2012/07/31

Ciepłe posadki na państwowych stołkach

Ogromna skala nepotyzmu i kolesiostwa wśród radnych warszawskiej PO. Trzy czwarte z nich, poza etatami w dzielnicy, ma pracę w instytucjach zależnych od partyjnych kolegów z podwójnymi pensjami opłacanymi z miejskiej kasy. Znaczną większość z nich zatrudniono w instytucjach skarbu państwa już po tym, jak zostali radnymi. 

Praktycznie każdy warszawski radny Platformy jest zatrudniony na lukratywnym stanowisku w jednostkach publicznych podległych PO lub PSL - mówi radny PiS-u Maciej Maciejowski. 

Anna Nehrebecka-Byczewska, radna PO, pracuje w Teatrze Polskim, który podlega samorządowi województwa mazowieckiego.
Z kolei Lech Jaworski jest radnym PO, a jednocześnie szefem Max-Filmu, spółki samorządu województwa mazowieckiego zarządzającej sześcioma kinami, także na terenie stolicy. Wcześniej był wiceszefem Agencji Rozwoju Mazowsza. Piotr Kalbarczyk - prowadzi własną działalność gospodarczą w branży budowlanej. W oświadczeniu majątkowym za 2011 r. wykazał brak dochodów, choć jest akcjonariuszem większościowym w czterech spółkach. W rubryce dotyczącej posiadanego majątku wpisał m.in. sześć domów. Jego firma Aluglass-Realizacja dostała bez przetargu kontrakty przy wykańczaniu Stadionu Narodowego. 

Radni PO ulokowali się też w spółce Mazowiecki Regionalny Fundusz Pożyczkowy. Doradcą zarządu jest Michał Bitner, a do władz spółki należy Lech Jaworski. Jest on członkiem rady nadzorczej Toruńskiej Agencji Rozwoju Regionalnego. Pieniądze z miejskiej kasy bierze też Małgorzata Żuber-Zielicz za wiceszefowanie Muzeum Sportu i Turystyki. 

Niemal wszyscy radni dzielnicy Śródmieście są zatrudnieni na lukratywnych stanowiskach zasilanych z miejskiej kasy. I tak: Hubert Aszyk jest zatrudniony w spółce Gminna Gospodarka Komunalna Ochota, Agnieszka Gierzyńska-Kierwińska (żona posła PO Marcina Kierwińskiego) pracuje w Fundacji Rozwoju Edukacji zasilanej z pieniędzy MEN. Radna Agnieszka Grudziąż i Paweł Martofel mają etaty w Mazowieckim Urzędzie Marszałkowskim, Daniel Łaga w Urzędzie Pracy, a Krzysztof Pietrzykowski w Ministerstwie Kultury. Grzegorz Rogólski jest prezesem Fundacji Centrum Promocji Miast, a Marcin Rolnik dorabia w Fundacji Rozwoju Systemu Edukacji. 

Na Ursynowie ośmiu z jedenastu radnych klubu Platformy Obywatelskiej zasiada w instytucjach zależnych od partyjnych kolegów. Były burmistrz Ursynowa, a obecnie radny dzielnicy Tomasz Mencina dorabia w Miejskim Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji. Anna Krzepkowska, od kiedy została radną, ma drugi etat w Sejmie RP. Podobnie Krystian Malesa - członek biura europoseł Danuty Huebner. Reżyser Marek Wiernik pracuje w Radiu dla Ciebie, rozgłośni należącej do spółki Polskie Radio. Sylwia Krajewska pracuje dodatkowo w Agencji Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa. Również nieruchomościami, tyle że w Mazowieckim Zarządzie Nieruchomościami, który podlega pod Urząd Marszałkowski, zajmuje się radny Ryszard Zięciak. Pod UM podlegają też Wojewódzki Urząd Pracy, w którym zatrudnienie znalazł radny Tomasz Sieradz, oraz Mazowiecka Jednostka Wdrażania Programów Unijnych (MJWPU), w której etat ma Anna Mioduszewska. 

MJWPU to ciepły kącik dla kilkudziesięciu radnych i członków klubu warszawskiej Platformy. Znaleźli tam drugi etat politycy właściwie ze wszystkich dzielnic i ściągnęli ze sobą rodziny i przyjaciół. Wszystkie etaty są opłacane z naszych podatków. Wymienienie wszystkich nazwisk zajęłoby zbyt dużo miejsca, oto więc kilka z nich, losowo wybranych: Justyna Adamek, Maria Porębowicz, Michał Suliborski - radni PO na Pradze-Południu, Renata Michałowska, Michał Jamiński, Krzysztof Miszewski - radni PO Targówek, Małgorzata Laskus - radna PO na Mokotowie, Ilona Soja-Kozłowska i Robert Wróbel - radni PO na Bielanach, Joanna Tracz-Łaptaszyńska - radna PO na Woli.

Podwójne pensje od skarbu państwa biorą także radni dzielnicy Praga-Północ. Specjalny etat stworzono podobno dla syna posłanki PO Alicji Dąbrowskiej. Marcin Dąbrowski odpowiedzialny za zagospodarowanie podwórek zarabia ponad 7 tys. zł. w praskim Zakładzie Gospodarowania Nieruchomościami. Podwójny etat mają też inni radni Pragi-Północ. Barbara Kwaśniewska w praskim urzędzie pracy, Piotr Pietruszyński w stołecznym Muzeum Łazienki Królewskie, natomiast Andrzej Siborenko w zarządzie Praskich Terenów Publicznych. Więcej chętnych do podwójnej pensji jest w dzielnicy Targówek. Jędrzej Kunowski jest zastępcą biura sprzedaży Warszawskiego Holdingu Nieruchomości. Joanna Mroczek pracuje w Przedsiębiorstwie Oczyszczania Miasta, natomiast Bartosz Szajkowski w lokalnym ośrodku sportu i rekreacji. 

Katarzyna Pawlak 
Maciej Marosz
Gazeta Polska Codziennie

Posłanka PO, jej mąż i agencja


By­ły wi­ce­szef MSWiA pi­sze do prokuratora ge­ne­ral­ne­go w spra­wie podejrzenia ne­po­ty­zmu, do ja­kie­go mia­ło do­cho­dzić w go­rzow­skiej ANR
Ma­rek Sur­macz, by­ły wi­ce­mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych w la­tach 2006–2007, póź­niej­szy do­radca ds. bez­pie­czeń­stwa pre­zy­den­ta Le­cha Ka­czyń­skie­go, kil­ka dni te­mu na­pi­sał do pro­ku­ra­to­ra ge­ne­ral­ne­go An­drze­ja Se­re­me­ta, żą­da­jąc śledz­twa w spra­wie kon­kur­su na sze­fa go­rzow­skie­go od­dzia­łu Agen­cji Nie­ru­cho­mo­ści Rol­nych. I ro­li, ja­ką mie­li w nim ode­grać dzia­ła­cze PO.
Dziś Sur­macz ma wy­dać oświad­cze­nie, w któ­rym pu­blicz­nie pod­trzy­ma za­rzu­ty. O co cho­dzi? Po wy­bo­rach w 2007 r. na­gle od­wo­ła­ny zo­stał wie­lo­let­ni szef go­rzow­skie­go od­dzia­łu ANR. Na­stęp­cę miał wy­ło­nić kon­kurs roz­pi­sa­ny wio­sną 2008 r., do któ­re­go sta­nę­ło 3 kan­dy­da­tów, w tym To­masz Mo­żej­ko, wów­czas se­kre­tarz lu­bu­skiej PO.
Mo­żej­ko, na­uczy­ciel hi­sto­rii ze Świe­bo­dzi­na, ucho­dził za fa­wo­ry­ta, bo jak pi­sa­ła lo­kal­na pra­sa, był „za­ufa­nym czło­wie­kiem po­seł Bo­żen­ny Bu­kie­wicz", sze­fo­wej lu­bu­skiej PO. Pierw­szy kon­kurs nie przy­niósł roz­strzy­gnię­cia, bo nikt nie uzy­skał wy­ma­ga­nej ilo­ści punk­tów. Mo­żej­ko sze­fem od­dzia­łu ANR jed­nak zo­stał, bo kon­kurs nie­zwłocz­nie po­wtó­rzo­no.
– Rok póź­niej dy­rek­tor od­dzia­łu ANR To­masz Mo­żej­ko za­trud­nił u sie­bie na sta­no­wi­sku kie­row­ni­czym Mi­ro­sła­wa Bu­kie­wi­cza, mę­ża pa­ni po­seł – mó­wi Sur­macz, do­da­jąc, że „układ za­leż­no­ści po­li­tycz­nych i per­so­nal­nych wy­da­je się oczy­wi­sty".
Dy­rek­tor Mo­żej­ko do spra­wy od­niósł się krót­ko: – Wszyst­ko by­ło zgod­ne z pro­ce­du­ra­mi, to po­li­tycz­ne bi­cie pia­ny – tłu­ma­czył się w lo­kal­nych me­diach.
Po­seł Bo­żen­na Bu­kie­wicz wy­da­ła zaś oświad­cze­nie, w któ­rym stwier­dzi­ła m. in., że „po­li­tyk opo­zy­cyj­nej par­tii ma pra­wo do kry­tycz­nych ocen po­li­ty­ków par­tii rzą­dzą­cej", ale – jak do­da­ła – „czym in­nym jed­nak jest pu­blicz­ne rzu­ca­nie oskar­żeń o udział w prze­stęp­stwie". Za­żą­da­ła prze­pro­sin.
Rzeczpospolita

Złoci chłopcy Platformy i taśma

To marzenie senne „Gazety Polskiej”. Młody koleś, blisko Platformy. W modnych ciuchach, z grubym portfelem i interesami na mieście – opisuje Michała Dziębę jeden z naszych rozmówców. Czy ktoś taki może być bohaterem taśm, które uderzają w PO?

