2008/11/30

Posłanka PO grozi procesem czołowym politykom swojej partii

Posłanka PO Lidia Staroń zagroziła sądowym procesem szefowi klubu parlamentarnego Zbigniewowi Chlebowskiemu, zastępcy sekretarza generalnego Pawłowi Grasiowi i senatorowi Łukaszowi Abgarowiczowi – nieoficjalnie dowiedział się serwis internetowy tvp.info. Chodzi o ich wypowiedzi po publikacji „Rzeczpospolitej”, w której gazeta oskarżyła Staroń o „skorzystanie na uchwalanej przez siebie ustawie”.
Lidia Staroń poruszyła sprawę artykułu podczas niedawnego wyjazdowego posiedzenia klubu PO w Rawie Mazowieckiej. W swoim wystąpieniu posłanka oskarżyła polityków Platformy o to, że „skrzywdzono ją, ferując wyroki bez sprawdzenia faktów”. Posłanka zaapelowała do nich o oficjalne przeprosiny. Według czterech niezależnych od siebie źródeł tvp.info, Staroń zapowiedziała również, co zrobi, jeśli przeprosin nie będzie: - Jeśli nie doczekam się oficjalnych przeprosin, to podejmę odpowiednie kroki prawne wobec osób, które mnie medialnie skazały -miała powiedzieć posłanka. Skąd wiadomo, że Staroń miała na myśli Chlebowskiego, Grasia i Abgarowicza? Bo właśnie na tę trójkę skarżyła się w liście do Donalda Tuska, który tvp.info ujawniła przed trzema tygodniami. „Zostałam medialnie skazana przez członków mojego klubu!” pisała Staroń do premiera i przytaczała słowa Chlebowskiego, który mówił: „Jeszcze dzisiaj chcę wyrzucić panią poseł z Klubu Parlamentarnego PO, a może i z partii”. Graś komentując publikację „Rzeczpospolitej przyznał z kolei: „To nie jest pierwsza wpadka pani poseł, ale tym razem miarka się przebrała.” W podobnym duchu miał się wypowiadać także senator PO Łukasz Abgarowicz. Jak ustaliliśmy, na wyjazdowym posiedzeniu klubu PO w sprawie Staroń głos zabrał także sam Donald Tusk: „Lidko, dobrze, że złożyłaś pozew przeciw Rzeczpospolitej. Każdy, kto znajdzie się w takiej sytuacji, powinien wystąpić na drogę sądową. Jestem przekonany, że wygrasz. Osobiście dopilnuję, by cię przeproszono” - miał powiedzieć premier. Sama Lidia Staroń nie chciała rozmawiać z serwisem. – Nie będę się w tej sprawie wypowiadać – ucięła nasze pytania. Czy posłanka doczeka się oficjalnych przeprosin? – Komentując tę sprawę w dniu publikacji „Rzeczpospolitej”, używałem trybu warunkowego. Później natomiast po zapoznaniu się ze szczegółami, wielokrotnie podkreślałem, że gazeta wprowadziła w błąd czytelników, w tym także i mnie. Tłumaczyłem to również pani Staroń. W bezpośredniej rozmowie nawet ją przeprosiłem. Jeśli jednak pani poseł spodziewa się, że wykupię w prasie ogłoszenie z przeprosinami, to jest w błędzie – mówi tvp.info senator Abgarowicz. – Wystąpienia pani Staroń nie słyszałem, bo akurat byłem w kuluarach. Nie jestem więc w stanie zinterpretować jej słów – dodaje z kolei Paweł Graś i odsyła do samej Staroń. Ze Zbigniewem Chlebowskim nie udało się skontaktować. Rozmówcy tvp.info twierdzą jednak, że szef klubu PO przeprosił Staroń podczas kolacji, która odbyła się po wyjazdowym posiedzeniu. „Rzeczpospolita” napisała we wrześniu, że Lidia Staroń uwłaszczyła się dzięki ustawie, którą sama współtworzyła. Specjalne postępowanie, które wszczął w tej sprawie klub parlamentarny PO, oczyścił ją z zarzutów stawianych przez gazetę. Te ustalenia potwierdzili także minister ds. walki z korupcją Julia Pitera i eksperci poproszeni przez klub o opinię. Staroń pozwała do sądu „Rzeczpospolitą” i autora publikacji. Michał Krzymowski
www.tvp.info

2008/11/28

Most Północny pół roku później?

Grozi nam kolejne opóźnienie z mostem Północnym, bo drogowcy nie zlecili osobno wycinki drzew. Jeśli nie uda się jej przeprowadzić przed okresem lęgowym ptaków, to prace zaczną się dopiero jesienią przyszłego roku.
Czy most Północny kiedykolwiek powstanie? Przestaje już w to wierzyć wielu mieszkańców Nowodworów i Tarchomina. Jeszcze niedawno władze miasta obiecywały, że pierwsza łopata zostanie wbita pod koniec roku. Teraz grozi nam, że prace wystartują dopiero jesienią. A wszystko przez to, że drogowcy mogą nie zdążyć z wycinką drzew pod trasę przed okresem lęgowym ptaków, który zaczyna się 15 marca i trwa do 15 sierpnia. Wymaga tego decyzja środowiskowa.
Teraz wszystko dosłownie wisi na włosku. Po uzupełnieniu dokumentacji Zarząd Miejskich Inwestycji Drogowych wyznaczył na 23 grudnia termin składania ofert na budowę przeprawy. Może zostać jednak przesunięty, gdy pojawią się dodatkowe pytania. Jeśli nawet przetarg uda się szybko rozstrzygnąć, to mogą się pojawić protesty odrzuconych firm, które opóźnią rozpoczęcie prac o kolejne tygodnie. Przetarg będzie musiał też skontrolować Urząd Zamówień Publicznych. W takim przypadku trudno będzie zacząć prace przed 15 marca. W przypadku poślizgu roboty można by zacząć dopiero w drugiej połowie sierpnia, gdy ptaki odchowają już młode. W Zarządzie Miejskich Inwestycji Drogowych pozostają jednak optymistami. - Liczymy, że zdążymy z wycinką w marcu - mówi Małgorzata Gajewska, rzeczniczka ZMID-u.
Zagrożenia półrocznym spóźnieniem jednak by nie było, gdyby drogowcy zlecili wycinkę drzew osobno. Właśnie tak postąpiła Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, która przygotowuje budowę odcinka Trasy N-S przy lotnisku Okęcie i krótkiego fragmentu południowej obwodnicy do ul. Puławskiej. W obawie przed opóźnieniami z rozstrzygnięciem przetargu na wykonawcę głównych robót postanowiła znaleźć firmę, która do końca lutego wytnie wszystkie drzewa i rozbierze zabudowania. - W tym przypadku okres ochronny ptaków trwa od 1 marca do 1 listopada, dlatego teren musi być przygotowany zimą - mówi Małgorzata Tarnowska z mazowieckiego oddziału GDDKiA. Gdy drzewa i krzewy pod trasę będą wycinane, drogowcy chcą wybrać wykonawcę robót budowlanych. Liczą na to, że zaczną się wiosną. Budowa trasy ekspresowej, która utworzy literę L, będzie prowadzić od ul. Marynarskiej do lotniska i dalej do Puławskiej, koło hipermarketu Real. Dlaczego Zarząd Miejskich Inwestycji Drogowych nie zabezpieczył się na wypadek poślizgu tak jak Generalna Dyrekcja Dróg? Czy nie można było znaleźć w osobnym przetargu firmy, która wytnie drzewa przed 15 marca? - Teraz nie da się już zmieniać warunków przetargu, który obejmuje też wycinkę. Wcześniej nic nie wskazywało na to, że wybór wykonawcy będzie się opóźniać - odpowiada Małgorzata Gajewska.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Krzysztof Śmietana

2008/11/27

Multimedialne Muzeum Pragi zagrożone

Multimedialne muzeum miało uratować zabytkowe kamienice i ożywić Starą Pragą. Jednak ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz niespodziewanie skreśliła je z planu inwestycyjnego .
Muzeum Pragi ma już kilkuosobowy zespół i tymczasowe biuro. I co najważniejsze - budynki. To trzy wykwaterowane zabytkowe kamienice przy ul. Targowej 50/52, w sąsiedztwie bazaru Różyckiego.
Unikalne freski
Jedna z nich to dom Rothblitha zbudowany w 1819 r. Jest najstarszym zachowanym budynkiem murowanym w tej części miasta. Za dziedzińcem wyłożonym oryginalnym przedwojennym brukiem stoi niewielki budynek z dwiema salami dawnego żydowskiego domu modlitwy. Zachowały się w nim unikatowe polichromie grobu Racheli w Betlejem i znaków zodiaku w kalendarzu hebrajskim.
- W wyremontowanych kamienicach chcemy umieścić ekspozycje muzealne, salę edukacji interaktywnej i historii mówionej, w piwnicach kawiarnię. W skład muzeum wszedłby też dom modlitwy. Na tyłach planujemy budowę nowego budynku z salą projekcyjną - wylicza Jolanta Wiśniewska, szefowa Muzeum Pragi.Choć kamienice stoją jeszcze puste, zapewnia, że muzeum już działa. - Zebraliśmy ponad 30 tys. praskich pamiątek, głównie starych fotografii. W Noc Muzeów na dziedziniec zaprosiliśmy kapele praskie. Przy muzyce bawiło się ok. 800 osób, głównie prażan - dodaje.
I zapewnia, że Praga potrzebuje takiej placówki. Zwłaszcza że wszystkie warszawskie muzea są zlokalizowane na lewym brzegu Wisły. - To szokująca dysproporcja. Praga wciąż traktowana jest jak dzielnica drugiej kategorii - uważa Michał Sokolnicki ze stowarzyszenia Nowa Praga.
Znoszą już pamiątki
Jeszcze trzy tygodnie temu wydawało się, że budowa muzeum Pragi to priorytet ratusza. Podsumowując półmetek swoich rządów, Hanna Gronkiewicz-Waltz oświadczyła, że nie będzie szczędzić na nie pieniędzy i wywalczy unijną dotację. Dotąd na organizację tej placówki ratusz wydał przeszło 1 mln zł. - Już kończymy projekty. Na początku przyszłego roku powinniśmy mieć gotowe pozwolenie na budowę - mówi Paweł Korniłowicz ze Stołecznego Zarządu Rozbudowy Miasta.Jeśliby tak się stało, muzeum byłoby gotowe na początku 2011 r.I jak mówi jeden z miejskich urzędników, właśnie dlatego muzeum ma kłopoty: - Nie będzie się nim można pochwalić w wyborczym 2010 r., więc zarząd miasta skreślił je z planu inwestycyjnego, który rezerwował na ten cel 40 mln zł.
Z lektury przyszłorocznego budżetu wynika, że muzeum dostanie tylko 850 tys. To wystarczy na przygotowanie projektu i utrzymanie biura, ale o rozpoczęciu budowy nie ma mowy. - To śmierć dla muzeum - twierdzi Jolanta Wiśniewska. - Szkoda, bo rozbudziliśmy nadzieje prażan. Przychodzą do nas, dają pamiątki. Nagrywany i archiwizujemy ich wspomnienia. Poczują się zawiedzeni.
Nadzieja w Brukseli
Władze Pragi-Północ niepokoi stan kamienic. Obcięcie dotacji na muzeum oznacza, że będą stać opuszczone. - Są w fatalnym stanie. A budynek niezamieszkany niszczeje o wiele szybciej - mówi Jolanta Koczorowska (PO), burmistrz dzielnicy.
Na decyzję ratusza narzekają prascy społecznicy. - Jakiś zły duch wstąpił w urzędników. Zabieranie pieniędzy dla Muzeum Pragi to świństwo. Prażanie wciąż czują się wykluczeni - komentuje Antoni Dąbrowski ze Związku Stowarzyszeń Praskich.
- Musieliśmy ograniczyć wydatki, bo mamy kryzys finansowy - tłumaczy Tomasz Andryszczyk, rzecznik ratusza. Ale zapewnia, że nie wszystko stracone: - Staramy się o 25 mln zł unijnej dotacji na muzeum. Jeśli się uda, na początku przyszłego roku wpiszemy muzeum Pragi w plan inwestycyjny. Z dołożeniem pieniędzy z naszego budżetu nie powinno być kłopotu.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Dominika Olszewska, Jan Fusiecki

Tak urzędnicy pomagają biednym

Aż się serce kraje na widok tych zatroskanych i spracowanych urzędników... Specjaliści od polityki społecznej stołecznego Ratusza pojechali do Kazimierza Dolnego, żeby ciężko radzić nad problemami najbiedniejszych. Widać, że los potrzebujących leży im na sercu... A szczerze mówiąc, widać, że mają go gdzieś!
Ośrodek oświatowo-szkoleniowy "Arkadia" w Kazimierzu Dolnym, dochodzi godz. 19. Urzędasy mają już za sobą kilka godzin rozmów. Widać, że opadają z sił. Ale nikt nie ma zamiaru odpoczywać.
Dyrektor Biura Polityki Społecznej Bogdan Jaskołd zarządza podczas kolacji drugą turę narady. Temat: jak poprawić los najuboższych mieszkańców stolicy. Dyskusja jest tak zacięta, że na stole musi pojawić się alkohol. Najpierw wjeżdża wino. Okazuje się ono jednak za słabe, by odpowiednio ukierunkować dyskusję. Rozmowa wyraźnie się nie klei. Zapada więc decyzja, że czas na wódkę. I okazuje się ona strzałem w dziesiątkę. Z każdą kolejną butelką rozmowy stają się coraz bardziej gorące. Urzędnicy zrzucają więc marynarki i ciasne żakiety. Dochodzi godz. 1 w nocy, a oni wciąż debatują. Zaróżowieni na policzkach, lekko zgrzani siedzą, a nawet podrygują nerwowo na parkiecie, bo przecież ruch sprzyja lepszemu przepływowi myśli...
Uczestnicy narady są świetnie zorganizowani. Nie przerywają dyskusji nawet wtedy, gdy na stole zaczyna brakować napojów. Dyskretnie wysyłają delegata po kolejny zapas trunków...
Cóż, po takiej naradzie nie sposób było nie zapytać, jakimi skończyła się ustaleniami. Mimo że przesłaliśmy pytania do warszawskiego Ratusza, nie otrzymaliśmy jednak odpowiedzi. Ustaliliśmy za to, że dwudniowe debaty kilkunastu urzędników wraz z pobytem w hotelu i wyżywieniem kosztowały podatników ok. 10 tys. złotych. Urzędasy wybawiły się za to, że hej!
Autor: Sylwester Ruszkiewicz
Źródło: Super Express

