2009/05/16

Kolejny polityk PO zarabiał w podejrzanej spółce

Starosta krakowski Józef Krzyworzeka z PO zarabiał w firmie Creation, zamieszanej w wyprowadzenie za granicę milionów złotych. To kolejny - po szefie krakowskiej PO Pawle Sularzu - małopolski polityk tej partii, który brał pieniądze od spółki, która jest pod lupą prokuratury - pisze "Gazeta Wyborcza".
O tym, że szef krakowskiej Platformy zarabiał w firmie Creation ujawniła kilka dni temu "Rzeczpospolita". W PO zawrzało. Szef małopolskich władz partii Andrzej Czerwiński zaplanował nadzwyczajne posiedzenie zarządu regionalnego. Sam Sularz nabrał wody w usta i unika dziennikarzy.

Zarabiał, ale nie wiedział u kogo

Tymczasem, jak się okazało Platforma ma nie tylko problem z Sularzem. Dla tej samej spółki – jak ustaliła „GW” - pracował także Józef Krzyworzeka, były poseł PO, obecnie starosta krakowski z tej samej partii, a wcześniej wójt podkrakowskiego Zabierzowa.
- Współpraca trwała rok, w 2006 roku. Na podstawie umów zleceń przygotowywałem ekspertyzy dla tej firmy, gdyż zajmowała się obrotem nieruchomościami i ich obsługą prawną - mówi „GW” Krzyworzeka.

I zarzeka się, że nie wiedział nic o nielegalnej działalności spółki. - Że coś się dzieje wokół niej, dowiedziałem się, gdy w marcu wezwano mnie na przesłuchanie do Urzędu Kontroli Skarbowej, na tę samą porę, co Sularza - twierdzi były poseł PO.

Najpierw przeszukanie, potem przesłuchanie

Według informacji „GW” Sularz i Krzyworzeka zostaną przesłuchani przez prokuraturę na początku nadchodzącego tygodnia. Zdaniem śledczych zatrudnienie działaczy PO w Creation mogło być fikcyjne. W czwartek policja zabezpieczyła oświadczenia majątkowe Krzyworzeki, a w piątek przeszukano mieszkania obu polityków.

Firma Creation - jak ustaliła "Rzeczpospolita" - jest zarejestrowana w krakowskim gabinecie ginekologicznym i powiązaną z Kraków Business Park z Zabierzowa.

Prezes spółki, Mieczysław K., i jej właściciel Derek L. od kilku miesięcy przebywają w areszcie. Krakowska prokuratura podejrzewa, że pomagali byłemu prezesowi KBP Adamowi Ś. (był aresztowany, niedawno wyszedł na wolność za kaucją) w wyprowadzeniu z KBP kilkudziesięciu milionów euro.

mac/ola
TVN24

Kolejny polityk PO na liście płac Creation

Starosta krakowski Józef Krzyworzeka z PO pracował dla firmy Creation zamieszanej w wyprowadzanie pieniędzy z Kraków Business Parku - ustaliła Gazeta. To kolejny małopolski polityk tej partii, który brał pieniądze od podejrzanej spółki.
O tym, że szef krakowskiej Platformy Paweł Sularz pracował dla spółki wyprowadzającej pieniądze z KBP głośno jest od kilku dni po artykule w "Rzeczpospolitej". Sam Sularz nabrał wody w usta, nie odbiera telefonów od dziennikarzy. W środowisku PO wrze. Na poniedziałek prezes małopolskich władz partii Andrzej Czerwiński zaplanował nadzwyczajne posiedzenie zarządu regionalnego. Sularza bronią koledzy, którzy wierzą, że nie znał ciemnej strony swojego pracodawcy.

Tymczasem, jak ustaliliśmy, dla tej samej spółki pracował także Józef Krzyworzeka, były poseł PO, obecnie starosta krakowski z tej samej partii, a wcześniej wójt podkrakowskiego Zabierzowa. Chodzi o firmę Creation powiązaną z Kraków Business Park z Zabierzowa. Prezes spółki, Mieczysław K., i jej właściciel Derek L. od kilku miesięcy przebywają w areszcie. Krakowska prokuratura podejrzewa ich, że pomagali byłemu prezesowi KBP Adamowi Ś. (też był aresztowany, wyszedł niedawno na wolność za kaucją) w wyprowadzeniu z KBP kilkudziesięciu milionów euro. Sularz pracował w Creation przez rok - do czerwca 2008 r.
"Dziennikarze będą pytać"

W rozmowie z nami Józef Krzyworzeka przyznał: - Współpraca trwała rok, w 2006 roku. Na podstawie umów zleceń przygotowywałem ekspertyzy dla tej firmy, gdyż zajmowała się obrotem nieruchomościami i ich obsługą prawną - mówi nam. Sularz natomiast miał wykonywać dla Creation prace biurowe.