Koniec lipca. Dwa tygodnie po wybuchu afery z taśmami Serafina. W Warszawie jest duszno, ale człowiek za kierownicą klimatyzowanego range rovera być może poci się bardziej niż ktokolwiek inny: 33-letni Michał Dzięba, były pracownik PO, były asystent ministra skarbu Aleksandra Grada. Od tygodni dzwonią do niego przyjaciele, przylatują znajomi z Brukseli, zagadują z troską: – Michał, podobno coś na ciebie jest? Opowiada znajomy Dzięby, warszawski działacz Platformy: – Zawsze nosił się jak hipster, ale teraz ma brodę jak faceci z ZZ Top. Ostatnio znajomi łapią go w barze: „Majkel, co ty?! Ukrywasz się?!”. Dzięba się nie ukrywa, choć chętnie chodziłby w czapce niewidce. – Wszyscy pytają mnie o taśmy Platformy. Wszyscy – wzdycha.
Zakręć się i działaj 
Gazety nazywały ich złotymi dziećmi Platformy. Młodzi, zdolni, energiczni. Na początku XXI wieku Dzięba studiuje prawo i nauki polityczne na UW. Na roku poznaje Marcina Rosoła i Piotra Wawrzynowicza. Potem do towarzystwa dołącza Piotr Targiński. Z wykształcenia politolog, dorabia jako model w agencji Riccardo Gay Model Network (występuje m.in. w reklamach Vistuli, Big Stara i Gianfranco Ferre).
Do stolicy zjeżdżają z całej Polski. Rosół – z Zabrza. Dzięba – z Tarnawatki-Tartaku na Lubelszczyźnie. Targiński – z Karoliny pod Górą Kalwarią. Wawrzynowicz – z Kępna. Partia jest dla nich pierwszą poważną pracą, wkrótce stanie się trampoliną do kariery. – Mówiliśmy o nich: awans społeczno-polityczny – żartuje dawny kolega z partii. W ciągu kilku lat PO da im obycie w świecie polityki, znajomości, pewność siebie. Odejdą z Platformy i – jak w bajce o małych Murzynkach – jeden skręci kark, drugi pożegluje do poważnego biznesu, trzeci zajmie się utylizacją śmieci. Wszystkim zostaną wspomnienia i kilkadziesiąt telefonów do najważniejszych ludzi w Polsce.
Rok 2003. Partia Donalda Tuska raczkuje, jest w głębokiej opozycji, ma zaledwie 56 posłów. Żeby się dostać do liderów, wystarczy się dobrze zakręcić. Wkrótce Rosół zostanie asystentem Grzegorza Schetyny, Wawrzynowicza weźmie do siebie Mirosław Drzewiecki. Dzięba już wtedy pracuje w biurze klubu parlamentarnego. Nigdy nie wstąpi do partii.
Warszawa. Platforma. Piekarnia 
Są ludźmi od wszystkiego. Trzeba zrobić prasówkę? Robi się. Zabrakło zakąski na wieczornej naradzie? Szast-prast i na stole lądują marynowane oliwki i bruschetty. Otwierają szefom drzwi i pilnują kalendarzy. Dowożą cygara. Gdy trzeba iść na ulicę z ulotkami – idą. Dawny działacz PO: – Najważniejszy był Rosół. Jeśli chciałeś się dostać do Tuska, musiałeś przejść przez jego ręce. Stał w sekretariacie jak cerber. „Jesteś umówiony z szefem, tak? – rzut oka do kalendarza. – Mhm, mam cię wpisanego. Tam trwa spotkanie, więc zapukasz dwa razy, wsadzisz głowę i grzecznie powiesz, że już jesteś. Masz równo godzinę. O 16 musisz wyjść, bo są następni. I nie trzaskaj drzwiami, przewodniczący tego nie lubi”. Tak to wtedy wyglądało.
Znajomy z tamtych lat: – Ich filozofia była nieskomplikowana: od 9 do 17 pracujemy, a w piątek imprezka w Piekarni [modny warszawski klub z muzyką house – przyp. red.]. Oj, potrafili zaszurać. Poseł PO: – Szybko stali się znani. Gdy stawali w progu biura w regionie, wiadomo było, że przysłali ich Mirek z Grześkiem. Rzadko mieli dobre wieści, zazwyczaj przywozili uchwały o rozwiązaniu koła, tego typu rzeczy. Czuli się ważni. Kolegom z młodzieżówki imponowali tekstami: „Waldy? Nie nadaje się, z wójta posła nie zrobimy”. „Uczę Mirka, żeby wyłączał telefon na spotkaniach”. „Podpowiedziałem Tuskowi, żeby nie robił zimnego łokcia i trzymał ramię blisko ciała, jak rozmawia przez komórkę”. Ważnypolityk PO wspomina: – Dla ludzi z tej generacji Platforma to był wtedy Tusk, może jeszcze Schetyna z Drzewieckim, i oni. Potem długo, długo nikt i gdzieś daleko w tyle reszta partyjnej tłuszczy.
Doradca z Brukseli 
Rosół, Dzięba i Wawrzynowicz znają politykę jak mało kto. Ale żaden nie zamierza robić kariery w Sejmie. Chcą iść do biznesu. Zarabiać. Dzięba rusza pierwszy. Najpierw po wyborach europejskich 2004 r. trafia do Brukseli. – Schetyna chciał mieć tam swoje uszy i oczy. I wymyślił, że będzie nimi Michał – mówią działacze PO.
Urzęduje w Parlamencie Europejskim. Zadanie jest proste: obserwować europosłów PO, raportować do Warszawy. Oficjalnie jest doradcą.
Rue Belliard to główna arteria Brukseli. Po obu stronach wejścia do europejskich instytucji, a w bocznych uliczkach – kluby i restauracje. Dzięba w dzień kursuje między biurami przy rue Belliard, wieczorami znika w jej odnogach. Nawiązuje kontakty. Poznaje ludzi, którzy lada chwila zrobią błyskotliwe kariery: Michała Krupińskiego i Mikołaja Budzanowskiego. Ten pierwszy wkrótce zostaje wiceministrem skarbu w rządzie PiS. Budzanowski – archeolog i asystent europosła PO Bogusława Sonika – dziś kieruje resortem skarbu. Dzięba w 2006 r. zakłada spółkę Beliard. – Beliard nigdy nie wykonał żadnego zlecenia dla PO, komitetu wyborczego PO, żadnego biura poselskiego, senatorskiego, europoselskiego – zapewnia Dzięba.
Firma wchodzi na rynek PR, działa ostro. Pracuje dla dużych klientów, prywatnych (IBM, Philip Morris) i państwowych (Enea, Energetyka Południe). Przez lata udziałowcami spółki bywają młodzi ludzie związani z PO. Dzięba zapewnia, że nigdy nie robili biznesów ze spółkami skarbu państwa: – Nie chcę, żeby dawni klienci ścigali mnie za ujawnianie klauzul umownych, ale za siebie mogę powiedzieć, że nie pracowałem ze spółkami skarbu. – Jak zdobywaliście pierwszych klientów? – Każdy klient to inna historia – ucina.
Koledzy z liceum 
Jesień 2007 r. Platforma właśnie zdobyła władzę, trwa przejmowanie ministerstw i urzędów. Aleksander Grad, nowy minister skarbu, kompletuje ekipę. Schetyna podsuwa mu Dziębę. Grad się krzywi, ale Dzięba gra na czułej strunie. W czasie spotkania wspomina, że też pochodzi spod Zamościa: – Kończyłem to samo liceum co pan, panie ministrze! Dzięba wchodzi do gabinetu ministra skarbu. Z Beliarda się wycofuje, w spółce zastąpi go narzeczona.  Przed złotymi dziećmi PO otwiera się lepsza przyszłość. Wreszcie kierownictwo ich dostrzega – pozwala zajmować się finansami w kampanii wyborczej 2005 r. Wawrzynowicz i Dzięba pojawiają się na boisku, „haratają w gałę” z Tuskiem i Schetyną. Jest dobrze. Targiński zostaje szefem gabinetu Schetyny, nowego szefa MSWiA.
Dzięba pisze własną legendę. Jego koledzy wspominają: rozpowiada, że jest łącznikiem między ministerstwem a Kancelarią Premiera. Że Grad go słucha. Chwali się, że sprawdza życiorysy kandydatów na prezesów spółek: czy nie współpracowali z PiS, czy nie mają wyroków, czy nie będą kraść. Dzięba dzisiaj: – Mówią o mnie Pierwszy Kadrowy Skarbu. To kłamstwo. Nie takie kłamstwa już o sobie słyszałem. Targiński podtrzymuje legendę kadrową: – O Mikołaju Budzanowskim, który pochodzi z Krakowa, to myśmy powiedzieli naszym mocodawcom. Współpracownik Grada: – Dzięba myślał, że będzie kierował gabinetem politycznym. Usłyszał: „Najpierw skończ studia”.
Komisja pyta o złote dzieci 
Jest dobrze, ale kiedy PO zaczyna rządy, niektóre złote dzieci już są nieźle poobijane. W 2006 r. „Newsweek” publikuje tekst, w którym oskarża Rosoła i Wawrzynowicza o wyprowadzanie z Platformy pieniędzy przez podstawionych ludzi – „słupy”. Śledztwo w tej sprawie zostanie umorzone, ale rozgłos szkodzi PO. – Wawrzynowicz z Rosołem wycofali się z pierwszej linii, przeszli na zaplecze Platformy – wspomina Targiński.
Za karę Rosół zostaje asystentem ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, Wawrzynowicz – przybocznym jego znajomego Piotra Nurowskiego, szefa PKOl. On trzyma się najdalej od polityki.
Ostatecznie Rosoła zmiecie afera hazardowa i przesłuchania przed komisją śledczą. To koniec złotych dzieci. W 2010 r., gdy komisja wypytuje Tuska o Rosoła, Wawrzynowicza, Targińskiego i Dziębę, żaden z nich nie piastuje już ani partyjnej, ani rządowej funkcji. Wszyscy odchodzą na własną prośbę. Dzięba gra w piłkę z premierem jeszcze jakiś czas po tym, jak przechodzi do biznesu.
Marcin Rosół znika. Wawrzynowicz zasiada w organach nadzorczych spółek powiązanych z Zygmuntem Solorzem-Żakiem. Targiński trafia do państwowego koncernu PGE. Politolog i model zostaje zastępcą dyrektora departamentu energetyki jądrowej. Bez konkursu. – Odszedłem, nie dogadałem się z prezesem – wspomina dzisiaj. – Miałem jeszcze kontakt z PERN, ale to też nie wyszło. Powiem panu: ze spółkami skarbu mam złe doświadczenia. To powinno być sprywatyzowane, sprzedane. Tam jest marazm i mało płacą. Mimo zgorzknienia Targiński zasiada do dziś w radzie nadzorczej gazowej spółki Gaskon. Jej udziałowcem jest PGNiG. Jest też prokurentem prywatnej spółki Bioelektra z branży energetycznej.