2008/11/26

Metro będzie, ale na Czajkę nie ma zgody

Druga linia metra nie będzie się ścigać z Euro 2012, a oczyszczalnia ścieków Czajka powstanie, jeśli miasto dogada się z Miejskim Przedsiębiorstwem Wodociągów i Kanalizacji, które ją buduje - to ustalenia z wczorajszego posiedzenia miejskiej Komisji Inwestycji i Infrastruktury.
Budowa drugiej linii metra ruszy w przyszłym roku, na razie na papierze. - Realizacja środkowego odcinka drugiej linii zaplanowana jest na 48 miesięcy - tłumaczył Zenon Mikulec z przedsiębiorstwa Metro Warszawskie. - Pierwszy rok to prace przygotowawcze, projekty i uzyskiwanie zezwoleń. Budowa zajmie następne trzy lata. Prace opóźnił nieudany przetarg. - Proponowane przez uczestników koszta budowy przekroczyły nasze wyobrażenia - mówił Mikulec. - W zachodniej Europie koszt wybudowania jednego kilometra wykończonej podziemnej linii to 60-100 mln euro. Uczestnicy przetargu życzyli sobie kilka razy więcej - wyjaśniał. Oznacza to, że druga linia metra już na pewno nie będzie gotowa przed piłkarskimi mistrzostwami Europy. - Nie ścigamy się z Euro. Ten pociąg już odjechał - mówił Zenon Mikulec. Na odcinek dojeżdżający do Gocławia miasto nie wyda pieniędzy aż do 2015 roku. Mikulec zapewnił za to, że możliwe jest zwiększenie przepustowości bielańskiego odcinka metra. - Jest na to kilka sposobów, choćby zwiększenie częstotliwości kursów. Musimy tylko podpisać z Zarządem Transportu Miejskiego umowę regulującą tę sprawę - zaznacza. Tłok w metrze ma również pomóc rozładować nowy tabor. Od przyszłego roku będą jeździć cztery nowe sześciowagonowe pociągi. Na problemy z tempem budowy oczyszczalni Czajka skarżyli się także przedstawiciele Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji. Jak mówił dyrektor Antoni Wiktorowicz, MPWiK od sierpnia nie może dostać zezwoleń koniecznych do rozpoczęcia budowy. Zaskoczenie radnych wzbudził fakt, że zezwolenia te wydaje miasto, a pomimo tego kłopoty ma należące do miasta przedsiębiorstwo. Radni zapowiedzieli, że zażądają wyjaśnień od osób odpowiedzialnych. Jeśli uda się przezwyciężyć trudności, pierwsza część oczyszczalni ścieków zacznie pracę za rok.
Polska
Jakub Jałowiczor

2008/11/25

Ostre cięcia drogowe w planach inwestycyjnych

Wbrew obietnicom wyborczym z planów ratusza na najbliższe lata wypada budowa wielu ważnych ulic. Ograniczenia dotkną m.in. mieszkańców Rembertowa czy Ursusa. Mieszkańcy peryferii zaczynają bunt w internecie .
Skala cięć budżetowych jest niepokojąca. "Gazeta" informowała już o rezygnacji ratusza z przedłużenia ul. Lazurowej od Połczyńskiej do Al. Jerozolimskich nad torami linii kolejowych w stronę Błonia i Pruszkowa. Droga byłaby wybawieniem dla mieszkańców Ursusa i innych zachodnich dzielnic. W tej części Warszawy brakuje bowiem połączeń z południa na północ. W drodze z Ursusa i Włoch na Wolę czy Bemowo trzeba stać w ogromnych korkach w wąskich tunelach ul. Dźwigowej. Przez kilka lat, dopóki nie skończy się budowa wielopoziomowego skrzyżowania Al. Jerozolimskich przy Łopuszańskiej (ta inwestycja też się zresztą opóźnia), ciężko będzie dojechać również do Śródmieścia.
- Na Lazurową nie ma pieniędzy. Władze miasta uznały, że to nie jest priorytetowa inwestycja - stwierdził Jerzy Kulik, szef miejskiego Biura Rozwoju Miasta. Po naszym tekście w Ursusie zawrzało. "Skandal. Są pieniądze na stadion Legii, a na budowę tak ważnej ulicy jak Nowolazurowa i odkorkowanie Włoch i Ursusa nie ma" - narzekał jeden z internautów na forum Gazeta.pl. Mieszkańcy zorganizowali akcję wysyłania pocztą elektroniczną protestów do wiceprezydenta miasta Jacka Wojciechowicza odpowiedzialnego za inwestycje. Władze Ursusa chcą zaś zwołać specjalną sesję rady dzielnicy w tej sprawie.Tymczasem w projekcie budżetu na przyszłym roku i Wieloletnim Planie Inwestycyjnym do 2013 r. cięć jest znacznie więcej. Wypadły pieniądze na poszerzenie ulic Marsa i Żołnierskiej. - Jeśli to by się potwierdziło, to po zbudowaniu ostatniej części skrzyżowania Trasy Siekierkowskiej z Płowiecką będziemy mieć przez wiele lat w korku na estakadzie dla zjeżdżających z Trasy w stronę Rembertowa. Obie inwestycje powinny być przeprowadzone równolegle. W przeciwnym razie budowa węzła Trasy Siekierkowskiej jest pozbawiona sensu i oznacza paraliż komunikacyjny tego rejonu przez wiele lat - uważa Robert Chwiałkowski ze stowarzyszenia SISKOM, które walczy o budowę nowych dróg i rozwój komunikacji.
Jeszcze przez wiele lat wąskie gardła pozostaną też na ul. Prostej i Kasprowicza na Bielanach. Nie ma pieniędzy na budowę brakujących odcinków drugiej jezdni.Po raz kolejny poszkodowani mogą się czuć mieszkańcy Siekierek. Do 2013 r. nie zostanie przebudowana ul. Bartycka, która po opadach deszczu przypomina kanał. Wbrew niedawnym planom nie będzie też przedłużenia ul. Gagarina do Trasy Siekierkowskiej. Ta ulica też miała poprawić dojazd do rozbudowujących się osiedli na Siekierkach.Jeszcze przez wiele lat będziemy się wstydzić dziurawej ul. Emilii Plater. Na razie powstanie tylko projekt jej remontu. Na modernizację ulicy i budowę podziemnego garażu w tym miejscu na razie nie ma pieniędzy.
W ratuszu liczą jednak, że znajdą się na część zaniechanych inwestycji. - Na razie musieliśmy stworzyć taki budżet, w którym wszystko jest zbilansowane. Z powodu kryzysu przychody miasta będą mniejsze od zakładanych. Liczymy jednak, że w niektórych przypadkach ceny zgłoszone w przetargach przez wykonawców będą niższe od zakładanych i wtedy część wykreślonych inwestycji będzie można realizować - przewiduje Tomasz Andryszczyk, rzecznik ratusza.Przekonamy się o tym już niebawem. Pod koniec roku firmy będą zgłaszać oferty na most Północny. Władze miasta zakładały, że trzeba na niego przeznaczyć blisko 1 mld 300 mln zł. Spośród inwestycji drogowych najwięcej pieniędzy pójdzie na śródmiejską obwodnicę między rondem Wiatraczna a Zabraniecką na Targówku Przemysłowym (ok. 860 mln zł), wielopoziomowe skrzyżowanie Al. Jerozolimskich z Łopuszańską (230 mln zł), dokończenie Trasy Siekierkowskiej (188 mln zł) i most Krasińskiego (360 mln zł).
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Krzysztof Śmietana

Precz z zacieniaczem w parku Świętokrzyskim!

Nie zważając na krytykę urbanistów, ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz nadal forsuje pomysł budowy 280-metrowego wieżowca w parku Świętokrzyskim. Społecznicy alarmują, że zacieni on dużą część drzew
We wczorajszej "Gazecie Stołecznej" przedstawiliśmy nową koncepcję planu zagospodarowania okolic Pałacu Kultury. Opracowali ją miejscy urzędnicy, podporządkowując się wizji prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Jeszcze podczas kampanii wyborczej zapowiadała, że w tej części Warszawy chciałaby wieżowców. Według najświeższej wersji planu miałyby stanąć wzdłuż ul. Emilii Plater. Jeden z nich - 280-metrowy - wyrastałby z jej narożnika w parku Świętokrzyskim. To oznacza wycięcie drzew, w tym stuletniego platana, z mniej więcej 2,5 tys. m kw.
- Utrzymanie w tym miejscu parku Świętokrzyskiego jest większą wartością niż nowy wieżowiec - protestuje Marek Sawicki z władz warszawskiego oddziału Towarzystwa Urbanistów Polskich. - To nie jest jakiś tam skrawek zieleni w centrum. To funkcjonujący, ukształtowany kompozycyjnie park, który tworzy pewną całość. Zastanawiać się nad dopuszczeniem zabudowy jego części przez wieżowiec to tak, jakby rozważać, czy można uszczknąć kawałeczek zieleni z parku Skaryszewskiego Ujazdowskiego albo Łazienkowskiego. Te parki wrosły w krajobraz miasta, mają swoją tradycję - przekonuje.
Alarm podnieśli też wczoraj działacze partii Zieloni 2004. Bartłomiej Kozek, przewodniczący ich warszawskiego koła, odrzuca argumenty ratusza, który przekonuje, że wieżowiec nie zniszczy parku, bo zajmie stosunkowo niewielką działkę 50 na 50 m. - Dlaczego w ogóle mamy rezygnować z jakieś części zieleni? Bo to drogi grunt i można go dobrze sprzedać? To może wstawimy biurowiec także w miejscu Zamku Królewskiego. Tam też na pewno ziemia jest droga - ironizuje.
- Nie rozumiem tego planu, nie widzę w nim konsekwentnej myśli - komentuje Michał Borowski, były naczelny architekt Warszawy, który pod koniec poprzedniej kadencji samorządu doprowadził do uchwalenia obecnego planu pl. Defilad. - Tam, gdzie dziś jest zieleń - w parku od strony ul. Emilii Plater czy na południe od Pałacu Kultury - proponowane są nowe budynki. A tam, gdzie dziś roślin nie ma - u zbiegu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej czy wzdłuż Al. Jerozolimskich - na planie jest kolor zielony - zauważa. I przypomina, że choć jego plan też przewidywał budynek u zbiegu ul. Emilii Plater i Świętokrzyskiej, to nie wcinał się tak głęboko w park. Miał się częściowo zmieścić w pasie dzisiejszej ulicy, która miała zostać zwężona.
Pomysł budowy wieżowca w parku już kilka miesięcy temu stanowczo odrzuciła doradzająca prezydent Hannie Gronkiewicz-Waltz rada architektury i rozwoju miasta. Zasiadający w niej Jakub Wacławek, szef stołecznego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich, zapowiedział nawet dymisję, jeżeli pani prezydent będzie forsować zabudowę parku wbrew swoim doradcom.
Taką wizję odrzuca też stowarzyszenie Forum Rozwoju Warszawy skupiające młodych urbanistów. Należący do niego Michał Tatjewski uznał wczoraj lokowanie wysokiego budynku w tym miejscu za "absolutny" błąd. Zaś planowany drapacz chmur nazwał "zacieniaczem". Forum przeprowadziło analizy, z których wynika, że latem 280-metrowy wieżowiec przez sporą część dnia będzie rzucać cień na prawie cały park. - Wysoki budynek całkowicie zdominuje jego przestrzeń - obawiają się członkowie stowarzyszenia.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna

Władze Śródmieścia zwlekają ze zwrotem kamienic

Miał być przełom w zwrotach nieruchomości, ale przedwojenni właściciele nie odzyskali żadnego budynku według nowych zasad, które prawie pół roku temu ustaliła Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Prezydent Warszawy zliberalizowała przepisy w czerwcu. Z nowych reguł mieli korzystać ci, którzy stracili majątki przez tzw. dekret Bieruta likwidujący prywatną własność gruntów w stolicy. Wniosków o zwrot nieruchomości zabranych przez władze PRL jest ok. 14 tys. Przyspieszenie procedur miało uchronić miejską kasę przed wypłacaniem odszkodowań idących w miliony złotych. Przedwojenni właściciele dowodzą bowiem, że ich roszczenia są bezsporne, sprawy czekają w kolejce, a miasto bezprawnie czerpie dochody z wynajmu lokali i budynków. Zgodnie z zarządzeniem Hanny Gronkiewicz-Waltz miało być tak: urzędnicy ratusza szlifują decyzje o zwrocie nieruchomości, a w tym czasie dzielnice oddają kamienice przedwojennym właścicielom.
Jak się okazuje, Śródmieście - dzielnica, której wszystkie budynki stoją na gruntach dekretowych - ma problem z prezydenckim przepisem. Burmistrz Wojciech Bartelski (PO), współautor programu wyborczego Hanny Gronkiewicz-Waltz, od prawie pół roku nie może ustalić reguł reprywatyzacji, więc kamienic nie oddaje. - Sprawa nie jest prosta - mówi Andrzej Jakubiak, wiceprezydent Warszawy.
3 mln odszkodowania
Maria Ślimkowska z urzędu Śródmieścia potwierdza, że prezydenckie zarządzenie to papierowe prawo. - Zaraz po zarządzeniu pani prezydent napisałem dwa wnioski o wydanie nieruchomości, ale bez skutku - mówi mecenas Jan Stachura. W jednym z takich budynków przy Żurawiej 43 urzęduje dzielnicowy Ośrodek Pomocy Społecznej i delegatura biura bezpieczeństwa obsługująca żołnierzy i rezerwistów. Jeśli czytać zarządzenie prezydent Gronkiewicz-Waltz, liczącym przeszło 2,1 tys. m kw budynkiem powinien już zarządzać przedwojenny właściciel. Nic z tego.
Mec. Stachura zaczął więc rozmowy o sprzedaży kamienicy. Ofertę 24 mln zł dzielnica odrzuciła. - Poinformowano mnie, że to suma rażąco zawyżona, ale mogą zastanowić się nad wynajęciem budynku urzędowi - mówi adwokat. - Biegły oszacował miesięczny czynsz na 61 tys. zł. Taką ofertę złożyłem w październiku. Nie ma odpowiedzi.Jeszcze latem policzył, że jego klientka na czynszach z Żurawiej straciła blisko 9 mln zł. Jeśli dzielnica nie będzie chciała się ułożyć, zapowiada pozew do sądu.Kolejny adres na liście mecenasa to Wilcza 58a, gdzie działa jeden z warszawskich klubów. Ten budynek też powinien wrócić do przedwojennego właściciela. - Tam miasto przegrało już sprawę sądową - przypomina Jan Stachura. - Ma zapłacić 3 mln zł odszkodowania za dziesięć lat korzystania z nieruchomości. Mimo przegranej w pierwszej instancji, budynku nadal nie zwraca.OdpowiedzialnośćW sierpniu śródmiejski Zakład Gospodarowania Nieruchomościami napisał do Hanny Gronkiewicz-Waltz, by ustaliła "zasady wykonywania zarządzenia". Maria Ślimkowska przyznaje, że bez prezydenckich pełnomocnictw dzielnica nie może zrobić ruchu. - Nie mamy prawa rozporządzać majątkiem, czyli podpisywać się pod protokołami przekazania kamienic, wydawać właścicielom kluczy, ustalać wzajemnych zobowiązań finansowych. Zapewniam, że nie robimy tego ze złej woli. Mamy opinie prawne. Jeśli jest jakieś zaniechanie, to na poziomie urzędu miasta, a nie dzielnicy.
W ratuszu zadania są podzielone. Marcin Bajko, dyrektor miejskiego biura zarządzania nieruchomościami, twierdzi, że prezydenckie zarządzenie wystarcza do zwrotów kamienic. - Jeśli w dzielnicy uważają inaczej, powinni się o takie pełnomocnictwa zwrócić - dodaje.
- Dyskusja trwa - mówi Andrzej Jakubiak, wiceprezydent Warszawy.
- Od pół roku? - pytam.- Tak, bo wiąże się z czymś takim jak odpowiedzialność - kwituje.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Iwona Szpala