Krzyworzeka zapewnia, że nie wiedział nic o nielegalnej działalności spółki: - Że coś się dzieje wokół niej, dowiedziałem się, gdy w marcu wezwano mnie na przesłuchanie do Urzędu Kontroli Skarbowej, na tę samą porę, co Sularza - twierdzi były poseł PO. Prosi, by jego pracy dla Creation nie łączyć z Platformą.

- Nie pełniłem wtedy żadnej funkcji publicznej. Przestałem być posłem, nie byłem jeszcze starostą. Nie miałem żadnego zajęcia i dostałem propozycję współpracy - przekonuje. Kto złożył mu propozycję zatrudnienia? Nie chce zdradzić.

Według naszych informacji Sularz i Krzyworzeka zostaną przesłuchani przez prokuraturę na początku nadchodzącego tygodnia. Zdaniem śledczych zatrudnienie działaczy PO w Creation mogło być fikcyjne. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że w czwartek policja zabezpieczyła oświadczenia majątkowe Krzyworzeki. W piątek przeszukano mieszkania obu polityków.

Andrzej Czerwiński, szef małopolskiej PO, twierdzi, że o pracy Krzyworzeki dla Creation dowiedział się w środę od niego samego. To w tym dniu "Gazeta" zapytała starostę o związki z podejrzaną spółką. - Mówił, że mogę spodziewać się pytań w tej sprawie od dziennikarzy - przyznaje Czerwiński. - Nie wiem, czym się tam zajmował, bo nie chciałem kontynuować tej rozmowy, gdyż wszelkich wyjaśnień razem z Sularzem udzielą na posiedzeniu regionalnego zarządu PO. Wtedy podejmiemy decyzję o ich dalszym losie, ale zapewniam, że nie będzie taryfy ulgowej - zapewnia szef małopolskiej PO.

Ale według naszych ustaleń wpływy rodziny Ś. wśród lokalnych polityków PO sięgały znacznie dalej.

Zatrudnienie za przychylność?

Okazuje się, że ojciec Adama Ś. to jeden z założycieli Jurajskiej Izby Gospodarczej, której szefem jest Kazimierz Czekaj, radny wojewódzki PO. Spotkania członków Izby odbywały się właśnie w pomieszczeniach KBP. Tak samo jak spotkania polityków PO. Czekaj zarzeka się jednak, że właściciele KBP nie sponsorowali imprez organizowanych przez izbę czy partię.

Ale to właśnie Czekaj, Krzyworzeka i Ewa Burtan, obecna wójt Zabierzowa, poręczyli za Adama Ś., gdy ten przebywał w areszcie. - Uważam, że nie powinno się podejrzanego w nieskończoność przetrzymywać w areszcie, ma prawo oczekiwać na rozstrzygnięcie tej sprawy w domu. Nawet jeśli w końcu okaże się winny, na razie jednak nie został oskarżony - tłumaczy się Czekaj.

Czy w zamian za zatrudnianie polityków, KBP mógł liczyć na ich przychylność - ma wyjaśnić policyjne śledztwo. My dotarliśmy do protokołu z sesji Rady Gminy Zabierzów z marca 2008 roku. Jednym z punktów miało być głosowanie nad wprowadzeniem zmian w planie zagospodarowania terenu, gdzie mieści się KBP. Chodziło o zgodę na zwiększenie zabudowy. Krzyworzeka, który wówczas był już starostą, namawiał radnych, by zgodzili się na te zmiany. Tłumaczył, że zależy mu na rozwoju gminy. Gdy jedna z radnych zapytała, kto pokryje koszty zmiany planu, wówczas pani wójt (także PO) stwierdziła, że KBP. W świetle przepisów zapłacić powinna jednak gmina. Dlatego jej władze otrzymały propozycję: pieniądze dostaną od KBP, w formie darowizny.

