty.

Po kolejnych pytaniach Sobiesiak przyznała: Nie wykluczam, że o ogłoszeniu o pracy i o tym, że na takie stanowisko w Totalizatorze Sportowym będzie wakat - jak najbardziej nie wykluczam - mogłam mieć informacje wcześniej. Ogloszenie w "Rzeczpospolitej" (bo tam miała je przeczytać) ukazało się 23 lipca. Rada Nadzorcza Totalizatora Sportowego podjęła decyzję o wszczęciu postępowania rekrutacyjnego na członka zarządu 21 lipca 2009 roku.

Kiedy i od kogo mogła słyszeć o wakacie w Totalizatorze? Tego nie umiała sobie przypomnieć. Nie wykluczyła jednak, że przed 23 lipca rozmawiała na ten temat z ojcem.

A plan mógł – poza nią – pisać się dużo wcześniej. Bo w stenogramach CBA jest zapis rozmowy, w której Marcin Rosół mówi Ryszardowi Sobiesiakowi, że ma już pomysł, Mirek musi mu to przyklepać. Jest 9 maja 2009. Z analizy CBA wynika, że w kolejnych rozmowach Sobiesiaka ze Sławomirem Sykuckim (byłym szefem TS) pojawia się pomysł z Totalizatorem. W kolejnych jest mowa o tym, że Magdalena Sobiesiak powinna pozbyć się udziałów w spółce Golden Play i przestać być wiceprezesem Casino Polonia. Jak ją wybiorą 2 września, to lepiej, żeby nie miała udziałów w firmach, które są konkurencją dla Totalizatora – mówi Rosół.

Posłanka Kempa dopytywała Magdalenę Sobiesiak o jeszcze inną kwestię, która może świadczyć o tym, że Sobiesiak wiedziała wcześniej o wakacie w Totalizatorze. Dopytywała, dlaczego ze stanowiska wiceprezesa Casino Polonia zrezygnowała w połowie lipca, skoro ogłoszenie ukazało się dopiero 23 lipca. I usłyszała: Taki był zamiar, taki był plan. Moja rezygnacja nie miała nic wspólnego z ubieganiem się o stanowisko w Totalizatorze Sportowym. O szczegółach tego zamiaru, planu mówić nie chciała.

„MAGDA TYLKO MUSI SIĘ TROCHĘ SŁUCHAĆ”

W materiałach CBA jest stenogram z rozmowy, podczas której Sykucki mówi do Sobiesiaka tak: Można tak podzielić rynek, że Totalizator będzie miał pieniądze i wszyscy prywatni będą mieli, Magda tylko się musi trochę słuchać.

Magdalena Sobiesiak mówiła przed komisją, że jej starania o pracę w Totalizatorze Sportowym nie miały na celu budowy tajemniczej sfery wpływów: Odnoszę wrażenie, śledząc obrady komisji, że część jej członków przychyla się do tezy, że moje ewentualne pojawienie się w zarządzie Totalizatora oznaczałoby zbudowanie jakiejś tajemniczej sfery wpływów dla niejasnych interesów, że - jak powiedział pan Mariusz Kamiński - miało nastąpić wrogie przejęcie Totalizatora przez ludzi z firm konkurencyjnych. Takie insynuacje obrażają mnie.

Rzeczywiście, Mariusz Kamiński zeznał, że to mógł być sabotaż. Mówił też o wrogim przejęciu. Nie bardzo wiem, kto i jak chciałby i mógłby tą spółkę przejąć (spółka w 100% państwowa, bez zamiarów odsprzedania się komukolwiek). Ale naiwnym byłoby chyba myślenie, że to była po prostu dobra oferta, która Magdalenę Sobiesiak po prostu skusiła. Sobiesiak przekonywała, że taką pracę chciała podjąć sama, bo była dobrze przygotowana, a poza tym, dla niej liczą się wyzwania.

Posiadane przeze mnie wykształcenie i doświadczenie pozwoliły mi stanąć do konkursu i ubiegać się o stanowisko. Poza ukończeniem studiów prawniczych, skończyłam MBA w USA – mówiła. W ogłoszeniu dotyczącym konkursu na stanowisko członka zarządu TS znajomość sektora gier losowych i zakładów wzajemnych była określona jako dodatkowy atut.