Zrozpaczona matka wśród urzędników

Skandalem skończyła się konferencja prasowa z cyklu "Dwa lata Hanny Gronkiewicz-Waltz w ratuszu". Gdy urzędnicy chwalili się polityką społeczną, wstała kobieta i drżącym głosem zaczęła opowiadać, jak urzędnicy pozostawili samym sobie ją i jej chorego na schizofrenię syna.
Prezydent Warszawy na spotkaniach z dziennikarzami od kilku tygodni chwali się m.in. sukcesami w komunikacji, poprawą bezpieczeństwa i pomysłami na ożywienie brzegów Wisły. Wczoraj przyszła kolej na politykę społeczną. Przez pół godziny wiceprezydent miasta Włodzimierz Paszyński i dyrektor biura polityki społecznej Bogdan Jaskołd mówili m.in. o dodatkowych miejscach w przedszkolach, klubach malucha, pomocy niepełnosprawnym, bezdomnym i zakażonym wirusem HIV. Na koniec dostali gromkie brawa od swoich licznie przybyłych na konferencję podwładnych.
Nagle wstała kobieta w średnim wieku. - Jestem byłym pracownikiem naukowym PAN, mam 25-letniego syna chorego na schizofrenię. Drugi studiuje. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Chodzę od urzędu do urzędu i proszę o pomoc. Wszędzie jestem odprawiana z kwitkiem - mówiła drżącym głosem. Obok siedział jej chory syn. Na sali zapanowała konsternacja. - Wy tu się chwalicie, a my nie mamy szans na normalną egzystencję. Mieszkamy w pustostanie. Byłam zmuszona przejść na wcześniejszą emeryturę, żeby zająć się dzieckiem. Nie możemy dostać lokalu socjalnego. Nie mam już sił - mówiła ze łzami w oczach.
Pracownicy biura prasowego próbowali zakończyć spotkanie. - Zapraszamy panią do sekretariatu biura. To nie jest miejsce na takie rozmowy - tłumaczył się zakłopotany dyrektor Jaskołd. - Do jakiego biura? Byłam już wszędzie. Proszę przyjść do mnie do domu i zobaczyć, w jakich warunkach mieszkam z chorym synem - zaproponowała kobieta.
Nazywa się Grażyna Wasilewska i od dwóch lat nielegalnie mieszka przy ul. Zgoda. Nie stać jej na wynajęcie mieszkania. Jej syn wyszedł ze szpitala i jest na silnych lekach. Pani Grażyna twierdzi, że zgłaszała się o pomoc m.in. do ośrodka pomocy społecznej w Śródmieściu i do biura polityki społecznej w ratuszu, ale jej dokumenty zaginęły. Prezydent Paszyński spytał, czy zgłosiła się do ośrodka Dom Pod Fontanną na Nowolipkach, który pomaga chorym na schizofrenię.
- Oczywiście, że tam byłam, ale syna nie przyjęto - odparła.
Od dyrektorki tego domu Katarzyny Boguszewskiej "Gazeta" dowiedziała się, że przychodzą tam osoby samodzielne, które już jakoś sobie radzą z chorobą. - Sytuacja pozostałych schizofreników jest tragiczna. Głęboko współczuję tym rodzinom, bo wiem przez co przechodzą - mówi Katarzyna Boguszewska.
W ośrodku pomocy społecznej przy Żurawiej nie chciano z nami rozmawiać o Wasilewskich. Odesłano nas do rzeczniczki Śródmieścia Urszuli Majewskiej. - O lokal socjalny wystąpił młodszy syn pani Wasilewskiej i przez to urzędnicy nie wiedzieli, jaka jest sytuacja tej rodziny. Z braków formalnych wniosek został odrzucony - mówi pani rzecznik. Zapewnia, że urzędnicy zajmą się rodziną. Dziś do pustostanu na wywiad idą pracownicy OPS.
Grażyna Wasilewska: - Od pięciu lat wszyscy wiedzą o mojej sytuacji. To nie jest łatwe, że o tym wszystkim mówię, ale zrozumcie, jestem zdesperowana.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Wojciech Karpieszuk

2008/11/24

Niepełnosprawny nie zając, nie ucieknie

- Bez pomocy miasta będzie trudno - przyznają fudacje, które przygotowały projekty pomocy dla niepełnosprawnych. Ratusz jednak od miesięcy milczy.
W lipcu zaczął działać Niepełnosprawnik po Warszawie (www.mobidat.pl). To pierwsza w Polsce internetowa baza obiektów przystosowanych do potrzeb osób niepełnosprawnych. Są tam opisy ok. 400 miejsc ze Śródmieścia: kościołów, komisariatów, sklepów, kin, jest jeden sex-shop. W komputerze można sprawdzić, czy np. jest podjazd dla wózków w parafii, czy w urzędzie można porozumieć się w języku migowym. Wszystko wzorowano na berlińskim pomyśle, gdzie od 1992 r. działa podobna strona.
Podczas inauguracji Niepełnosprawnika Marcin Wojdat, pełnomocnik ratusza ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi, mówił, że trzeba zastanowić się, jak miasto z fundacją może kontynuować ten projekt. - W Warszawie był to program pilotażowy robiony we współpracy z dzielnicą Śródmieście. Pokazaliśmy, że taka baza jest potrzebna. Chcemy ją rozszerzyć na całą stolicę. Ale potrzebujemy stabilnych źródeł finansowania. Bez pomocy miasta będzie trudno - mówi Małgorzata Peretiakowicz z Fundacji na rzecz Transportowych Usług Specjalistycznych dla Niepełnosprawnych TUS, która wspólnie z Fundacją Pomocy Matematykom i Informatykom Niesprawnym Ruchowo przygotowała stronę.Peretiakowicz marzy, aby razem wystąpić o granty z Unii Europejskiej. - W Berlinie to się udało. A w Warszawie wszystko trwa bardzo długo. Pilotaż skończył się 30 października, co dalej, nie wiadomo - stwierdza.Fundacja Pomocy Matematykom i Informatykom Niesprawnym Ruchowo przygotowuje też inny projekt. Chce stworzyć ogólnopolską sieć integracji cyfrowej osób niepełnosprawnych. - Dostają za darmo komputery z dostępem do internetu. Organizujemy im szkolenia. Za pomocą specjalnego systemu będą mogli zamówić asystenta albo transport specjalistyczny. Ważny jest również charakter społecznościowy: blogi, czaty, fora - wylicza Bartosz Mieduszewski, koordynator projektu. Większość pieniędzy ma pochodzić z Unii. Ale potrzebne jest 15 proc. wkładu własnego. I o to właśnie fundacja zwróciła się do warszawskiego ratusza. W lipcu Mieduszewski zapytał też o współpracę władze innych miast. - Podpisaliśmy już listy intencyjne z Poznaniem, Wrocławiem, Radomiem, Białymstokiem, Opolem, Toruniem. Prowadzimy zaawansowane rozmowy z Bydgoszczą, Rzeszowem i Szczecinem. Z warszawskiego ratusza od lipca nikt się nie odezwał - mówi.
W końcu sam poszedł do wydziału ds. osób niepełnosprawnych. Nic nie załatwił, bo jak mówi, urzędnicy nie byli przygotowani do rozmowy. Żałuje, ale nie może czekać dłużej i najprawdopodobniej w Warszawie projekt nie zacznie w ogóle działać. - Szkoda, bo jesteśmy stąd i wiemy, że tu jest potrzebny. Ale inne miasta nie zrobią zrzutki na stolicę - dodaje.Irena Chmiel, zastępca dyrektora biura polityki społecznej w ratuszu twierdzi, że nic nie wie, aby ta fundacja zgłosiła się z projektem. Mieduszewski na dowód pokazuje pocztowe potwierdzenia z 15 lipca. Oferty wysłał do pięciu osób w ratuszu, m.in. do prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, Bogdana Jaskołda, dyrektora biura polityki społecznej i Joanny Skoczek, naczelniczki wydziału ds. osób niepełnosprawnych w tym biurze.- Jak to jest, że wysyłam pismo do Krakowa i w ciągu dwóch tygodni spotykam się z tamtejszymi urzędnikami? W Warszawie zawsze natykam się na bezład decyzyjny - kwituje Bartosz Mieduszewski.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Wojciech Karpieszuk

Dziurawe wieże

Ratusz chce, by na działce przy ul. Emilii Plater 29 stanęły dwa ponad 200-metrowe biurowce. Dziś stoi tam liceum Hoffmanowej.
Projekt nazywa się Porta Varsowia. Porta, czyli brama, która połączy nowoczesną architekturę Zahy Hadid z naznaczonym historią kościołem św. Piotra i Pawła – tłumaczy Aleksander Mirek z krakowskiej pracowni Kontrapunkt V-Projekt, która na zlecenie miasta wykonała projekt koncepcyjny. – Urzędnicy chcą sprzedać grunt wraz z warunkami zabudowy.
Ślady po kulach
Obecnie na działce przy Emilii Plater stoi LO im. Hoffmanowej. Ratusz planuje przenieść placówkę do szkoły samochodowej przy ul. Hożej. Dowiedzieliśmy się, że miasto wyceniło działkę na 300 mln zł.
W oparciu o warunki zabudowy przygotowane przez krakowską firmę wydawane zostanie pozwolenie na budowę. – Łatwiej sprzedać działkę, o której wiadomo co można na niej wybudować – tłumaczy Łukasz Madej, analityk rynku nieruchomości z firmy Pro Development.
Koncepcja, przygotowana przez krakowską firmę, jest bardzo rozbudowana symbolicznie. Otwory w elewacji od strony wschodniej mają przypominać dziury po kulach – pamiątka po wojnię. Natomiast liny łączące dwie wieże będą pełnić funkcję stelażu dla okolicznościowych dekoracji, np. zwiazanych z obchodami rocznicy Powstania Warszawskiego.
Konstrukcja budynków ma być nowatorska. Wszystkie media i instalacje miałyby być ukryte w ścianach grubych na sześć metrów. Z kolei piętra byłyby różnej wysokości – im wyższa kondygnacja, tym wyższe. Elewacja jednego z biurowców została zaprojektowana jako wklęsła – dzięki temu nie przysłoni planowanej przy Chałunińskiego wieży Zahy Hadid. Więcej o projekcie nie wiadomo. – Zapraszamy na konferencję prasową w piątek – usłyszeliśmy w biurze prasowym.
Architekci: to koszmar
Nie udało nam się dowiedzieć dlaczego ratusz zaangażował do opracowania projektu mało znaną pracownię z Krakowa. Kontrapunkt ma na swoim koncie takie sukcesy jak wyróżnienie w konkursie na lotnisko w Świdniku, czy trzecie miejsce w konkursie na projekt nowego terminala w podkrakowskich Babicach. Krytycy architektury również nie wyrażaja się o projekcie zbyt przychylnie.
– To koszmar – usłyszeliśmy w polskim oddziale AICA (International Association of Art Critics).
Życie Warszawy
Maciej Czerski

Będzie Stadion Narodowy, a wokół wielka prowizorka

Decydenci skoncentrowali się na budowie samej areny otwarcia Euro. W 2012 roku zabraknie nowych stacji PKP, linii metra i dróg.
Gdzie zbudować nowy Dworzec PKS Stadion, jeśli nie uda się przejąć od Poczty Polskiej działki przy ul. Lubelskiej? W Biurze Komunikacji usłyszeliśmy, że miasto przygotowuje wariant awaryjny – skorzystanie z innej miejskiej działki, która znajduje się w większej odległości od Dworca Wschodniego. Gdzie? Szczegóły są jeszcze tajemnicą.
Decyzję trzeba podjąć szybko. 10 grudnia Narodowe Centrum Sportu ma dostać od firmy JSK projekt wykonawczy stadionu. Wiosną 2009 roku ma ruszyć gigantyczna budowa (stadion będzie miał łącznie 180 tys. mkw. powierzchni, czyli o 57 tys. mkw. więcej niż Pałac Kultury). Urzędnicy liczą, że przenosiny dworca PKS da się opóźnić.
– Targowisko obok będzie funkcjonowało do końca 2009 roku. Z dworcem powinno być podobnie – mówi dyrektor miejskiego Sekretariatu ds. Euro 2012 Andrzej Cudak.
Tuż po przyznaniu Polsce Euro 2012 słyszeliśmy, że Dworzec PKP Stadion będzie stacją na estakadach, skomunikowaną z ogromnym węzłem przesiadkowym nad stacją Stadion drugiej linii metra. Tę ostatnią Metro Warszawskie zbuduje już po Euro, bo przetarg „się nie udał”. Kolejarze mają więc wymówkę. – Nasza stacja Stadion musi być połączona z przystankiem metra. Dlatego jej gruntowna przebudowa odbędzie się po Euro 2012 – mówi rzecznik PKP Michał Wrzosek.
Grupa PKP obiecywała na Euro 2012 nowe supernowoczesne dworce: Wschodni i Zachodni obudowane biurami, hotelami i centrami handlowymi. Dzisiaj kolejarze mówią już tylko o nowych torach i peronach, które ma zbudować spółka PKP Polskie Linie Kolejowe. Z częścią komercyjną prywatny inwestor nie zdąży (może uda mu się z poczekalniami, ale pewności nie ma). Dworzec Centralny zostanie tylko umyty.
Wiosną 2012 roku – tuż przed piłkarską imprezą – Zarząd Miejskich Inwestycji Drogowych ma otworzyć praski odcinek Trasy Świętokrzyskiej (do Dworca Wschodniego) i pierwszy odcinek obwodnicy Pragi – między rondem Wiatraczna a ul. Zabraniecką. Na razie dla tych inwestycji nie ma projektów ani uzgodnień środowiskowych, lokalizacyjnych itd. A rozpoczęcie większości dużych inwestycji zaplanowanych przez ZMID na ten rok – np. mostu Północnego – zostało przesunięte na rok 2009.
Konrad Majszyk
Życie Warszawy