Nie został posprzątany 
Dzięba też ma skłonności do energetyki. W ministerstwie zajmuje się układankami – forsowaniem kandydatów na prezesów i zwalczaniem wrogów. Najlepsze kontakty ma w Enei. Enea w czasie giełdowego debiutu współpracuje z firmą Umbrella Communications, zarejestrowaną w Nidzicy na narzeczoną Dzięby. Dziębę do dziś pamiętają pracownicy energetycznego koncernu PGE, któremu prezesował wtedy Tomasz Zadroga, kolega Marcina Rosoła. – Wchodzę do sekretariatu prezesa, a tam Marcin – opowiada były pracownik PGE, znajomy Dzięby i Rosoła. – Śmiał się, zagadywał asystentki. „Marcin, ty tutaj?”, „A tak. Do prezesa wpadłem”. Dzięba też przychodził. Raz powiedział mi jakoś tak dziwnie: „Jak chcesz dalej pracować, to bądź grzeczny”.
Dzięba odszedł z ministerstwa w 2009 r. Współpracownicy Grada mówią, że został wyrzucony za nachodzenie prezesów. Dlaczego więc do 2011 r. zasiadał w radach nadzorczych państwowych spółek z grupy PGE? Dzięba twierdzi, że sam zrezygnował. Współpracownik Tuska: – Gdyby pojawił się wokół niego smród, zostałby posprzątany w trzy sekundy. A nie został. Dowód? Jeszcze długo po swoim odejściu jeździł na piłkę z premierem. Gdy wybuchła afera hazardowa, taki Rosół od razu dostał telefon od życzliwych, żeby sobie odpoczął od treningów.
Surfer z Tarnawatki 
– Po odejściu z ministerstwa Dzięba przeniósł się dwadzieścia metrów dalej, na ulicę Żurawią. W modnym lokalu 6/12 spędzał całe dnie – mówi pracownik gabinetu ministra skarbu. –Budzanowski widuje go czasem z okien służbowej limuzyny. Najczęściej w ogródku 6/12 lub Szpilki. Chyba uważa go za dziwoląga.
Dzięba ma 33 lata i jest królem życia. – Plotki o moim majątku są legendarne – ubolewa. Mówi, że ma mieszkanie za milion (w kredycie), ponad dwieście tysięcy złotych w papierach wartościowych. W wolnym czasie deska i kitesurfing. Swojego range rovera („Model à la David Beckham, 500 koni pod maską” – opowiada jego przyjaciel) często parkuje przy placu Trzech Krzyży, w centrum lanserki. – Kim jest Michał Dzięba? – pytamy jego dawnego znajomego.
– Chłopakiem z podzamojskiej wsi Tarnawatka-Tartak. Mama pielęgniarka, tata hydraulik. Skromna rodzina. Do Warszawy przyjechał na studia niemal w jednej koszuli. Dziś nosi się po hipstersku, wygląda jak kalifornijski surfer, ale wtedy? Wysoki urzędnik MinisterstwaSkarbu Państwa: – Lubił się pokazać. Zarabialiśmy tu niewiele, a on wyskakiwał na spotkanie w butach od Diora za kilka tysięcy.
Były kontrahent spółki Beliard: – Michał jest jak marzenie senne pisowców z „Gazety Polskiej”. Archetyp młodego kolesia związanego z Platformą, który chodzi i robi na mieście interesy. Znajoma Dzięby: – Spotkałam go w 6/12 kilka miesięcy po odejściu z resortu. Elegancki, zdjął marynarkę i błysnął metką: „Szyta we Włoszech, na miarę, 15 tys. zł za nią zapłaciłem”.
Finansowo odżył. Albo – jak mówią inni – odjechał. Na mieście zaczęło się mówić, że Dziębie pieniądze zaszumiały w głowie. Były działacz młodzieżówki PO: – Liczba opowieści krążących na jego temat była niezwykła, prawie codziennie słyszało się coś nowego. Podobno w jedną noc wydał 6 tys. zł w jakimś klubie, podobno był na wakacjach w Kolumbii. Podobno. Ile z tego jest prawdą, nie mam pojęcia, ale wiem, że wielu ludzi prosiło go, żeby zwolnił.
Piotr Targiński: – To wszystko, co słyszę na temat Michała, wynika z zazdrości. O co? O majątek, o to, jak się ubiera. On ma taki styl, że podchodzi do każdego z otwartymi ramionami. A ludzie patrzą na niego przez pryzmat: ulica Żurawia, dobra bryka. Byliśmy przez kilka lat blisko decydentów, ale odeszliśmy i sobie radzimy. Może to kogoś męczy?
Czy coś na ciebie jest? 
O tym, że Michał Dzięba jest taśmą Platformy, sam zainteresowany dowiedział się w połowie maja. Wtedy usłyszał na mieście, że ma wpływy. I że się na nie powołuje. Przykład? Wiosna 2012 r. Ktoś startuje w konkursie do zarządu państwowej spółki X, ale dziennikarze zamiast do X dzwonią do Dzięby: – Podobno jest pan najlepiej zorientowany w tej sprawie? Dzięba zaprzecza. Spotyka się z dziennikarzami. Słyszy od nich, że szybko się wzbogacił. I znów że powołuje się na wpływy. Podobno nagrał go prezes spółki, któremu Dzięba obiecuje pomóc. Wersji o taśmach jest sporo. Warszawski PR-owiec na dorobku: – Słyszałem 38 różnych wersji. Sprowadzają się do jednego: są taśmy na Platformę, a na taśmach Dzięba.
Dzięba relacjonuje, co przez ostatnie dwa miesiące usłyszał o sobie: że jest kadrowym Ministerstwa Skarbu Państwa. Że ma 9 mln zł majątku. Że chodzi od spółki do spółki i – powołując się na wpływy – załatwia biznesy.  Koniec lipca. Po taśmach Serafina dziennikarze ekscytują się kadrami w państwowych spółkach. „Gazeta Wyborcza” cytuje anegdotę: młody działacz PO z gabinetu ministra skarbu ustawia kadry w spółkach. Gdy minister się dziwi, działacz odpowiada: „Masz z tym problem?”. Michał Dzięba: – Dwóch bliskich znajomych, którzy otarli się o rząd, jest przekonanych, że chodziło o mnie. A to nieprawda. Wysoki urzędnik MSP: – Wszyscy pomyśleliśmy, że chodzi o Dziębę. Kiedy próbujemy dowiedzieć się czegoś o taśmach Platformy, zaczynają dzwonić lobbyści, ministrowie i politycy: – Podobno piszecie o Dziębie? Wszyscy chcą się spotkać, żeby powiedzieć jedno: nie mają z Dziębą nic wspólnego.
Gra brutalnie chłopak 
Interesujące: co najmniej kilkunastu warszawskich lobbystów i piarowców opowiada różnym dziennikarzom o Dziębie. Wtorek rano, rozmowa z pracownikiem firmy PR (elegancka koszula, na ręku czarna omega). – To jedna z najgrubszych historii na zapleczu rządów PO – wydyma usta Czarna Omega. – Dzięba uchodzi za człowieka związanego ze skarbem. Niektórzy menedżerowie podejmowali z nim rozmowy, żeby mieć dobre relacje z kimś, kto szepnie słówko w ich sprawie. Część menedżerów się go boi. Gra brutalnie chłopak, ostry jest.  Czarna Omega zastrzega: wie to i owo, ale „nie robi” przy Dziębie. Na pożegnanie precyzuje: – O Dziębie zbiera informacje ktoś, kto pracuje dla spółki skarbu państwa. Nazwijmy ją X.
Ustalamy: dla X pracuje jedna z warszawskich firm piarowskich. Dzwonimy do jej właściciela (nazwijmy go – Złoty Patek). Jest jowialny: – Dzięba? Nie, nic nie wiem. Wysyłał do nas emisariusza, widocznie myślał, że mamy coś wspólnego z tymi plotkami. Ale ja naprawdę nie znam sprawy. Koniec rozmowy.
Tego samego dnia znajoma dziennikarka pokazuje nam notatkę, która krąży po kilku redakcjach. Na trzech stronach opowiada o tym, jakie intrygi knuto przeciw prezesowi spółki X. Cały akapit poświęcony jest Dziębie. – Podobno notatkę widział premier Tusk – słyszymy.
– Kto ją napisał? – Jak to kto? Agencja Złotego Patka!  Czy o notatce Złotego Patka wie resort skarbu? Sprawdzamy: nie wie. Czy o taśmach, spółce X i Dziębie ktoś rozmawiał z ministrem skarbu? Nasze źródło w ministerstwie: – Nie. Kiedy przez kilka dni kontaktujemy się z Dziębą, jest przekonany, że wszystkie plotki o nim rozpuszcza agencja Złotego Patka. Potem zmienia zdanie. A Złoty Patek zaprzecza. Piotr Targiński: – Szyją mu buty. Wie pan dlaczego? Każdy wie, że się znają z Budzanowskim. A nie ma nic prostszego, jak przywalić w Dziębę, jeśli chce się przywalić w ministra.
Chcecie mnie uczynić sławnym? 
Podsumujmy: taśm nikt nie słyszał. Czy istnieją? Znak zapytania. Co w takim razie wiadomo?  Że Michał Dzięba, ich rzekomy bohater, jest dziś poważnym biznesmenem. Chce budować biogazownię. – Biomasówkę (spalanie biomasy) – poprawia nas. – Biogazowniami się brzydzę.
– We współpracy z państwowymi spółkami? – dopytujemy. – Jeden podmiot z mniejszościowym udziałem skarbu państwa ustami swojego prezesa wyrażał zainteresowanie, ale zanim się określił, musiałem odmówić. – A gdzie ta biomasówka miała stanąć? – Panowie, chcecie mnie uczynić sławnym i jeszcze zwinąć pomysł biznesowy?
Maciej Bogucki, rocznik 1986, „harata w gałę” z premierem. Mimo młodego wieku jest już członkiem rady nadzorczej spółki-córki Bumaru (wcześniej w spółce-córce PGNiG). Dobry znajomy Dzięby: – Z jednej strony nie dziwię się, że piszecie o Michale. To zdolny i inteligentny człowiek, jego historia może być interesująca. Ale z drugiej strony, to co w tym niezwykłego? Przecież tylu ludzi przyjeżdża ze wsi do Warszawy i robi kariery.