Posłowie dopytywali o firmę Novomatic, której przedstawicielem na Polskę jest Jan Kosek. Magdalena Sobiesiak konsekwentnie odpowiadała: nie mam wiedzy na ten temat. Pytanie, czy firma Novomatic może być odpowiedzią na pytanie, dlaczego Magdalena Sobiesiak miała pracować w Totalizatorze? Pisała o tym już w październiku ubiegłego roku nie tylko „Polityka”:

http://www.polityka.pl/kraj/analizy/304402,1,przedsiebiorcy-z-branzy-hazardowej.read

Fragment:

Ryszard Sobiesiak ma już tylko 20 proc. udziałów w spółce Casino Polonia, 80 proc. sprzedał inwestorom spoza Polski, w tym największy pakiet firmie estońskiej. Estończycy blisko współpracują z austriackim potentatem na rynku automatów do gry, firmą Novomatic. – To jasne, że Rysiek gra dla Novomatic – mówi nasz informator. – A Novomatic ma chrapkę na videoloterię, liczy na dogadanie się z GTech.

Przedstawicielem Novomatic na Polskę jest dr Jan Kosek, rozmówca Sobiesiaka podsłuchiwany przez CBA. Prawdopodobnie nie bez powodu Sobiesiakowi zależało, aby jego córka weszła do zarządu Totalizatora Sportowego. Miałby za jej pośrednictwem wpływ na podejmowane tam decyzje w sprawie videoloterii. Córka Sobiesiaka miała wystartować w konkursie na to stanowisko. W tym czasie bywała gościem w biurze Sławomira Sykuckiego. – Znam Rysia, szanuję go – wyjaśnia Sykucki. – Na jego prośbę przygotowywałem jego córkę do konkursu. W końcu kto zna się lepiej ode mnie na Totalizatorze?

Sławomir Sykucki będzie zeznawał w piątek. Znam takich, którzy twierdzą, że to on jest kluczowym świadkiem w sprawie. Bo wie najwięcej. I o samej sprawie. I o rynku. Być może wie także, kto dwadzieścia lat temu pokazał Sobiesiakowi umowę, która wiązała Totalizator Sportowy z firmą Gtech. I po co mu ją pokazał? Czy już wtedy chodziło o firmę Novomatic? Magdalena Sobiesiak przyznała, że Novomatic był jednym z dostawców automatów do ich salonów. Może to bez związku ze sprawą. A może nie.

TATA TYLKO PRZEKAZAŁ CV

Wszystko działo się zgodnie z prawem, legalnie: Nie doszło do nielegalnego załatwiania mi pracy w Totalizatorze Sportowym. A na pewno o niczym takim nie wiem. To nawet bardzo prawdopodobne. Magdalena Sobiesiak mogła nie wiedzieć o wielu rzeczach. Mimo to zapewniała, że tata jedynie przekazał jej CV kilku znajomym i umówił ją z Marcinem Rosołem. To wszystko. Nie było – jak mówiła - załatwiania jej czegokolwiek z kimkolwiek.

Magdalena Sobiesiak chyba nie czytała stenogramów, w których czytamy, jak jej ojciec mówi Marcinowi Rosołowi, że Mirek proponował coś poza resortem. Wcześniej jest mowa o Centralnym Ośrodku Sportu i o tym, że mogłaby zarządzać bazą noclegową na terenie całego kraju. To jeszcze zanim pojawia się propozycja Totalizatora Sportowego. A potem – w analizie CBA czytamy, jak Sławomir Sykucki monitoruje sytuację, a Mirosław Drzewiecki (to jest opis, nie cytat) zapewnia Ryszarda Sobiesiaka, że pilotuje sprawę i że wszystko powinno iść po ich myśli.

ROZMOWY O STRATEGII

Magdalena Sobiesiak zeznała, że rozmawiała kilkakrotnie z byłym prezesem TS Sławomirem Sykuckim. Skontaktował ją ojciec: Czy jest coś złego w rozmowie z osobą mającą doświadczenie i uzyskaniu ważnych i pomocnych informacji na temat pracy, o którą się zabiega? Oczywiście, że nie ma. Jeśli jednak – znowu - wziąć pod uwagę stenogramy, merytoryczne rozmowy ze Sławomirem Sykuckim nabierają większego dla sprawy znaczenia.

Sobiesiak mówiła, że rozmowy dotyczyły m.in. strategii, jaką przygotowała dla TS: To były pytania z tym związane, w którą stronę ja idę, jego pogląd, ewentualna opinia, która była dla mnie bardzo cenna. (...) Przekazywał informacje, rozmawialiśmy, ja się dzieliłam wątpliwościami, nie oceniał ani nie opiniował mojej strategii. To wygłaszał ewentualne opinie, czy nie opiniował strategii? Magdalena Sobiesiak wyraźnie broniła się przed wrażeniem, że Sykucki był strategiem. Jeśli był. Nie chciała mówić także o szczegółach strategii, którą chciała zaproponować w konkursie. Zapewniła jednak, że o firmach Novomatic oraz Gtech mowy tam nie było. Że skupiła się na zupełnie innych elementach.