Pijany poseł zasnął w Sejmie

Krzysztof Grzegorek, były wiceminister zdrowia w rządzie PO, pijany zasnął na korytarzu poselskiego hotelu. Dzisiejszy "Fakt" publikuje zdjęcia posła. Grzegorek w rozmowie z "Faktem" przyznał, że wypił. Za swoje naganne zachowanie przeprosił.
Jako "trochę zaskakującą" określił Gosiewski sprawę byłego wiceministra zdrowia i b. posła PO Krzysztofa Grzegorka, którego zdjęcia opublikował "Fakt". Fotografie zostały wykonane w czwartek późnym wieczorem i wskazują na to, że śpiący na podłodze sejmowego korytarza poseł mógł być pijany.
Gosiewski: Grzegorek niewiele dawał oznak życia na tym zdjęciu
- Pan Grzegorek niewiele dawał oznak życia na tym zdjęciu, a jeżeli rzeczywiście takie zdarzenie było, to by świadczyło, że być może jest to przypadek, który powinien być poddany ocenie medycznej. Dlatego, że doprowadzenie się do takiego stanu, w którym nie daje się oznak życiowych, jest po prostu kłopotliwe pod względem medycznym – komentował Gosiewski.
Grzegorek: Jest mi szalenie przykro
Grzegorek w rozmowie z "Faktem" przyznał, że wypił. Za swoje naganne zachowanie przeprosił. – Pod wpływem alkoholu nie poruszałem się po Sejmie, nie brałem udziału w pracach. Jest mi szalenie przykro. Cóż więcej mogę powiedzieć – stwierdził Grzegorczyk. – Czy nie jest rzeczą dopuszczalną, że po pracy, wieczorem posłowie gdzieś się zabiorą, wypiją lampkę wina, czy kieliszek alkoholu – usprawiedliwiał się w rozmowie z "Faktem".
Graś: To jest rozmowa z małym skarżypytą
Według Pawła Grasia, byłego partyjnego kolegi Krzysztofa Grzegorka, posłowie Prawa i Sprawiedliwości przez nagłaśnianie takich sytuacji "szukają usprawiedliwienia dla zachowania Elżbiety Kruk".- Taka dyskusja z PiS-em nie odpowiada mi – mówi. - To jest rozmowa z małym skarżypytą – twierdzi Graś. Według niego, owy skarżypyta mówi "proszę pani - właściwie to ja byłem niegrzeczny, ale Jasiu też był niegrzeczny, wiec niech pani Jasia tez ukaże".
Siedem zarzutów prokuratorskich
Na Grzegorku ciąży siedem zarzutów prokuratorskich; cztery z nich dotyczą korupcji, a pozostałe trzy - nakłaniania innych osób do poświadczania nieprawdy w dokumentach. Korupcyjne dotyczą lat 2002 i 2003, kiedy Grzegorek był dyrektorem ds. lecznictwa w szpitalu w Skarżysku-Kamiennej (Świętokrzyskie). Miał wtedy przyjąć 22 tys. zł od przedstawicieli firmy Johnson&Johnson w zamian za doprowadzenie do zakupu przez skarżyski zoz materiałów medycznych tej firmy.W związku z tą sprawą, parlamentarzysta zrezygnował z funkcji wiceministra, zawiesił członkostwo w PO oraz klubie parlamentarnym tej partii.tka/tr

2008/11/23

Schetyna walczy o schedę po Tusku

Grzegorz Schetyna rozpoczął wewnątrzpartyjną ofensywę mającą wzmocnić jego pozycję wewnątrz partii. Cel? Przejęcie po Tusku stanowisk premiera i szefa PO. Skutkiem ubocznym tych zabiegów są spięcia, do których dochodzi między nim a Donaldem Tuskiem.
Serwis internetowy tvp.info przeprowadził w tej sprawie rozmowy z wieloma czołowymi politykami Platformy oraz bliskimi współpracownikami zarówno premiera, jak i szefa MSWiA. Wszyscy potwierdzają, że Schetyna bardzo się ostatnio uaktywnił. Pracuje nad swoim wizerunkiem, prowadzi wewnątrzpartyjną kampanię, zawiera taktyczne sojusze z dotychczasowymi wrogami – słowem: buduje swoją polityczną pozycję. Efektem ubocznym tych zabiegów są coraz częstsze zgrzyty między nim a nierozłącznym dotąd sojusznikiem politycznym, Donaldem Tuskiem. Zakaz łączenia funkcji partyjnych z rządowymi, wojna o PZPN, rekonstrukcja rządu, funkcjonowanie Kancelarii Premiera i „schetynówki” – to lista dotychczasowych rozdźwięków między szefem rządu i jego zastępcą.
Schetyna kontra Komorowski
Jeśli Tusk wygra wybory prezydenckie w 2010 roku , to Schetyna będzie poważnym kandydatem na stanowiska premiera. Poważnym, ale nie jedynym. Obok szefa MSWiA niezmiennie wymienia się w tym kontekście Bronisława Komorowskiego i Waldemara Pawlaka. Piątkowy „Dziennik” twierdzi też, ostatnio w rozmowach ze swoimi najbliższymi współpracownikami premier nieoficjalnie wymienia także Zbigniewa Chlebowskiego. Bez walki nie obejdzie się także w sprawie stanowiska szefa PO, z którego Tusk ma zrezygnować w razie objęcia prezydentury.
Schetyna doskonale zdaje sobie sprawę z tej konkurencji. Mimo to zamierza zagrać o całą stawkę. Dlatego od kilku miesięcy pracuje nad swoim wizerunkiem, prowadzi wewnątrzpartyjną kampanię i buduje sobie polityczną pozycję niezbędną do objęcia premierostwa. Najtrudniejsze zadanie, jakie stoi przed Schetyną, to zerwanie z siebie łatki zamordysty, człowieka od mokrej roboty i złego policjanta, który co jakiś czas krwawo rozprawia się z kolejnymi frakcjami w partii. A taką opinią sekretarz generalny PO miał jeszcze do niedawna. Było w tym zresztą sporo prawdy. By policzyć wszystkich byłych i obecnych polityków PO, którzy usłyszeli od Schetyny słynne „zniszczę cię”, prawdopodobnie nie starczyłoby palców obu rąk. – Grzegorz chce stać się wybieralny. Chce, by ludzie zaczęli go cenić i lubić a nie tylko się bać – mówi jeden z posłów Platformy.
Na kłopoty Schetyna
Schetyna postanowił wziąć się do roboty zaraz po zwycięstwie PO w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych. Pierwsza okazja nadarzyła się, gdy Tusk zaproponował swojemu wieloletniemu współpracownikowi i ekspertowi ds. PR Maciejowi Grabowskiemu funkcję ministra w Kancelarii Premiera. Grabowski powiedział „nie”, ale zadeklarował, że chętnie zostanie doradcą społecznym. Premier się zgodził. Po kilku dniach okazało się jednak, że to, co zaakceptował Tusk, nie spodobało się jego otoczeniu, które widziało w Grabowskim konkurenta w walce o dostęp do ucha szefa. – Do kulminacji doszło, gdy Maciek poprosił o stałą przepustkę do Kancelarii Premiera. Wydawało się to oczywistością. Skoro miał doradzać Tuskowi, to chciał mieć chociaż swobodny dostęp do budynku, w którym ten pracuje – opowiada tvp.info osoba z otoczenia Tuska. Gdy kilka jego kolejnych próśb pozostało bez odzewu, zrozumiał, że nie jest mile widziany w Kancelarii Premiera przez tamtejszych ministrów.
Po miesiącu Grabowski dostał telefon od Grzegorza Schetyny, z którym do tej pory łączyła go – delikatnie mówiąc – niechęć. Szef MSWiA zaprosił go na obiad. Spotkanie okazało się przełomowe. Schetyna zaproponował rozejm i zadeklarował, że bardzo chętnie będzie korzystać z PR-owskich wskazówek Grabowskiego. Efekty są dziś widoczne gołym okiem. Począwszy od lepiej dobranych garniturów poprzez korzystniejsze występy w mediach, a skończywszy na pozowaniu do zdjęć w kolorowych magazynów poświęconych życiu gwiazd. Według oficjalnej wersji, Schetyna nie korzysta z rad Grabowskiego. - Wicepremier nie korzysta z rad żadnego doradcy, który zajmowałby się pracą nad jego osobistym wizerunkiem – mówi tvp.info rzeczniczka szefa MSWiA Wioletta Paprocka. Grabowski nie jest jednak jedyną osobą, której wicepremier zaproponował zawieszenie broni. Obejmując rządowe stanowisko, było jasne, że Schetyna nie będzie miał czasu na zajmowanie się dolnośląską Platformą, której jest szefem. By uniknąć tarć, zaproponował współpracę swojego głównemu rywalowi w regionie, eurodeputowanemu Jackowi Protasiewiczowi. Ten się zgodził i dziś pełni na Dolnym Śląsku funkcję pełnomocnika Schetyny. Podobną strategię Schetyna przyjął w relacjach z parlamentarzystami. – Donald, od kiedy jest premierem, połknął kij. Praktycznie nie ma z nim kontaktu. Pewnie ma za dużo obowiązków, żeby jeszcze myśleć o klubie. Za to Grzegorz zmienił się nie do poznania. Zrobił się bardziej wyluzowany. Wpada do klubu, rozmawia z posłami, chętnie pomaga rozwiązywać lokalne problemy – relacjonuje jeden z posłów PO. Dwa przykłady z ostatniego tygodnia. Schetyna najpierw spotkał się z posłami z Zachodniopomorskiego (afera z samorządowcami podejrzanymi o posiadanie narkotyków). Dwa dni później zaprasza na rozmowę parlamentarzystów z Kujawsko-Pomorskiego, by wysłuchać ich skarg na Marszałka Województwa. Szef MSWiA chętnie przychodzi też na wszystkie imprezy organizowane przez posłów PO w sejmowej Sali Lustrzanej. W tej kadencji chyba nie było jeszcze imienin, na których nie pojawiłby się platformerski „numer dwa”. Co prawda, jak żartują złośliwi, nie zdarzyło mu się jeszcze przynieść solenizantowi prezentu (a bywało że nie składał nawet życzeń), ale liczy się obecność i regularny kontakt z parlamentarzystami.
Schetyna postanowił pozamykać sobie w partii wojenne fronty. Zaczął wysyłać pokojowe sygnały do wszystkich, którzy w poprzedniej kadencji wieszali na nim psy za przemienienie Platformy w karne wojsko. Co ciekawe, wicepremier pogodził się także z frakcją konserwatywną partii (są w niej m.in. Sebastian Karpiniuk, Sławomir Nitras, Stanisław Gawłowski, Marek Biernacki, Jarosław Gowin, Ireneusz Raś, Jan Tomaka). – Zaczął wysyłać do nas pozytywne sygnały. Z jednej strony nie spodziewałem się tego, a z drugiej podoba mi się to. Nie mam powodu, żeby tego nie odwzajemniać – mówi jeden z posłów. – U Schetyny dobra jest przewidywalność. Reguły są brutalne, ale jasne. Jeśli nie wchodzi mu się na odcisk, można liczyć na współpracę. Ale jeden fałszywy ruch i można skończyć z poderżniętym gardłem. W sensie politycznym oczywiście – dodaje inny z konserwatystów.
Spięcia z Tuskiem
To mozolne budowanie pozycji bywa jednak powodem jego spięć z Tuskiem. Najgłośniejszym przykładem było zamieszanie wokół Ewy Kopacz. Pod nieobecność premiera, Schetyna zaaranżował pałacowy przewrót w mazowieckich strukturach partii. Promowaną przez Tuska Kopacz zastąpił Andrzejem Halickim, jednym ze swoich współpracowników. Kiedy Tusk się o wszystkim dowiedział, wezwał do siebie Schetynę i kazał wszystko odkręcać. – Grzesiek podkulił ogon i następnego dnia Kopacz wróciła na stanowisko – mówi jeden z członków zarządu PO. Tusk zdecydował też, że wszyscy członkowie jego rządu mają do końca grudnia zrezygnować z funkcji szefów regionów. Według oficjalnej wersji, między premierem a jego zastępcą doszło wówczas „nie do kłótni, ale do poważnej rozmowy”. – Rozwiązanie Tuska pozwala Schetynie wyjść z twarzą z tego zamieszania – komentują politycy PO. Mimo to, Schetyna kilkukrotnie próbował odwieść Tuska od wprowadzania tego zakazu. Na razie jednak bezskutecznie. Decyzja Tuska oznacza, że personalne zmiany czekają cztery regiony: Dolny Śląsk, Mazowieckie, Zachodniepomorskie i Łódzkie. W dwóch pierwszych województwach sytuacja jest klarowna i stosunkowo korzystna dla Schetyny. Na Dolnym Śląsku szefem zostanie Protasiewicz, z którym szef MSWiA zawarł sojusz. Jeszcze lepiej jest na Mazowszu, gdzie nielubianą przez niego Kopacz zastąpi zaufany Halicki. W Zachodniopomorskiem Schetyna jeszcze do niedawna stał na straconej pozycji. W normalnych warunkach forsowanemu przez niego Sebastianowi Karpiniukowi byłoby ciężko pokonać Nitrasa, do którego sekretarz generalny PO nie ma pełnego zaufania. Tyle tylko, że w ciągu ostatnich tygodni Nitrasowi przydarzyło się kilka poważnych wpadek (m.in. afera narkotykowa z udziałem jego protegowanych i wyciek do mediów taśm, na których Nitras jest oskarżany o szantażowanie samorządowców). Po tej serii nawet partyjni sprzymierzeńcy Nitrasa uważają, że nie powinien ubiegać się o fotel szefa regionu. – Sławek musi ochłonąć. Będę mu doradzał, by spasował – mówi jeden z konserwatystów. Jeśli Nitras zrezygnuje, nowym przewodniczącym zostanie właśnie Karpiniuk. Najtrudniejsza sytuacja dla Schetyny jest w Łódzkiem, gdzie o fotel szefa będą pewnie walczyć poseł Andrzej Biernat i marszałek województwa Włodzimierz Fisiak. Pierwszy jest forsowany przez ustępującego Cezarego Grabarczyka, którego Schetyna uważa za wroga, a drugi – przez Mirosława Drzewieckiego. Na razie wydaje się, że większe szanse ma Biernat, ale sprawa nie jest jeszcze zamknięta.
Schetynówki kontra tuskówki
Do podobnego spięcia na linii Tusk-Schetyna doszło podczas wojny o PZPN. Tusk nie koordynował akcji wprowadzania do związku kuratora, bo był wtedy na wakacjach. Minister sportu Mirosław Drzewiecki konsultował za to wszystkie swoje kroki ze Schetyną. Kiedy Tusk wrócił i zobaczył, że sprawa jest przegrana, kazał wycofać kuratora. Schetyna tymczasem cały czas obstawał za rozwiązaniem „siłowym”. – Tusk postawił jednak na swoim, a Grzegorza zbeształ – mówi jeden z czołowych polityków PO. Między premierem a jego zastępcą zaiskrzyło także po tym, jak Schetyna zapowiedział wyremontowanie trzech tysięcy dróg gminnych i powiatowych. Przedsięwzięcie ma być finansowane wspólnie przez samorządy oraz rząd (pieniądze budżetowe ma rozdzielać specjalna komisja pracująca przy MSWiA). Problem pojawił się, gdy Schetyna ochrzcił te drogi „schetynówkami ”. – Nie powiem, że nie przyszło nam do głowy, czy nie mógł tego nazwać tuskówkami albo chociaż platformówkami – zdradza współpracownik premiera. Odpowiedź na te wątpliwości jest prosta. Po pierwsze, to rzeczywiście autorski pomysł Schetyny, a po drugie taka nazwa kolejny element budowy polityczno-wizerunkowej pozycji wicepremiera. Widząc tę dwuznaczną pomysłowość szefa MSWiA, premier, nieco złośliwie, zaproponował mu przejęcie do swoich kompetencji całej infrastruktury. Schetyna się nie zgodził, wiedząc, że budowa dróg ma niewiele wspólnego z budową pozytywnego wizerunku.
Coraz bardziej szorstka przyjaźń
Między Tuskiem a Schetyną od dłuższego czasu tlą się jeszcze dwa spory. Tym razem czysto merytoryczne. Pierwszy dotyczy rekonstrukcji rządu, drugi – funkcjonowania Kancelarii Premiera. Schetyna uważa, że rekonstrukcję trzeba przeprowadzić już dziś (na jego celowniku są ministrowie zdrowia, infrastruktury i środowiska), a Tusk woli wstrzymać się do wyborów europejskich. – Platforma i premier personalnie mają wysokie notowania, ale społeczna ocena całego rządu jest już dużo słabsza. Tusk liczył, że październikowa rewolucja w Sejmie to zmieni, ale nic z tego nie wyszło. W tej sytuacji odświeżenie rządu mogłoby pomóc – argumentuje poseł PO przychylający się do koncepcji Schetyny. Jeśli zaś chodzi o Kancelarię Premiera, to zarzuty do sposobu jej działania ma wielu polityków PO ze Schetyna na czele. Wskazują na brak rzecznika, słabą politykę informacyjną oraz urzędniczy bałagan. Schetyna ma jeszcze motyw osobisty.
– Zawsze to on obstawiał Tuska swoimi kapciowymi. A tym razem premier do kancelarii pościągał trochę Gdańska. Grześkowi się to nie podoba – ocenia jeden z posłów PO. Schetyna proponował nawet Tuskowi wymianę obecnego szefa Kancelarii Tomasza Arabskiego na Tomasza Siemoniaka, który jest wiceministrem w MSWiA. Tusk na razie nie chce jednak o tym słyszeć. Konflikt o mazowiecką PO, PZPN, schetynówki, rekonstrukcja rządu i Kancelarii Premiera – wszystko to na razie pojedyncze nieporozumienia. Czasem ostre, ale jednak nieporozumienia. – Nie można wysnuwać z tego wniosku, że to koniec politycznej przyjaźni Tuska i Schetyny. Oni nadal są wobec siebie lojalni i grają w jednej drużynie, ale drobne ograniczenie zaufania z pewnością już nastąpiło – podsumowuje stronnik Tuska.
Michał Krzymowski
www.tvp.info