Kraków Business Park

To nowoczesne centrum biznesowo-rekreacyjne w Zabierzowie. Jego współzałożycielem jest Adam Ś. Zdaniem prokuratury Ś. miał stworzyć sieć spółek-córek, poprzez które wyprowadzał pieniądze do Stanów Zjednoczonych, na Cypr lub do kilku innych krajów, tzw. rajów podatkowych. Firmy-słupy, generowały koszty np. za usługi doradcze, handel produktami (np. sadzonkami roślin) i wystawiały faktury na nieistniejące usługi. Ich spłatą obciążana była już całkowicie realnie spółka - centrum biznesowo-rekreacyjne. Jedną z nich miałaby być właśnie Creation. Jak ustaliliśmy, nazwisko prezesa Creation Mieczysława K. pojawia się też w innych spółkach, z którymi związany był też Adam Ś.


Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków
Jarosław Sidorowicz, Dominika Maciejasz, Bartłomiej Kuraś

2009/05/11

Radny i spółka piorąca pieniądze

Paweł Sularz, szef krakowskiej Platformy Obywatelskiej, pracował w firmie, przez którą wyprowadzono za granicę miliony złotych

34-letni Paweł Sularz, członek zarządu Platformy w Małopolsce i szef krakowskiej PO, w ostatnim rankingu „Gazety Krakowskiej” uznany został za najlepszego radnego w mieście. Zasłynął też jako współtwórca tzw. konfliktu krakowskiego, z powodu którego odszedł Jan Rokita.

Z ustaleń „Rz” wynika, że przez prawie rok, do czerwca 2008 r., Sularz pracował w spółce Creation.

Szef tej krakowskiej firmy Mieczysław K. od sierpnia ubiegłego roku siedzi w areszcie. Prokuratura postawiła mu zarzuty prania brudnych pieniędzy, fałszowania dokumentów i działania w zorganizowanej grupie przestępczej. W areszcie przebywa również właściciel Creation Derek L.

Sprawa firmy Creation to wątek śledztwa w sprawie gigantycznych malwersacji, których mieli się dopuścić szefowie i udziałowcy spółki Kraków Business Park zajmującej się zarządzaniem kompleksami biurowców w podkrakowskim Zabierzowie. Sprawę prowadzi Prokuratura Okręgowa w Krakowie.

O podejrzeniu przestępstwa zawiadomili śledczych mniejszościowi udziałowcy KBP.

W ciągu kilku lat z KBP i spółek zależnych, na podstawie fikcyjnych umów, do tajemniczych spółek zarejestrowanych w kraju i za granicą (na Cyprze, w Szwajcarii i Stanach Zjednoczonych) trafiło przynajmniej 50 milionów euro.

Legalne pieniądze z wynajmu pomieszczeń w biurowcach KBP wyprowadzano do spółek-słupów. Prokuratura podejrzewa, że stamtąd trafiały one na prywatne konto ówczesnego prezesa KBP Adama Ś. (w lutym wyszedł z aresztu po wpłaceniu miliona złotych kaucji) oraz kilku jego współpracowników.

„Rz” ustaliła, że spółka Creation jest zarejestrowana w krakowskim gabinecie ginekologicznym. Z dokumentów wynika, że prowadziła działalność z zakresu uprawy rolnej, warzywnictwa i wydawania książek. Z kolei z faktur, które wystawiła tajemniczej firmie Spectrum – że zajmuje się wysoko wyspecjalizowanym doradztwem biznesowym i prawnym.

Prokuratura ustaliła, że Creation płaciła Spectrum za usługi, które nigdy nie były wykonywane. Spectrum faktycznie nie istnieje. Jej siedziba to mieszkanie matki Dereka L.

Z oświadczenia majątkowego Pawła Sularza wynika, że w 2007 r. zarabiał miesięcznie w tej firmie 2 tys. zł brutto, a w 2008 r. – 3 tys. zł. Jak wyglądała jego współpraca z Creation? Sularz w rozmowie z „Rz” miał problemy z udzieleniem odpowiedzi na temat jego pracy. W końcu mocno zdenerwowany stwierdził, że „był zwykłym pracownikiem biurowym”, a pracę zaproponował mu Adam Ś. Szef krakowskiej PO na pytania o to, gdzie było biuro spółki, co dokładnie należało do jego obowiązków, odpowiadał tylko: – Wszystko zeznałem w Urzędzie Kontroli Skarbowej.

Sularz twierdzi, że niezbyt dobrze zna Adama Ś. – Nie była to zbyt bliska znajomość, na imieniny do niego nie chodziłem – mówi radny.

Z ustaleń „Rz” wynika, że Ś. wpłacił 3 tys. zł na fundusz wyborczy PO podczas wyborów samorządowych w 2006 r.