Sobiesiak tłumaczyła komisji, że w przypadku Totalizatora każda decyzja członka zarządu, której realizacja przekracza większe kwoty, wymaga zgody ministra finansów czy rady nadzorczej: Po co więc formułować podejrzenia, że Sobiesiakówna miała pójść do Totalizatora załatwiać interesy swojego ojca? Takie wypowiedzi są wynikiem albo niewiedzy i nieznajomości przepisów, albo złej woli (…) samodzielnie pojedyncza osoba nie ma możliwości wpłynąć na strategiczne kierunki działań podejmowane przez spółkę. Pytanie, czy naprawdę byłaby tam sama? I czy jej głos naprawdę nie miałby żadnego znaczenia?

Córka Ryszarda Sobiesiaka zeznała, że firmy jej ojca nie mogły być uznane za realną konkurencję dla Totalizatora Sportowego. Poinformowała komisję, że jej rodzina ma 1/3 udziałów w firmie Golden Play, która prowadzi salony gry i posiada też automaty o niskich wygranych oraz 1/5 udziałów w Casino Polonia.

SPOTKANIE W „PĘDZĄCYM KRÓLIKU”

24 sierpnia 2009. Tam miało dojść do przecieku. Według CBA. Magdalena Sobiesiak stanowczo zaprzecza. I mówi: rozmawialiśmy o moim CV, a nie o CBA.

Była mowa także, jak się okazuje, o donosach. Ale nie – jak mówił dziennikarzom swego czasu Marcin Rosół – tych, które już nastąpiły, ale tych, które mogą dopiero nastąpić: Podczas tego spotkania, Pan Marcin Rosół poinformował mnie, że moje kandydowanie może uruchomić kampanię negatywną i donosy. Także w mediach. Pan Rosół przywołał nazwisko Pana Przybyłowicza, twierdząc, że jest to osoba, która nie cofnie się przed zapowiedzianymi atakami, bo już kilkakrotnie wysyłał pisma do różnych instytucji w sprawach związanych z Totalizatorem.

Sobiesiak złożyła aplikację do Totalizatora 18 sierpnia 2009 roku. Przeszła pierwszy etap rekrutacji. Ale po tej rozmowie z Marcinem Rosołem, dwa dni przed decydującą rozmową z radą nadzorczą, zrezygnowała. Jak twierdzi, była to jej decyzja, którą jej ojciec uszanował.

Rosół miał jej powiedzieć, że bez względu na jej kwalifikacje, były doradca Totalizatora Sportowego i były szef Wyścigów Konnych Marek Przybyłowicz zrobi wszystko, żeby podważyć jej kandydaturę do objęcia posady w zarządzie TS (…) Pan Rosół przekazał mi tę informację o zagrożeniach i prosił, żebym podjęła decyzję o ewentualnym wycofaniu się. Sobisiak zapewnia jednak, że Rosół nie żądał od niej wycofania się z konkursu.

I tak Magdalena Sobiesiak się z konkursu wycofała: To była moja świadoma, samodzielna, niezależna decyzja. Powód? Troska o siebie i swoją rodzinę.

ZE STENOGRAMÓW:

25.08.2009 - 8:40 – Ryszard Sobiesiak mówi Sławomirowi Sykuckiemu, że zmieniła się koncepcja. I że Magda rezygnuje. I że za chwilę zadzwoni z innego telefonu.
13:26 – Sobiesiak rozmawia z Ryszardem Bedryjem, adwokatem z Wrocławia. Stwierdza: z tym rozmawiałem telefonicznie… Wcześniejsze rozmowy mają sugerować, że chodzi o Zbigniewa Chlebowskiego. Po chwili dodaje, że Magda wycofała się z projektu po wczorajszym spotkaniu. Miała najlepsze papiery, ale tatusia niedobrego…
26.08.2009 – Ryszard Sobiesiak mówi do kogoś: kartę PLAY kupisz. Te wszystkie abonamenty można wyrzucić… Potem rozmawia z Lechem Janczym (tym od sprawy czorsztyńskiej) i mówi mu, że ma zakaz dzwonienia, bo tam jakieś sprawy załatwialiśmy i nie chcę dzwonić, żeby nas ku… nie kojarzyli
27.08.2009 – w rozmowie z Janem Koskiem mówi: wycofałem Magdę, bo tam KGB, CBA…
28.08.2009 – w rozmowie z Ryszardem Preschem (znajomy biznesmen zajmujący się hazardem) mówi: Wycofałem Magdę, ale jak się spotkamy, to ci powiem, dlaczego. Tam się już jaja zaczęły dziać. Już donosy, ale ten… nie na telefon rozmowa…
29.08.2009 – Stoch pyta o spotkanie Drzewieckiego z Chlebowskim (w sprawie małopolskiej Platformy), a Sobiesiak mówi: Z Magdą miałem w Warszawie gdzieś tam ją włożyć, nie chciałem do nich ku… dzwonić, bo zaczęli gdzieś pisać, gadać głupoty…

Pytanie więc, czyj to był plan i czyja decyzja o wycofaniu się z tego planu? Magdalena Sobiesiak przekonywała komisję, że planu nie było, a decyzja była jej decyzją. Niezależną.