2008/11/22

Piskorczycy rozliczają Hannę Gronkiewicz-Waltz

Z 53 obietnic wyborczych Hanna Gronkiewicz-Waltz zrealizowała tylko 16. I zostawi miasto zadłużone i pogrążone w kryzysie inwestycyjnym - ogłosiło w piątek stowarzyszenie Obywatele dla Warszawy stworzone przez działaczy skupionych wokół Pawła Piskorskiego .
Ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz od dwóch tygodni dzień w dzień organizuje konferencje podsumowujące kolejne aspekty dwóch lat rządów w stołecznym ratuszu. W piątek swój raport na ten sam temat przedstawiło stowarzyszenie Obywatele dla Warszawy założone przez dawnych współpracowników Pawła Piskorskiego, b. prezydenta Warszawy, dziś europosła. Z opracowania pt. "Hanna Gronkiewicz-Waltz: Dwa lata w zawieszeniu" jawi się obraz nieudolnego ratusza, który zawiódł zaufanie warszawiaków.
Maciej Białecki, szef stowarzyszenia, podkreślił, że prezentowany raport powstał na podstawie systematycznego monitoringu działań ratusza prowadzonego od dwóch lat. I przeszedł do zarzutów: - Ul. Targowa miała zamienić się w atrakcyjny deptak bez samochodów. Jaka jest, każdy widzi, i nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało się tam zmienić - mówił.
Najwięcej niedotrzymanych wyborczych obietnic działacze stowarzyszenia dostrzegli w wyborczym postulacie Platformy: "Jeździć sprawnie i wygodnie".
- Prezydent odłożyła w czasie dalszą budowę metra. Mimo powtarzających się jeszcze niedawno zapewnień nie ma szans, aby jego druga linia powstała przed Euro 2012. Nie będzie nawet gotowa do końca drugiej kadencji - mówili działacze stowarzyszenia.
Odsyłali do listy niezrealizowanych obietnic wyborczych z 2006 r., które wieściły budowę tras dla szybkich tramwajów miejskich, połączenia kolejowego z lotniskiem Okęcie, wzniesienie nowych mostów: Północnego, na wysokości ul. Karowej i na południu Warszawy, na tzw. Zaporze.
- Hanna Gronkiewicz-Waltz nie dotrzymała też obietnic decentralizacji systemu zarządzania miastem [chodzi o przyznanie kompetencji władzom 18 warszawskich dzielnic] oraz prywatyzacji i odpartyjnienia spółek miejskich - twierdził Jan Artymowski ze stowarzyszenia Obywatele dla Warszawy. - Na dodatek miasto coraz bardziej się zadłuża i następni prezydenci nie będą mieli z czego brać na inwestycje - ostrzegał.
- Żadna rządząca ekipa nie jest w stanie zrealizować obietnic wyborczych w ciągu dwóch lat - broni ratusza Tomasz Andryszczyk, rzecznik prezydent Warszawy.
Zapewnia, że inwestycje ruszą - budowa Trasy Mostu Północnego ma rozpocząć się na początku przyszłego roku.
- A w przyszłym rozpoczniemy gruntowny remont Al. Ujazdowskich i ul. Francuskiej. Nawierzchnię warszawskich ulic wymieniamy w rekordowym tempie. Mieszkańcy to doceniają - mówi Andryszczyk.
I podsumowuje: - Paweł Piskorski jako prezydent Warszawy otworzył most Świętokrzyski. Ale dziś mało kto pamięta, że tę inwestycję przygotował i zaczął jego poprzednik Marcin Święcicki. My po czterech latach rządów PiS musieliśmy zaczynać od zera.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Jan Fusiecki

2008/11/21

Pani prezydent obiecuje ożywienie nad Wisłą

Prawy brzeg Wisły dziki, lewy zurbanizowany. Nurtem rzeki będziemy spływać tramwajem do pracy - takie hasła padały podczas wczorajszej konferencji na statku "Zefir".
Ratusz w ten sposób podsumował swoje dokonania na rzecz rzeki na półmetku kadencji. Wcześniej w budynku straży pożarnej na Ursynowie mówiono o bezpieczeństwie w stolicy. Zdaniem ratusza Warszawa jest z dnia na dzień coraz bardziej bezpiecznym miastem. Na dowód urzędnicy pokazali dane statystyczne.
- Wisła ma wreszcie gospodarza - mówiła prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz. W październiku miasto przejęło opiekę nad rzeką od Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej. Ratusz chce też, by RZGW pozwoliło na swobodne gospodarowanie brzegami. W poniedziałek prace rozpocznie pogłębiarka, która poprawi dopływ do Portu Czerniakowskiego. Powstanie tam bosmanat, którym zarządzać będzie Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie.
Miasto ma mnóstwo planów, które mają ożywić rzekę. Rejsy po niej zorganizowano już w tym roku. Chętnych często było dwukrotnie więcej, niż statki mogły zabrać. Leszek Ruta, dyrektor Zarządu Transportu Miejskiego, zapowiada, że już niedługo będzie to nie tylko turystyka, ale również regularna komunikacja. - Zamierzamy niebawem ogłosić przetarg na armatora, który mógłby zainwestować w tabor - zapowiada Leszek Ruta.
Praski brzeg ma pozostać dziki. - Dowiedziałem się ostatnio, że poluje tu orzeł bielik, więc na tym brzegu ingerencja będzie najmniejsza - mówi Andrzej Jakubiak, zca prezydent Warszawy. Jakubiak mówił też, że wycinane drzewa będą służyły jako budulec na ścieżki rowerowe. Brzeg będzie dzikim parkiem, po którym spacerować będą mogli warszawiacy. Pomysł ten niewiele różni się od tego, jaki zaproponował były minister środowiska Jan Szyszko zaproszony do konsultacji przez p.o. prezydenta Kazimierza Marcinkiewicza. Chciał on zrobić na prawym brzegu safari ze względu na dużą ilość żyjących tu gatunków zwierząt.
Na zagospodarowanie lewego brzegu jest zgoła inna koncepcja. Miasto chce z niego uczynić tętniący życiem bulwar. Pierwszym elementem, który go ożywi, ma być przyszłoroczny festiwal Przemiany. Organizowany wraz z Muzeum Sztuki Nowoczesnej będzie łączył wiele dyscyplin. - Wspólnym tematem mają być przemiany - zdradza Marek Piwowarski, pełnomocnik prezydenta ds. zagospodarowania nabrzeża Wisły. Za półtora roku stanie nad Wisłą też Centrum Nauki "Kopernik", w którym będzie można spędzać cały dzień, więc również nad rzeką.
Nad Wisłą ma być bezpiecznie, bo wprowadzony będzie monitoring miejski. - Bezpieczeństwo traktuję priorytetowo, dlatego zajmuję się nim osobiście - przekonywała wczoraj Hanna Gronkiewicz-Waltz i od razu przywołała dane statystyczne, z których wynika, że blisko 75 proc. mieszkańców stolicy czuje się bezpiecznych w mieście po zmroku, a wskaźnik przestępstw jest niższy niż w innych miastach kraju i Europy Środkowo-Wschodniej.
Jednak dane te są potwierdzeniem tendencji, która występuje w stolicy od lat, co przyznają sami urzędnicy. - W ciągu pierwszych dwóch lat rządzenia staraliśmy się utrzymać ten trend - mówi Ewa Gawor, dyrektor biura bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego miasta. Wyjaśniała, że w roku 2007 liczba przestępstw była mniejsza niż rok wcześniej o 12 proc. Po dziesięciu miesiącach tego roku ta liczba znowu spadła - prawie o 30 proc.
W ciągu ostatnich dwóch lat ratusz wydał 59 mln zł na policję. Urzędnicy przekonują, że dzięki temu na ulice wychodzi 300 dodatkowych policjantów. Ratusz odniósł się także do zarzutu, że w mieście brakuje kamer monitoringu. - Mówiąc językiem PR - w każdej chwili możemy zamontować sto kamer - stwierdza Gawor. - Nie o to jednak chodzi, by wieszać kamery byle gdzie. Chcemy je umieścić w dzielnicach, które tego najbardziej potrzebują, ale wcześniej musimy dociągnąć światłowody. Myślę, że zrobimy to na przełomie lat 2009 i 2010 - dodaje.
Hanna Gronkiewicz-Waltz podkreślała też, że stołeczny monitoring jest nowocześniejszy od tego w Londynie. - U nas operatorzy obserwują obraz z kamer na żywo. W Londynie wszystko jest nagrywane. Tam policja nie jest w stanie reagować na bieżąco - wyjaśniała. W tym roku miasto przeznaczyło również 123 mln zł na straż miejską, która przyjmuje średnio 2,3 tys. zgłoszeń dziennie. Strażnicy przeprowadzali też zajęcia edukacyjne w szkołach oraz zajęcia samoobrony dla kobiet. Urzędnicy obiecują, że do 2010 r. powstanie Centrum Koordynacji Ratunkowej przy ul. Młynarskiej.
Grzegorz Bruszewski, Andrzej Rejnson
Polska

Sukces pani prezydent w dziedzinie niezapowiedzianej

Podwyżka czynszów to największy sukces dwuletniej pracy obecnej ekipy w ratuszu. Paradoksalnie nigdy nie zapowiadany w przedwyborczych programach pani prezydent.
Nawet najtwardsza opozycja, chociaż niegłośno, przyznaje, że pierwsza od dziesięciu lat regulacja czynszów w stolicy to odważny krok ekipy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Choć nie udało się go zrobić od razu. Ratusz sączył informacje po troszku, odwlekał pójście z projektem na radę miasta. Ale i tak za pierwszym razem skończyło się porażką. Wiceprezydent Andrzej Jakubiak nie dał jednak za wygraną. Od początku kadencji mówił, że podwyżki być muszą, bo czynsz w stolicy jest niższy niż w większości małych miast w Polsce. Wygrał. Stawka bazowa czynszu wzrosła z ok. 2,4 zł do 6 zł za mkw. miesięcznie.
To był ostatni dzwonek dla wprowadzenia podwyżki. Za dwa lata mogłaby się przekuć w klęskę wyborczą. Nikt nie głosuje za wzrostem opłat, nawet słusznym.
Na front polityki nieruchomościowej i lokalowej pani prezydent wysunęła wiceprezydenta Andrzeja Jakubiaka i szefa miejskiego Biura Gospodarki Nieruchomościami Marcina Bajkę. Dwuletnia walka na tym froncie charakteryzuje się konsekwencją. Już na początku kadencji ten męski tandem twierdził, że przekazanie kupcom działki na pl. Defilad jest niebezpieczne z punktu widzenia interesów miasta. I kupcy działki nie dostali. Może szkoda tylko, że z decyzją zwlekano podobnie jak z przenosinami handlu ze Stadionu Dziesięciolecia. Przez ponad rok wszyscy przerzucali się nazwami ulic, gdzie ma powstać targowisko. Szkoda też, że dyskusje z kupcami prowadzono z pozycji „z góry”. Bardziej niż brak działki boli ich lekceważenie i znudzona mina wiceprezydenta.
Ale jeśli praca nad porządkowaniem handlu nadal będzie prowadzona konsekwentnie, to jest szansa na wygraną. Byleby nie było jak z parasolami, które wiceprezydent Jakubiak wymyślił dla kupców. Sprzedało się ich kilka, a handlowcy nadal oferują towar ze stolika.
Walka na froncie nieruchomości trwa. Kilka bitew można uznać za wygrane. Nieźle sprzedają się miejskie działki wystawione na sprzedaż. Choć do spektakularnej transakcji nie doszło. Miastu nie udało się sprzedać 7,5 ha gruntu przy Wybrzeżu Gdyńskim. Ale w planie budżetowym takiej pozycji sprytnie nie umieszczono, więc w papierach ratusza wszystko jest w porządku.
Ta ekipa, jak poprzednie, musi się także brać za bary z dekretem Bieruta. I tu też jest konsekwentna. Oddała już tam, gdzie można, ponad 400 działek, prawie dwa razy więcej niż w poprzedniej kadencji samorządu. Ale – jak twierdzą spadkobiercy właścicieli warszawskich nieruchomości – równie konsekwentnie innych oddać nie chce. Czeka na ustawę, którą sam dyrektor Bajko przygotował. Czy jest dobra, niełatwo ocenić. Ale każdy projekt – podobnie jak decyzja – jest lepszy niż jego brak.
Sukcesy i porażki
Plusy:
Regulacja czynszów mieszkaniowych w budynkach komunalnych
Przyspieszenie zwrotu nieruchomości zabranych dekretem Bieruta
Dobra polityka informacyjna
Minusy:
Podpisanie kontrowersyjnej decyzji o budowie stadionu dla Legii za 460 mln zł
Zbyt powolna prywatyzacja miejskich lokali użytkowych
Zła współpraca ze środowiskiem przedsiębiorców