Newsweek, Michał Krzymowski, Wojciech Cieśla







Pajęczyna POwiązań: Zięć Stefana Niesiołowskiego ma fuchę w kanalizacji

Żadna praca nie hańbi. Nawet w kanalizacji. A jak jest to już funkcja zastępcy szefa rady nadzorczej w łódzkim Zakładzie Wodociągów i Kanalizacji - pensja trzy tysiące za góra kilka posiedzeń w miesiącu - to już można mówić o świetnej fuszce. Na taką załapał się Paweł Księżak, zięć posła Stefana Niesiołowskiego (68 l.) z Platformy Obywatelskiej.
Po aferze taśmowej Platforma ogłosiła wojnę z nepotyzmem. Jak się jednak okazało, partia Donalda Tuska (55 l.) powinna iść na wojnę sama ze sobą. W "Super Expressie" codziennie opisujemy przypadki zatrudniania członków rodzin najważniejszych polityków PO w państwowych lub miejskich spółkach. W zeszłym tygodniu ujawniliśmy, że brat Niesiołowskiego - Marek Myszkiewicz-Niesiołowski (67 l.) - zasiada w radzie nadzorczej Grupowej Oczyszczalni Ścieków w Łodzi, mieście, z którego Niesiołowski posłuje, a rządy sprawuje prezydent z PO Hanna Zdanowicz (53 l.). Rada nadzorcza zbiera się maksymalnie trzy razy w miesiącu, a za zasiadanie w niej brat Niesiołowskiego dostaje 3 tys. złotych.
Co ciekawe, na podobnej zasadzie zatrudniony jest zięć Niesiołowskiego - Paweł Księżak. Załapał się na funkcję wiceszefa rady nadzorczej Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Łodzi. Zarabia, jak poinformował nas Marcin Masłowski, rzecznik łódzkiego urzędu miejskiego, 3015,86 zł brutto miesięcznie.
Chcieliśmy zapytać posła Niesiołowskiego, czy nie widzi nic zdrożnego w tym, że członkowie jego rodziny dostają świetnie płatne prace w spółkach kontrolowanych przez lokalne PO, ale w obraźliwy, charakterystyczny dla siebie sposób odmówił wypowiedzi.
- Miało być tanie państwo, a tymczasem Donald Tusk dał zielone światło do zatrudniania swoich znajomych, przyjaciół, rodzin, a Stefan Niesiołowski jest tego najlepszym przykładem - komentuje rzecznik SLD Dariusz Joński (33 l.).
Super Express

Sami swoi na państwowym: urzędy, park, TBS-y [RAPORT cz. II]

Jak w spółkach, agencjach, urzędach i samorządach obsadza się stanowiska? Często z partyjnego klucza - pokazuje część II RAPORTU "Gazety"

Dziennikarze "Gazety" zebrali najbardziej jaskrawe przykłady kolesiostwa. Okazuje się, że z partyjnego klucza obsadzanych jest w Polsce wiele stanowisk w spółkach z udziałem skarbu państwa. Przynależność do rządzących partii opłaca się nie tylko działaczom, ale również ich rodzinom. Często stanowiska obsadzane są bez konkursu, czasem tworzone są nawet specjalne etaty.

Wczoraj opisaliśmy siedem województw, dziś piszemy o śląskim, pomorskim, podkarpackim i warmińsko-mazurskim. Jutro część trzecia raportu.

Rządzące partie obsadzają kierownicze stanowiska w agencjach rolnych, ośrodkach szkolenia kierowców, muzeach, bibliotece miejskiej, a nawet w szpitalu psychiatrycznym czy filharmonii. Zobacz jak partie dzielą posady:

Śląskie

Pomorskie

Podkarpackie

Warmińsko-mazurskie

Przeczytaj także komentarz Jacka Żakowskiego: Trzy tysie z kawałkiem na miesiąc

Co dzieje się w pozostałych regionach? Przeczytasz w jutrzejszej ''Gazecie''
Źródło: Gazeta Wyborcza


ŚLĄSKIE

Województwem od 2006 r. rządzi PO, ale do uzyskania większości w sejmiku potrzebowała i wciąż potrzebuje poparcia innych partii. Jak je przekonuje?

SLD - pozostawieniem na fotelu dyrektora Stadionu Śląskiego Marka Szczerbowskiego (został nim w maju 2006 r., gdy marszałkiem był jego partyjny kolega). Szczerbowski jest języczkiem u wagi w katowickiej radzie miejskiej, bez niego PO nie miałaby większości.

Pracę w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska wciąż ma też inny nominat SLD Zbigniew Wieczorek (niegdyś poseł i przewodniczący sejmiku). Był wiceprezesem, a jest pełnomocnikiem zarządu do spraw zintegrowanego systemu zarządzania.

Prezesem WFOŚ jest Gabriela Lenartowicz, była radna sejmiku z Platformy. W zarządzie zasiadają też Adam Liwochowski, działacz powiązanego dziś z PO, a wcześniej z PiS stowarzyszenia Ruch Obywatelski Polski Śląsk. Żeby było ciekawiej, innym wiceprezesem funduszu jest Rafał Adamus z Ruchu Autonomii Śląska (sejmikowego koalicjanta PO), organizacji, która jest stale skłócona z ROPŚ. Całości międzypartyjnego towarzystwa dopełnia Mirosław Szemla z PSL (również wiceprezes tego funduszu) i zasiadający w radzie nadzorczej Marian Ormaniec, szef wojewódzkich struktur PSL, kiedyś wicewojewoda i wicemarszałek.

Fotel wicemarszałka Ormaniec stracił, gdy dziennikarze napisali m.in. o mieszkaniu, którego własnością był urząd marszałkowski. Przetarg na wynajem lokalu wygrał krewny Ormańca, ale lokatorzy twierdzą, że mieszkał w nim... Ormaniec. Poza tym urząd marszałkowski dwukrotnie dofinansował płyty ludowego zespołu Gilowianka, z którym związani są Ormaniec i jego bliscy. Na okładce znalazły się adres poczty elektronicznej wicemarszałka oraz logo PSL.

