2008/01/31

Pitera odpowiada ws. kontrowersyjnej torebki

- Nie używam podróbek - mówi Julia Pitera, pełnomocniczka rządu do spraw walki z korupcją, po sugestiach, że nosi torebkę do złudzenia przypominającą wartą 240 tysięcy złotych torbę marki Hermes - pisze serwis dziennik.pl.
Serwis podaje, że Pitera ostro się tłumaczy, że jej torebka jest oryginalna. Na swojej stronie internetowej pisze: "informuję, że nie używam przedmiotów będących podróbkami, a więc wyprodukowanych z naruszeniem prawa". I na dowód podaje markę torby, która wywołała takie zamieszanie.- Torba, o której mowa, została zaprojektowana przez firmę Francesco Rogani, której salon mieści się przy Via Condotti 47 w Rzymie i w tym fasonie produkowana jest od wielu lat - tłumaczy się Pitera.
Oryginalna torba kosztuje 50 tysięcy funtów (ok. 240 tys. zł). Tymczasem Pitera twierdzi, że swoją dostała od męża, który zapłacił za nią jedynie 300 euro.
Źródło: www.onet.pl

POsady w ratuszu dla znajomych

Ratusz Hanny Gronkiewicz-Waltz miał być transparentny i fachowy. Tymczasem fikcyjny konkurs na urzędnika odpowiedzialnego za promocję miasta wygrała dotychczasowa szefowa biura promocji. Oceniała ją... podwładna.
- Długo przygotowywałem się do testu i rozmowy. Jedna z pań, by wziąć udział w konkursie, przyjechała aż z Niemiec - opowiada "Gazecie" jeden z 18 kandydatów. Większość z nich miała doświadczenie w pracy w samorządzie i promocji.
Na początku stycznia chętnych wezwano do ratusza. Najpierw pisali test, w którym musieli wykazać się znajomością pracy urzędu i wiedzą z zakresu promocji. Potem były krótkie rozmowy kwalifikacyjne. - Test był śmiechu warty. Pytano np. o to, co to jest PR - żali się jeden z kandydatów.
Specjalistka od liczenia tłumów
Niespodziewanie w konkursie wystartowała Katarzyna Ratajczyk, zaufana prezydent Warszawy i pełniąca obowiązki szefowej miejskiego biura promocji. Na początku roku było o niej głośno, gdy oskarżyła władze Krakowa o "bezczelne zawyżanie liczby uczestników sylwestra" (media podały, że w stolicy Małopolski bawiło się 100 tys. osób, a na pl. Defilad - tylko 20 tys.). Popierała też pomysł kontrowersyjnej inscenizacji pacyfikacji podczas zbliżającej się 65. rocznicy powstania w warszawskim getcie. Przebrani za Niemców miłośnicy militariów mieli "zabić" na ulicy żydowskiego chłopca.
Wczoraj Katarzyna Ratajczyk udała się w zagraniczną delegację i była nieuchwytna.
Kandydatów oceniała komisja, w której zasiadł Jarosław Jóźwiak, jeden z najbliższych współpracowników Hanny Gronkiewicz-Waltz. A także Hanna Kalińska, wiceszefowa biura promocji. Kwalifikacje Katarzyny Ratajczyk oceniała więc jej podwładna.
- Myślałem, że pani Ratajczyk przyszła popatrzeć, jak przebiega konkurs. A tu widzę, że siada i pisze test. Szlag mnie trafił. Pytam potem komisję, czy tak można. A oni na to, że o tym nie decydują. Po co w ogóle nas tam ściągali? Nigdy nie widziałem tak bezczelnego ustawiania konkursu - denerwuje się jeden ze startujących.
Rozmowni zwykle współpracownicy prezydent miasta o konkursie w biurze promocji nie chcieli wczoraj niczego powiedzieć. Twierdzili, że to "wyjątkowo gorący" temat. Hanna Kalińska przyznaje, że w starcie Katarzyny Ratajczyk na "stanowisko ds. wizerunkowo-promocyjnych" trudno doszukać się logiki. Czy start szefowej biura promocji był więc uczciwy wobec innych uczestników? - zapytaliśmy wicedyrektor Kalińską. W odpowiedzi westchnęła, mówiąc, że na pomysł konkursu wpadli jej przełożeni i nic nie mogła zrobić.
Delikatnie mówiąc, niezręczność
Kto wygrał konkurs? Hanna Kalińska uchyliła nam rąbka tajemnicy, mówiąc, że "o ile wie, to Katarzyna Ratajczyk". Okazuje się jednak, że nie ma ona szans na stałą posadę dyrektora, bo brakuje jej wymaganego prawem stażu pracy w administracji. Dlatego dostanie inne stanowisko, ale wciąż będzie kierować miejską promocją.
Dwa tygodnie temu pisaliśmy o czterech innych konkursach, w których kryteria ustalono tak, by spełniali je tylko bliscy współpracownicy Hanny Gronkiewicz-Waltz. - Chciałem pracować na normalnym etacie, a nie być ciągle p.o. zastępcy kierownika - zwierzył się Tomasz Andryszczyk, rzecznik ratusza, który wygrał ustawiony konkurs na "stanowisko ds. zapewnienia wykonywania funkcji reprezentacyjnych prezydenta".
Na tych praktykach ratusza suchej nitki nie zostawiają fachowcy. - Delikatnie mówiąc, to pewna niezręczność, że podwładna przesłuchuje własną szefową. Ten konkurs nie spełnia warunków obiektywności i moim zdaniem można go podważyć - twierdzi mecenas Waldemar Gujski, specjalista od prawa pracy.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Dominika Olszewska, Jan Fusiecki

2008/01/28

Poseł Sycz dotuje żonę

Czy poseł PO Miron Sycz popadł w konflikt interesów? Sycz zasiada w radzie nadzorczej Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Olsztynie. Jak ustalił „Wprost", w czerwcu 2007 r. fundusz przyznał z funduszy publicznych 40 tys. zł dotacji stowarzyszeniu Środkowoeuropejskie Centrum Szkolenia Młodzieży. Problemem jest to, że siedziba centrum mieści się w… domu posła. Dodatkowo we władzach stowarzyszenia zasiada jego żona. – Nie ma w tym nic złego. Jako członek rady nadzorczej nie miałem żadnego wpływu na proces przyznawania tych pieniędzy. Decyzję podjął zarząd – mówi „Wprost" poseł Sycz. Czy jego obecność w radzie nadzorczej rzeczywiście nie miała znaczenia? Adam Krzyśków, poseł PSL i prezes zarządu funduszu, ma wątpliwości. – Centrum Szkolenia Młodzieży miało pewną przewagę nad innymi podmiotami, które biorą udział w takich konkursach. Pan Sycz jako członek rady nadzorczej znał szczegóły konkursu, których nie było na stronie internetowej WFOŚiGW – przyznaje Krzyśków. Podobne wątpliwości ma Marek Suski (PiS), wiceszef sejmowej Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich. – To jest co najmniej dwuznaczne etycznie. Nie wiem, czy to nie pachnie prokuratorem – uważa Suski.
Źródło: Wprost

Politycy PO jak Sawicka

Senator PO Eryk Smulewicz zachęca działaczy swej partii do uczestnictwa w szkoleniu dla kandydatów do rad nadzorczych spółek skarbu państwa. Kurs organizuje Centrum Wspierania Biznesu, którego prezesem jeszcze niedawno był sam senator. „Zakres kursu obejmuje minimum programowe, wymagane do zdania państwowego egzaminu dla kandydatów na członków rad nadzorczych" – czytamy w e-mailu, który kilka dni temu dostało kilkudziesięciu działaczy mazowieckiej PO. – Na początku kadencji Donald Tusk pokazał nam film CBA z Beatą Sawicką, która agenta poznała na takim kursie, i kategorycznie zakazał brania udziału w takich szkoleniach – mówi Julia Pitera, pełnomocnik premiera ds. walki z korupcją, i zapowiada, że zajmie się sprawą.
Źródło: Wprost
(MIK)