Monika Górceka-Czuryłło
Życie Warszawy

2008/11/20

Wisła: więcej o planach, mniej o wynikach

Zwrócimy miasto frontem do Wisły – od dwóch lat powtarza prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz. Jednak porządki nad rzeką ratusz zaczął dopiero dwa miesiące temu.
Dlatego na konferencji podsumowującej działanie ratusza nad Wisłą urzędnicy więcej mówili o planach niż o dokonaniach. Jedyne konkretne działania półmetka kadencji to uruchomienie żeglugi rzecznej, uprzątnięcie prawego brzegu i organizacja Święta Wisły. W tym roku na rzekę wypłynęło osiem statków, które przewiozły 50 tys. osób, z nadrzecznych terenów wywieziono 1,2 tys. ciężarówek odpadów, a podczas popularnych Wianków bawiły się tysiące warszawiaków.
Czy to wystarczy, by ożywić Wisłę zgodnie z powtarzaną przez Gronkiewicz-Waltz maksymą „frontem do rzeki“? Nie. Dlatego jesienią prace ratusza nad ucywilizowaniem rzeki nabrały tempa. W październiku urząd znalazł wreszcie gospodarza dla Wisły. Został nim Zarząd Mienia Miasta. – Podlegają mu wszystkie miejskie jednostki, które dotychczas opiekowały się nadrzecznymi terenami – mówi Gronkiewicz-Waltz.
– Dzięki temu każda decyzja, chociażby ta o sprzątaniu brzegów, jest łatwiejsza do podjęcia – podkreśla Andrzej Jakubiak, wiceprezydent miasta.
Nie tylko to przeszkadzało miastu w działaniu. Do dziś częścią nadrzecznych terenów dysponuje Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej. – Wystąpiliśmy do RZGW o przekazanie miastu w użytkowanie nadwiślańskich terenów – mówi Jakubiak.
– To świetny pomysł – ocenia Mirosław Kaczyński, od ponad 30 lat pływający po Wiśle. – W ciągu dwóch lat nie wiele działo się nad rzeką. Wiele planów legło w gruzach nie ze złej woli ratusza, lecz braku podziału kompetencji. Porozumienie z RZGW umożliwi dalekosiężne inwestycje.
Umowy zostaną podpisane wiosną. Tymczasem już pod koniec listopada zostanie ogłoszony konkurs na przygotowanie projektów architektonicznych brzegu na wysokości Powiśla, Mariensztatu i Podzamcza. Realizacja projektów promenad, ścieżek rowerowych, przystanków żeglugi czy kawiarni rozpocznie się w 2010 roku.
W tym czasie zakończy się budowa Centrum Nauki Kopernik. – To jedno z najważniejszych miejsc spotkań nad rzeką – podkreśla prezydent.
W latach 2009 – 2013 na zagospodarowanie lewobrzeżnego bulwaru miasto zapisało 45,8 mln zł. Znalazły się też pieniądze na działania kulturalne. Na dotację dla twórców całorocznego festiwalu Przemiany miasto wyłoży 3,5 mln zł.
Anna Brzezińska
Życie Warszawy

Gronkiewicz-Waltz o Wiśle i bezpieczeństwie

Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz nieustannie podsumowuje dwa lata swoich rządów w Warszawie. Po sporcie, edukacji, kulturze przyszła kolej na Wisłę i bezpieczeństwo.
Frontem do rzeki- Wisła ma wreszcie gospodarza - ogłosiła na wczorajszej konferencji Hanna Gronkiewicz-Walz. I zapowiedziała: - W rocznicę wybrania mnie na prezydenta ogłoszę konkurs na zagospodarowanie brzegów.
Mówi się o tym w Warszawie od dawna. Teraz już wiadomo, że konkurs architektoniczny będzie ogłoszony 26 listopada, prace mają zacząć się w połowie 2010 r. Praski brzeg pozostanie ostoją natury, lewy otworzy się na działania artystyczne, kawiarenki, rekreację. - Prezydent Starzyński powtarzał, że Warszawa powinna stać frontem do Wisły. Bierzemy z niego przykład - mówiła pani prezydent.Konferencję zwołała na statku. 40 minut rejsu ledwo wystarczyło na wymienienie wszystkich zasług urzędników dla ożywienia Wisły: uruchomienie tramwajów wodnych, spływy kajakowe, współpracę z organizacjami pozarządowymi. Wszystkich przebił wiceprezydent Andrzej Jakubiak, ogłaszając, że tereny nad Wisłą w końcu mają jednego zarządcę - Zarząd Mienia. Ratusz dogadał się wreszcie w sprawie gruntów z Regionalnym Zarządem Gospodarki Wodnej. - Dostaniemy w użytkowanie całą linię brzegową, a to pozwoli nam nad Wisłą działać - zapowiedział.
Przypomnijmy, że właśnie brak umów na użytkowanie czy dzierżawienie gruntów nad rzeką od lat blokował jakiekolwiek pomysły miasta na Wisłę.
Marek Piwowarski, pełnomocnik miasta ds. Wisły, wyjaśnił, że pierwsze pieniądze (45 mln zł) pójdą na zagospodarowanie lewego brzegu, od mostu Gdańskiego do Śląsko-Dąbrowskiego. Miasto zamierza też zrewitalizować we współpracy z fundacją Ja Wisła port Czerniakowski. Miłośnicy Wisły dzikiej będą ja mieli na praskim brzegu. Powstanie tam m.in. ścieżka rowerowa, która ma biec z Gocławia do Białołęki.
Mniej kasy na policjęW Warszawie jest już tak bezpiecznie, że lepiej być nie może - taki pogląd panuje w warszawskim ratuszu.
- Bezpieczeństwo to dla mnie priorytet, dlatego osobiście nadzoruję to zagadnienie - stwierdziła wczoraj Hanna Gronkiewicz-Waltz na konferencji podsumowującej działalność stołecznych urzędników w tej dziedzinie. I dodała: - Głównym wyzwaniem dla nas to utrzymanie wysokiego poczucie bezpieczeństwa. Poprawić je? To wydaje się niemożliwe.
Miasto, jak pisaliśmy przed tygodniem, poza nadzorowaniem działalności straży miejskiej może jedynie wspierać finansowo policję i straż pożarną. Przez ostatnie dwa lata wydało na ten cel ponad 100 mln zł. W 2009 r. zmniejszy się jednak dofinansowanie dla policji: z 31 do 24 mln zł. Ratusz nie będzie już płacił za patrole policjantów z tzw. służby kandydackiej, czyli poborowych odrabiających w policji wojsko, bo armia zamyka pobór.Inspektor Tadeusz Bereda, wiceszef stołecznej policji, zdobył się wczoraj na zaskakujące wyznanie: - Sami poprosiliśmy o obcięcie tej dotacji, wiedząc, że nie będzie już służby kandydackiej.
Zapewnił jednak, że mieszkańcy nie odczują różnicy w liczbie patroli. Mundurowych na ulicach ma być tyle samo, bo policja zwiększa zatrudnienie i tak przeorganizowała służbę, że może wysłać więcej osób do patrolowania miasta.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Katarzyna Ziemnicka, Piotr Machajski

2008/11/19

Hanna Gronkiewicz Waltz: Warszawa potrzebuje odnowy duchowej

Polityka starającego się kierować inspiracją chrześcijańską cechować będzie otwartość, brak sekciarstwa czy poczucia, że tylko moja partia ma monopol na prawdę - mówi KAI prezydent Warszawy. Stolica jako wielka metropolia - jej zdaniem - potrzebuje dziś odnowy duchowej. Dlatego szansą jest posługa arcybiskupów obu diecezji: Kazimierza Nycza i Henryka Hosera. Podkreśla, że ich nominacja to realizacja modlitwy Jana Pawła II: ,,Niech Duch zstąpi i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!".A oto pełen tekst rozmowy KAI z Hanną Gronkiewicz-Waltz, Prezydentem Warszawy:
KAI: Lech Kaczyński zasłużył się Warszawiakom głównie w sferze przywracania pamięci. Jego największym osiągnięciem w tym zakresie było stworzenie Muzeum Powstania Warszawskiego. Na co z kolei - jako na najważniejszą sprawę - stawia Pani Prezydent?Hanna Gronkiewicz -Waltz: Moim głównym pragnieniem - jako prezydenta Warszawy - jest nie tyle pozostawienie po sobie jakiegoś pomnika w formie budowli. Chodzi mi o to, aby mieszkańcom Warszawy żyło się o wiele wygodniej niż dotąd, aby mogli po mieście poruszać się sprawniej, żeby w mogli korzystać z usług na coraz wyższym poziomie. Moją ambicją jest, by Warszawa stała się stolicą Europy środkowej na miarę XXI wieku. Jeśli natomiast chodzi o honorowanie tych, co walczyli o wolną Polskę, o przywracanie pamięci, to oczywiście sfera symboliczna jest niezwykle ważna. Ale trzeba też pamiętać o praktycznym wymiarze pomocy bohaterom. Dlatego wyremontowaliśmy Powstańcom przychodnię czy zwolniliśmy ich z opłat za parkowanie.KAI: Zawsze Pani podkreślała swój rodowód chrześcijański. Co to znaczy ,,być politykiem o korzeniach chrześcijańskich" w takim miejscu jak ratusz kilkumilionowej metropolii? - Być chrześcijaninem w takim miejscu, to na pewno być otwartym i chcieć współpracować z bardzo różnymi ludźmi. Nie mieć do nich uprzedzeń czy odsądzać ,,od czci i wiary" z tego powodu, że należą do innej opcji. Gotowa jestem współpracować dla wspólnego dobra nawet z tymi, którzy należą do opozycji. Sądzę, że z każdym można znaleźć taki obszar działania czy problemów do rozwiązania, w którym się zgadzamy. Uważam, że polityka starającego się kierować inspiracją chrześcijańską cechować będzie zawsze otwartość, brak sekciarstwa czy poczucia, że tylko moja partia ma monopol na prawdę i słuszne rozwiązania. KAI: Z jakich źródeł odnowy duchowej korzysta Pani Prezydent? - Przez wiele lat działałam w ,,Odnowie w Duchu Świętym". Dziś na taką wspólnotę nie znajduję czasu. Źródłem jest dla mnie modlitwa i sakramenty, co jest naturalne dla każdego chrześcijanina. KAI: Mówi się, że Pani często udaje się do pobliskiego klasztoru karmelitanek na warszawskiej Woli? - Nic nie będę o tym mówić. Ma Pan rację, ale nie chciałabym z tego robić sensacji...KAI: Warszawa ma dwie diecezje i dwóch nowych ordynariuszy. Czego po tych nominacjach oczekuje Pani dla Kościoła warszawskiego. Jakie są największe problemy życia religijnego w Warszawie?- Zarówno nominacja abp. Kazimierza Nycza jak i abp. Henryka Hosera, który jest ponadto moim biskupem, pokazują, że nad Warszawą czuwa Duch Święty. Nie zapominajmy, że Jan Paweł II modlił się tu słowami: ,,Niech Duch zstąpi i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!".KAI: Modlitwa ta została wysłuchana?- Bardzo się cieszę z wyboru obu warszawskich pasterzy. Jeśli chodzi o abp. Hosera, to bardzo dawno nie było w Warszawie biskupa, który się tutaj urodził, pochodził z tej ziemi. Tymczasem abp Hoser tu skończył studia medyczne, wstąpił do seminarium, wyjechał i wrócił... . Zatoczył szerokie koło. Z jego doświadczeń korzystać będzie teraz Kościół w Warszawie. Z kolei abp Nycz jako młody ksiądz miał możliwość obcowania z kard. Karolem Wojtyłą. Pochodzi z jego szkoły. Jest to wielka wartość dla Warszawy. Są to biskupi otwarci, z dużym dystansem do polityki. Uważam, że Kościół (poza czasami ucisku) musi dbać, aby naturalna autonomia tych dwóch sfer była szanowana. Władza świecka ma czynić ziemię sobie poddaną, Kościół dba o to, by po śmierci było więcej zbawionych. KAI: Ale chyba też warto, aby za życia ci ludzie dostali ciekawą ofertę duchową. Sądzę, że Warszawa, jako wielkie miasto, takiej właśnie oferty stricte duchowej bardzo oczekuje.- Tak. Odnowa duchowa Warszawie jest bardzo potrzebna. Jeśli chodzi o pracę duszpasterską, to sądzę, że największy nacisk należy położyć na młodzież. Dlatego doceniam wymyśloną przez abp. Nycza ideę Dnia Dziękczynienia. Są to działania, w które nie tylko dostarczają inspiracji duchowej, ale i ożywiają i integrują naszą społeczność.
Jeśli chodzi o inne pola współpracy z Kościołem, to intensywnie wspomagamy remonty zabytkowych obiektów sakralnych. O ile od 2004 do 2007 r. zostało przeznaczonych ten cel 11 mln. zł., to tylko w jednym roku 2008 poświęciliśmy na ten cel 11 mln 800 tys. zł. W bieżącym roku wspierane są przez nas remonty 31 zabytkowych świątyń bądź klasztorów warszawskich. Wśród największych beneficjentów jest parafia św. Aleksandra (890 tys. zł), jezuicki kościół Matki Bożej Łaskawej na Starym Mieście (1 mln 790 tys. zł) czy kościół św. Marcina (1. mln. 680 tys. zł). Oprócz obiektów sakralnych będących we władaniu Kościoła katolickiego, miasto wspiera również zabytki związane z innymi wyznaniami: Polskim Autokefalicznym Kościołem Prawosławnym, Kościołem Ewangelicko-Augsburskim i Ewangelicko-Reformowanym, Gminą Wyznaniową Żydowską czy Karaimskim Związkiem Religijnym.
KAI: Czy miasto Warszawa będzie wspierać Centrum Opatrzności, budowane przez abp. Nycza? Znaleźć się tam ma m. in. muzeum Jana Pawła II i prymasa Stefana Wyszyńskiego? - Nie. Mamy swoje Centrum Jana Pawła II i w tym zakresie wypełniamy naszą misję związaną z dziedzictwem po Janie Pawle II. Bezpośrednio w tworzenie Centrum Opatrzności się nie angażujemy.
KAI: Abp Nycz powiedział, że będzie się starał aby warszawskie Centrum Jana Pawła II znalazło siedzibę na terenie Centrum Opatrzności. Co Pani Prezydent na to?
- W sensie lokalowym możemy się nad tym zastanowić. Pamiętać jednak musimy, że jest to odrębna instytucja i ta odrębność powinna być zachowana.
KAI: Warszawa, mimo że wielokrotnie gościł tu Jana Paweł II, nie upamiętniła tego jeszcze. Pomnik na Placu Piłsudskiego realizuje dopiero Pani Prezydent. Kiedy się go doczekamy?
- Rozstrzygnięty został konkurs. Dołożymy starań, aby pomnik w formie krzyża na Placu Piłsudskiego został odsłonięty w czerwcu przyszłego roku, w 30 rocznicę przyjazdu Jana Pawła II do Warszawy.
KAI: Warszawa nie jest miastem o jednorodnej strukturze mieszkańców. Okres powojenny to przybywanie kolejnych fal imigrantów. Proces ten nasilił się w ostatnich latach. Co faktycznie znaczy być Warszawiakiem?
- To jest cecha typowa dla stolicy. W każdej metropolii duża cześć ludności składa się z osób napływowych. Podobnie jest w Paryżu czy Nowym Jorku. Z Warszawą analogicznie było przed I wojną światową i w okresie międzywojennym. Olbrzymią siłę przyciągania miały zawsze warszawskie wyższe uczelnie. Dziś mamy ponad 300 tys. studentów, z czego istotna część pozostanie tu na stałe. Na czym polega specyfika tożsamości Warszawy?
Można to ująć w dwóch słowach: miasto nieujarzmione, a przy tym miasto otwarte i nowoczesne. Tożsamość buduje się z jednej strony poprzez poczucie historycznej wspólnoty, z drugiej dzięki podejmowaniu aktualnych wyzwań, zaangażowanie ludzi w budowę nowoczesnego i przyjaznego miasta. Musimy też komunikować o dobrych stronach i o zmianach. Stąd kampanie promocyjne, również zagraniczne w CNN i BBC.
KAI: Czy mają one służyć ożywieniu turystyki?- Na razie promocji Warszawy na taką skalę nie było. Chodzi tu o rozpropagowanie Warszawy. Problemem jest mała rozpoznawalność Warszawy w Europie. Warszawa często kojarzona jest jako miasto peryferyjne, postkomunistyczne. Tymczasem inne metropolie tej części Europy takie jak Praga czy Budapeszt są dobrze znane. Będąc jednymi z najważniejszych miast monarchii habsburskiej, przeżyły wspaniały okres rozwoju w XIX stuleciu. Tej szansy nie miała Warszawa, która w podczas zaborów była miastem peryferyjnym. No i o wiele bardziej dotknęła ją II Wojna Światowa. Dziś ludzie, którzy przyjeżdżają do Warszawy, nie zdają sobie sprawy, że Warszawa jest tak bardzo nowoczesnym i ciekawym miastem.
KAI: Powiedziała Pani, że jej ambicja jest, aby Warszawa stała się stolicą Europy środkowej na miarę XXI wieku. Na czym konkretnie będzie to polegać?
- Bardzo zależy mi by Warszawa była jednym z europejskich miast, w których toczy się dynamiczne i atrakcyjne życie biznesowe, uniwersyteckie i kulturalne. By tak się stało, zaczynamy od podstawowych kwestii takich jak komunikacja miejska. Bardzo zależy mi na jej poprawie. Temu służą m. in długoletnie umowy jakie zawarliśmy z komunikacyjnymi spółkami transportowymi. Po raz pierwszy w historii są to umowy od 10 do 27 lat. Podpisaliśmy je z metrem, tramwajami warszawskimi i Miejskimi Zakładami Autobusowymi. Dają one tym firmom dużą zdolność kredytową umożliwiającą wymianę taboru. W tym roku zostało zamówionych ok. 400 nowych autobusów. Stare Ikarusy niedługo znikną z ulic Warszawy. Jeśli chodzi o tramwaje, to ogłosiliśmy największy przetarg w Europie, na 186 tramwajów. Zostaną dostarczone w latach 2010 - 2012. Komunikacją miejską obejmujemy nowe tereny Warszawy, osiedla, o których mówiło się, że ,,diabeł mówi tam dobranoc". Zakończyliśmy budowę pierwszej linii metra. 25 października zostały oddane jednocześnie trzy stacje, aż do Młocin. Przez dwa lata mojej prezydentury zbudowane zostały cztery nowe stacje. Nigdy budowa metra nie postępowała tak szybko. Myślimy również o nowych dwóch mostach: Północnym i Krasińskiego oraz o drugiej linii metra. Pierwszy przetarg na tę linię metra został co prawda unieważniony gdyż oferty okazały się zbyt wysokie. Ogłosiliśmy drugi, który rozstrzygnie się 15 lutego 2009.Oczywiście miasto to nie tylko komunikacja miejska. Staramy się więc organizować liczne koncerty i festiwale. Miasto Warszawa utrzymuje siedemnaście teatrów, zapewniając im dobre funkcjonowanie. Będziemy też kontynuować projekty, które dostałam w spadku po ekipie Lecha Kaczyńskiego. Są to Centrum Sztuki Nowoczesnej czy Centrum Nauki Kopernik. Ich budowę będziemy wspierać. Jeśli chodzi o sport, to rozbudowujemy stadion Legii.
KAI: Warszawa jest jedyną stolicą w Europie bez obwodnicy. Kiedy się to zmieni?
- Generalna Dyrekcja Dróg i Autostrad buduje już cześć obwodnicy Warszawy od Konotopy do Trasy Toruńskiej, czyli trasy S8. Kilka innych odcinków obwodnic jest na etapie pozwoleń i rozstrzygania przetargów. Miasto odpowiada za tzw. obwodnicę śródmiejską. Projektujemy jej dwa wschodnie odcinki po stronie praskiej, budowa pierwszego ruszy w przyszłym roku. Ale mieszkańcy i przyjezdni liczą nie tylko na obwodnice ale też na szybkie remonty. Mijający rok jest rekordowy, jeśli chodzi o tempo weekendowych remontów. Frezowaniem objęliśmy ponad 100 warszawskich dróg.
KAI: Jakie największe problemy społeczne dostrzega Pani w Warszawie i jak zamierza je rozwiązywać? - Zdarzyło się nam żyć w szczęśliwym okresie, gdyż Warszawa ma teraz poniżej trzech procent bezrobocia. Nie znaczy to, że nie ma problemów społecznych, gdyż jest np. bardzo wiele osób o niskich dochodach. Jednym z najważniejszych problemów Warszawy jest problem mieszkaniowy. Mieszkania są drogie. Przyjęliśmy więc program, budowy do 2012 r. ponad 3 tys. mieszkań miejskich. Czynsz zależy w n ich od sytuacji materialnej rodziny. Istnieją różne dodatki mieszkaniowe dla uboższych. Program ten został przyjęty kilka tygodni temu. Faktycznie chroni on osoby biedniejsze, tymczasem w mediach został przedstawiony jako zwykła podwyżka czynszu. Owszem zaistniała podwyżka, ale wyłącznie dla osób o normalnych dochodach. Zamiast płacić 2, 60 zł za metr mieszkania miesięcznie, będą oni płacić ok. 6 zł. Nie ma żadnego tytułu, aby miasto dopłacało wszystkim korzystającym z mieszkania komunalnego. Wśród innych problemów społecznych obserwujemy w Warszawie rozpowszechniony problem alkoholizmu czy narkomanii. Mamy różne programy z tym związane. W ramach konkursu powierzamy je organizacjom pozarządowym. Nie zajmują się tym urzędnicy zza biurka i przynosi to o wiele lepsze owoce. Dzisiaj te organizacje są bardzo sprawne, wiedzą jak się można starać się także o różne granty z Unii i z innych źródeł. W ten sposób głownie rozwiązujemy problemy społeczne. W dzielnicach mamy pomoc społeczną.
KAI: Szczególnym problemem w tak wielkiej metropolii jak Warszawa jest sytuacja rodziny. Statystyki pokazują, że co trzecia rodzina w stolicy Polski się rozpada. Czy zamierza Pani uruchomić jakiś rodzaj polityki na rzecz rodziny w Warszawie?
- Mamy np. specjalny program darmowych biletów komunikacji miejskiej dla rodzin z powyżej czwórką dzieci. Zamierzamy też wprowadzić możliwość zamiany mieszkań dla tych rodzin, na większe. Inną formą pomocy rodzinom jest zniżkowy bilet dla osób powyżej 65 roku życia, które chcą pomagać innym, np. wnukom. Za jedyne 40 zł mogą korzystać z miejskiej komunikacji przez cały rok.. Mam nadzieję, że te i podobne rozwiązania przyczynią się do integracji pokoleń.Dzięki programom edukacyjnym i sportowym finansowanym przez miasto dzieci i młodzież z rodzin, które borykają się z problemami finansowymi, mogą bezpłatnie korzystać np. z obiektów oraz zajęć sportowych, mają szansę na profesjonalne szkolenia z wykwalifikowana kadrą.
KAI: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Marcin Przeciszewski