Szef małopolskiej PO, poseł Andrzej Czerwiński: – Dokładnie przyjrzę się panu Sularzowi. Jeśli jest jakikolwiek cień rzucony na działalność PO przez ludzi tej partii, to trzeba to dokładnie wyjaśnić – podkreśla poseł Czerwiński.

Adwokat Adama Ś. obiecała odpowiedzieć na nasze pytania, ale potem przestała odbierać od „Rz” telefony.

Rzeczpospolita
Izabela Kacprzak , Piotr Nisztor

2009/05/07

Egzotyczna wyprawa Struzika do Korei

Kolejna zagraniczna eskapada marszałka Mazowsza Adama Struzika (PSL): razem ze współpracownikami leci do Korei Południowej. - Mazowsze musimy reklamować wszędzie - przekonuje radny PSL Krzysztof Borkowski.
- Nie jest tajemnicą, że marszałek lubi egzotyczne podróże. Tym razem jednak przesadził. Jest kryzys i szef każe nam oszczędzać nawet na długopisach. A sam lekką ręką wydaje na wyjazd do Korei kilkadziesiąt tysięcy złotych - narzeka pracownica urzędu marszałkowskiego.

Adam Struzik jeszcze w czasie, gdy był marszałkiem Senatu, zasłynął słabością do dalekich wojaży. W latach 1993-97 ponad 25 razy wyjeżdżał za granicę. Wizytował m.in. Chiny, Mongolię, Japonię, Laos i Urugwaj. W egzotyczne zakątki świata jeździ teraz jako marszałek Mazowsza. Pod koniec ub.r. na koszt podatników odwiedził Brazylię.
Tym razem leci do Korei Południowej. Wyjazd potrwa od 11 do 17 maja. Główny cel wycieczki: nawiązanie kontaktu z prowincją Gyeongsangbuk-do. - To jeden z najbardziej rozwiniętych regionów Korei. Chcemy zainteresować tamtejszych przedsiębiorców inwestowaniem w naszym województwie, w szczególności w Płocku i Przasnyszu - przekonuje Adam Struzik.

Władze Mazowsza mają też wziąć udział w międzynarodowych targach Food&Hotels w Seulu. - Będziemy tam mieli swoje stoisko - dodaje marszałek Struzik.

Dotarliśmy do listy uczestników delegacji. Oprócz Adama Struzika znaleźli się na niej: wicemarszałek Mazowsza Stefan Kotlewski (PO), który odpowiada za fundusze unijne, radny Krzysztof Borkowski (PSL) oraz Witold Prandota, wiceszef kancelarii marszałka. - Potwierdzam: taki wyjazd jest planowany. Mazowsze chce zacieśniać kontakty gospodarcze z Koreą - mówi Waleria Wrennal z ambasady Korei Południowej.

- Dokładnie nie wiem, po co tam lecimy. Nie wczytałem się w plan wyjazdu. Słyszałem coś o targach rolnych czy spożywczych. Chodzi o promocję Mazowsza. Musimy reklamować się wszędzie - twierdzi radny Borkowski.

Dopiero w ubiegłym tygodniu o wyjeździe do Korei dowiedzieli się radni z komisji promocji. - To jakiś absurd! Po co odwiedzać nikomu nieznaną prowincję? Marszałek nic się nie zmienił. Zawsze lubił bizantyjski styl i nie zrezygnował z niego nawet w czasach kryzysu - komentuje jeden z radnych rządzącej Mazowszem koalicji PO-PSL.
Dominika Olszewska
Gazeta Stołeczna

Koreański sen marszałka Struzika

Czteroosobowa delegacja Urzędu Marszałkowskiego z marszałkiem Adamem Struzikiem na czele ma zbierać doświadczenia, między innymi kulinarne. Gdzie? W Korei Południowej. Można by powiedzieć, że to wyprawa życia na koszt podatników, ale jednak nie do końca. Bo marszałek pół życia spędza w samochodzie i samolocie.
O podróży marszałka do Korei już się mówi na Pradze Północ. To właśnie tutaj, Adam Struzik ma swój gabinet, zazwyczaj pusty. Marszałek uwielbia podróżować. W ciągu miesiąca ma przynajmniej kilka delegacji. Na przykład dziś jest w Londynie. Cel? Zawsze ten sam: zbieranie doświadczeń.