Rodzinny interes

Politycy PO zostali zasypani zaproszeniami na kurs dla kandydatów na członków Rad Nadzorczych spółek skarbu państwa. Oferta, choć nie jest tania: 2,2 tys. zł od łebka, brzmi kusząco. Zajęcia organizowane są bowiem przez Centrum Wspierania Biznesu, którym od 1999 roku do końca 2007 r. kierował Eryk Smulewicz, senator wybrany z list Platformy. Chociaż polityk oficjalnie nie stoi już na czele firmy, propozycje zostały wysłane z jego prywatnej skrzynki e-mailowej. Iwona Smulewicz, p.o. prezesa i jednocześnie żona senatora, nie widzi w tym nic niewłaściwego. Wyjaśnia, że zaproszenia trafiły hurtem do wszystkich osób, których adresy widniały w bazie danych męża. Przypomina też, że kursanci będą musieli jeszcze zdać egzamin przeprowadzany przez Ministerstwo Skarbu Państwa (dodajmy - którym kieruje polityk PO). Piszemy o całej sprawie, ponieważ pani Smulewicz dołączyła do ofert prośbę o rozpowszechnienie tej informacji.
Źródło: Newsweek

"Pani jest błaznem tego rządu". Kłótnia Frasyniuka z Piterą

Do gorącej dyskusji doszło wieczorem w TVN24 podczas dyskusji Władysława Frasyniuka byłego posła i szefa firmy transportowej oraz Julii Pitery, pełnomocnika rządu ds. walki z korupcją. Pitera mówiła do b. posła, że nie wie o czym mówi. Fasyniuk określił rozmówczynie jako "błazna tego rządu". Mówił też "Julka, nie jesteśmy w piaskownicy".
Dyskusja dotyczyła protestu celników, który zablokował odprawy na wschodniej granicy. Kierowcy TIR-ów stoją przez to w wielokilometrowych korkach. Frasyniuk zarzucał rządowi, że niewiele robił dla rozwiązania sytuacji na granicach. Pitera zapewniała natomiast, że powołany został specjalny rządowy zespół, który pracuje nad rozwiązaniem problemu.
Wtedy doszło do słownej przepychanki między gośćmi. - Minister Pitera jest klasycznym przykładem niekompetencji tego rządu. Za czasów komuny mówiło się "jak nie wiesz, co zrobić, powołaj kolejna komisję" - powiedział Frasyniuk. - Na granicy są kierowcy, którzy stoją ponad 100 godzin i być może byłoby lepiej, gdyby pani Julia Pitera i komitet, który się zbiera zrobił ciepłą kawę i herbatę, a być może zorganizował kuchnię polową dla tych kierowców. Może pani Pitera próbowałaby ściągnąć pana Grzegorza Schetynę z łóżka i zaproponować mu, żeby policja pomogła zapanować tam nad porządkiem, a być może pomogła kierowcom godnie przetrwać kolejne dni - mówił Frasyniuk.
- To co mówi pan Frasyniuk teraz jest cynicznym wykorzystywaniem sytuacji, żeby zrobić z siebie przywódcę, człowieka, który zabiega raptownie o interesy ludzi pracy. To się nie uda. To jest tak czytelne, że gdyby nie wiem co pan powtarzał nie będzie pan przywódcą tego co się dzieje - odpowiadała Pitera.
- Rząd nie jest od gotowania zupy i rozdzielania koców. Takie rzeczy były w latach 90. i różne zaszłości mamy do dziś dnia. Rząd jest od tego, żeby rozwiązywać realny problem - dodała.
Frasyniuk: - Odpowiedziałbym pani Piterze szczerze i brutalnie. Ja już byłem przywódcą, dzięki czemu pani jest ministrem, a Polska jest krajem w Europie. W przeciwieństwie do pani muszę utrzymać ludzi. Jeśli pani jest ministrem, powinna pani doprowadzić do sytuacji, gdy odwołuje się ludzi, którzy do tej sytuacji doprowadzili m.in. szefa Głównego Urzędu Ceł i wszystkich pozostałych, którzy dali zgodę na wolne dni celników.
Pitera: - Pan nie wie o co chodzi i to jest najgorsze. Gada pan z pozycji trybuna, a nie wie pan o tym, że celnikom nie wolno strajkować, więc biorą cztery dni urlopu. Niech się pan najpierw nauczy o co chodzi, a potem mówi.
Frasyniuk: - Niech pani mnie nie poucza, bo ktoś podpisał zgodę na bezpłatne urlopy.
Pitera: - Te urlopy są na żądanie. Nie można ich odmówić.
Frasyniuk: : Pani beztroska i i brak szacunku dla małych przedsiębiorstw jest widoczny (Pitera kilkakrotnie wzdycha w tym czasie "O, Boże drogi"). Ta niekompetencja i brak zdolności do podejmowania decyzji jest wstrząsający.
Pitera: - To nie są strajki, tylko urlopy na żądanie, wprowadzone za pana czasów. Sam pan za tym głosował, a teraz pan narzeka (w tle czasie słychać śmiech Frasyniuka). Prace Sejmu są dokumentowane i każdy kto chce może to sprawdzić.
Frasyniuk: - Sam nie wiem, jak się zachować i jakich słów użyć, bo mamy do czynienia z kobietą publiczną. To jest skandaliczne. Ten brak kompetencji. Nie wiem jaką pani Pitera pełni funkcję bo napisała raport, który ośmieszył Donalda Tuska. Nie wiem, czy jej stanowisko w ogóle jest potrzebne, ale być może jest błaznem tego rządu i dlatego mówi tak dowolne rzeczy nie biorąc odpowiedzialności za żadne wypowiedziane tutaj słowo. Jest pani ministrem tego rządu. Dlaczego nie spotyka się pani z transportowcami? Dlaczego pani nie bije na alarm, nie przecina pani sporów wewnątrz administracji. Dlaczego głównym sporem jest teraz to kto kiedy zadzwonił do prezydenta i czy nie zadzwonił. Państwo stoi. Gospodarka traci. Ludzie są traktowani jako niewolnicy.
Pitera: - Wie pan na czym polega taki problem - pan nie wie, że ludzie w państwie powinni robić rzeczy, które należą do ich kompetencji .Jeżeli mówi pan takie rzeczy jak teraz, że nieważne z kima ma się spotkać minister taki i siaki, ważne żeby się spotkał, to widać na czym polega pana rozumienie państwa. Gdyby pan wiedział jak działa państwo to by pan wiedział, że minister zdrowia nie spotyka się z hodowcami kur, a minister rolnictwa nie leci na spotkanie z budowniczymi dróg. Pan działa w wyższym stanie emocjonalnym. Warto zanim zacznie pan mówić takie rzeczy, nie siać ludziom zamętu w głowie, chwilę się zastanowić i mówić do rzeczy. Obrażaniem nie da się rządzić. Jeśli pan myśli, że pan mnie obrazi i ja będę odpowiadała w taki sam niewychowany sposób do pana, to się pan myli. Bo ja nie będę mówiła w taki sposób.
Frasyniuk: Nie ma takiej możliwości, żeby pani Julii Pitery obrazić, co widzimy od dłuższego czasu w telewizji. Ale może pani Pitera powie, czym się zajmuje w rządzie.
Pitera: Drogi panie. Czym się zajmuję w tym rządzie to pan niedługo zobaczy. A ja chciałabym się dowiedzieć czym pan się zajmował, jak pan był posłem. Dziś pan narzeka na przepisy, które pan tworzył, jak pan był w koalicji rządzącej. Więc lepiej niech pan milczy.
Frasyniuk: Ale Julka, nie jesteśmy w piaskownicy. Mówisz do mnie jak do małego Władzia, który ci zabrał zabawkę.
Pitera: O Jezu. To ja przepraszam, powstrzymam się.Frasyniuk: Słusznie.
Źródło: Gazeta Wyborcza

2008/01/27

Pitera zajmie się kursami reklamowanymi przez senatora PO

Senator PO Eryk Smulewicz zachęca działaczy swojej partii do uczestnictwa w szkoleniu dla kandydatów do rad nadzorczych spółek skarbu państwa – ustalił „Wprost”.

Kurs organizuje stowarzyszenie Centrum Wspierania Biznesu, którego prezesem jeszcze niedawno był sam senator (teraz zastąpiła go na tym stanowisku żona). „Zakres kursu obejmuje minimum programowe, wymagane do zdania państwowego egzaminu dla kandydatów na członków rad nadzorczych przed komisją Ministerstwa Skarbu Państwa" - czytamy w e-mailu, który kilka dni temu dostało kilkudziesięciu działaczy mazowieckiej PO.
– Na początku kadencji Donald Tusk ku przestrodze pokazał naszym parlamentarzystom film CBA z Beatą Sawicką, która agenta poznała na takim kursie. Kategorycznie zakazał brania udziału w podobnych szkoleniach, nie mówiąc już o ich organizowaniu – mówi „Wprost" Julia Pitera, pełnomocnik premiera ds. walki z korupcją, i zapowiada, że zajmie się sprawą.