Kim pan jest, panie Drzewiecki?

Mirosław Drzewiecki (52 l.) wychodzi z cienia. Kim jest polityk, o którym od wczoraj mówi cała Polska? Tylko u nas cała prawda o ministrze sportu zatrzymanym w USA za pobicie żony.
Damski bokser czy kochający mąż? A może utalentowany biznesmen, który kocha sport i chce wybudować w Polsce stadiony? Zdolny polityk bez skazy czy wyrachowany gracz, szara eminencja za plecami Donalda Tuska (51 l.)?
Po tym, jak reporterzy TVN ujawnili wstydliwe fakty z przeszłości ministra sportu, który miał pobić żonę i trafić za to do aresztu na Florydzie, "Super Express" postanowił prześwietlić życiorys ministra. Okazuje się, że na jego podstawie można byłoby nakręcić trzymający w napięciu serial sensacyjny. Czy ze szczęśliwym zakończeniem?
Szemrane towarzystwo
Grudzień 2007 roku. Na blogu europosła Ryszarda Czarneckiego (45 l.) pojawia się wpis: "Zbigniew Kuźmiuk przyniósł wiadomość o nowym pseudonimie ministra sportu. Mirosław Drzewiecki, zwany dotąd Drzewkiem, ma mieć teraz ksywę Biały Nos.
Kilka miesięcy później w łódzkim sądzie podczas rozprawy w procesie dwóch zwalczających się grup przestępczych skruszony gangster Maciej W. (45 l.), ksywka Waluś, zeznaje: - Dostarczałem narkotyki panu Drzewieckiemu. A nawet wspólnie z nim zażywałem kokainę - twierdził przestępca.
Pomówienie? - Badamy ten wątek - mówi nam Bogumiła Tarkowska (43 l.), naczelnik oddziału zamiejscowego Prokuratury Krajowej w Łodzi.
Mirosław Drzewiecki jak nikt inny potrafił ściągać na siebie zainteresowanie łódzkiego półświatka. Gdy w 1994 roku wspólnie z żoną Janiną (45 l.) otworzył ekskluzywną kawiarnię "Wiedeńska", zaroiło się tam od gangsterów ze słynnej łódzkiej "ośmiornicy". Choć Drzewieccy, jak pisał tygodnik "Polityka", lokal zamknęli, ludzi z tzw. miasta widywano w towarzystwie wpływowego polityka.
Majątek na ciuchach
Żyłkę do interesów odziedziczył po rodzicach, którzy prowadzili w Łodzi sklep. Umiał pieniądze zarabiać, ale także wydawać. Pierwszą kasę przepuścił w warszawskim hotelu Victoria - zaprosił dziewczynę i wynajął ekskluzywny pokój. Poważne pieniądze zarobił na saksach. Przywiózł trzy tysiące dolarów, kupił małego fiata, resztę odłożył.
Po studiach szył odzież na zlecenie zachodnich koncernów, sprowadzał tkaniny z Dalekiego Wschodu. I otwierał kolejne firmy. Na tekstyliach Drzewiecki zbił fortunę. Dzisiaj trudno powiedzieć, ile naprawdę wynosi majątek ministra. Wiadomo, że mieszka w luksusowym domu na obrzeżach Łodzi, ma też apartament na Florydzie i dwie działki o wartości prawie 1,5 mln zł. Z ostatniego oświadczenia majątkowego wynika również, że zaoszczędził ponad milion zł, 93 tys. euro i 152 tys. dolarów.
Zaufany premiera
Pierwsze kroki w polityce zaczął stawiać na początku lat 90. Związał się z Kongresem Liberalno-Demokratycznym, poznał Donalda Tuska. Został posłem, potem jego kariera potoczyła się błyskawicznie. Gdy powstawała Platforma Obywatelska, Drzewiecki został partyjnym skarbnikiem. Trzymał kasę i miał nieustanny dostęp do Tuska, który właśnie jemu powierzył kierowanie resortem sportu.
Drzewiecki już dawno żalił się, że media interesują się jego życiem prywatnym. - Czuję się jak bohater "Big Brothera" - grymasił. No i się doigrał. Reporterzy TVN wyciągnęli mu wstydliwą historię sprzed lat.
Damski bokser?
Z dokumentów amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości wynika, że w sylwestra 1999 roku Drzewiecki pobił żonę i noc spędził w areszcie. Najpierw miał chwycić ją za szyję, a potem rzucić na ziemię! Policjantom powiedział, że jest dyplomatą i... biedakiem, żeby móc dostać obrońcę z urzędu. W tym czasie zajmował 77. miejsce na liście... najbogatszych Polaków. - Kocham moją żonę! Próbowałem wziąć od niej telefon. Ktoś wziął mnie za napastnika i źle ocenił sytuację - bronił się w programie TVN "Teraz My" Drzewiecki.
- Mąż nigdy nie podniósł na mnie ręki - dodała jego żona Janina Drzewiecka.
Także sąsiedzi ministra złego słowa o nim nie powiedzą. - Nie wierzę, że uderzył żonę - mówi Kazimierz Wołek (62 l.). - To jest wzorowe małżeństwo. Widać, że bardzo się kochają. Pan minister to człowiek o gołębim sercu.
Co dalej?
Kilka dni temu minister sportu obiecał, że rzuci palenie i rozstanie się z nałogiem. Po ujawnieniu incydentu na Florydzie to jednak bardzo wątpliwe.- Jeżeli trzeba, nie muszę być ministrem - mówił wczoraj w Radio TOK FM.
Za Drzewieckim ujął się premier Tusk (51 l.). - Nie sądzę, by ta sprawa miała większe znaczenie dla funkcjonowania ministra - stwierdził.
Autor: Dariusz Kucharski , Tomasz Sygut
Źródło: Super Express