- Dzięki takim spotkaniom, dyrektorzy naszych placówek wiedzą, jakie sprzęty kupować, jakie rozwiązania są wdrożone, np. w Norwegii, np. w Niemczech, w jakiem kierunku warto iść - tłumaczy szefa Marta Milewska, rzeczniczka marszałka.
Czas na Koreę

Kierunek kolejnej podróży to Korea Południowa i między innymi targi żywności i hotelarstwa. Wyprawy dla marszałka przygotowuje Rafał Zięba. Cel bądź co bądź nie pierwszej już egzotycznej delegacji, to - oprócz targów - też promocja Warszawy i Mazowsza... czyli walka o inwestorów.

- My posiadamy taki zarząd, który jest otwarty na kontakty międzynarodowe, duża rola w tym marszałka Struzika, jest on osobą rozpoznawalną na świecie - przekonuje Zięba, zastępca dyr. kancelarii marszałka.

Wieść o wyprawie marszałka do Korei już cieszy mieszkańców Pragi.

- Adam Struzik wiele może. Pomógł np. zorganizować przed dwoma laty dni kukurydzy - wspominają z rozrzewnieniem mieszkańcy Pragi i podpowiadają marszałkowi, na delegacji też musi być czas na odpoczynek.

- Towarzystwo jakieś, jedzenie, coś, potańczyć wie pan różnie - mówi pani Wiesława Samamucha.

W Korei nie odpoczniesz

Pan Sławomir nosi listy w Warszawie. Wcześniej przez pół roku pracował właśnie w Korei Południowej i zapewnia, że delegacja z Mazowsza na zabawę nie ma co liczyć, bo w Korei nie ma na to czasu. - Tam non stop robią, w nocy robią, cały czas robią - mówi o Koreańczykach.

Tymczasem w urzędzie marszałka częściej nie ma niż jest, bo jest najczęściej w podróży. A wszystko po to, żeby wszystko grało nie tylko tutaj na Pradze.

Łukasz Wieczorek
tvnwarszawa

2009/05/04

Śledztwo ''Gazety'': Łatwy biznes młodych z PO i PiS

Wystarczy sprzedać państwowej spółce towar, którego nie potrzebuje. Tak było w przypadku Enei SA
Sprostowanie: W artykule "Śledztwo ''Gazety'': Łatwy biznes młodych z PO i PiS" z dnia 4 maja 2009 r., opierając się na informacjach ze strony internetowej grupy Modus, napisaliśmy, że Jan Czuryłowicz pracował równolegle dla grupy Modus i spółki Enea.
Pan Jan Czuryłowicz zaprzeczył temu i przedstawił dokumenty, z których wynika, że współpracę z grupą Modus zakończył w październiku 2007 r., a z Eneą SA współpracował od września 2008 r. do stycznia 2009 r. Zaprzeczył także, jakoby znał panów Dąbrowskiego i Tutaka. Przytoczone w artykule wypowiedzi Michała Dzięby prezentują jego własne opinie, które nie są opiniami "Gazety" ani autora publikacji. Przepraszamy Pana Jana Czuryłowicza za podanie zakwestionowanych informacji.
Jest w tej historii zaskakujące koleżeństwo w interesach młodych działaczy PiS i PO. Pojawia się były wiceminister z PiS, a z nim były sekretarz stanu u Kazimierza Marcinkiewicza. Występuje oblatany językowo Białorusin, który wyrzucany z jednej elektrowni, zaraz ląduje w drugiej. I jest młody aktywista z Platformy, który zna ich wszystkich. No i CBA, które próbuje to rozgryźć. Jest też śledztwo "Gazety".

Zakupy za 10 mln

Koncern Enea SA to energetyczny gigant. Dostarcza prąd do ponad 2,5 mln mieszkań i firm w zachodniej Polsce. W zeszłym roku Ministerstwo Skarbu - zostawiając sobie ponad 70 proc. udziałów - wprowadziło spółkę na giełdę, chwaląc się, że to jego największa publiczna oferta.

Latem 2007 r., u schyłku rządów PiS, szefem Enei został Paweł Mortas. Młody menedżer wszedł w energetykę wprost z warszawskich TBS-ów, którymi rządził z nadania ratusza Lecha Kaczyńskiego. Głównym zadaniem Mortasa było wprowadzenie Enei na giełdę. Dlatego gdy jesienią 2007 r. wybory wygrywa Platforma, został na stanowisku, by dokończyć dzieło.

Ale Mortas zajmował się nie tylko giełdą. Dokonywał również kosztownych zakupów.

Latem 2008 r. zamówił dla Enei 5 tys. licencji na program, który pozwala kontrolować wszystkie poczynania pracowników w komputerach. Za jedną licencję Enea zapłaciła prawie 2 tys. zł. Razem blisko 10 mln zł.