Pewnego razu nawet działacze Stronnictwa poskarżyli się na swego szefa w liście do władz. Chodziło im o kolejnego krewnego Ormańca Przemysława Małysiaka, wiceprezesa Funduszu Górnośląskiego, w którym samorząd województwa ma ponad 90 proc. udziałów.

Ale i Platforma ma ludzi na kierowniczych stanowiskach w spółkach, w których udziały ma marszałek. Prezesem Górnośląskiej Agencji Rozwoju Regionalnego jest Bożena Rojewska, radna PO z Katowic. Prezesem Górnośląskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów - Jarosław Kania, radny PO z Rudy Śląskiej, a prezesem Parku Śląskiego (do niedawna Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku, ze znanym zoo i wesołym miasteczkiem) Arkadiusz Godlewski, który wcześniej z rekomendacji PO - bez powodzenia - ubiegał się o prezydenturę w Katowicach.

Górnictwo w wyniku umowy koalicyjnej między PO i PSL to domena ludowców i wicepremiera Waldemara Pawlaka. Na wiceministra odpowiedzialnego właśnie za tę branżę wyznaczono początkowo Eugeniusza Postolskiego. Premier go odwołał, bo zgodnie nalegały na to zarówno związki zawodowe, jak i menedżerowie, zarzucając brak kompetencji. Ale Postolski wciąż się zajmuje górnictwem - jest wiceprezesem spółki Haldex, wchodzącej w skład grupy kapitałowej należącej do państwa Kompanii Węglowej.

Jeszcze bardziej środowisko górnicze zbulwersowały okoliczności wyboru na stanowisko prezesa Kompanii Joanny Strzelec- Łobodzińskiej (była następczynią Postolskiego w resorcie gospodarki). Owszem, wygrała konkurs na to stanowisko, ale oceniali ją czterej jej podwładni. 

POMORSKIE

Na Pomorzu wyborcy od lat dają PSL do 2 proc. głosów. Poza kilkoma gminami partia się tu praktycznie nie liczy. Ale posady dla jej działaczy się znalazły. Np. w sejmiku - PO może w nim rządzić sama, jednak ludowcy dostali fotel wicemarszałka, gdy po wyborach w 2011 r. premier ogłosił zacieśnienie koalicji z PSL.

PO oddała też koalicjantowi agencje rolne. Szefem pomorskiego oddziału Agenci Rynku Rolnego jest Radosław Szatkowski, syn byłego, nieżyjącego już, prezesa PSL w regionie. Wicedyrektorem Agencji Nieruchomości Rolnych w Gdańsku jest Kazimierz Derdowski, członek pomorskich władz PSL. Natomiast oddziałem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa kieruje Stanisława Bujanowicz z władz krajowych Stronnictwa. Jej zastępcą jest partyjny kolega Michał Krause.

Czy Platforma to widzi? To pytanie retoryczne. Pomorski poseł PO Kazimierz Plocke od 2007 r. jest wiceministrem rolnictwa. Choć warto tutaj przypomnieć, że wcześniej, za rządów PiS, posady w tych samych agencjach dostawali ludzie Danuty Hojarskiej z Samoobrony.

Na lepsze - w porównaniu z czasami PiS - zmieniła się w regionie sytuacja w dużych spółkach skarbu państwa. Działaczy partii rządzącej jest w nich mniej.

W Gdańsku, swoim mateczniku, Platforma rządzi na wszystkich szczeblach administracji. Działacze i członkowie ich rodzin mają pracę w instytucjach publicznych i spółkach zależnych od polityków. Co nie znaczy, że wszystko jest skrajnie upartyjnione.

Ale widać np. grupę wywodzącą się z Młodych Demokratów podległą szefowi regionu i ministrowi transportu Sławomirowi Nowakowi. 29-letni gdański radny PO Piotr Borawski, opisywany wcześniej jako były narzeczony córki Ewy Kopacz, nie tylko zasiada w radzie nadzorczej spółki Zaplecze (należy do stołecznego samorządu), ale jest też specjalistą do spraw prawnych w państwowym Naftoporcie (zarabia ok. 110 tys. rocznie). Jego kolega z Młodych Demokratów - i też radny - Adam Nieroda ma posadę w państwowej spółce Hotele Olsztyn (ok. 90 tys. zł rocznie).

W poprzedniej kadencji Maciej Krupa (obecnie mąż posłanki PO Agnieszki Pomaskiej) miał zostać dyrektorem Muzeum Westerplatte. Nie udało się. Teraz Krupa zarabia w biurze europosła Krzysztofa Liska (ok. 84 tys. zł rocznie), w kontrolowanym przez Liska stowarzyszeniu wydającym karty młodzieżowe (24 tys. zł rocznie) oraz w radzie programowej publicznego Radia Gdańsk (2,6 tys. zł rocznie).

32-letni Tomasz Słodkowski, asystent, a później doradca ministra Nowaka, jest prezesem klubu siatkarskiego Atom Trefl Sopot, który sponsoruje kontrolowana przez rząd spółka PGE.

Z tej grupy wywodzi się też wicewojewoda pomorski Michał Owczarczak, były asystent Donalda Tuska i jedyny wojewoda w kraju bez pełnego wyższego wykształcenia. Natomiast wojewodę pomorskiego w radzie nadzorczej spółki BIEG 2012 reprezentuje inny Młody Demokrata - Krzysztof Lodziński (ok. 70 tys. zł rocznie).

Konserwatywna PO rządząca pomorskimi samorządami nie wpuszcza "młodych" do swoich spółek. Tu liczą się starsi, jak w podległej marszałkowi województwa Agencji Rozwoju Pomorza. Jej prezes Łukasz Żelewski (PO) zarabia blisko 300 tys. zł rocznie w agencji i jednej radzie nadzorczej. Wiceprezes Marek Kasicki (także PO) otrzymuje ponad 235 tys. zł rocznie na etacie oraz w dwóch radach nadzorczych. Pomeranią - spółką-córką ARP - kieruje radny PO Jarosław Gorecki z roczną pensją ok. 183 tys. zł. W jej zarządzie zasiada zaś Mirosław Rybicki, brat Sławomira, sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta.

Trochę inaczej jest u prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza (PO), który nie przyjmuje kadrowych sugestii. Przed laty sprzeciwił się żądaniom młodej części PO, aby oddać im fotel wiceprezydenta miasta. Dlatego np. w ratuszu jest sporo polityków bezpartyjnych - tylko jeden z czworga zastępców Adamowicza należy do Platformy. Jednak już troje przychylnych prezydentowi radnych PO pracuje w instytucjach miejskich. I tak: Marek Bumblis w zakładzie utylizacyjnym zarabia ok. 60 tys. zł rocznie, Piotr Grzelak w Gdańskiej Agencji Rozwoju Gospodarczego - ok. 54 tys. rocznie, a Aleksandra Dulkiewicz w Europejskim Centrum Solidarności - 65 tys. zł.

Miejskimi TBS-ami kierują były radny PO Tadeusz Mękal i były skarbnik miejski Włodzimierz Pietrzak

PODKARPACKIE

Od poprzedniej kadencji dyrektorem podkarpackiego oddziału ARiMR jest Marek Ordyczyński. To ważny działacz PO, szefuje strukturom tej partii w powiecie leżajskim (to też rodzinny powiat szefa podkarpackiej PO posła Zbigniewa Rynasiewicza). Zastępcą dyr. ARiMR jest Marek Owsiany, wiceprezes podkarpackiego PSL i jednocześnie szef struktur powiatowych partii w Brzozowie.

Nie inaczej jest w tej Agencji w terenie. Kierownikiem dębickiego oddziału był Andrzej Reguła z PSL. Z chwilą wyboru w ubiegłej kadencji na wicewojewodę podkarpackiego przeszedł w Agencji na bezpłatny urlop. Na początku obecnej kadencji przestał być wicewojewodą i został wojewódzkim inspektorem ochrony roślin i nasiennictwa.

Na urlopie bezpłatnym w dębickim biurze ARiMR był również Marek Rączka, obecnie wójt Żyrakowa, członek PSL.

W rzeszowskiej Agencji Nieruchomości Rolnych wicedyrektorem od 2008 r. jest Jerzy Borcz, polityk PO. W przeszłości senator, od 2006 r. radny sejmiku.

Z kolei w Agencji Rynku Rolnego w Rzeszowie kierownikiem administracji jest Urszula Bury - żona posła Jana Burego, szefa podkarpackiego PSL, przewodniczącego klubu parlamentarnego ludowców. 

WARMIŃSKO-MAZURSKIE

Wojewódzkim Funduszem Ochrony Środowiska zarządza Adam Krzyśków, były poseł PSL, wiceprezesem jest Maria Sokoll, działaczka PO, kierująca m.in. kampaniami wyborczymi tej partii.

Między koalicjantami czasami dochodzi do kłótni. Ostatnio z funkcją dyrektora Ośrodka Doradztwa Rolniczego pożegnał się Zygmunt Kiersz z PSL. Odwołał go zarząd województwa, w którym PO ma większość. Politycy mówią nieoficjalnie, że to dlatego, że dyrektorem Agencji Nieruchomości Rolnych w Olsztynie nie została osoba, którą popierał marszałek województwa Jacek Protas (PO).