Posłowie próbowali dopytywać. Ale bez skutku. Co takiego miał i mógł zrobić Przybyłowicz. Wcześniej w żadnych jego donosach nazwisko Sobiesiak się nie pojawiło. Wcześniej żadne donosy – jak widać – nikogo nie zniechęciły. Może Marcin Rosół wytłumaczy w czwartek śledczym, o jakie donosy mu chodziło… I skąd to nagłe przejęcie osobą Przybyłowicza, który – choć pisał do różnych instytucji i urzędników od lat (także do ministerstwa sportu), wielkich reakcji w tych instytucjach i u tych urzędników nie obudził. Czyżby tym razem miał wystąpić w roli alibi?

Magdalena Sobiesiak zeznała, że nie wyklucza, iż inicjatorem tego spotkania był jej ojciec. Miejsce i czas – niewykluczone, że wyznaczył Rosół. Jak mówiła, z tego, co pamięta, pierwotnie miejscem spotkania miała być nie restauracja "Pędzący Królik", ale ministerstwo sportu. I jeszcze jedna deklaracja. O akcji CBA – jak prawie wszyscy przesłuchiwani świadkowie – dowiedziała się z mediów.

Z Rosołem spotkała się jeszcze dwa razy. Na początku roku – w Zieleńcu. Wymienili wtedy tylko kilka zdawkowych zdań. O pracy nie rozmawiali. Potem – już w lipcu – spotkali się w resorcie sportu - w celu sprawdzenia formalnej, a nie merytorycznej, poprawności jej aplikacji na członka zarządu Totalizatora Sportowego. Spotkanie miało trwać zaledwie kilka minut: Rosół miał ocenić, że aplikacja jest poprawna, a wszystkie wymagane dokumenty są dołączone. Sobiesiak tłumaczyła, że po raz pierwszy starała się o pracę w dużej, państwowej firmie, dlatego każda pomoc była dla niej przydatna.

CO POWIEDZIAŁA OJCU?

Nowością było to, że 24 sierpnia 2009 roku, po spotkaniu z Marcinem Rosołem, Magdalena Sobiesiak jedzie na spotkanie z ojcem. Nie pamięta, czy rozmawiali wtedy telefonicznie, ale spotkali się osobiście w restauracji: Odebrałam tatę z hotelu i pojechaliśmy do restauracji, której nazwy nie chciałabym wymieniać, gdzie podobno mają dobrą zupę pomidorową. To spotkanie może być zaskoczeniem, bo z analizy CBA wynika, że Sobiesiak umówił się z córką na telefon po spotkaniu w „Pędzącym króliku”, ale telefon Sobiesiaka tego wieczoru milczy. CBA nie rejestruje żadnej rozmowy. Dopiero rano. Jest informacja, że Magdalena Sobiesiak jedzie do ojca do hotelu. Zeznała, że zjedli razem śniadanie. Podczas tych spotkań nie było mowy o akcji CBA. Nie było więc – jak mówi Magdalena Sobiesiak – żadnego przecieku. Pytanie, jak Magdalena Sobiesiak umówiła się z ojcem na to spotkanie? Dlaczego nie zadzwoniła na telefon, na który dzwoniła wcześniej? Może po prostu pojechała do hotelu. Sama mówi, że nie pamięta…

I INNE …

Kiedy poseł Arłukowicz dopytywał o to, czy poza Totalizatorem wysyłała jeszcze gdzieś aplikacje, najpierw mówiła, że korzystała z firmy pośredniczącej, sugerując, że nie wysyłała, po czym stwierdziła, że takich firm było jednak kilka.

Kiedy była pytana, czy wiedziała o spotkaniach ojca z Mirosławem Drzewieckim w Stanach Zjednoczonych albo czy brała w nich udział, odpowiedziała, że nie. Po czym – dopytywana – przypomniała sobie o shoppingu, przy okazji którego – już po wybuchu afery – jej ojciec spotkał się z byłym ministrem sportu. Ona sama nie brała w tym spotkaniu udziału. Rozmawiała z żoną ministra. O tym spotkaniu zapomniał też Mirosław Drzewiecki. Nie zapomniał o nim za to Ryszard Sobiesiak.