O sprawie także w najbliższym wydaniu tygodnika „Wprost" w sprzedaży od poniedziałku, 28 stycznia.Autor: Michał Krzymowski

Źródło: Wprost

Pitera zajmie się kursami reklamowanymi przez senatora PO

Senator PO Eryk Smulewicz zachęca działaczy swojej partii do uczestnictwa w szkoleniu dla kandydatów do rad nadzorczych spółek skarbu państwa – ustalił „Wprost”.
Kurs organizuje stowarzyszenie Centrum Wspierania Biznesu, którego prezesem jeszcze niedawno był sam senator (teraz zastąpiła go na tym stanowisku żona). „Zakres kursu obejmuje minimum programowe, wymagane do zdania państwowego egzaminu dla kandydatów na członków rad nadzorczych przed komisją Ministerstwa Skarbu Państwa" - czytamy w e-mailu, który kilka dni temu dostało kilkudziesięciu działaczy mazowieckiej PO.
– Na początku kadencji Donald Tusk ku przestrodze pokazał naszym parlamentarzystom film CBA z Beatą Sawicką, która agenta poznała na takim kursie. Kategorycznie zakazał brania udziału w podobnych szkoleniach, nie mówiąc już o ich organizowaniu – mówi „Wprost" Julia Pitera, pełnomocnik premiera ds. walki z korupcją, i zapowiada, że zajmie się sprawą.
O sprawie także w najbliższym wydaniu tygodnika „Wprost" w sprzedaży od poniedziałku, 28 stycznia.
Autor:
Michał Krzymowski
Źródło: Wprost

Poseł PO przeprosił premiera Tuska

Konstanty Miodowicz, świętokrzyski poseł Platformy Obywatelskiej przeprosił premiera Donalda Tuska za swoją wypowiedź na temat nominacji Jacka Cichockiego na sekretarza stanu w Kancelarii Premiera odpowiedzialnego za służby specjalne. Nazwał on tę decyzję "eksperymentem na skalę światową".
Radia Kielce Miodowicz tłumaczył, że była to wypowiedz prywatna w formie żartu, która - wbrew jego woli - została upubliczniona przez dziennikarza Polskiej Agencji Prasowej.Konstanty Miodowicz podkreślił, że premier nie podziela jego opinii, ale dysponuje istotnymi przesłankami które złożyły się na tę decyzję. Dodał, że premier Donald Tusk zapoznał do z nimi i przyjął jego przeprosiny.
Poseł Miodowicz wyjaśniał, że Jacek Cichocki powinien zostać szefem Agencji Wywiadu, gdzie nabrałyby doświadczenia, a dopiero potem mógłby doradzać premierowi w sprawach służb specjalnych. Poseł zastrzegł, że jest to jego osobista opinia.

Kontrowersyjna decyzja ABW

Wkrótce po tym jak Krzysztof Bondaryk objął szefostwo ABW, odsunięto oficera prowadzącego duże śledztwo w sprawie interesów Zygmunta Solorza - ustalił "Newsweek". Przed nominacją do ABW, Bondaryk przez kilka lat pracował w firmach związanych z Solorzem.
Wymianę przez ABW śledczych w sprawie Solorza potwierdza prokurator Zbigniew Pustelnik z katowickiego Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej, który nadzoruje śledztwo. - W grudniu zostaliśmy poinformowani, że dotychczasowy prowadzący został przeniesiony. Ze strony ABW pojawiły się nowe osoby, które przejęły czynności dochodzeniowe - mówi "Newsweekowi" prokurator Pustelnik.
Ustaliliśmy, że prokuratury w całym kraju prowadzą kilka innych śledztw w sprawie interesów powiązanych z Solorzem. A część czynności operacyjnych wykonuje dla nich ABW. Czy przejście Bondaryka z biznesów Solorza do ABW może prowadzić do konfliktu interesu? - Pan Krzysztof Bondaryk pracował w wielu instytucjach. Zawsze przestrzegał przepisów oraz zasad obowiązujących w tych instytucjach, co świadczy o jego wysokich kwalifikacjach - zapewnia rzeczniczka ABW mjr Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska.
Wedle oficjalnego, szczątkowego życiorysu, przez ostatnie 6 lat Bondaryk pracował w "sektorze telekomunikacyjnym i bankowym". Ustaliliśmy jednak, że jego zawodowe zainteresowania są znacznie szersze - handel biżuterią, wyrobami hutniczymi, farmaceutyki.
Szef ABW był udziałowcem spółki "Medycyna i Farmacja", oskarżanej o to, że posłużyła do wyprowadzania majątku z państwowego Cefarmu. W jaki sposób? W 2000 roku wojewoda mazowiecki z ramienia AWS Antoni Pietkiewicz zgodził się na powstanie spółki "Medycyna i Farmacja", a jej jedynym udziałowcem został Cefarm. Prezesem, a potem udziałowcem "Medycyny i Farmacji" został Andrzej Radzio - równocześnie zarządca Cefarmu. Udziałowcami "Medycyny i Farmacji" zostały też inne osoby, nie tylko Krzysztof Bondaryk. Wśród współwłaścicieli firmy odnaleźliśmy m.in. kontrowersyjnego posła Roberta Luśnię (LPR), jednego z najbogatszych parlamentarzystów, który w oświadczeniu lustracyjnym zataił swoją współpracę z SB.
Objęcie przez osoby fizyczne mniejszościowych udziałów okazało się kluczowe dla losów firmy. Umowa spółki "Medycyna i Farmacja" stanowiła bowiem, że uchwały zgromadzenia wspólników są ważne, jeśli zapadają jednomyślnie w obecności wszystkich wspólników. W efekcie siła głosu właściciela dwóch udziałów, miała takie samo znaczenie co siła głosu Cefarmu posiadającego ponad 6 tysięcy udziałów. Przez to Cefarm stracił kontrolę nad firmą i jej majątkiem, co wytknęła Najwyższa Izba Kontroli w raporcie z 2002 r. Sprawa zakończyła się odkupieniem przez prywatną firmę wszystkich udziałów w Medycynie i Farmacji, także od Bondaryka.
Grzegorz Indulski, Andrzej Stankiewicz
Źródło: www.newsweek.pl
Nowy szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wyrasta na jednego z najpotężniejszych ludzi w kraju. Wielce tajemnicza biografia mu w tym nie przeszkadza, a może nawet bywa przydatna. W najnowszym wydaniu "Newsweeka" portret Krzysztofa Bondaryka - człowieka biznesu i specsłużb.

Bierna Hanna

Bierność Hanny Gronkiewicz-Waltz w sprawie podejrzeń o korupcję w przetargu na budowę oczyszczalni ścieków Czajka dyskwalifikuje ją jako polityka.
W artykule „Warszawskie szambo" z numeru 3 „Wprost” z 2008 r. ujawniliśmy szereg okoliczności, które mogą świadczyć o tym, że przetarg na budowę oczyszczalni ścieków Czajka w Warszawie, nie odbył się w sposób uczciwy. W tekście zauważyliśmy m.in., że jeżeli firma, która wygrała przetarg zbuduje oczyszczalnię, będzie to najdroższa oczyszczalnia ścieków świata, o 250 mln euro (czyli miliard złotych) droższa niż wyceny dokonane przez ekspertów zatrudnionych przez miasto.
Tymczasem mimo upływu prawie dwóch tygodni od publikacji artykułu władze miasta w żaden sposób się do niego nie odniosły. Ignorowanie krytyki prasowej w tak poważnej sprawie jak miliard złotych pieniędzy podatników, świadczy o tym, że Hanna Gronkiewicz-Waltz nie radzi sobie w roli prezydenta miasta. Nawet gdyby nie zgadzała się z krytyką, to jej obowiązkiem jest wytłumaczenie podatnikom dlaczego uważa, że zarzuty są nieuprawnione.
To przykre, że zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w przetargu na budowę oczyszczalni ścieków Czajka składa stowarzyszenie obywateli Warszawy, a nie Hanna Gronkiewicz-Waltz, do której obowiązków należy pilnowanie finansów stolicy. Jedyna nadzieja w tym, że warszawiacy wyciągną za tę sprawę konsekwencje wobec pani prezydent przy urnie wyborczej.
Autor:
Aleksander Piński
Źródło: Wprost

