2010/08/30

Rodzinna agencja lotnicza

Kancelaria Premiera kontroluje Polską Agencję Żeglugi Powietrznej. Powód? M.in. nepotyzm.
Kontrola w tej państwowej agencji odpowiedzialnej za nadzór i kierowanie ruchem lotniczym na terytorium Polski trwa od kilku tygodni.
Jej powodem są podejrzenia nieprawidłowości w PAŻP, m.in. liczne przypadki zatrudniania członków rodzin osób zajmujących kierownicze stanowiska.
– Informacje o mogących występować w PAŻP przypadkach nepotyzmu były, oprócz innych informacji wskazujących na potencjalne nieprawidłowości, powodem podjęcia kontroli – potwierdza „Rz” Julia Pitera, pełnomocnik rządu ds. walki z korupcją. Zapowiada, że kontrola ma się zakończyć 6 października, ale może zostać przedłużona.
Żona, siostra, zięciowie
Z ustaleń „Rz” wynika, że w PAŻP zatrudnione są całe rodziny.
Pracują tam żona i siostra prezesa agencji Krzysztofa Banaszka.
Zatrudnione są też dwie córki i dwóch zięciów dyrektora Biura Zarządzania Przestrzenią Powietrzną i Przygotowania Operacyjnego, syn i żona dyrektora Biura Szkoleń i Rozwoju Personelu, mąż i córka kierowniczki Działu Organizacji i Zarządzania oraz syn głównego księgowego.
Pracę w PAŻP znalazła nawet żona doradcy wiceministra infrastruktury Tadeusza Jarmuziewicza, który nadzoruje m.in. PAŻP.
Średnia pensja 16 tys. zł
Praca w PAŻP to łakomy kąsek. Średnia pensja wynosi tam 16 tys. zł. Do tego pracownicy mogą otrzymać dodatki z tytułu zasiadania w którymś z kilkudziesięciu zespołów roboczych.
Oprócz zwykłych świadczeń emerytalnych zatrudnieni uczestniczą też w pracowniczym programie emerytalnym – PAŻP wpłaca dodatkowo 1 proc. miesięcznej wartości pensji każdego pracownika.
W sumie budżet Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej wynosi około 500 mln zł. Z tego w 2008 i 2009 r. ponad 300 mln pochłonęły same pensje dla pracowników, a dodatkowe 50 mln zł w 2008 i 60 mln zł w 2009 r. wydano na inne świadczenia pracownicze.
W centrali PAŻP w Warszawie oraz w dziesięciu oddziałach terenowych pracuje dziś na etatach 1714 osób.
Czy prezes agencji nie widzi nic niestosownego w zatrudnianiu rodziny kierowników i dyrektorów?
„W PAŻP nie panuje nepotyzm. Sprawnie działają wewnętrzne procedury naboru zawierające czynnik konkurencji pomiędzy kandydatami do zatrudnienia – odpisał „Rz” Krzysztof Banaszek. – Między mną a żoną i siostrą nie ma zależności służbowej czy bezpośredniej podległości służbowej. Moja żona została zatrudniona zgodnie z procedurami naboru PPL, której PAŻP była częścią do 2007 roku. Pracuje w PAŻP i w jej poprzedniczce organizacyjnej już dziesięć lat. Siostra też została zatrudniona nie za mojej prezesowskiej kadencji. Obejmując funkcję prezesa, musiałem się pogodzić z niższymi o ok. 30 proc. zarobkami niż na moim poprzednim stanowisku pracy. Czy według pana powinienem również wyrzucić z pracy zatrudnioną tu od wielu lat żonę?”.
Ile wylatali
Pracownicy PAŻP podróżują służbowo po całym świecie. Rocznie delegacje kosztują agencję miliony złotych. W 2009 r. było to prawie 7 mln zł, z czego 10 proc. (ponad 700 tys. zł) to koszt podróży kierownictwa PAŻP. To i tak mniej niż przed rokiem. Wówczas agencja wydała na to 9 mln zł, z czego ponad milion na wyjazdy szefostwa.
Jak wynika z ustaleń „Rz”, w PAŻP dochodziło do nieprawidłowości przy rozliczaniu delegacji.
Chodzi m.in. o wyjazdy kontrolerów lotu na początku lutego 2009 r. do Budapesztu. Wszyscy za sposób rozliczenia kosztów delegacji zostali ukarani naganą. Powód? „Poświadczenie nieprawdy poprzez podanie nieprawdziwych danych w rozliczeniu kosztów wyjazdu służbowego za granicę” – czytamy w dokumencie o ukaraniu naganą jednego z kontrolerów PAŻP. Oprócz tego kierownictwo PAŻP zarzuciło mu łamanie instrukcji agencji w sprawie rozliczania kosztów, m.in. zmianę warunków podróży bez powiadamiania agencji.
Rzecznik PAŻP Grzegorz Hlebowicz zapewnia, że agencja kontroluje regularnie rozliczenia z wydatków służbowych, a w latach 2007 – 2010 przeprowadzono w niej aż siedem kontroli wewnętrznych w tych sprawach. „Wszystkie stwierdzone w ich wyniku uchybienia miały charakter drobnych nieścisłości formalnych i zostały w wyniku działań pokontrolnych naprawione. PAŻP nie poniosła z tytułu stwierdzonych uchybień strat finansowych” – podkreśla Hlebowicz.
PAŻP zajmuje się m.in. kontrolą ruchu lotniczego, planowaniem przepływu ruchu lotniczego nad Polską, koordynacją zajętości przestrzeni powietrznej i prowadzeniem biur odpraw załóg.
Ma informacje na temat wszystkich, nawet najtajniejszych, lotów, jakie realizowali członkowie NATO.
Rzeczpospolita
Piotr Nisztor