Sprzedawcą była warszawska spółka eModus. W jej radzie nadzorczej znajdujemy byłego wiceministra skarbu z rządu PiS Ireneusza Dąbrowskiego, a prezesem jest były sekretarz stanu i wiceszef kancelarii rządu PiS Piotr Tutak.

Dąbrowski, 39-letni działacz PiS, stracił fotel wiceministra w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, gdy zarzucono mu, że w spółce podległej swemu resortowi zatrudnił kolegę. Kilka tygodni temu bezskutecznie zabiegał o start z listy PiS do europarlamentu.

Tutak to przyjaciel byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza. W kancelarii rządu PiS pracował do marca 2007 r. Obecnie poza szeregami partii.

I jeszcze za 6 mln zł

Enea kupiła programy ledwie kilka miesięcy po powstaniu eModusa. Ale kolejne 6 mln zł wpłynęło do warszawskiej spółki jesienią 2008 r. - za dyski komputerowe o olbrzymiej pojemności.

Znamy wynik audytu zakończonego w Enei dwa tygodnie temu. Analitycy firmy Deloitte piszą, że nowe dyski twarde były niepotrzebne, bo stare wykorzystywano ledwie w 30 procentach. "W tej sytuacji zakup wydaje się nieuzasadniony" - ocenili audytorzy.

A program komputerowy? Z 5 tys. licencji zainstalowano ledwie kilkanaście, ale i te potem zostały odinstalowane. A gdy zapytano pracownicę Enei odpowiedzialną za informatykę, gdzie są licencje, nie potrafiła odpowiedzieć. Audytorzy podkreślają, że podobne programy można było kupić na rynku za jedną dziesiątą ceny.

A wszystko bez pytania

Enea, choć kontrolowana przez państwo (ponad 70 proc.), nie musiała stosować przepisów o przetargach, bo jakiś czas temu została podzielona na kilka spółek. Ale wewnętrzny regulamin nakazywał pytać właścicieli, czyli skarb państwa, o zgodę na zakupy powyżej 800 tys. zł.

Czy prezes Paweł Mortas zapytał? Nie. Gdyż Enea zrobiła zakupy u spółki eModus w kilkunastu transzach - tak by żadna nie przekraczała 800 tys. zł. Niektóre transze były akceptowane dzień po dniu. Przykłady: między 4 a 7 listopada 2008 r. Enea zatwierdziła transze na 5 mln zł; 1 grudnia - kilka transz na ponad 3 mln zł.

Spółka eModus wypączkowała z firmy Modus. Ta również zarabiała dzięki Enei. Na przełomie 2007 i 2008 r. dostała od koncernu energetycznego 75 tys. zł za usługi konsultingowe. Znamy jedną z nich. Za 7 tys. zł Enea kupiła analizę "sytuacji polityczno-gospodarczej na Ukrainie". Tyle że analiza ta widniała na stronie internetowej Modusa już miesiąc przez sprzedażą.

Dlaczego Enea płaciła za coś, co wcześniej mógł przeczytać każdy internauta?
Tajemnicze odejście doradcy

Nie wiadomo, kto był autorem analizy o Ukrainie, ale ekspertem Dąbrowskiego i Tutaka ds. rynków Wschodu był Jan Czuryłowicz. To młody działacz opozycji białoruskiej, który pracował m.in. w Brukseli i współpracował z polskimi eurodeputowanymi różnych opcji. Skąd się wziął w otoczeniu byłych polityków PiS? Tego nie wiemy. Ale równolegle z pracą dla grupy Modus Czuryłowicz był pracownikiem... Enei. A polecił go tam Michał Dzięba, związany z Platformą Obywatelską doradca polityczny ministra skarbu Aleksandra Grada. Dzięba znał Czuryłowicza z Brukseli, a pod koniec 2007 r. szukał dla niego pracy. Najpierw znalazł mu stanowisko w Polskiej Grupie Energetycznej. W 2008 r. polecił go Pawłowi Mortasowi. Tak Białorusin trafił do podległej koncernowi elektrowni w Gubinie. Ale i tam nie zagrzał długo miejsca.
Dzięba: - Poleciłem Janka Mortasowi, bo znał języki, a Enea chciała sprawdzić rynki na Wschodzie. Dzisiaj wiem, że to był błąd, bo się nie sprawdził na żadnym stanowisku. Dlatego już nie odbieram od niego telefonów.