Szambo warszawskie

Hanna Gronkiewicz-Waltz buduje najdroższą na świecie oczyszczalnię ścieków.
Gdy 25 września 2007 r. warszawskie Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji ogłosiło wyniki przetargu na budowę oczyszczalni ścieków Czajka, okazało się, że wybrano ofertę Warbudu kosztującą 564 mln euro. To o 265 mln euro drożej niż w najtańszej ofercie, rzekomo nie do zaakceptowania z uwagi na błędy proceduralne. Zwycięska oferta przekraczała o 244 mln euro szacunkowy koszt budowy, który wynikał z analiz przeprowadzonych przez niezależnych ekspertów na zlecenie MPWiK. Jest to także projekt najdroższej oczyszczalni ścieków na świecie.
– Wybraliśmy najlepszego, a nie najtańszego oferenta – tłumaczyła prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Jak jest w rzeczywistości? „Wprost" przeprowadził dziennikarskie śledztwo, z którego wynika, że przetargowi towarzyszyły dziwne okoliczności. Rachunek za – w najlepszym wypadku – niefrasobliwość urzędników Warszawy i pracowników MPWiK zapłacą mieszkańcy stolicy w postaci wyższych rachunków za wodę. Przy koszcie budowy oczyszczalni ścieków wynoszącym ponad 200 mln euro zakładano, że w najbliższych czterech latach woda zdrożeje trzykrotnie – do 16 zł za m³. Przy wzroście kosztów budowy do 600 mln euro, rachunki za wodę warszawiaków mogą wzrosnąć pięć, sześć razy.
Szybki przetarg
Oczyszczalnia ścieków wielkości Czajki to gratka dla największych na świecie firm budowlanych. Obiekty porównywalnej wielkości buduje się rzadko. Dlaczego zatem w przetargu na budowę warszawskiej oczyszczalni nie wzięła udziału większość największych budowlanych koncernów świata? Jak ustalił „Wprost", stało się tak na skutek działań MPWiK, które zniechęcały światowych potentatów do startu.
Pierwszy przetarg na budowę ogłoszono we wrześniu 2006 r. Rzecznik MPWiK stwierdził wówczas, że nie ma pojęcia, dlaczego nikt się nie zgłosił. Tymczasem firmy zainteresowane przetargiem wysyłały do MPWiK listy, w których zwracały uwagę, że termin na składanie ofert jest zbyt krótki. Na przykład niemiecki Hochtief szacował, że przygotowanie takiej oferty musi zająć sześć miesięcy, i właśnie z tego powodu nie wziął udziału w przetargu. – Jeżeli termin składania ofert zostałby wydłużony, to w przetargu mogłoby wziąć udział nawet dziesięć firm – mówi „Wprost" Włodzimierz Glamkowski, prezes Biprowod Warszawa. Firma ta, w konsorcjum z Hochtiefem, miała brać udział w przetargu.
Już w grudniu 2006 r. urzędnicy MPWiK ogłosili kolejny przetarg na budowę Czajki i skrócili termin składania ofert do niecałych 10 tygodni, co znów zniechęciło większość potencjalnych oferentów. Zgłosiły się tylko dwa konsorcja, które zażądały ponaddwukrotnie wyższej stawki, niż wynikało z szacunków MPWiK. Były to Budimex Dromex (firma należy do hiszpańskiego Ferrovialu) razem z m.in. Hydrobudową i PBG, które zażyczyły sobie 766 mln euro, oraz konsorcjum na czele z Warbudem (własność francuskiego koncernu Vinci), który złożył ofertę na 853 mln euro. Przetarg unieważniono ze względu na zbyt wysokie ceny.
Rozmowy niedokończone
Dlaczego dwie niezależne od siebie i formalnie konkurujące z sobą firmy złożyły oferty, które są zbliżone do siebie i ponaddwukrotnie droższe od szacunków niezależnych ekspertów? Według naszych informatorów, szefostwo Warbudu spotkało się z władzami Budimeksu w celu ustalenia wspólnej taktyki w przetargu na budowę Czajki. W rozmowie z „Wprost" Jerzy Werle, dyrektor generalny Warbudu, potwierdził, że do spotkania doszło, ale, jego zdaniem, firmy nie zawarły porozumienia. Co ciekawe, informacje o rozmowach na temat Czajki z Warbudem zdecydowanie zdementowali przedstawiciele Budimeksu.W trzecim przetargu na budowę Czajki (termin składania ofert wynosił prawie 13 tygodni) Budimex złożył ofertę niespełniającą głównego warunku przetargu, którym było zbudowanie oczyszczalni do 2010 r. Firma stwierdziła, że może zbudować ją do 2013 r. Dlaczego Budimex wydał kilkaset tysięcy złotych (tyle szacunkowo kosztuje przygotowanie oferty w takim przetargu) na złożenie oferty, która nie miała nawet szans na to, żeby zostać rozpatrzona? Na złożeniu nieważnej oferty przez Budimex skorzystał na pewno Warbud. Jego oferta, która dotychczas uchodziła za absurdalnie drogą, o 80 proc. droższą od wyceny dokonanej na zlecenie MPWiK, nagle stała się tą tańszą z dwóch propozycji złożonych przez dwie największe firmy stające do przetargu. Dzięki temu szefowie MPWiK i władze Warszawy mogą tłumaczyć, że eksperci się pomylili.
Tani, czyli zły
Konkurencji Budimeksu z Warbudem przeszkodziło w trzecim przetargu konsorcjum Sistem Yapi ze Stambułu, EMIT z Mediolanu i Bateg z Berlina. Firmy podały cenę prawie dwukrotnie niższą (299 mln euro) niż pozostałe dwie spółki (Budimex – 609 mln euro, a Warbud – 564 mln euro), niższą nawet od szacunków ekspertów (320 mln euro). To uwiarygodniło wersję, że to eksperci mają rację, a Warbud z Budimeksem po prostu próbują naciągnąć podatników na prawie miliard złotych dodatkowych kosztów. – Przy cenie, którą podaliśmy, zarobilibyśmy na budowie Czajki 15 proc. wartości inwestycji. Moglibyśmy jeszcze obniżyć marżę, gdyby była większa konkurencja. Na przykład na tego typu projektach w Bułgarii i Rumunii zarabiamy tylko 6-7 proc. – mówi „Wprost" Giuseppe Rodelli, dyrektor generalny Sistem Yapi. Rodelli potwierdza, że tempo składania oferty narzucone przez MPWiK było obłędne, ale jego firma podjęła ryzyko i stworzyła ofertę w wymaganym terminie.
Wydawałoby się, że MPWiK będzie zachwycone, że zgłosiła się firma oferująca niską cenę. Tymczasem oferta konsorcjum Yapi została przez MPWiK zdyskwalifikowana ze względu na błędy. Nie wnikając w to, czy było to słuszne, czy nie, warto zauważyć, że firma zadeklarowała, iż jest skłonna poprawić wszystko to, do czego MPWiK ma zastrzeżenia, nie zmieniając ceny. Oferta Sistem Yapi pozostała bez odpowiedzi. Najbardziej zastanawiające jest to, że polscy politycy i urzędnicy, których zadaniem jest nadzorowanie przetargu nie reagują na sygnały mogące świadczyć o nieprawidłowościach. Alarm próbował podnosić poseł PiS Paweł Poncyliusz, ale jego starania prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz skwitowała słowami, że „lobuje na rzecz firmy, która przegrała w przetargu".Lekceważący stosunek Hanny Gronkiewicz-Waltz do osób sygnalizujących możliwość nieprawidłowości jest o tyle dziwny, że przy podobnych inwestycjach w innych krajach UE dochodziło już do wypadków korupcji. Na przykład 18 lipca 2001 r. włoski sąd skazał Alaina Maetza, menedżera w firmie Veolia (firmy, której spółka-córka Veolia Water Systems w konsorcjum z Warbudem wygrała przetarg na budowę Czajki) na rok i osiem miesięcy więzienia za przekupstwo szefa rady miejskiej Mediolanu, który miał w zamian za łapówkę wybrać jego firmę w przetargu na budowę oczyszczalni ścieków w Mediolanie. Mimo że przetarg był ustawiany, żadna z firm nie odważyła się zaproponować ceny powyżej szacunków zatrudnionego przez miasto eksperta, tak jak to się zdarzyło w Polsce.
Źródło: Wprost
Autorzy: Aleksander Piński, Jan Piński

2008/01/26

"To wotum nieufności wobec Julii Pitery"

Adam Bielan z PiS uważa, że pozostawienie szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego na stanowisku jest wotum nieufności dla Julii Pitery. Polityk Prawa i Sprawiedliwości powiedział w "Śniadaniu w Trójce", że w przygotowanym przez Julię Piterę raporcie na temat działalności Centralnego Biura Antykorupcyjnego nie znalazły się podstawy do odwołania jego szefa, Mariusza Kamińskiego.Adam Bielan uznał za kompromitujący fakt, że premier nie chce ujawnić raportu.
Dodał, że Donald Tusk prawdopodobnie chce ochronić panią minister przed ośmieszeniem. Polityk PiS powiedział, że Platforma Obywatelska chciałaby odwołać Kamińskiego, ale nie pozwala na to prawo.Robert Draba z Kancelarii Prezydenta powiedział, że CBA stało się celem politycznej nagonki, która zakończyła się fiaskiem. Dodał, że także sejmowa komisja do spraw nacisków na służby specjalne nie znajdzie faktów obciążających Mariusza Kamińskiego. Robert Draba powiedział, że bardzo dobrze pełni on funkcję szefa instytucji antykorupcyjnej.
Z Adamem Bielanem nie zgodził się Ryszard Kalisz z Lewicy i Demokratów. Powiedział on, że Kamiński był stronniczy politycznie, a w czasie akcji CBA w Ministerstwie Rolnictwa złamano prawo. Biuro mogło bowiem ogranizować prowokację dopiero, gdy już doszło do przestępstwa, a nie do niego podżegać. Ryszard Kalisz powiedział, że premier powinien odwołać Mariusza Kamińskiego, ale brakuje mu odwagi.