2010/08/25

Zlecenie dla spółki związanej z żoną ministra

Firma dostała bez przetargu kontrakt na projekt autostrady za 7,5 mln zł. GDDKiA nie przeprowadziła przetargu. Firmy dostały zlecenie w trybie z wolnej ręki.
Główna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad na początku 2010 r. zleciła opracowanie projektu budowy autostrady A1 konsorcjum z udziałem tarnowskiej spółki MGGP i spółki Complex Projekt. Z tą pierwszą firmą związana jest żona ministra skarbu Aleksandra Grada.
Zlecenie opiewało na 7,5 mln zł. Jednak GDDKiA nie przeprowadziła przetargu. Firmy dostały zlecenie w trybie z wolnej ręki. Dlaczego?
– To było jedyne możliwe rozwiązanie – przekonuje w rozmowie z „Rz” Marcin Hadaj, rzecznik GDDKiA.
Tłumaczy, że GDDKiA zerwała umowę z wykonawcą – firmą Alpine Bau, która się z niej nie wywiązywała. W związku z tym trzeba było jeszcze raz opracować projekt: sprawdzić, co już zostało zrobione i co jeszcze pozostało do wykonania.
A prawa autorskie do projektu miało tylko konsorcjum MGGP i Complex Projekt, które opracowało go na podstawie umowy z GDDKiA w 2004 r.
– Wykorzystanie dokumentacji przez inne biuro projektowe skutkowałoby roszczeniami w stosunku do GDDKiA – tłumaczy Hadaj.
Dziwna umowa pana R.
Inne firmy po wykonaniu zleceń przenosiły prawa autorskie na GDDKiA. Konsorcjum MGGP i Complex Projekt tego nie zrobiło. Dlaczego? Rzecznik Generalnej Dyrekcji nie potrafi na to pytanie odpowiedzieć.
– Ówczesne kierownictwo GDDKiA uznało, że przeniesienie praw autorskich do projektu nie jest konieczne – mówi tylko Hadaj. Zaznacza, że w nowej umowie między Generalną Dyrekcją a konsorcjum zapisano już punkt o przeniesieniu praw autorskich.
W 2004 r. umowę bez przeniesienia praw do projektu podpisał ówczesny dyrektor katowickiego oddziału GDDKiA Krzysztof R. W sierpniu tego roku został zatrzymany przez ABW. Jest podejrzany o przyjęcie 900 tys. zł łapówek w związku z budową autostrad.
Żona w spółkach
Ze spółką MGGP związana jest Małgorzata Grad – żona ministra skarbu Aleksandra Grada. Jest ona wspólnikiem w firmie Franciszek Gryboś spółka komandytowa. Małgorzata Grad w spółce jest komandytariuszem – nie jest upoważniona do reprezentowania firmy ani prowadzenia jej spraw. Spółkę reprezentuje Franciszek Gryboś, kolega ministra ze studiów.
Spółka ta powstała kilka miesięcy po objęciu przez Grada teki ministra skarbu. Właśnie wtedy do tej firmy żona ministra wniosła akcje MGGP SA i udziały w spółce MGGP Aero. Firma Franciszek Gryboś spółka komandytowa jest więc dziś akcjonariuszem spółki MGGP SA oraz udziałowcem spółki MGGP Aero (50 proc. udziałów ma tam oprócz spółki komandytowej właśnie MGGP SA).