Ale Dzięba zna również Pawła Tutaka i Ireneusza Dąbrowskiego. Z pierwszym pracował drzwi w drzwi jeszcze w Sejmie. Dzięba był etatowym specjalistą w PO, a Tutak dyrektorem klubu PiS.

Czy Dzięba, będąc w Ministerstwie Skarbu, które nadzoruje Eneę, wiedział, co robią jego koledzy? Pytanie to zadał mu wiceminister skarbu Jan Bury (PSL), bo ministerstwo nie miało pojęcia o milionowych zakupach. Pod koniec marca br. Bury wezwał kilku urzędników resortu - wśród nich Dziębę - na pilną naradę, gdy przeczytał o tajemniczych transakcjach.

Dzięba mówi "Gazecie": - Znałem ich wszystkich, ale dopiero na spotkaniu u ministra Burego usłyszałem o tych interesach. Nie miałem z tym nic wspólnego.

Kilka dni po spotkaniu u wiceministra Dzięba zrezygnował z pracy w resorcie skarbu. Dlaczego odszedł? Twierdzi, że miał inne plany.

Maciej Wewiór, rzecznik resortu skarbu: - Pan Dzięba zrezygnował za porozumieniem stron, a o powody należy jego pytać.

Po tym samym spotkaniu minister Bury kazał zwolnić niemal pół zarządu Enei, w tym prezesa Pawła Mortasa.

Transakcje eModusa z Eneą bada właśnie poznańska prokuratura. A Centralne Biuro Antykorupcyjne rozsyła po spółkach zależnych od Enei pytania, czy im też nie kazano kupować drogiego programu komputerowego.

Zapytaliśmy szefów eModusa o znajomość z Pawłem Mortasem. Dąbrowski stwierdził, że nie zna szczegółów, a Mortasa "za dobrze nie kojarzy". A Piotr Tutak zażądał pytań na piśmie. I odpowiedział, że nie zna Pawła Mortasa, a jego spółka miała tylko biznesowy kontakt z Eneą. Zapytaliśmy, czy jego firma ma innych klientów i ile zarobiła w ubiegłym roku, bo nie złożył jeszcze w sądzie bilansu finansowego za 2008 r. Tutak nie chciał tego ujawnić.

Po tym jak został z Enei odwołany, nieuchwytny pozostaje Paweł Mortas.


Źródło: Gazeta Wyborcza
MArcin Kącki

2009/05/03

Podejrzani sponsorzy Palikota płacili na PO

Czy sprawa podejrzanego finansowania kampanii Janusza Palikota zaszkodzi całej Platformie? Według "Newsweeka", część sponsorów lubelskiego posła wpłacała też pieniądze na kampanię PO. Problem jednak w tym, że spore sumy przekazywały osoby, które raczej nie mają tak wysokich dochodów.
"Newsweek" dotarł do historii konta wyborczego Platformy Obywatelskiej z 2005 roku. To właśnie tam przepływały wszystkie przelewy na kampanię. Po analizie wpłat na rzecz Janusza Palikota, okazało się, że część z kilkudziesięciu osób, które wpłacały pieniądze na jego kampanię, wsparła również finansowo PO.
Tygodnik postanowił dotrzeć do tych ludzi. "Newsweek" opisuje m.in. rozmowę z Krzysztofem Koziełem. Ten 30-latek na Palikota wpłacił 8,4 tysiąca złotych na początku sierpnia 2005 roku. Jednak wcześniej, pod koniec czerwca, wpłacił 12,5 tysiąca złotych na fundusz wyborczy Platformy Obywatelskiej.
Kozieł deklaruje, że pieniądze te zarobił m.in. podczas kilkumiesięcznej pracy w Stanach Zjednoczonych. Ale nie potrafi już przekonywająco wyjaśnić, dlaczego ciężko zarobione pieniądze wpłacił na kampanię Palikota i PO.

Inny darczyńca to Arkadiusz Łątka z Lublina. Był on jedną z pierwszych osób w Polsce, która wpłaciła środki na kampanię Platformy w 2005 roku. Już 30 czerwca - na niemal cztery miesiące przed wyborami - wpłacił 5 tysięcy złotych.
Tydzień później dołożył do tego jeszcze 7,5 tysiąca złotych na kampanię Janusza Palikota. Co ciekawe, zaledwie kilka dni wcześniej Palikot ogłosił, że zapisuje się do PO. Jednak Łątka nie chce o tym rozmawiać. "Sprawy osobiste należą tylko i wyłącznie do mnie, żegnam" - ucina krótko.