I jeszcze – zanim szerzej o stenogramach z zamkniętego posiedzenia z Ryszardem Sobiesiakiem w roli głównej, Ryszard Sobiesiak o spotkaniu z córką, po spotkaniu z Marcinem Rosołem:

Pan Ryszard Sobiesiak:

Ja przecież, ja widzę tylko córkę, jak idzie po spotkaniu i ma ładne ząbki, i się

cieszy. I to już wiedziałem, że ona się cieszy, to ja się cieszyłem. Powiedziała do

mnie: co ja o tym myślę, że ona chce zrezygnować. Ale pan prokurator mojej córce –

nie wiem, czy to jest, czy może tego nie można podawać... panie przewodniczący, nie zapisać tego może – pan prokurator po przesłuchaniu mojej córki powiedział, że

szkoda, że się nie dostała na to stanowisko. Bo moja córka to jest osoba, która miała

7 lat i ja ją wiozłem pod Bibliotekę Ossolineum, gdzie ja nigdy nie byłem tam. Ona

jest tak przygotowana. I ona już się przygotowała tak do tego, żeby na sto procent to

wygrała, bo była najlepsza z nich wszystkich. Ale tylko przez to, że gdzieś coś na

mnie... to, co chyba, panie pośle, to co ten zły tatuś czy coś to przecież, proszę zapytać ministra, tam leży chyba taki stek tych papierów na mnie, na mnie: bandyta, złodziej i jeszcze. A ja mam taki stek papierów, gdzie ciągle mnie sprawdzają służby i jestem czysty. No więc jak usłyszałem, że jakieś donosy czy coś były na mnie, no, to ja to tak zrozumiałem, że donosy znowuż na mnie i przez to, że złego ma tatusia i ma, nie ma, z tego, co ja kojarzę słowa mojej córki, ona lepiej to pamięta, bo jak mi wtedy powiedziała, że inaczej zeznawałem u prokuratora niż ona. Bo co, byliśmy trzy

miesiące razem, nie mogliśmy się namówić? Ona miała inne zeznania niż ja

w prokuraturze. Bo ja to zrozumiałem, że tak zostało to przekazane i nie ma o czym

rozmawiać. Ona się cieszyła z tego, bo też coś jej tam w głowie świtało. To jest niezależna dziewczyna i bardzo mądra, zresztą zobaczycie. Więc nie wiem, o co to chodzi.

Czy się cieszyła, bo już jej coś w głowie świtało, posłowie nie zapytali. Stenogramy przyszły w trakcie przesłuchania.
TVN24
Brygida Grysiak

Drzewiecki i Chlebowski to chłopcy na telefon

Wystarczył jeden telefon, by czołowi i wpływowi politycy PO zaczęli rozwiązywać biznesowe problemy Ryszarda Sobiesiaka (56 l.), głównego bohatera afery hazardowej.

Z analizy nowych materiałów CBA niezbicie wynika, że Mirosław Drzewiecki (54 l.) i Zbigniew Chlebowski (46 l.) - wbrew temu co zeznali przed komisją śledczą - pomagali Sobiesiakowi w jego interesach. Można odnieść wrażenie, że nie byli Rysiowi w stanie załatwić tylko... opadów śniegu.
Ujawnione przez "Rzeczpospolitą" stenogramy z podsłuchów CBA rzucają nowe światło na relacje polityków PO z Sobiesiakiem. Okazuje się, że znajomość Rysia z Mirem nie ograniczała się jedynie - jak zapewniał były minister sportu - do spotkań na turniejach golfowych. Polityk PO był doskonale rozeznany w interesach króla hazardu.

- Słuchaj, będę dzwonił, już zaraz się dowiem - tłumaczył Drzewiecki Sobiesiakowi. Biznesmen skarżył się, że nie ma zgody resortu środowiska na wylesienie (chodzi o budowę wyciągu w Zieleńcu). - Mirek, weź proszę dopilnuj to - dociskał. Jeszcze tego samego dnia Marcin Rosół (31 l.), asystent Drzewieckiego, poprosił Sobiesiaka o numer faksu, na który... można przesłać decyzję resortu. Miesiąc później w rozmowie z biznesmenem Rosół ironizował: "Załatwiliśmy ci wycinkę, ale śniegu ci nie załatwimy".
Wczoraj śledczy odpytywali córkę Sobiesiaka - Magdalenę. - To są wasze porachunki, wasze spory - oświadczyła Sobiesiakówna. I choć zeznawała przez kilka godzin, nie powiedziała nic, co prace komisji posunęłoby do przodu.