Wcześniej we władzach MGGP SA (zarządzie i radzie nadzorczej) zasiadała cała rodzina Gradów: Małgorzata, Aleksander i ich syn Paweł. Obecnie na czele firmy stoi Franciszek Gryboś.
Próbowaliśmy skontaktować się z przedstawicielami MGGP i Małgorzatą Grad, ale nie otrzymaliśmy odpowiedzi na e-maile.
Jak ustaliliśmy, w połowie 2010 r. MGGP wraz z Grybosiem i Małgorzatą Grad powołali kolejną firmę – Franciszek Gryboś i Wspólnicy Spółka Jawna. Mieści się pod tym samym tarnowskim adresem co MGGP. Z Krajowego Rejestru Sądowego wynika, że m.in. zarządza ona nieruchomościami, robi badania i analizy techniczne.
O zleceniach z państwowych instytucji dla spółki MGGP „Rz” pisała już w kwietniu 2009 r. Ujawniliśmy, że tarnowska spółka wygrała ponad 30 przetargów na usługi dla podmiotów państwowych. Kilkanaście z nich już po nominacji Grada na ministra skarbu.
Na stronie resortu skarbu pojawiło się wtedy oświadczenie ministra. Wynikało z niego, że w ramach przejrzystości i jawności MGGP m.in. „nie bierze udziału w postępowaniach udzielania zamówień z wolnej ręki”. Dlaczego więc w styczniu spółka otrzymała od GDDKiA takie zlecenie? Minister Grad nie chciał odpowiedzieć na pytania „Rz”. Stwierdził, że już wielokrotnie wyjaśniał kontrowersje wokół MGGP.
Grad zlecił już wcześniej sprawdzenie działalności spółki ABW i CBA. – Sprawę analizowaliśmy przez mniej więcej rok i nie znaleźliśmy podstaw do przeprowadzenia kontroli – mówi Jacek Dobrzyński, rzecznik CBA.
MGGP w 2003 r. miało przychody sięgające 15 mln zł, w latach 2007 i 2008 przekroczyły one 50 mln zł. Zatrudnia ponad 300 osób.
Rzeczpospolita
Piotr Nisztor

2010/08/23

Ratusz miał oszczędzać, a zatrudnił 1,5 tys. nowych osób

Pod rządami Hanny Gronkiewicz-Waltz zatrudnienie w ratuszu wzrosło o 1,5 tys. osób. W dobie kryzysu trzeba na gwałt szukać oszczędności, ale burmistrzowie nie przewidują redukcji zatrudnienia.
- Mści się radosna twórczość, czyli polityka personalna ratusza z lat gospodarczej hossy. Zatrudnił zbyt wielu pracowników, często z partyjnego lub towarzyskiego klucza, a teraz nie pozbędzie się tego balastu, bo idą wybory i nie czas na niepopularne decyzje - komentuje Bartosz Dominiak, radny opozycyjnego SdPl.

Zatrudniłem sprzątaczki

Radny zauważył, że liczba pracowników zatrudnionych w miejskich instytucjach stale rośnie. Zażądał szczegółów. Z oficjalnego pisma dowiedział się, że pod koniec 2006 r., a więc w momencie obejmowania władzy przez Hannę Gronkiewicz-Waltz, ratusz dawał pracę 5,7 tys. pracowników. Dziś zatrudnia blisko 7,3 tys. pracowników. Najbardziej, bo aż o 1,4 tys. osób, wzrosło zatrudnienie w urzędach 18 stołecznych dzielnic.
- Musieliśmy zwiększyć liczbę etatów, bo dostaliśmy nowe zadania - tłumaczą dzielnicowi burmistrzowie.