Bywa, że zasiadający na takich stanowiskach sami rezygnują, gdy robi się głośno. Gdy w sierpniu 2011 r. ujawniliśmy w "Gazecie", że bez procedury otwartego konkursu sędzią etatowym w Samorządowym Kolegium Odwoławczym ma zostać syn posła PO Mirona Sycza, zrezygnował on z etatu.

Najciekawiej jest jednak w samych samorządach. Sekretarzem, a po ostatnich wyborach samorządowych wicestarostą powiatu olsztyńskiego, została Izabela Smolińska-Letza, córka byłego posła AWS, obecnie szefa jednego z kół PO w Olsztynie Andrzeja Smolińskiego. Na początku roku zastępcą wójta w gminie Dźwierzuty został 26-letni zaledwie Karol Włodkowski, syn posła PSL z Mazur Zbigniewa Włodkowskiego, b. wiceministra edukacji narodowej. Należący do PSL wójt Dźwierzut zapewniał, że więzy rodzinne nie miały znaczenia dla tej nominacji.

W warmińsko-mazurskim urzędzie marszałkowskim widać ludzi PO lub z tą partią związanych. Gdy w 2009 r. posady w olsztyńskim urzędzie miasta stracili związani z Platformą wiceprezydenci Anna Wasilewska i Tomasz Szczyglewski, szybko znaleźli pracę jako dyrektorzy w podległych marszałkowi Protasowi departamencie sportu i zarządzie dróg wojewódzkich. A Waldemar Żakowski, wkrótce po zapisaniu się do PO, został dyrektorem Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli w Olsztynie.

Z kolei sam marszałek Protas przed rokiem nie widział nic nieodpowiedniego w tym, że w hotelu w Lidzbarku Warmińskim, wyremontowanym dzięki przyznanym przez jego urząd dotacjom unijnym, gabinety kosmetyczne prowadzi jego żona Eleonora. Sprawę opisała lokalna "Gazeta". Mimo oburzenia partyjnych kolegów z warszawskiej centrali i zaangażowaniu w sprawę Julii Pitery sprawa ucichła. 
Źródło: Gazeta Wyborcza

Rodzinny cukier Platformy


Krewni ministrów PO objęli kierownicze stanowiska w Krajowej Spółce Cukrowej
Kuzynka Aleksandra Grada, brat Krzysztofa Kwiatkowskiego. A na dokładkę bardzo młody radny PO z warszawskiej Pragi. Wszyscy oni bez konkursu objęli istotne stanowiska w jednej z najcenniejszych firm kontrolowanych przez Skarb Państwa – Krajowej Spółce Cukrowej Polski Cukier.
Monika Ziółkowska pracę w Polskim Cukrze otrzymała w 2010 r., kiedy jej wujek Aleksander Grad jako minister skarbu przygotowywał tę największą firmę produkującą cukier do prywatyzacji. – Nie tylko nie ukrywała tego pokrewieństwa, ale wręcz się nim przechwalała, mówiąc o ministrze per Olek – opowiada nam jeden z pracowników spółki proszący o zachowanie anonimowości.
Sama Ziółkowska odmówiła rozmowy na temat okoliczności jej zatrudnienia w Polskim Cukrze i związków rodzinnych. – W tej sprawie proszę kontaktować się z rzeczniczką prasową – powiedziała jedynie.
Z doświadczeniem czy bez?
Rzeczniczka Polskiego Cukru Sylwia Kalska  informuje, że Ziółkowska została zatrudniona w spółce w maju 2010 r. na stanowisku specjalisty ds. marketingu w dziale marketingu i promocji w departamencie handlu oraz że nie było wymogu przeprowadzenia konkursu na to stanowisko. Po czterech miesiącach awansowała na starszego specjalistę, a  11 stycznia 2011 r. została kierownikiem działu marketingu i promocji.
Kalska przekonuje, że przed zatrudnieniem w Polskim Cukrze Ziółkowska zdobyła gruntowne wykształcenie. Ukończyła m.in. studia podyplomowe z marketingu w Szkole Głównej Handlowej. Nasi informatorzy twierdzą, że wcześniejsze doświadczenie Ziółkowskiej to m.in. praca w branży fryzjerskiej.
Podziwia premiera
Również brat byłego ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego Sebastian objął stanowisko niewymagające konkursu.
– Zaczynał 5 sierpnia 2009 r. na stanowisku głównego specjalisty ds. analiz i informacji w departamencie aktywizacji zasobów – informuje Kalska.
1 stycznia 2012 r. (wtedy jego brat już nie był ministrem, ale wciąż jest ważnym posłem PO) Sebastian Kwiatkowski został dyrektorem departamentu, w którym zaczynał pracę, by po pięciu miesiącach objąć stanowisko dyrektora departamentu strategii i rozwoju.
Z Sebastianem i Krzysztofem Kwiatkowskimi nie udało nam się skontaktować. Podobnie jak z człowiekiem, który zrobił chyba najbardziej zdumiewającą karierę. Kiedy 9  marca 2009 r. Maciej Bogucki obejmował stanowisko zastępcy dyrektora biura zarządu ds. komunikacji społecznej, był zaledwie 23-letnim studentem wydziału prawa na UW, a równocześnie radnym PO na warszawskiej Pradze-Południe. Doszedł nawet do stanowiska wiceprzewodniczącego rady (jednak z końcem ubiegłego roku zrezygnował z mandatu).
Maciej Bogucki w 2010 r. ujawnił, że jest uczestnikiem rozgrywanych co tydzień meczów piłkarskich z udziałem samego premiera Donalda Tuska. Wyznał, że premiera podziwia za jego kondycję.
Również Bogucki, jak informuje Kalska, został zatrudniony na stanowisku, na którym nie wymaga się przeprowadzenia konkursu.
Nie sprywatyzowali
Krajowa Spółka Cukrowa jest największym w Polsce producentem cukru i siódmym co do wielkości w Europie. Poprzedni szef resortu skarbu Aleksander Grad chciał ją sprywatyzować. Nabywcami mieli być głównie rolnicy – plantatorzy buraka cukrowego oraz producenci cukru.
Pojawiły się jednak informacje, że ludzie związani zarówno z szefostwem Polskiego Cukru, jak też firm zainteresowanych przejęciem spółki, zaczęli skupować wśród rolników prawa do nabycia spółki.
Dlatego po odejściu Grada jego następca Mikołaj Budzanowski w marcu 2012 r. zdecydował o zamknięciu prywatyzacji Polskiego Cukru. Później resort skarbu informował, że rozważa prywatyzację poprzez giełdę.
Jak twierdzi jeden z naszych informatorów, wysokiej rangi menedżer państwowej firmy będącej udziałowcem Krajowej Spółki Cukrowej, kontrowersje przy niedoszłej prywatyzacji dotyczyły też zbyt niskiej wyceny spółki. Z naszych informacji wynika,  że sprawa jest przedmiotem zainteresowania CBA.
Rzeczpospolita

2012/07/30

Michał Dzięba bohaterem "taśm PO"? "To nieprawda"

Tuż po tym, jak Puls Biznesu ujawnił tzw. taśmy PSL w mediach pojawiły się informacje, że podobne równie kłopotliwe nagrania dotyczą także osób związanych z Platformą Obywatelską. Tygodnik "Newsweek" spekuluje, że tą osobą może być Michał Dzięba. "Dwóch bliskich znajomych, którzy otarli się o rząd, jest przekonanych, że chodzi o mnie. A to nieprawda" - zarzeka się sam Dzięba.
Taśm, mimo że są tematem wielu dyskusji, nikt jednak nie słyszał. Nie wiadomo nawet, czy w ogóle istnieją. Podobno nagrać go miał prezes spółki, któremu obiecywał pomoc. Wersji tych taśm i tego, co na nich jest istnieje wiele. "Słyszałem 38 różnych wersji. Sprowadzają się do jednego: są taśmy na Platformę; a na taśmach Dzięba" - mówi jedne z PR-owców.
Jak dodaje w rozmowie z dziennikarzami tygodnika Dzięba, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy usłyszał o sobie, że jest "kadrowym ministerstwa skarbu państwa" i że "chodzi od spółki do spółki i załatwia biznesy". Jeden z jego byłych kontrahentów mówi: jest jak marzenie senne pisowców z "Gazety Polskiej". Archetyp młodego kolesia związanego z Platformą, który chodzi na mieście i robi interesy.
Jego znajomi przekonują, że liczba opowieści, jakie krążą po mieście na jego temat jest "niezwykła". Nie są jednak w stanie stwierdzić, które są prawdziwe. "To wszystko, co słyszę na temat Michała, wynika z zazdrości. Byliśmy przez kilka lat blisko decydentów, ale odeszliśmy i sobie radzimy. Może to kogoś męczy?" - przekonuje Piotr Targiński.
"Szyją mu buty. Każdy wie, że znają się z Budzanowskim (minister skarbu - red.). A nie ma nic prostszego, jak przywalić w Dziębę, jeśli chce się przywalić w ministra" - dodaje jego znajomy.
(Newsweek, RZ)

Sami swoi na państwowym, czyli jak partie dzielą posady

Rządzące partie obsadzają kierownicze stanowiska w agencjach rolnych, ośrodkach szkolenia kierowców, muzeach, bibliotece miejskiej, a nawet w szpitalu psychiatrycznym czy filharmonii

Tak jest od lat, ktokolwiek rządzi. Politycznym łupem są posady w spółkach z udziałem skarbu państwa kontrolowanych przez urzędy marszałkowskie i samorządy. 