Rysiu zaraz się dowiem w sprawie tego wyciągu
Rozmowa Ryszarda sobiesiaka z Mirosławem Drzewieckim

22 września 2008 r.
M. D.: Tak?
R. S.: Dzień dobry, dalej zajęci? Sobiesiak się kłania.
M. D.: Cześć Rysia.
R. S.: A cześć, panie ministrze. No to kurdemol ja już myślałem, że ty już kurna nie chcesz… to nie chcesz mi tu pomóc… nie zrobię tego wyciągu na zimę, no…
M. D.: Proszę?
R. S.: No nie zrobię tego wyciągu na zimę jak k...!
M. D.: Słuchaj, już będę dzwonił, zaraz się dowiem, bo teraz przejeżdżam z jednego miejsca do drugiego.
R. S.: Bo ja chciałem tam już, wiesz…
M. D.: Zaraz zadzwonię i oddzwonię do ciebie.
R. S.: Proszę cię bardzo, bo ja już tu chciałem panu Reinertowi dać, żeby dzwonił, żeby dzwonił do ciebie, bo ty ode mnie nie odbierasz. Nic nie potrzebujesz od pana Alojzego?
M. D.: Na razie nie, ale będę potrzebował okna jeszcze.
R. S.: Będziesz potrzebował jeszcze okna jeszcze…
M. D.: Duże takie jedno przesuwane, pięć metrów ponad.
R. S.: Pięć metrów ponad będziesz potrzebował. Dobra, powiem mu. A powiedz mi, czy był z tobą jakiś gościu na olimpiadzie - pan Magiera?
M. D.: Był.
R. S.: Leśniczy taki, co z urz… myśliwy, gdzieś tam razem polowali z panem…
M. D.: Tak, tak.
R. S.: To dobra, to nie przeszkadzam, Mirek weź proszę cię dopilnuj to.
M. D.: Dobrze, dobrze.
R. S.: Faksem potrzebuję to chociaż, no.
M. D.: Dobra, dobra.
R. S.: Dziękuję ci serdecznie, no ciao.

Melduje mi tu dyrektor cały czas
Rozmowy Ryszarda Sobiesiaka ze Zbigniewem Chlebowskim
17 listopada 2008 r.
R. S.: Powiedz mi tylko jeszcze jedno. Ty masz gdzieś tam w tych…, w tych… Lasy to nie są wasze rejony? Szefostwo lasów?
Z. Ch.: Bardzo dobrze znam te Generalne Lasy. Przecież to wtedy, co tam chciałeś… Chłopaki ci obiecują, a ja później muszę szybko załatwiać…
R. S..: Ha ha ha! [...] Rozumiem, że ty jak tu byś był i mógłbyś [niezrozumiale] pogadać dwa słowa z tym naszym we Wrocławiu, to nie byłoby problemu?
Z. Ch.: Nie, żadnego.

24 listopada 2008 r.
Z. Ch.: Halo?
R. S.: Tak?
Z. Ch.: Cześć Rysiu, Zbyszek się kłania.
R. S.: Cześć Zbyszku.
Z. Ch.: No byłeś tam we Wrocławiu wiem, jutro masz być… Macie spisać wszystko, czyli pod kontrolą wszystko?
R. S.: Tak, tak dziękuję, wszystko, no, byłem zaraz… Wszystko jest OK.
Z. Ch.: Melduje mi tu dyrektor na bieżąco wiesz…[…]
R. S.: No tutaj musimy ponieść jakąś karę, ale wszystko jest OK, no…
Z. Ch.: A ty, nie masz pojęcia, że gdyby nie ten, to w ogóle by nie chciał gadać z wami.
R. S.: No nie gadaj mi. Dziękuję ci serdecznie!
Z. Ch.: Pogadamy, jak się spotkamy.
R. S.: Cześć, dziękuję, pozdrawiam. Ciao, pa!
Autor: Tomasz Sygut
Superexpress

Nie wiedziała o CBA?

Magdalena Sobiesiak, córka przedsiębiorcy branży hazardowej Ryszarda Sobiesiaka, oświadczyła przed hazardową komisją śledczą, że nic nie wiedziała na temat akcji Centralnego Biura Antykorupcyjnego wobec jej ojca. Nie uczestniczyła więc w żadnym przecieku informacji. Zeznała, że z ubiegania się o stanowisko w zarządzie Totalizatora Sportowego zrezygnowała z powodu zagrożenia, że gdy zostanie wybrana do zarządu państwowej spółki, rozpętana zostanie negatywna kampania medialna wobec jej rodziny. To właśnie Magdalena Sobiesiak miała, według stanowiska prezentowanego przez byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, ostrzec ojca - Ryszarda Sobiesiaka, że CBA depcze mu po piętach.