Chodzi o to, że w ramach realizacji hasła "Urząd bliżej mieszkańców" ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz cedowała kompetencje na władze dzielnic. Sprawy dotyczące działalności gospodarczej, pozwoleń na budowę czy gospodarki nieruchomościami, wcześniej w całości kontrolowane przez prezydenta, teraz znalazły się w gestii burmistrzów dzielnic i ich urzędów.

Urząd Bemowa pod koniec 2006 r. miał 161 pracowników. Teraz daje pracę 269 osobom. Skąd tak duży wzrost?

- Na przykład zatrudniłem na etatach sprzątaczki. To się bardziej opłaca niż wynajmowanie firmy zewnętrznej - mówi Jarosław Dąbrowski (PO), burmistrz Bemowa.

Zapewnia też , że nowo zatrudnieni dali urzędowi szereg różnych korzyści. - To nasi pracownicy założyli nam własny internet. Nie musimy płacić za jego dostawę i fundujemy bezprzewodowe łącze mieszkańcom - mówi Jarosław Dąbrowski.

Grzegorz Zawistowski (PO), burmistrz Targówka, potwierdza, że w jego urzędzie zatrudnienie wzrosło o 77 osób, ale przestrzega przed uproszczeniami i "populizmem opozycji", który godzi "w wizerunek urzędnika". - Wciąż mamy mniej urzędników niż Europa Zachodnia. Łatwo powiedzieć, że urzędasów jest za dużo. A powinno nam chodzić o jakość obsługi mieszkańców, a nie statystyczną liczbę zatrudnionych - mówi.

Podaje przykład: pływalnię Polonez poprzednie władze Targówka budowały przy skromnym udziale urzędników. Do realizacji projektu wynajęły inwestora zastępczego. Na inwestycję poszło 30 mln zł, a po sześciu latach okazało się, że trzeba ją zamknąć, bo jest źle wybudowana.

- Aby nie dopuścić do powtórki takiej sytuacji, zatrudniłem inspektorów budowlanych z uprawnieniami. Tylko etatowi pracownicy urzędów mogą skutecznie kontrolować wykonanie inwestycji - mówi Zawistowski.

Wzrosło, zamiast zmaleć

Wraz z przekazywaniem kompetencji w dół, czyli do urzędów dzielnic, liczba zatrudnionych w centralnych biurach ratusza powinna się radykalnie zmniejszyć.

Wzrost zatrudnienia w urzędach dzielnic nie przyniósł jednak redukcji w biurach bezpośrednio zależnych od prezydenta. Liczba zatrudnionych w biurach ratusza i ich delegaturach nawet nieznacznie wzrosła.

- Spodziewaliśmy się, że przejmiemy kilkudziesięciu pracowników, bo z ratusza mieli nam dać ludzi do nowych zadań. Ostatecznie oddelegowano jednego, ale już nie pamiętam, czy podpisałem z nim umowę o pracę - mówi burmistrz jednej z warszawskich dzielnic.

- Pracownicy zależnych bezpośrednio od prezydenta biur zapewne uznaliby przesunięcie do dzielnicy za degradację. Tam zostało więc po staremu, a dzielnice zatrudniały nowych ludzi, bo musiały - mówi urzędnik ratusza zajmujący wysokie stanowisko.

Dziś urzędnicy dostali wprawdzie zalecenie, by szukać oszczędności, bo miasto jest zadłużone, inwestycje zakontraktowane, a dochody budżetu przez kryzys coraz szczuplejsze. - Cięcie kosztów wynagrodzeń da małe efekty, pracownicy to nasz największy kapitał. Żadnych zwolnień nie przewidujemy - mówią w ratuszu.
Jan Fusiecki
Gazeta Stoleczna

2010/08/18

Po kontroli: cień na władzach Mokotowa. Matactwo?

- To rzuca cień na władze tej dzielnicy - mówią w PO. SLD idzie dalej. Mówi, że wyniki kontroli w urzędzie Mokotowa dowodzą matactwa urzędników. Rozliczenia po wakacjach
Dotarliśmy do wyników kontroli w urzędzie Mokotowa, którą prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz (PO) zleciła w reakcji na nasze publikacje odsłaniające kulisy eksmisji apteki z ul. Puławskiej 10.