2008/01/23

Ultimatum dla Muzeum Sztuki Nowoczesnej

Ostry kryzys w negocjacjach ratusza ze szwajcarskim projektantem Muzeum Sztuki Nowoczesnej. - Jest za drogi, chce ponad 30 mln zł! - mówi prezydent stolicy. Kiedy usłyszał to architekt, natychmiast zdecydował: - W środę przylatuję do Warszawy.
W lutym upłynie rok, od kiedy Christian Kerez wygrał konkurs na projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej na pl. Defilad. Zaproponował kontrowersyjny projekt budynku porównywany przez krytyków do blaszanej hali supermarketowej. Mimo trwających od miesięcy negocjacji ratuszowi wciąż nie udało się doprowadzić do podpisania umowy z projektantem. Sprawa rozbija się o pieniądze.
- Christian Kerez chce ponad 30 mln zł. A my nie zapłacimy projektantowi więcej niż 27 mln zł, czyli 10 proc. zakładanego kosztu budowy muzeum - mówi wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz. - To i tak ogromna kwota. Projekt Muzeum Historii Żydów Polskich kosztował 5,6 mln zł, choć jego budowa pochłonie ponad 100 mln zł. A projekt nowego stadionu Legii za 360 mln zł - tylko 12 mln.
- Uważam, że Christian Kerez jest drogi - mówi wprost "Gazecie" Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent stolicy. Nie widzi możliwości dalszego negocjowania ceny. - 27 mln to ostateczna suma. Rozumiem, że dla pana Kereza projekt jest wyjątkowy, ale tak można powiedzieć o każdym autorskim dziele. Jako prezydent pilnuję publicznych pieniędzy. Uważam, że trzeba zachować proporcje.
Pieniądze nie tylko za projekt
I taki komunikat władze miasta postanowiły wczoraj przekazać architektowi. Ten dowiedział się o tym od "Gazety". Był oburzony, że miasto podało ostateczną wysokość wynagrodzenia.
- Dopóki kontrakt nie zostanie podpisany, kwoty powinny być poufne - uważa Szwajcar. Zapewnia, że w czasie negocjacji wielokrotnie godził się na kompromis (rozmowy o wynagrodzeniu zaczynał od ok. 40 mln zł) i dostosowywał się do wymogów stawianych przez władze miasta. Podkreśla, że rozmowy dotyczą nie tylko jego osobistego honorarium, ale też pieniędzy, które będą przeznaczone na opłacenie kilkuletniej pracy całego zespołu ludzi. Wymienia tu swoje biuro i polskie pracownie, które będą z nim współpracować (APA Kuryłowicz & Associates). - Naszą propozycję finansową zredukowałem do minimum. Obecnie jest to poniżej 10 proc. kosztów zbudowania gmachu. Ale wciąż można obniżyć koszty budowy. Mogę zaproponować miastu wiele sposobów, jak to zrobić. Moje stanowisko jest elastyczne. Nie widzę powodu, by negocjacje rozbijały się o wynagrodzenie dla architekta - mówi Kerez.
I zapewnia, że chce np. zatrudnić doskonałych specjalistów od oświetlenia z Wielkiej Brytanii, którzy nie są tani. Wylicza, że nad projektem musi pracować kilkunastu architektów, a ze specjalistami różnych branż - kilkadziesiąt. Uważa, że nie można Muzeum Sztuki Nowoczesnej porównywać z dużo mniejszym Muzeum Historii Żydów Polskich, ani ze stadionem, w którym jest niemal tylko struktura z betonu, plastikowe krzesła i proste oświetlenie. Architekt zamierza przedstawić swoje racje na spotkaniu z dziennikarzami. Nie kryje, że miasto oprócz budynku chce też od niego dostać koncepcję m.in. placu przed muzeum oraz zieleni.
Pani prezydent doesn't know
Hanna Gronkiewicz-Waltz unika odpowiedzi na pytanie, co będzie, jeżeli ratusz nie porozumie się ze zwycięzcą międzynarodowego konkursu na Muzeum Sztuki Nowoczesnej. - Na razie jesteśmy w trakcie negocjacji. W takich sytuacjach Anglicy nauczyli mnie odpowiadać: "I don't know" - mówi wymijająco.
Dementuje plotki o tym, że ratusz najchętniej zrezygnowałby z budowy muzeum na pl. Defilad, a spór o wynagrodzenie z projektantem wykorzystał jako pretekst do operacji przeniesienia muzeum w inne miejsce. - Nie planuję zmiany lokalizacji muzeum - ucina Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Dariusz Bartoszewicz, Dorota Jarecka, Michał Wojtczuk, Iwona Szpala

2008/01/22

Przetarg na oczyszczalnię do prokuratora

W przetargu na rozbudowę Czajki mogło dojść do zmowy firm – alarmują mieszkańcy Białołęki.
„Prawdopodobna jest zmowa konsorcjów, których liderami są Budimex-Dromex i Warbud, przy świadomości, a może i współudziale zarządu miasta i MPWiK” – napisała we wniosku do prokuratury grupa mieszkańców Białołęki.
– Niech prokuratura sprawdzi niejasne okoliczności przetargu. MPWiK wybrało ofertę Warbudu za 564 mln euro, o 265 mln euro droższą od najniższej, złożonej przez Sistem Yapi. Po doniesieniach „Wprost” mamy prawo podejrzewać, że coś było nie tak – mówi jeden z autorów wniosku Tomasz Zamorski.
Tygodnik sugerował, że Budimex, by uwiarygodnić ofertę Warbudu, złożył swoją – z góry do odrzucenia (najwyższa cena – 609 mln euro i zbyt długi termin realizacji). Przedstawiciele obu firm spotkali się przed złożeniem oferty.
– To normalne w biznesie. Nikt mi nie powie, że firmy przygotowując się do tak wielkich projektów, nie rozmawiają ze sobą – mówi dyrektor Grzegorz Maj z Warbudu. – Myśleliśmy o wspólnej ofercie z Budimeksem. Nie ma mowy o zmowie. Nad ofertą pracowaliśmy prawie rok, a jej cena odzwierciedla ryzyko inwestycji.
– Nie było spotkania bilateralnego Warbudu z Budimeksem, tylko wszystkich firm zainteresowanych Czajką – mówi rzecznik Budimeksu Krzysztof Kozioł. Zaś oferta jego firmy miała być... „demonstracją”. – Chcieliśmy dać sygnał na rynku, że tylko w tym terminie i za taką cenę budowa Czajki jest realna.
Tymczasem turecko-włoskie konsorcjum Sistem Yapi (odrzucone za błędy formalne) wyliczyło tę samą inwestycję na 299 mln euro. – To i tak wysoka wycena. Zakłada zysk ok. 15 proc. Na bardziej konkurencyjnych rynkach niż Polska schodzimy poniżej 10 proc. – mówi „Rz” Giuseppe Rodelli z Sistem Yapi. – Nigdzie obecnie na świecie nie powstała oczyszczalnia ścieków, której koszt sięgnąłby połowy ceny Warbudu! – przekonuje. Budowane w Mediolanie, Budapeszcie i Brukseli są tańsze.
Rodelli zapowiada, że o przebiegu przetargu na Czajkę zawiadomi OLAF (antykorupcyjny urząd UE). A mieszkańcy Białołęki chcą, by prokuratura wydała zakaz podpisania umowy z Warbudem do czasu zakończenia postępowania. Zarzucają prezydent Hannie Gronkiewicz-Waltz brak dbałości o publiczne pieniądze.
– Chodzi tylko o wkładanie kija w szprychy inwestycji ważnej dla miasta – ocenia rzecznik ratusza Tomasz Andryszczyk.
Rzecznik MPWiK Joanna Korzeniewska deklaruje: – Jesteśmy gotowi ściśle współpracować z prokuraturą. Wynik przetargu zgłosiliśmy do Centralnego Biura Antykorupcyjnego i Urzędu Zamówień Publicznych. Dotąd żadnych wątpliwości nie miały.
Źródło : Rzeczpospolita
Autor: Izabela Kraj