Zeznając przed hazardową komisją śledczą, Sobiesiak zaprzeczyła jednak, by cokolwiek wiedziała o akcji. Według Mariusza Kamińskiego, o działaniach CBA miała się dowiedzieć 24 sierpnia ubiegłego roku, podczas spotkania z Marcinem Rosołem, szefem gabinetu politycznego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego w lokalu "Pędzący Królik". Sobiesiak stwierdziła, że do ich spotkania, które trwało tak krótko, że nie zdołała dopić szklanki wody, rzeczywiście wtedy doszło. Na spotkanie z Rosołem miał umówić ją jej ojciec. Jednakże Rosół wcale nie informował jej o działaniach Centralnego Biura Antykorupcyjnego, lecz dał jej pod rozwagę ewentualne wycofanie się z ubiegania się o pracę w Totalizatorze. Co też uczyniła. Wyjaśniała, że swoją sugestię Rosół miał motywować groźbą pojawienia się donosów na Ryszarda Sobiesiaka i rozpętaniem w mediach negatywnej kampanii, gdyby weszła w skład zarządu Totalizatora. Zaznaczyła, że Rosół wcale nie żądał od niej wycofania się z konkursu. - Nie było żadnej rozmowy o akcji CBA czy ostrzeżeń o podsłuchach - zapewniała Sobiesiak. Jeszcze tego samego wieczoru po spotkaniu z Rosołem widziała się z ojcem.
W tej sytuacji można zadać pytanie, czy Rosół nie mógł o swoich wątpliwościach poinformować córki przedsiębiorcy telefonicznie, lecz musiał się z nią spotkać osobiście, jakby chodziło o sprawę najwyższej wagi. Spotkanie wiązało się z jej przyjazdem do Warszawy. Sobiesiak wyjaśniała, że być może Rosół nie wiedział, iż nie ma jej w stolicy. Już jednak od 20 sierpnia ubiegłego roku, czyli jeszcze przed spotkaniem z Magdaleną Sobiesiak, a dzień po spotkaniu premiera Donalda Tuska z Mirosławem Drzewieckim, Rosół wydzwaniał do wiceministra skarbu Adama Leszkiewicza, do którego już wcześniej wysłał aplikację Magdaleny Sobiesiak do Totalizatora. Leszkiewicz telefonu nie odbierał, gdyż przebywał na wakacjach. Spotkali się dopiero 25 sierpnia. Wtedy też Rosół miał poinformować wiceministra, że Magdalena Sobiesiak wycofuje swoją aplikację. To mogłoby wskazywać, że Rosół i Drzewiecki mogli mieć informacje, iż wejście Sobiesiak w skład zarządu Totalizatora jest z jakichś względów, np. akcji CBA, niewskazane.
Mirosław Drzewiecki zeznał przed komisją, iż to on sam zablokował kandydaturę Sobiesiak. Gdy od Rosoła dowiedział się, iż Sobiesiak złożyła aplikację w konkursie Totalizatora Sportowego, stwierdził, że to jest głupi pomysł.
Po zeznaniach Magdaleny Sobiesiak pozostają wątpliwości nie tylko co do tego, o czym naprawdę rozmawiała w "Pędzącym Króliku" z Marcinem Rosołem, lecz także w jaki sposób stała się kandydatem do zarządu Totalizatora Sportowego. Podczas swojej swobodnej wypowiedzi dała do zrozumienia, że o wolnym stanowisku w zarządzie Totalizatora Sportowego dowiedziała się
23 lipca 2009 roku z ogłoszenia w gazecie i uznała, iż to stanowisko może spełniać jej oczekiwania. Beata Kempa (PiS) zwróciła jednak uwagę, iż już 26 czerwca 2009 roku Marcin Rosół przesłał do wiceministra Leszkiewicza e-mail, zgłaszając jej kandydaturę do zarządu Totalizatora, zaznaczając, iż ma ona poparcie ministerstwa sportu. Wiadomość dotarła do wiceministra skarbu, jeszcze zanim Leszkiewicz zwolnił członka zarządu Totalizatora, którego miejsce mogła zająć Sobiesiak.
Decyzję o wszczęciu postępowania rekrutacyjnego na członka zarządu rada nadzorcza Totalizatora podjęła natomiast dopiero 21 lipca 2009 roku.