- Protokół z kontroli rzuca złe światło na władze i urząd tej dzielnicy - mówi Tomasz Andryszczyk, rzecznik prezydent Warszawy. - Jej urzędnicy nie traktowali podmiotów gospodarczych sprawiedliwie i nie wiedzieli dokładnie, co tak naprawdę dzieje się z należącymi do miasta lokalami.
Urzędnicy wyjątkowo wyrozumiali

Z wyników kontroli wynika, że mokotowscy urzędnicy poszli na rękę jednemu z przedsiębiorców, jubilerowi Andrzejowi Zgirskiemu, który wynajmował należący do miasta lokal przy zbiegu Puławskiej 10. Podnajmował go nielegalnie Karolowi El Kashifowi, który od ośmiu lat prowadził w nim aptekę. Jubiler zarabiał na pośrednictwie - płacił miastu nieco ponad 5 tys. zł miesięcznie, od aptekarza brał za podnajem za miesiąc 25 tys. zł.

Na tego typu umowach miasto traci, dlatego podnajem jest zabroniony, a z najemcami-pośrednikami miasto rozwiązuje umowy. W przypadku Puławskiej 10 tak się nie stało. Gdy pośrednictwo wyszło na jaw, urzędnicy pozwolili jubilerowi pozostać w lokalu. Sugerowali, by jak najszybciej usunął podnajemcę. Jubiler posłuchał i wyrzucił natychmiast siłą aptekarza. Z dokumentów wynika, że urzędnicy zachowali się wyjątkowo - w czterech innych przypadkach po stwierdzeniu podnajmu rozwiązano umowę z oficjalnymi najemcami.

Dlaczego potraktowali jubilera ulgowo? Usunięty aptekarz nie ma wątpliwości. - Jubiler miał układy w urzędzie - mówi Karol El Kashif. Jako dowód przedstawia nagrania rozmów z jubilerem i jego pomocnikiem Pawłem Dulskim, wiceszefem PO na Mokotowie. Ten ostatni prezentował się Zgirskiemu i El Kashifowi jako osoba wpływowa, znająca procedury, radnych i urzędników.

Z wyjaśnień Waldemara Albińskiego, szefa mokotowskiego Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami (ZGN), wynika, że za korzystnym dla jubilera rozwiązaniem optował Grzegorz Okoński (PO), wiceburmistrz Mokotowa. - Pan Grzegorz Okoński przyjechał do mnie i zasugerował, że wcale nie musimy rozwiązywać umowy [najmu z jubilerem] - wyznał kontrolerowi Albiński.

Obiecują wyciągnąć konsekwencje

Grzegorz Okoński w rozmowie z "Gazetą" krytykuje z kolei jedną z pracownic ZGN Mariannę Bogucką, która rzekomo nie wiedziała, że lokal przy Puławskiej 10 jest podnajmowany. Mimo że prowadziła tę sprawę od początku, tj. od 2002 r., po sześciu latach oświadczyła swojej przełożonej, że nie tam żadnego podnajmu. To otwierało jubilerowi drogę do wykupu Puławskiej 10 na preferencyjnych zasadach. Dopiero w ub.r., gdy konflikt jubilera z aptekarzem stał się głośny, ta sama Marianna Bogucka, na polecenie szefów, dokonała kontroli. "Udała się do przedmiotowego lokalu [przy Puławskiej 10], blisko mokotowskiego urzędu, w którym kupiła lek w celu uzyskania paragonu. Na tej podstawie stwierdziła, że lokal prowadzi inny podmiot niż najemca." - czytamy w protokole z kontroli.

- Szkoda tylko, że w dokumentach nie ma po tym wyczynie śladu - mówi Adam Ciesielski (SLD), radny Mokotowa. - Urzędnicy w tej sprawie składają sprzeczne oświadczenia, wręcz mataczą. W Sojuszu szykujemy wniosek o odwołanie burmistrza Okońskiego i zawiadomienie prokuratury, bo doszło do niegospodarności i złamania procedur.

- Wobec winnych w tej sprawie wyciągniemy konsekwencje - zapowiada Tomasz Andryszczyk. - Należy się spodziewać dymisji Okońskiego lub Albińskiego. Zmienimy radykalnie skład władz mokotowskiej PO - mówią warszawscy działacze partii Tuska.
Jan Fusiecki, Gazeta Stoleczna