2008/01/20

Gowin: powodem dymisji wiceministrów w większości przypadków względy lustracyjne

Powodem dymisji wiceministrów w większości przypadków są względy lustracyjne - powiedział w Radiu ZET wiceszef klubu Platformy Obywatelskiej Jarosław Gowin (PO). Nie wymienił, których z odwołanych ostatnio wiceministrów ma na myśli.
Gowin powiedział, że każdy z tych przypadków jest inny, ale w większości - o ile wie - powodem dymisji są względy lustracyjne. "To jest oczywiste" - dodał.
W sprawie lustracji stanowisko Platformy jest jednoznaczne - "jeżeli w stosunku do któregokolwiek z ministrów, wiceministrów istnieją przesłanki wskazujące na to, że ci ludzie mogli mieć jakiś epizod współpracy, oczekujemy od nich oddania się do dyspozycji premiera, oczekujemy rezygnacji z funkcji do czasu wyjaśnienia zarzutów" - powiedział.
Pytany po programie powiedział, że nie wie, a jedynie domyśla się tych powodów głównie na podstawie przekazów medialnych. W jego ocenie, jeśli są przesłanki, przecieki prasowe, mogące wskazywać na to, że nie wszystko jest do końca jasne to premier podejmując decyzje o dymisjach miał zupełnie jasną sprawę - oczekujemy pełnej transparentności od ministrów, czy wiceministrów - mówił.
Zaznaczył, że powody lustracyjne nie dotyczą b. sekretarza stanu w kancelarii premiera Pawła Grasia. "Pan minister sam złożył dymisję. Tutaj mogę potraktować z dobrą wolą tylko to, co mówi sam minister Graś - powody są osobiste" - powiedział.
Gowin podał, że we wtorek premier ogłosi, kto przejmie obowiązki Grasia. "Sprawa ciągłości w służbach i sprawnego funkcjonowania służb jest przedmiotem bezustannej troski" - dodał.
Źródło : PAP

2008/01/18

Młodzieżówka Platformy zintegruje nas z Europą

Nowym wiceministrem została działaczka młodzieżówki PO. Ma się zająć sprawami polskiej prezydencji w Unii, o której przygotowanie urząd ściera się z MSZ.
Tracą funkcje ostatni ministrowie, którzy zasiadali w rządzie PiS. Nowy szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej Mikołaj Dowgielewicz zdymisjonował w środę swoich podsekretarzy stanu: Krzysztofa Szczerskiego i Tadeusza Kozka.
Szczerski to pracownik Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ. Do UKIE trafił we wrześniu 2007 r. ze stanowiska wiceministra w MSZ, na którym został zatrudniony jako ekspert. W urzędzie zajmował się przygotowaniem założeń do programu polskiej prezydencji w UE.
Drugi z odwołanych wiceministrów Tadeusz Kozek w UKIE pracuje od dziesięciu lat. Stanowisko podsekretarza stanu objął za rządów Leszka Millera, zajmował je od pięciu lat. Mimo dymisji ma zostać w urzędzie jako jeden z pracowników.
Na ich miejsce są już nowi wiceministrowie, m.in. Sidonia Jędrzejewska. To, podobnie jak szef UKIE, działaczka Stowarzyszenia Młodzi Demokraci, młodzieżówki PO. Jędrzejewska z wykształcenia jest socjologiem. W 2004 r. kandydowała do Parlamentu Europejskiego z list PO, mandatu jednak nie zdobyła. Od stycznia 2006 r. pracowała jako doradca ds. budżetu Unii Europejskiej dla Frakcji Europejskiej Partii Obywatelskiej – Europejskich Demokratów w Parlamencie Europejskim.
Drugi z nowo powołanych wiceministrów – Piotr Serafin, dotychczas w UKIE był dyrektorem Departamentu Analiz Społeczno-Ekonomicznych. Jest uznawany, tak jak Dowgielewicz, za jednego ze współpracowników polskiej komisarz Danuty Hübner. Z szefem UKIE nie udało nam się wczoraj skontaktować.
Najważniejsze dziś w UKIE sprawy przygotowania polskiej prezydencji w UE ma przejąć właśnie Sidonia Jędrzejewska. Zdaniem naszych rozmówców z UKIE między urzędem a MSZ trwa spór dotyczący prezydencji. Taką informację podała też wczoraj TVN 24. Przyznanie jednej z tych instytucji pierwszeństwa w przygotowaniach oznacza ugruntowanie jej wpływu na politykę zagraniczną, a dla szefa – dodatkowo prestiż.
Na sprawy w UKIE coraz większy wpływ ma Kancelaria Premiera i otoczenie Sławomira Nowaka, szefa gabinetu politycznego Donalda Tuska – twierdzą urzędnicy. Nowak również jest działaczem Stowarzyszenia Młodych Demokratów.
Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski ma plan przejęcia UKIE. – Istnieje potrzeba integracji, my mamy aparat dyplomatyczny, a UKIE urzędniczy – mówił, pytany ostatnio przez posłów w Sejmie. Wzmocniłoby to rolę Sikorskiego w kreowaniu polityki zagranicznej.
Nic więc dziwnego, że pilną potrzebę podkreślenia swojej roli widzi szef UKIE, któremu grozi zmarginalizowanie, jeśli jego urząd zostanie wchłonięty przez MSZ. Takie rozwiązanie popiera PiS. – Te urzędy lubią konkurować niezależnie od tego, kto ma władzę – ocenia poseł Zbigniew Girzyński. – Nie należy dublować struktur, UKIE więc powinien być podporządkowany MSZ i wtedy nie będzie problemu, kto ma przygotowywać prezydencję.
Takie przygotowania trwają ok. trzech lat. – To świetna trampolina do kampanii wyborczej – mówi nasz rozmówca z UKIE. Podczas prezydencji w 2011 r. przypadają kolejne wybory do polskiego parlamentu. A rok wcześniej prezydenckie.
Źródło : Rzeczpospolita
Autor: Dorota Kołakowska

Komentarz (ustawianie konkursów)

Mieliśmy nadzieję, że Hanna Gronkiewicz-Waltz, wiceszefowa liberalnej i nowoczesnej partii, w ogólnodostępnych i transparentnych konkursach skompletuje fachowy zespół urzędników, który wykorzysta szanse, jakie daje miastu członkostwo w UE i perspektywa Euro 2012.
Ale konkursów w ratuszu jest jak na lekarstwo. Kluczowymi biurami i strategicznymi spółkami miejskimi dowodzą wciąż ludzie poprzedniej ekipy lub osoby mianowane dzięki partyjnym rekomendacjom, czyli poza jakąkolwiek otwartą konkurencją.
Za to prezydent postawiła na przejrzystość konkursów tam, gdzie jest zupełnie zbędna - w swoim gabinecie. W takim miejscu każdy polityk ma prawo dobierać ludzi zaufanych i nikt nie powinien robić mu z tego powodu zarzutu. Najbliżsi współpracownicy muszą być znani i sprawdzeni.
Prezydent Warszawy złamała więc zasady logiki oraz przyzwoitości, bo ustawianie konkursów pod wcześniej wybrane osoby tworzy nieuczciwy i koteryjny wizerunek rządzonego przez nią ratusza.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki

2008/01/17

Pełzająca prywatyzacja miejskich spółek

Miały być reformy, miliony złotych z prywatyzacji, debiuty miejskich spółek. Skończyło się na szumnych zapowiedziach idącej po władzę Hanny Gronkiewicz-Waltz (PO).
Stolica jest wciąż większościowym udziałowcem w przeszło 30 spółkach. Są wśród nich giganty, jak SPEC czy miejskie wodociągi, oraz małe i średnie firmy, jak MPT i Miejskie Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych (MPUK).
- To archaizm, wstydliwy spadek po PRL. Właściciel publiczny nigdy nie będzie dobrym zarządcą. Gdy rządy w Warszawie obejmowała liberalna partia, miałem nadzieję, że miejskie firmy wreszcie doczekają się przekształceń - mówi Andrzej Sadowski, ekspert z centrum im. Adama Smitha.
W ogonie polskich miast
Spodziewane reformy miały polegać na prywatyzacji spółek, które mogą konkurować na rynku i nie są monopolistami, takich jak MPT, MPO czy MPUK, oraz częściowej lub całkowitej prywatyzacji molochów.
Majątek spółek jest gigantyczny. Ich bilansowa wartość aktywów przekracza 6 mld zł. A faktyczna wartość jest wyższa, choć przez ratusz nieoszacowana. Sprzedaż udziałów miejskich spółek przyniosłaby budżetowi Warszawy ogromny zastrzyk pieniędzy. I zdjęła z władz miasta obowiązek dotowanie wielu komunalnych inwestycji.
Wiele dużych polskich miast, jak np. Poznań, prywatyzacje ma już dawno za sobą. Wzorcowy przykład sukcesu przekształceń komunalnych firm to Ostrów Wielkopolski. W drugiej połowie lat 90. utworzono tam holding miejskich spółek, którego akcje można nabyć na rynku publicznym.
- W spółkę przekształciliśmy nawet zarządy lokali komunalnych. Dało to świetne efekty: holding z roku na rok przynosi coraz większe zyski - mówi były prezydent Ostrowa Wielkopolskiego Mirosław Kruszyński.
A w Warszawie ratusz przejrzał spółki, ale nawet wstępne decyzje dotyczące ich przekształceń nie zapadły. Mówi się o połączeniu sześciu osobnych Towarzystw Budownictwa Społecznego, co zmniejszy koszty administracji i sprzedaje mniejszościowe udziały w spółkach takich jak Złote Tarasy, gdzie miasto wzniosło aportem grunt pod budowę centrum handlowego i dostanie teraz jego równowartość.
To drobiazgi, które nie rozwiążą problemu majątku komunalnego Warszawy. Odpowiedzialny za tę dziedzinę wiceprezydent Warszawy Jarosław Kochaniak mówi, że spółki takie jak SPEC, MPO czy MPT warto prywatyzować, być może poprzez giełdę, ale przedtem trzeba polepszyć ich kondycję. A ta jest zła, bo ani rządzący miastem przez cztery lata PiS, ani poprzednie ekipy nie miały na tym polu sukcesów.
Nie zdążą przed 2010 r.
Gdy pytamy o daty ewentualnych przekształceń, wiceprezydent zastrzega, że przekształcenia spółek to "proces długotrwały". A pierwsze poważne prywatyzację mogą mieć miejsce najwcześniej za dwa, - trzy lata. Kłopot polega na tym, że w 2010 r. kończy się kadencja samorządu. I jeśli prace nad prywatyzacja będą szły w takim tempie obecna ekipa nic nie zdąży zrobić.
Władze spółek są jeszcze bardziej sceptyczne. - Aby wejść na giełdę, musielibyśmy znacznie zwiększyć zyski, a na razie nie możemy i nie chcemy drastycznie podnieść cen za dostawę ciepła - mówi Jacek Pużuk, wiceszef SPEC. O sprzedaży niedochodowego MPT nie mówi też jego wiceszef Arnold Citko. - Mamy program reform naszej firmy, za trzy lata będziemy wiedzieć jaką drogą pójść - mówi.
- To śmieszne argumenty. Decyzję o prywatyzacji firmy można podjąć w jeden dzień. Przekształcana spółka nie musi być w dobrej kondycji, np. MPT ze względu na posiadaną na rynku markę może znaleźć inwestora strategicznego - mówi Andrzej Sadowski. Jego zdaniem faktyczna przeszkoda jest inna. - W kampanii politycy obiecują prywatyzację, ale potem jej nie chcą, bo straciliby prawo do obsadzania ich władz swoimi ludźmi - mówi ekspert Centrum im. Adama Smitha.
Faktycznie, w zarządach i radach nadzorczych warszawskich spółek miejskich roi się od lokalnych działaczy rządzącej koalicji PO-LiD. Są też jeszcze dwie przeszkody, których ratusz dotąd nawet nie próbował pokonać - związki zawodowe, które przekształcenia mogą skutecznie zablokować, oraz radni, którzy muszą ostatecznie zgodzić się na każdą prywatyzacyjną transakcję.
- Gdyby w budżecie miasta brakowało pieniędzy, zależałoby nam na szybkiej prywatyzacji, aby pokryć deficyt. Ale koniunktura jest dobra, wpływy do kasy miasta duże - mówi Wojciech Rzewuski, radny PO.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki

Ustawione konkursy na stanowiska w Ratuszu

Hanna Gronkiewicz-Waltz (PO) obiecywała, że skończy z praktykowanym przez PiS kolesiostwem i obsadę kluczowych stanowisk w ratuszu poprzedzi konkursami. Właśnie rozstrzygnięto cztery, ale kryteria rozpisano tak, by spełniali je tylko urzędnicy już sprawdzeni i zaufani.
Lech Kaczyński jako prezydent Warszawy nie krył, że podstawowym kryterium doboru współpracowników jest zaufanie. Mówił, że najlepiej wykształceni mogą należeć do wrogiego układu. Dlatego nie organizował konkursów. A jego urzędnicy doprowadzili miasto do inwestycyjnej zapaści.
Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz zapowiedziała kres tej polityki. Miała pozyskiwać fachowców wyłonionych w ogólnodostępnych konkursach. Rządzi już rok, a na stanowiskach szefów biur ratusza aż roi się od tymczasowych dyrektorów i ich zastępców mianowanych poza konkursem.
Prawo głupie i kanoniczne
Te zaległości miały nadrobić ogłoszone ostatnio cztery konkursy na prestiżowe stanowiska w gabinecie prezydenta. W każdym z nich kryteria były inne. Np. na stanowisko koordynatora kontaktów prezydenta z kombatantami wymagano skończonych studiów z zarządzania. Konkurs wygrała Renata Wiśniewska, jedna z najbliższych współpracownic Gronkiewicz-Waltz z czasów pracy w NBP (była tam rzeczniczką prasową) i dotychczasowa szefowa gabinetu prezydenta.
Dlaczego w ratuszu za kontakty z kombatantami ma odpowiadać absolwent zarządzania, a nie np. historyk czy polonista? - Może pani Wiśniewska nie ma doświadczenia w kontaktach z kombatantami, ale za to ogromne doświadczenie medialne - zachwala ją Jarosław Jóźwiak, do niedawna p.o. zastępcy dyrektora gabinetu Gronkiewicz-Waltz.
Sam też wystartował w konkursie. Nie mógł być etatowym dyrektorem, bo nie miał dwuletniego stażu kierowniczego w administracji samorządowej. Dlatego dla Jóźwiaka wymyślono nowe stanowisko i wygrał konkurs na... specjalistę ds. koordynowania kontaktów prezydenta z radą miasta. Tym razem jednym z głównych wymagań były studia prawnicze. A Jóźwiak skończył prawo kanoniczne.
Dlaczego ratusz ogłasza konkursy pod konkretne osoby? - pytamy. - Chcecie, żeby pani prezydent nie miała wokół siebie zaufanych i sprawdzonych osób? - odpowiada dyrektor Jóźwiak.
Dlaczego więc władze miasta nie zrezygnują z konkursów? - Niestety, jest głupie prawo i musimy organizować konkursy na wszystkie stanowiska w ratuszu.
Wszystko ma być transparentne
Jak ustaliliśmy, podobną praktykę ratusz zastosował w poszukiwaniach specjalisty ds. transportu w gabinecie prezydenta. W konkursie wymagano od kandydatów minimum dziewięciomiesięcznego doświadczenia pracy w administracji. Tak się składa, że dokładnie taki staż ma Leszek Ruta mianowany przez Hannę Gronkiewicz-Waltz na szefa ZTM. Ruta oczywiście wystartował w konkursie. Jego zwycięstwo wydaje się przesądzone.
Przyjrzeliśmy się też kryteriom w konkursie na stanowisko "ds. zapewnienia wykonywaniu funkcji reprezentacyjnych prezydenta". Wymagania były ostre i niezwykle rozbudowane. Kandydat musiał być absolwentem nauk politycznych, znać angielski i francuski oraz orientować się w regulacjach prawnych dotyczących ustroju Warszawy. Dlaczego nie wymagano np. znajomości dwóch języków obcych, za to wskazano francuski? Okazuje się, że wszystkie kryteria konkursu dokładnie spełnia Tomasz Andryszczyk, p.o. zastępcy szefa biura promocji, pełniący też funkcję rzecznika ratusza. Przez pewien czas studiował we Francji, a jako urzędnik musiał poznać problemy ustroju Warszawy. Teraz jest murowanym faworytem. - Bo chcę pracować na normalnym etacie, a nie być ciągle p.o. zastępcy kierownika - mówi.
- Ale po co organizować konkurs z kryteriami żywcem przepisanymi z życiorysów zaufanych osób prezydenta? - pytamy.- No nie wiem - zastanawia się Andryszczyk. - Ale wszystko było zgodne z prawem i transparentne.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Dominika Olszewska, Jan Fusiecki