Po dalszych pytaniach Bartosza Arłukowicza (Lewica) Sobiesiak musiała już przyznać, że o wolnym stanowisku w Totalizatorze mogła słyszeć, jeszcze zanim ogłoszenie w tej sprawie pojawiło się w prasie. Nie potrafiła jednak sobie przypomnieć, kiedy i od kogo dowiedziała się, że będzie wolne miejsce w zarządzie Totalizatora. W swojej wcześniejszej wypowiedzi w tej sprawie miała na myśli jedynie to, iż przeczytała ogłoszenie w gazecie, a nie to, że wtedy dowiedziała się o wakacie w Totalizatorze.
Zbigniew Wassermann (PiS) próbował dociekać kompetencji Magdaleny Sobiesiak do zajmowania stanowiska w zarządzie Totalizatora. A to zapewne w kontekście zeznań Kamińskiego, sugerujących, że Sobiesiak miała być jedynie podstawioną osobą, która mogłaby działać na rzecz prywatnej części branży hazardowej reprezentowanej np. przez Ryszarda Sobiesiaka. Na szczegółowe pytania dotyczące strategii dla Totalizatora, jaką przygotowała na rozmowę kwalifikacyjną, poseł PiS odpowiedzi jednak nie usłyszał. Sobiesiak przyznała, że do rozmowy kwalifikacyjnej przygotowywał ją znajomy jej ojca Sławomir Sykucki - były prezes Totalizatora Sportowego. Według zeznań Mariusza Kamińskiego, Sykucki w jednej z podsłuchanych przez CBA rozmów Ryszarda Sobiesiaka, mówiąc w kontekście pracy Magdaleny Sobiesiak, stwierdził: "Można tak podzielić rynek, że Totalizator będzie miał pieniądze i wszyscy prywatni będą mieli, Magda tylko się musi trochę słuchać". Kamiński snuł domysły, że umieszczenie Sobiesiak w Totalizatorze mogło mieć na celu próbę podziału rynku hazardowego.
Po przesłuchaniu Magdaleny Sobiesiak pełnomocnik jej oraz Ryszarda Sobiesiaka Ryszard Bedryj w imieniu przedsiębiorcy przeprosił za zachowanie Sobiesiaka, jeżeli zostało ono odebrane jako obraźliwe bądź aroganckie. Przeprosiny kierował zarówno do członków komisji, jak i mediów. Zaznaczył jednak, że zachowania Sobiesiaka nie tłumaczy nawet to, iż jest on "zaszczuty i codziennie przez media znieważany".
Na stronie internetowej komisji śledczej pojawił się wczoraj stenogram z zamkniętego przesłuchania Ryszarda Sobiesiaka. Przedsiębiorca przyznał, że z Mirosławem Drzewieckim spotkał się już po wybuchu afery hazardowej. A do spotkania miało dojść w listopadzie bądź w grudniu na Florydzie, gdzie obaj mają domy. Gdy Bartosz Arłukowicz dopytywał Ryszarda Sobiesiaka o to, czy to on pierwszy zwrócił się do Drzewieckiego o rozmowę, czy Drzewiecki do niego, Sobiesiak odparł: "W Stanach? Chyba ja go szukałem". Po tej odpowiedzi do biznesmena odzywa się jego pełnomocnik: - Nie jesteś pewien... - mówi do Sobiesiaka. Po podpowiedzi prawnika Sobiesiak poprawia swoją odpowiedź na pytanie Arłukowicza: - Nie pamiętam, ale nie wiem. Chyba ja - stwierdza biznesmen. Ciekawie opisuje okoliczności spotkania z Drzewieckim. - Siedzę na ławce, czytam gazetę, moja córka buszuje po jakimś shoppingu i... podjeżdża pan Drzewiecki. Widzę, jak wysadza żonę i jedzie dalej. I nie widzi nawet mnie. I pani Nina [żona Drzewieckiego - przyp. red.] idzie, więc witam się z nią. Nikt w to nie uwierzyłby i mieliśmy się chować, bo ja nawet się zastanawiam, czy my widzieliśmy się, czy nie. No i przez panią Ninę się umówiłem. Miał tam przyjechać za 2 godziny czy za kiedyś; żeśmy się raz tam widzieli - zeznawał przed komisją Sobiesiak. O czym rozmawiał z byłym ministrem sportu - nie pamięta. - O aferze coś tam było... to była taka rozmowa, ja nie wiem, on był obrażony na mnie, ja na niego - mówił przedsiębiorca. Mirosław Drzewiecki zeznał przed komisją pod przysięgą, że ostatni raz widział się z Ryszardem Sobiesiakiem 22 września 2009 roku w Warszawie, w hotelu Radisson.
Artur Kowalski
Dziennik