Z raportu "Gazety" wynika, że przynależność do rządzących partii opłaca się nie tylko samym działaczom, ale również ich rodzinom.


Powszechne jest obsadzanie stanowisk bez konkursu lub nawet tworzenie specjalnych etatów. Czasem przechodzą one z jednego działacza na drugiego. Rzadko zdarza się, by nawet po opisaniu przez media najbardziej ewidentnych przykładów nepotyzmu ktoś zrezygnował z funkcji. 

Dolnośląskie: od Hali Stulecia po KGHM

PO rządzi Dolnym Śląskiem od 2006 r. - najpierw w koalicji tylko z PSL, po roku 2010 - także z SLD. 

W 21 spółkach marszałkowskich, w ich zarządach i radach nadzorczych zatrudnionych jest ponad 20 osób z partyjną legitymacją Platformy, Sojuszu i ludowców. 

Za zapewnienie Platformie większości w sejmiku w ubiegłym roku najwięcej stanowisk w spółkach wytargowało SLD - siedem posad. 

Chodzi m.in. o miejsce w zarządzie Karkonoskiej Agencji Rozwoju Regionalnego dla kandydata SLD na prezydenta Jeleniej Góry z 2010 r. Sylwestra Urbańskiego, a w radzie nadzorczej tej spółki dla byłego wiceprezydenta Jeleniej Góry Józefa Sarzyńskiego. 

Do rady nadzorczej spółki Sanatoria Dolnośląskie wszedł z kolei radny powiatowy z Wałbrzycha Marceli Chećko. Prezesem Legnickiego Parku Technologicznego "Letia" został legnicki działacz Sojuszu Marek Turek. Pracę w radzie Dolnośląskiej Agencji Współpracy Gospodarczej dostał były radny miejski z Wrocławia Witold Kuźnik, wcześniej wszedł do niej były wojewoda z SLD Stanisław Łopatowski. 

Radosław Mołoń, szef dolnośląskiego SLD i wicemarszałek, przekonuje, że stanowiska dla partyjnych działaczy to nie efekt politycznych targów: - Skoro współrządzimy regionem, to bierzemy też odpowiedzialność za pracę spółek. 

PSL też skorzystał na samorządowej koalicji. Lidia Jarmułowicz dostała miejsce w radzie nadzorczej Dolnośląskiego Parku Innowacji i Nauki. O tej działaczce ludowców było głośno, gdy pod partyjne dyktando zmieniono władze Wałbrzyskiej Strefy Ekonomicznej, gdzie została ona wiceprezesem. 

W innej marszałkowskiej spółce - Dolnośląskim Centrum Zdrowia Psychicznego - posadę w radzie nadzorczej dostał działacz PSL Sebastian Kowalski-Paszko. 

O swoich ludzi dba też Platforma. Znamienny jest przypadek Lilli Jaroń. Na początku tego roku straciła stanowisko wiceministra edukacji. Została wiceprezesem Dolnośląskiego Parku Innowacji i Nauki oraz członkiem rady nadzorczej Hali Stulecia, w której marszałek ma udziały. 

W radzie Wrocławskiej Agencji Rozwoju Regionalnego jest radny miejski PO z Wrocławia Sebastian Lorenc. W sumie na liście partyjnych działaczy Platformy zatrudnionych w radach marszałkowskich spółek ludzi PO jest około 12. 

Rafał Jurkowlaniec (PO), marszałek województwa, nie chciał rozmawiać o partyjnych nominatach. Stwierdził tylko, że wszyscy, którzy w ostatnim czasie zostali w nich zatrudnieni, są "merytorycznie przygotowani", a "przynależność partyjna nie może w żaden sposób umniejszać wiedzy i umiejętności tych ludzi". 

We władzach dolnośląskich spółek podlegających skarbowi państwa lub samorządom naliczyliśmy 38 osób związanych z Platformą lub z rodzinami działaczy rządzącej partii. Wyliczmy tylko te ostatnie przypadki: Marzena Krauz-Borys, żona wicemarszałka województwa Piotra Borysa, została członkiem rady nadzorczej KGHM Mercus-Serwis (zrezygnowała ze stanowiska po publikacji "Gazety"); 

Gabriela Zawiła, żona posła PO Marcina Zawiły, została dyrektorem podlegającego marszałkowi Muzeum Karkonoskiego; 

żona posła Platformy Norberta Wojnarowskiego w maju awansowała na stanowisko dyrektora departamentu administracji KGHM; 

ojczym posła Marek Wojnarowski w sierpniu został członkiem rady nadzorczej spółki zależnej od KGHM Walcownia Metali "Łabędy" (po artykułach w prasie zrezygnował).


Kujawsko-Pomorskie: posady w PKS

Koalicyjnym łupem stał się zarząd samorządowej spółki Kujawsko-Pomorski Transport Samochodowy we Włocławku (powstała z połączenia czterech PKS-ów). Szefem jest tam Marek Błaszkiewicz z PO, a jego zastępcą Andrzej Wasielewski z PSL, z poprzedniej pracy wyrzucony dyscyplinarnie. Władze województwa na czele z marszałkiem z PO powołali ich bez żadnych konkursów. W radzie nadzorczej tej spółki jest jeszcze Wacław Derlicki, były burmistrz Brodnicy z PO. 

I jeszcze dwa przykłady z PSL: Andrzej Kłopotek, brat posła Eugeniusza Kłopotka, pracuje w oddziale Elewarru w Wąbrzeźnie jako specjalista ds. kontraktacji. Już po podjęciu zatrudnienia zdał maturę. Nominat ludowców Adam Koc, były dyrektor bydgoskiego oddziału ARR, stracił posadę po materiale TVN, który sprowokował go, by załatwił pracę dla rzekomego znajomego ministra. 

Partia nie zostawiła go w potrzebie - teraz jest administratorem Gospodarstwa Zasobu Skarbu Państwa w Łysomicach pod Toruniem. 

Lubelskie: od ochrony środowiska po filharmonię

Marszałkiem województwa jest Krzysztof Hetman z PSL. W zarządzie jest też inny działacz ludowców Sławomir Sosnowski i trzech polityków PO. W urzędzie wojewódzkim rządzi PO z zastępcą z PSL. 

Podział posad przebiega bez konfliktów. Oto kilka przykładów: PKS Wschód podlega marszałkowi. Prezesem tej spółki jest Teresa Królikowska związana z PSL. Ostatnio pracę tam dostał Zbigniew Jurkowski, radny miejski PO - odpowiada za "politykę paliwową". 

W lubelskim oddziale Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa dyrektorem jest Andrzej Bieńko z PSL. Ma dwóch zastępców z PO i PSL. O stanowisko trzeciego stara się Henryka Strojnowska z PO, która była wicewojewodą, a obecnie jest bez pracy. 

W Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej prezesem jest Wojciech Piekarczyk z PSL. Jako jednego z zastępców ma Lucjana Orgasińskiego, rzecznika prasowego wojewódzkiego PSL. 

Inny przykład: Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej - prezes Jan Wiater. W przeszłości dyrektor gabinetu PSL-owskiego wojewody. 

Politycznym łupem stała się nawet Filharmonia Lubelska. Jej dyrektorem jest Jan Sęk z PSL. Posadę dostał, kiedy w województwie za kulturę odpowiadali ludowcy. 


Lubuskie: liczą się ekonomiczne strefy

Prezesem Agencji Nieruchomości Rolnych w Gorzowie Wlkp. jest Tomasz Możejko, nauczyciel ze Świebodzina, były sekretarz lubuskiej PO. Dziś zasiada w zarządzie regionu partii. Jest też przewodniczącym sejmiku. Jako dyrektor ANR zarabia 234 tys. zł rocznie. Wygrał konkurs na to stanowisko, chociaż miesiąc wcześniej komisja rekrutacyjna uznała, że nie ma kwalifikacji. 

Możejko to zaufany człowiek poseł Bożenny Bukiewicz, szefowej lubuskiej PO. Teraz pracę w zarządzanej przez niego Agencji dostał mąż posłanki Mirosław Bukiewicz. Etat głównego specjalisty w sekcji gospodarowania zasobem i nadzoru właścicielskiego, który przypadł Bukiewiczowi, dopiero powstał. 

Po ostatnich wyborach spekulowano, gdzie pracę znajdzie minister pracy Jolanta Fedak (PSL), która nie weszła do Sejmu i nowego rządu. Na początku roku została szefową rady nadzorczej Kostrzyńsko-Słubickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Strefy w kraju nadzoruje wicepremier Pawlak. Prezesem KSSSE jest Artur Malec, młody przedsiębiorca i działacz PSL z Zielonej Góry.


Łódzkie: KRUS i promocja

Charakterystyczna jest kariera Bartosza Domaszewicza, radnego PO, szefa stowarzyszenia Młodzi Demokraci, czyli młodzieżówki PO. W Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej ma dwie funkcje: jest pełnomocnikiem zarządu ds. komunikacji zewnętrznej oraz kierownikiem zespołu ds. promocji. Wcześniej pracował w spółce Hotele Centrum i w miejskiej spółce MAKS zarządzającej Atlas Areną. 