Reporterzy "Newsweeka" piszą, że ich wątpliwości co do finansowania kampanii Palikota w 2005 roku narastały w miarę odwiedzania kolejnych peryferyjnych osiedli Lublina, gdzie mieszka większość jego sponsorów. Bloki z wielkiej płyty, odrapane klatki, śmierdzące windy, garaże wymazane farbą w sprayu. "Jak mieszkający tam ludzie mogli dawać po kilkanaście tys zł politykowi?" - pyta tygodnik.

BB

newsweek.pl
Dziennik

Halo, tu mówi poseł. Proszę wstrzymać ten lot

Lubiński poseł PO Norbert Wojnarowski bez wątpienia jest politykiem o wielkim sercu i zawsze gotowym do niesienia pomocy. Niedawno wstrzymał nawet odlot samolotu z Wrocławia do Warszawy, by na pokład mogły dostać się dwie spóźnione pasażerki. A że były to jego bliskie krewne? To już zupełny przypadek.
Wrocławskie lotnisko im. Mikołaja Kopernika, 3 kwietnia. Ok. godz. 20.15 obsługa kończy odprawę pasażerów lotu LO 3860. To ostatni tego dnia samolot do Warszawy. Kilkanaście minut później, kiedy samolot jest już gotowy do startu, w kasie zjawiają dwie spóźnione kobiety. Chcą kupić bilety, ale odprawa jest już zamknięta, więc kasjerka - zgodnie z procedurą - odmawia. Kobiety odchodzą, ale za chwilę wracają w towarzystwie mężczyzny.

Ten jeszcze raz prosi u umożliwienie kupna biletów. Znów odmowa. Mężczyzna sięga więc za telefon. Rozmawia z kimś, tytułując go "prezesem". Po chwili dzwoni telefon w kasie. Pada polecenie: wstrzymać odlot samolotu i sprzedać bilety.
Kim jest wpływowy dżentelmen, który jednym telefonem potrafi wstrzymać odlot samolotu? To Norbert Wojnarowski, poseł Platformy Obywatelskiej, szef tej partii w powiecie lubińskim. Spóźnialskie to jego krewne. Kim jest "prezes", z którym przez telefon rozmawiał poseł? Tego nie udało nam się ustalić.

Rzecznik LOT Andrzej Kozłowski: - Rzeczywiście tego dnia doszło do pewnego opóźnienia związanego z wprowadzeniem pasażerów na pokład. Do kasy portu we Wrocławiu już pod zakończeniu procedur związanych z odprawą, zgłosiły się dwie kobiety bez biletów. Po decyzji centrum operacyjnego w Warszawie uruchomiono kasę i umożliwiono im zakup biletów. "Gazeta": - Czy w tej sprawie interweniował poseł Norbert Wojnarowski, a jedną ze spóźnionych pasażerek była jego żona?

Kozłowski: - Nie mam takiej wiedzy. W notatce operacyjnej nie ma takiej informacji. Natomiast ze względów bezpieczeństwa nie udzielamy informacji o osobach znajdujących się pokładzie.

Przez ten incydent samolot, który według planu w Warszawie miał być o godz. 21.50, o godz. 21.30 dopiero rusza z Wrocławia. Być może wiedząc, jak ważne osoby ma na pokładzie, w stolicy ląduje już tylko z 29-minutowym spóźnieniem.

Jak wstrzymać kilkudziesięciotonową maszynę, chcieliśmy zapytać bohatera zdarzenia. Poseł Norbert Wojnarowski z wrodzoną skromnością uznał jednak najwyraźniej, że nie ma się czym chwalić. Jego asystentka długo zapewniała, że "oddzwoni, ale na razie pan poseł ma spotkanie". Później - jak się okazało - poseł ze spotkania wyszedł, wyłączył telefon i był nieuchwytny.

Rodzina Wojnarowskich to w Lubinie prawdziwa potęga. Ojczym posła - Marek - jest właścicielem jednej z największych w kraju agencji obrotu wierzytelnościami i szefem klubu radnych PO w radzie powiatu lubińskiego. To postać wpływowa: w swojej firmie zatrudnia m. in. wiceprzewodniczącą tej rady Barbarę Schmidt. Ma też wpływy w mediach: jego była pracownica jest szefową lokalnej telewizji kablowej, w której głowa rodziny Wojnarowskich jest stałym gościem. Kolejny z rodu - Kamil, brat posła - jest w Lubinie radnym miejskim.


Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Harłukowicz