Pitera: Wierzę Nowakowi. Absolutnie

Konrad Piasecki: Pani minister, co szef największej służby specjalnej w Polsce powinien zrobić z pieniędzmi, które dostaje od operatora telefonii komórkowej?
Julia Pitera: Nie bardzo rozumiem to pytanie?
Konrad Piasecki: Powinien je swobodnie wydawać, cieszyć się nimi dowoli?
Julia Pitera: Jeżeli je ukradł, to powinien odpowiadać za to karnie. Jeżeli są to pieniądze z umowy, to tak jak każdy z nas, dostający pieniądze z umowy, przyjmuje, opodatkowuje, wykazuje.
Konrad Piasecki: Ale czy nie byłoby dobrym standardem, gdyby Krzysztof Bondaryk odmówił przyjęcia tych pieniędzy z Ery? Po prostu honorowo ich się zrzekł?
Julia Pitera: Panie redaktorze, nigdy nie dostałam od nikogo takiej kwoty w ramach odprawy. W związku z tym nie chciałabym decydować w imieniu osoby, która taką kwotę dostała, czy tak lekką ręką można się tego zrzec.
Konrad Piasecki: Ale Bondaryk podejmuje decyzje, które mogą leżeć w interesie operatorów albo w nich uderzyć. Wiadomo, że popierał rozwiązania korzystne dla sieci komórkowych. Nie widzi w tym pani żadnego zagrożenia i żadnego problemu?
Julia Pitera: Wróćmy do tych przepisów korzystnych dla sieci, bo ja wreszcie się dowiedziałam o co chodzi. To jest bardzo interesujący wątek. Już dzisiaj wiem, że chodzi o to, że informacje o tym, komu się zakłada podsłuchy, miałyby pozostawać w firmie telekomunikacyjnej. Chciałam panu coś powiedzieć, że wszystkie firmy telekomunikacyjne mają tajne kancelarie, mają dokładnie takie same przepisy jak urzędy państwowe. Dzisiaj, gdyby te przepisy weszły w życie, nie szukalibyśmy ze świecą nielegalnych podsłuchów, po których ślady w urzędach administracji zniknęły.
Konrad Piasecki: Tylko policja obawia się, że ludzie, którzy pracują w tych sieciach komórkowych, po prostu na lewo sprzedają te dane - informacje o podsłuchach.
Julia Pitera: Tylko wtedy, panie redaktorze, taką firmę można by nawet zdelegalizować i tylko kretyn poszedłby na taki układ.
Konrad Piasecki: Czyli dla Julii Pitery nie ma problemu Krzysztofa Bondaryka i jego pieniędzy?
Julia Pitera: Dla Julii Pitery jest problem fatalnych przepisów antykorupcyjnych, które są zupełnie dla funkcjonariuszy państwowych niż dla reszty funkcjonariuszy publicznych.
Konrad Piasecki: Ale czy nie jest tak, że jak się człowiek decyduje na służbę państwu, to powinien jednak wybrać, czy dostaje 10 tys. zł i cieszy się, że służy państwu, czy dostaje 100 tys. zł miesięcznie i te pieniądze są dla niego tak ważne, że nie decyduje się na służbę państwu?
Julia Pitera: Panie redaktorze, ale teraz toczymy spór pomiędzy tym, że pan by oddał pół miliona złotych, a ktoś inny uważa, że skoro miał to w umowie, to może je przyjąć. Pan ode mnie oczekuje, że ja powiem o takiej rzeczy. Ja prawdę powiedziawszy równie dobrze mogłabym wskazać, że szef kancelarii pan Kownacki przyjął kwotę, o której wysokości do dzisiaj nie wiemy; ma dostęp do wszystkich tajnych dokumentów wszystkich służb państwowych i dokładnie zrobił to samo.
Konrad Piasecki: Ale nie podejmuje żadnych decyzji kluczowych dla Orlenu, bo rozumiem, że mówi pani o pieniądzach, które dostaje z Orlenu.
Julia Pitera: Przepraszam bardzo, prowadzi Kancelarię Prezydenta – w imieniu prezydenta podpisuje różne dokumenty.
Konrad Piasecki: Ale nie decyduje o losach ustaw.
Julia Pitera: Jak to nie?Konrad Piasecki: Nie uczestniczy w procesie legislacyjnym bezpośrednio. Julia Pitera: Pan prezydent ma prawo weta, czyli ma coś, co w ogóle niszczy całą ścieżkę legislacyjną.
Konrad Piasecki: Czyli jeśli Bondaryk miałby się zrzec, to i Kownacki powinien się zrzec?
Julia Pitera: W tej sytuacji domagajmy się, żeby wszystkie osoby, które są w tego typu sytuacji, traktować równo.Konrad Piasecki: I nie jest problemem, że Bondaryk próbował nawet prokuraturę zaprzęgnąć do tego, żeby zastopowała kontrolę CBA?
Julia Pitera: Ta kontrola trwa dziewięć miesięcy, zgodnie z ustawą. Dlatego walczyliśmy o to, żeby termin kontroli wszystkie instytucji kontrolne miały ograniczone – żeby nie nękać tak jak był swojego czasu Kluska nękany przez administrację skarbową, jak szereg ludzi było nękanych.
Konrad Piasecki: Czyli CBA nęka Bondaryka?
Julia Pitera: Jeżeli o połowę czasu wykracza poza ustawowy termin kontroli…Konrad Piasecki: Ale łamie prawo, wykraczając poza ten termin?
Julia Pitera: Jeżeli jest tak, jak pan mówił, że złożył doniesienie do prokuratury… Ja tego nie wiem akurat, ale jeżeli tak jest…
Konrad Piasecki: „Dziennik” pisał o tym dzisiaj.
Julia Pitera: Jeżeli tak rzeczywiście jest, to moim zdaniem postąpił słusznie, dlatego że termin do kontroli jest pięćdziesiąt procent dłuższy.
Konrad Piasecki: CBA złamało prawo?
Julia Pitera: Nie mam pojęcia. Jeżeli jest postępowanie w prokuraturze, to ono to wyjaśni. Konrad Piasecki: A jaki ta sprawa powinna mieć finał, powinno się ukarać raczej Bondaryka, czy raczej Kamińskiego?
Julia Pitera: Powinno się zmienić przepisy, co zrobiliśmy, bo projekt jest gotowy, są robione w tej chwili ostateczne poprawki.
Konrad Piasecki: Projekt ustawy antykorupcyjnej? Trochę on się przeleżał.
Julia Pitera: Przeleżał się, panie redaktorze, ponieważ tamtej ustawie towarzyszyły wyroki sądów administracyjnych, wyroki Trybunału Konstytucyjnego, wszystko to wymagało uwzględnienia.
Konrad Piasecki: Ale co, spuścić zasłonę milczenia na całą tę sprawę czy karać Kamińskiego?Julia Pitera: Ja naprawdę nie zmierzam do tego, żeby karać ludzi, to było takie idee fix PiS-u. gdyby tu siedział Zbigniew Ziobro, to by powiedział: „Powiesić”.
Konrad Piasecki: A jaki finał powinna mieć sprawa – może też trzeba by wieszać – dwóch kolegów szefa gabinetu premiera, którzy zasiadają z radach nadzorczych Cefarmu i Lotosu?
Julia Pitera: Pamiętam koniec listopada 2007 roku, kiedy do spółek Skarbu Państwa i to tych największych rozdzwoniły się telefony, i dzwoniła Julia Pitera, żądając zatrudniania rozmaitych osób mojego otoczenia. Bogu dziękuję, że oddalam do prokuratury, ponieważ dzisiaj wiadomo, kto to dzwonił…
Konrad Piasecki: …kto dzwonił?
Julia Pitera: Dzwoniła młoda kobieta, która nie chce się przyznać, kto ją do tego nakłonił.
Konrad Piasecki: Czyli uważa pani, że w sprawie Nowaka jest tak samo, czyli że ktoś bez jego wiedzy i zgody dzwonił i zostali zatrudnieni?
Julia Pitera: Nie, tylko ja nie słyszałam od nikogo, kto by powiedział, że on rekomendował. Słyszałam tylko, że są dwie osoby, które są osobami znajomymi.
Konrad Piasecki: To mówią anonimowo urzędnicy Kancelarii Premiera. Rozumiem, że pani powie, że anonimowo to nieistotne.
Julia Pitera: Na mój temat mówili anonimowo nawet, że mam torbę podróbkę.
Konrad Piasecki: Czyli kiedy Sławomir Nowak mówi: „Nie mam z tym nic wspólnego”, pani mu wierzy.
Julia Pitera: Ja mu wierzę absolutnie, dlatego w momencie, kiedy ktoś z tych spółek by powiedział, że były rekomendacje, tak jak w przypadku tych agencji rolnych, to rzeczywiście są do tego podstawy, w tej sytuacji nie.
Konrad Piasecki: Ale jak pani spojrzy na dziesiątki nazwisk różnych działaczy Platformy albo ich rodzin, ich krewnych, ich żon, robią dokładnie to samo, to znaczy, rekomendują swoich najbliższych do spółek Skarbu Państwa, to nie widzi pani naprawdę problemu nepotyzmu w Platformie?
Julia Pitera: Widzę, przynajmniej w jednym przypadku, bo nie wiem, jak jest w innych wnioskach, które zgłosiłam, już taka osoba zrzekła się funkcji w spółce.
Konrad Piasecki: Kto się zrzekł?
Julia Pitera: W Lublinie. PKS Wschód.Konrad Piasecki: Ale nazwisko?Julia Pitera: O, Jezu... Nie pamiętam nazwiska, był prezesem.Konrad Piasecki: Ale jest jeszcze żona posła Wojnarowskiego, jest mąż posłanki Lipiec, są dziesiątki innych działaczy, prasa o tym pisze. Gdzie jest komisja dyscyplinarna Platformy? Gdzie jest Najwyższa Izba Kontroli?
Julia Pitera: Najwyższa Izba Kontroli powiedziała po moim wniosku, żebym nie pakowała jej w sprawy polityczne, wole tego tematu nawet nie komentować, proszę sobie przypomnieć mój dialog z Najwyższą Izbą Kontroli.
Konrad Piasecki: To na koniec Michał Boni: „To jest moja ostatnia rozmowa z RMF-em, w życiu już nie”. Co z tym zrobić?
Julia Pitera: Ja uważam, że Michał powinien przeprosić, aczkolwiek jest tak, że ludzie mają swoją specyfikę charakteru, która jednocześnie pozwala im wypełniać obowiązki. Michał, żeby robić to, co robi – przepraszam, że mówię o nim po imieniu, ale myśmy studiowali razem – żeby wypełniać obowiązki, które wypełnia, musi mieć bardzo twardy charakter i rozumie, że to, co w pewnych sytuacjach jest niezbędne do tego, żeby te obowiązki wypełniać, w innych jest niestety trudne.
Konrad Piasecki: Twardość charakteru, twardością charakteru, ale uważam, że przeprosiny się należą.
Julia Pitera: Ja też powinnam być przeproszona przez parę osób, ale brną dalej.

Tarchomin bez tramwaju, Ursus bez ulicy

Kolejne opóźnienia kluczowych inwestycji komunikacyjnych. Ratusz na razie rezygnuje z przedłużenia ul. Lazurowej przez Ursus do Al. Jerozolimskich. Później powstanie też linia tramwajowa przez most Północny na Nowodwory.
O przesunięciach inwestycji wczoraj dowiedzieli się miejscy radni z komisji infrastruktury. Okazało się m.in., że przed 2013 r. nie zacznie się budowa jednej z ważniejszych tras zachodniej Warszawy. To przedłużenie ul. Lazurowej. Jeszcze do niedawna dla wiceprezydenta miasta Jacka Wojciechowicza była to jedna z priorytetowych inwestycji. Arteria prowadziłaby od ul. Połczyńskiej nad linią kolejową, dalej na granicy Ursusa i Włoch do Al. Jerozolimskich. Tu miała się łączyć z nową wylotówką na Kraków i Katowic do Wolicy i Sękocina, która ma powstać za trzy, cztery lata. Byłaby alternatywą dla wiecznie zakorkowanej Dźwigowej. Do dwóch jezdni miał też zostać poszerzony stary odcinek ul. Lazurowej, by ułatwić m.in. dojazd do budowanego łącznika Trasy AK z autostradą A2.
- Przesunięcie rozpoczęcia budowy nowej ul. Lazurowej na 2013 r. to jakiś absurd. Ursus to dzielnica, która ma jeden z najgorszych dojazdów w Warszawie. Wciąż nie zaczęła się też przebudowa zakorkowanego skrzyżowania Łopuszańskiej i Al. Jerozolimskich - krytykowała radna Aleksandra Sheybal-Rostek (PO) z Ursusa. Dyrektor miejskiego Biura Rozwoju Miasta Jerzy Kulik nie pozostawia jednak złudzeń. - Na razie nie ma pieniędzy na przedłużenie Lazurowej. Władze miasta uznały, że to nie jest priorytetowa inwestycja - stwierdził. Obiecał za to, że w przyszłym roku zacznie się budowa węzła przy Łopuszańskiej.
Wyjawił też, że pojawiły się problemy z budową linii tramwajowej na Tarchomin i Nowodwory. Ma ona powstać na moście Północnym i dalej wzdłuż ul. Światowida do pętli Winnica niemal przy ul. Modlińskiej. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to most wraz z torami powstanie w połowie 2011 r. Istnieje jednak groźba, że tramwaje nie pojadą wtedy po nowej przeprawie, bo nie będzie gotowy dalszy odcinek torowiska wzdłuż ul. Światowida. - Pojawiły się problemy z kupnem gruntów pod pętlę tramwajową. Obecni właściciele nie chcą sprzedać działki - mówi Jerzy Kulik. Dodaje, że rozwiązaniem może być rozszerzenie projektu o dokumentację brakującego odcinka ul. Światowida. Wtedy będzie można skorzystać z tzw. specustawy drogowej i wywłaszczyć właścicieli działek. Wiąże się to jednak z dłuższym czasem projektowania. Na razie władze miasta przewidują, że budowa linii tramwajowej na Tarchomin zakończy się w 2012 r.
Krzysztof Śmietana
Stołeczna

Nie ma chętnych na działkę za 366 mln zł

Klęska największego w tym roku przetargu na sprzedaż miejskiej działki. Ani jeden deweloper nie weźmie udziału w licytacji 7,5 ha w pasie nadwiślańskim na Żoliborzu.
To miał być sukces na miarę sprzedaży terenów dawnej zajezdni autobusowej przy Inflanckiej. Dwa lata temu deweloperzy dosłownie przepychali się na salę, gdzie miała się odbyć licytacja. Cenę wywoławczą liczącej 28,7 tys. m kw. działki przebijano ponad 50 razy, zanim wreszcie hiszpańska firma Lubasa kupiła ją za astronomiczną cenę 390,6 mln zł. Czyli 13,6 tys. zł za m kw.
Na takie samo zainteresowanie ratusz liczył, szykując się do sprzedaży 75,2 tys. m kw. pomiędzy Wisłą a Wisłostradą na północ od Centrum Olimpijskiego. Prezydent miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz osobiście zachwalała tę działkę na tegorocznych targach nieruchomości w Cannes. Atuty tego gruntu to lokalizacja na Żoliborzu, widok na rzekę i łatwość zabudowy - rejon jest objęty planem zagospodarowania, który znacznie skraca procedurę uzyskania pozwolenia na budowę. W tym miejscu dopuszcza stawianie domów wysokich na 15 m (trzy-cztery piętra). Trzy czwarte ich powierzchni mają zająć mieszkania, resztę można przeznaczyć na biura i usługi.Licytacja miała się odbyć dzisiaj. - Ale nikt się nie zgłosił - powiedział nam wczoraj Marcin Bajko, dyrektor miejskiego biura gospodarki nieruchomościami.
Ratusz przeszarżował z ceną wywoławczą (366 mln zł). Do zagospodarowania tak naprawdę są tylko trzy hektary, bo plan nakazuje zostawić zieleń na 60 proc. powierzchni działki. Żeby spłacić jej koszt i pokryć koszty budowy, deweloper musiałby ustalić cenę metra kwadratowego mieszkań na 18 tys. zł. W czasach kryzysu byłby to niepewny interes. Przetarg na zajezdnię przy Inflanckiej odbywał się w samym szczycie boomu mieszkaniowego, gdy kredyty mieszkaniowe były tanie, a deweloperzy sprzedawali lokale długo przed tym, jak na placu budowy wbijano choćby pierwszą łopatę. Teraz kredyty mieszkaniowe trudno dostać, popyt spadł, deweloperzy ograniczają inwestycje, a banki niechętnie pożyczają pieniądze na ich realizację. Nie można już liczyć na ułańską fantazję hiszpańskich deweloperów - firmy z Półwyspu Iberyjskiego zmagają się z kryzysem i muszą liczyć się z pieniędzmi.- Zakładaliśmy, że będziemy mieć dużo pieniędzy. Zaplanowaliśmy projekty z rozmachem: modernizacje parków, budowy ulic na Żoliborzu Przemysłowym, remonty szkół - mówi markotnie wiceburmistrz dzielnicy Witold Sielewicz. - Proponujemy ratuszowi sprzedaż innych terenów w naszej dzielnicy, by zdobyć kwotę, którą miał przynieść pas nadwiślański.
- Spróbujemy sprzedać ten teren jeszcze raz w połowie przyszłego roku - planuje dyrektor Bajko. - Podzielimy go na mniejsze działki, być może nawet na cztery. Może firm nie stać dziś na wyłożenie 360 mln zł, ale 60 mln zł znajdą. Poza tym doprowadzimy na ten teren instalacje, co zwiększy jego atrakcyjność. Ceny metra kwadratowego raczej nie będziemy obniżać - zapowiada.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Michał Wojtczuk