Tomasz Kacprzak, przewodniczący rady miejskiej, jest zastępcą dyrektora wojewódzkiego ośrodka ruchu drogowego. Jego ojciec Grzegorz Kacprzak zasiada w radzie nadzorczej Międzynarodowych Targów Łódzkich (spółka miejska). 

A posady z PSL? Zbigniew Stasiak - wiceprezes Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Łodzi. Wcześniej był dyrektorem łódzkiego oddziału ARR. Jest synem Wiesława Stasiaka, który zasiada w radzie naczelnej PSL i jest radnym sejmiku wojewódzkiego. 


Albo Elżbieta Nawrocka - radna wojewódzka, członek rady naczelnej PSL - jest wicedyrektorką KRUS. 

Marek Pyka - wiceprezes Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Wcześniej pełnił kierownicze funkcje w spółkach miejskich MPK Łódź i Zakład Wodociągów i Kanalizacji. Marek Mazur (PSL), przewodniczący sejmiku wojewódzkiego, jest dyrektorem oddziału łódzkiego Agencji Rynku Rolnego. 

Małopolskie: zaczęło się od "Hołdu pruskiego"

Lokalni partyjni liderzy po każdych wyborach samorządowych dokonują podziału politycznych łupów w Małopolsce. Przyłapać ich na gorącym uczynku udało się tylko raz. 

Po jesiennych wyborach samorządowych w 2002 r. "Gazeta" ujawniła tajny aneks umowy powołującej małopolską koalicję. W województwie montowali ją wtedy ówcześni lokalni liderzy partyjni: posłowie Jan Rokita (PO), Marek Kotlinowski (LPR) i Zbigniew Ziobro (PiS). Dołączył do nich Marek Nawara, lider lokalnej Wspólnoty Małopolskiej. 

Aneks podpisano po rozmowach toczonych za obrazem Jana Matejki "Hołd pruski". W imieniu PO zrobił to ostatecznie poseł Aleksander Grad, na którego Rokita scedował upoważnienie, a sam oświadczył, że nie zgadza się na warunki porozumienia. Koalicjanci rozpisali tam podział stanowisk w zarządzie województwa i w prezydium sejmiku. 

Poza tymi politycznymi funkcjami rozdzielili posady w spółce Małopolska Agencja Rozwoju Regionalnego. 

- Ten mechanizm jest stosowany po każdych wyborach samorządowych - przyznaje jeden z małopolskich samorządowców. - Od kiedy władze wojewódzkie dały się przyłapać na spisaniu tajnego aneksu, są dużo ostrożniejsze i nie zostawiają już tak wyraźnych śladów. Ale podział stanowisk trwa. Np. rotacje we władzach krakowskiego lotniska, w którym udziały ma samorząd wojewódzki. Jak rządził PiS, to i na lotnisku rządził PiS-owiec, a jak PO, to wsadziła tam swojego człowieka. Podobnie jest ze wszystkimi innymi spółkami czy agencjami, na które władze wojewódzkie mają wpływ. Gdy w Małopolsce PSL porzucał koalicję z PiS i zawiązywał nową z PO, to za darmo? - pyta samorządowiec. 

Antoni Kiełbasa z PSL zaraz po skończeniu studiów w wieku 25 lat został szefem nowosądeckiego oddziału Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Dyrektorem jest tu już 10 lat. To syn Mieczysława Kiełbasy, lokalnego lidera PSL i wicestarosty nowosądeckiego. 

Ludowcy w całej Małopolsce decydują o stanowiskach w ARiMR. Szefem wojewódzkiego oddziału jest Włodzimierz Okrajek, w Wadowicach - Józef Budka, w Tarnowie - Andrzej Jarocha. Wszyscy to lokalni działacze PSL. Żona Okrajka jest wicedyrektorką oddziału KRUS. 

Obecnie od pięciu lat wiceprezesem Małopolskiej Agencji Rozwoju Regionalnego jest Wojciech Szczepanik, który wcześniej był asystentem europosła Czesława Siekierskiego. Grzegorz Stawowy, szef klubu radnych PO w radzie miasta, jest dyrektorem Agencji Mienia Wojskowego. Grzegorz Lipiec, sekretarz małopolskiej PO i radny wojewódzki (mąż posłanki Katarzyny Matusik-Lipiec), jest dyrektorem oddziału Wojskowej Agencji Mieszkaniowej w Krakowie. 

Radny PO Jerzy Woźniakiewicz szefuje wojewódzkiej bibliotece publicznej. 

Mazowieckie: od prądu po sport

Stolicy poświęcimy osobny raport. Tu przykłady z dwóch ważnych miast województwa - Radomia i Płocka.

Gdy obecny wicemarszałek Mazowsza Leszek Ruszczyk był prezesem radomskiego PKS (od 2007 r. do ostatnich wyborów samorządowych), szefem stacji obsługi został Wojciech Lis, brat Ewy Kopacz. - Nie widzę tu żadnej sensacji. Dla mnie liczy się to, że jest fachowcem - mówił nam Ruszczyk. I podkreślał, że Lis, technik mechanik samochodowy, ma 30-letni staż pracy i cieszy się dużym uznaniem w PKS. A poprzedni szef stacji odszedł jesienią do Opla i nie było innego kandydata. Ale nie było też żadnego ogłoszenia, więc jak dostaje się taką robotę? Okazuje się, że trzeba mieć szczęście i w porę napisać podanie. - Złożył podanie. Jak ktoś szuka pracy, to znajdzie - tłumaczył Ruszczyk.

Zbigniew Banaszkiewicz, szef PO w Radomiu, jest zastępcą prezesa ARiMR. Włodzimierz Konecki, szef struktur powiatowych PO, były radny radomski, został wiceszefem warszawskiego oddziału Agencji. Krzysztof Zalibowski, radomski działacz PO, który przez lata prowadził firmę komputerową, teraz jest zastępcą dyrektora generalnego PGE Dystrybucja Łódź-Miasto. We wrześniu 2008 r. Zalibowski dostał stanowisko szefa departamentu handlu w spółce Polska Grupa Energetyczna "Energia", spółce-córce Polskiej Grupy Energetycznej (PGE). W lutym 2009 r. pisaliśmy, że został prezesem PGE Electra, był też wtedy szefem rady nadzorczej Narodowego Centrum Sportu. Radny radomski Zbigniew Neska został wicedyrektorem do spraw administracyjno-technicznych ośrodka szkolno-wychowawczego podległego marszałkowi Mazowsza, gdzie rządzą PO i PSL. Takiego stanowiska wcześniej nie było. Wytłumaczenie: szkoła się rozbudowuje.

Poprzedni szef PO w Radomiu Waldemar Kordziński został szefem delegatury urzędu marszałkowskiego w Radomiu. Inny działacz PO Rafał Rajkowski kieruje delegaturą urzędu wojewódzkiego. 

Ilona Jaroszek, działaczka PSL, jest dyrektorką marszałkowskiego Muzeum Wsi Radomskiej. W innej placówce marszałka - Centrum Sztuki Współczesnej Elektrownia - dyrektoruje działacz PSL Włodzimierz Pujanek, a zastępcą został Zbigniew Belowski (PO).

WORD w Radomiu kieruje Mirosław Szadkowski, działacz PSL. Dyrektorem szpitala psychiatrycznego w Krychnowiach jest Włodzimierz Guzowski, również ludowiec, partyjny kolega Mirosława Ślifirczyka, który został starostą radomskim.

Płocku działacze PO obsadzili stanowiska w miejskich spółkach w dwóch etapach. Najpierw przed dwoma laty zaraz po wygranych przez Andrzeja Nowakowskiego, kandydata PO, wyborach na prezydenta miasta. 

Szefem gminnej spółki Rynex, która zajmuje się administrowaniem miejskimi targowiskami, został Radosław Bednarski - jeden z członków zarządu lokalnego koła PO i kandydat na radnego. 

W fotelu prezesa innej gminnej spółki - Zakładu Utylizacji Odpadów Komunalnych w Kobiernikach - zasiadł Stefan Kotlewski, wieloletni działacz PO, radny województwa mazowieckiego i były wicemarszałek Mazowsza. 

W tym samym czasie przewodniczącym rady nadzorczej został tam Przemysław Berent, działacz PO i były senator tej partii. Przed kilkoma miesiącami Berent objął również stanowisko prezesa w innej gminnej spółce - Międzynarodowym Centrum Rozwoju Lokalnego "CIFAL Płock". 

Ciekawie jest też w gminnej spółce Miejski Zakład Gospodarki Mieszkaniowej. Odwołana została wiceprezes Dorota Zgorzelska, której mąż - były starosta płocki z PSL Piotr Zgorzelski - został właśnie posłem ludowców. Odwołanie to wiązało się jednak z tym, że w poprzedniej kadencji samorządu PSL współpracował w Płocku z PiS-owskim prezydentem miasta. 

Miejsce Zgorzelskiej zajęła Wioletta Magin, żona byłego wiceprezydenta Łodzi Łukasza Magina z PO. 
Źródło: Gazeta Wyborcza