Tusk zapomniał o Euro 2012

"Życie Warszawy": Donald Tusk jest szefem Komitetu Organizacyjnego Euro 2012. Zespół ma przygotować harmonogram działań niezbędnych do zorganizowania mistrzostw, a także opracować plan finansowy dla Stadionu Narodowego, ale od lipca ub. roku nie zebrał się.
Komitet w kwietniu 2007 roku powołał ówczesny premier Jarosław Kaczyński. Za jego rządów zespół zdążył spotkać się tylko dwa razy. Po wyborach na czele komitetu stanął Donald Tusk. Jak ustaliło "Życie Warszawy" nie znalazł czasu, by zwołać jego posiedzenie.
- Trwają prace nad formułą funkcjonowania komitetu, by był on bardziej skuteczny. W przyszłym tygodniu podamy szczegóły, tłumaczy Agnieszka Liszka, rzecznik rządu.
Premier nie wymienił także członków komitetu. W jego skład nadal wchodzą powołani przez Jarosława Kaczyńskiego politycy PiS: Przemysław Gosiewski, Zbigniew Wassermann i Mariusz Błaszczak. - Nikt mnie nie odwołał, mówi Błaszczak, poseł PiS, wcześniej minister i szef kancelarii premiera. - Moje nazwisko wciąż widnieje w zarządzeniu premiera. Uznałem, że skoro nie jestem już ministrem, to członkiem komitetu też nie. Pewności jednak nie mam, mówi Błaszczak. I dodaje: - Wiele razy słyszeliśmy, że Euro to priorytet Tuska, a on nawet nie zwołał komitetu. To źle o nim świadczy.
Źródło: www.onet.pl

Pozycja Sikorskiego słabnie - szef MSZ walczy z UKIE

Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski i szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, Mikołaj Dowgielewicz walczą o to, kto będzie odpowiadał za przygotowanie Polski do przewodzenia Unii Europejskiej w drugiej połowie 2011 roku - dowiaduje się nieoficjalnie TVN24.
Premier Tusk będzie musiał wkrótce zdecydować, który z ministrów dostanie palmę pierwszeństwa w przygotowaniach polskiej administracji. Spór między szefem dyplomacji i szefem UKIE, to również walka o wpływy w rządzie i o wpływ na politykę zagraniczną Polski - pisze Inga Rosińska w tvn24.pl.
Dla min. Sikorskieogo objęcie kontroli nad przygotowaniami to sprawa prestiżu, szczególnie po doniesieniach "Dziennika" o jego słabej pozycji w rządzie. Dla szefa UKIE, to możliwość podbudowania roli urzędu, któremu grozi sprowadzenie do roli instytucji zajmującej się sprawami technicznymi. UKIE nie podlega jednak MSZ, ale bezpośrednio Premierowi - czytamy w serwisie tvn24.pl.
Źródło: www.onet.pl za TVN24.

2008/01/14

Dymisja zaufanego człowieka Tuska - współpracował z WSI?

Szef rządu Donald Tusk przyjął rezygnację Pawła Grasia z funkcji sekretarza stanu w Kancelarii Premiera i odwołał go z tego stanowiska - poinformowało Centrum Informacyjne Rządu. Powodem mogą być kontakty Pawła Grasia z Wojskowymi Służbami Wojskowymi.
TVN24 poinformowała nieoficjalnie, że obejmie on wysokie stanowisko w Platformie Obywatelskiej - możliwe, że chodzi o stanowisko sekretarza generalnego PO.Rzeczniczka rządu Agnieszka Liszka powiedziała, że Graś odszedł ze stanowiska na własną prośbę. - To była jego decyzja - dodała. Według szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego, Graś zrezygnował z przyczyn osobistych, związanych ze sprawami rodzinnymi.
Radio ZET dowiedziało się jednak, że może chodzić o współpracę Grasia z WSI. Informacje o takiej współpracy krążą od jakiegoś czasu w mediach.Graś, który jest posłem PO, był w sekretarzem stanu w kancelarii szefa rządu od listopada 2007 r. Odpowiadał za problematykę służb specjalnych.W Sejmie ubiegłej kadencji Graś był szefem Komisji ds. Służb Specjalnych. Pracował też w komisjach nadzwyczajnych, które zajmowały się ustawami o Agencji Wywiadu, Kontrwywiadu i likwidacji Wojskowych Służbach Informacyjnych.Według komunikatu CIR Graś został odwołany ze stanowiska w Kancelarii Premiera z dniem 11 stycznia 2008 r.O kontaktach Pawła Grasia z WSI ma napisać "Rzeczpospolita".
Źródło: www.onet.pl

Tusk przyjął rezygnację Pawła Grasia

Szef rządu Donald Tusk przyjął rezygnację Pawła Grasia z funkcji sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i odwołał go z tego stanowiska - poinformowało Centrum Informacyjne Rządu. Rzeczniczka rządu Agnieszka Liszka powiedziała, że Graś odszedł ze stanowiska na własną prośbę. To była jego decyzja - dodała. Jak podaje TVN24, powołując się na "nieoficjalne informacje", Graś ma objąć niebawem "wysoką funkcję w Platformie Obywatelskiej".
Również według szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego, Graś zrezygnował z funkcji z przyczyn osobistych, związanych także ze sprawami rodzinnymi. Arabski powiedział w TVN24, że Graś zrezygnował już w ubiegłą środę.
Szef Kancelarii Premiera dodał, że na razie sprawy, którymi zajmował się Graś, są bezpośrednio pod kontrolą premiera, ale w najbliższym czasie znana będzie osoba, która będzie odpowiadała w Kancelarii za sprawy związane z bezpieczeństwem narodowym.
Graś, który jest posłem PO, był w sekretarzem stanu w kancelarii szefa rządu od listopada 2007 r. Odpowiadał za problematykę służb specjalnych. W Sejmie ubiegłej kadencji Graś był szefem Komisji ds. Służb Specjalnych.
Pracował też w komisjach nadzwyczajnych, które zajmowały się ustawami o Agencji Wywiadu, Kontrwywiadu i likwidacji Wojskowych Służbach Informacyjnych. Według komunikatu CIR Graś został odwołany ze stanowiska w Kancelarii Premiera z dniem 11 stycznia 2008 r.
PAP
(bart,jks)

2008/01/13

Krecha marszałka

Bronisław Komorowski nie wpisał do oświadczenia majątkowego informacji, że zaciągnął w Kancelarii Sejmu pożyczkę. A powinien.
Chodzi o pieniądze pochodzące z sejmowego funduszu świadczeń socjalnych. Polityk PO dostał je jeszcze w poprzedniej kadencji w ramach pomocy na cele mieszkaniowe i do dziś oddaje w miesięcznych ratach (w grudniu jego dług wynosił ponad 12 tys. zł.).
To nie jest typowa pożyczka. Marszałek konsultował się z prawnikiem i uzyskał zapewnienie, że akurat tego zobowiązania uwzględniać w oświadczeniu nie musi - wyjaśnia Jerzy Smoliński, rzecznik Komorowskiego. - No to powinien poszukać lepszego prawnika. Ja jestem cywilistą i nie mam wątpliwości, że musi - ironizuje Ryszard Kalisz (LiD). On sam w wypełnianym na początku kadencji dokumencie ujawnił, że jest winien Kancelarii Sejmu 12 823 zł. Podobnie postąpiło 17 innych posłów.
Natomiast czworo kolejnych parlamentarzystów zadłużonych w kasie izby na znaczne sumy - Witold Klepacz (LiD), Tadeusz Kopeć (PO), Dariusz Seliga (PiS) i Jadwiga Zakrzewska (PO) - tak jak lider Platformy uznało, że rubryka "zobowiązania pieniężne o wartości powyżej 10 tys. zł, w tym zaciągnięte kredyty i pożyczki" sejmowych długów nie obejmuje.
Zdaniem ekspertów, obejmuje jak najbardziej. - Sformułowanie "zobowiązania pieniężne" jest na tyle ogólne, że należy je odnieść do wszelkich możliwych kredytów i pożyczek - wyjaśnia prof. Marek Safjan, były prezes Trybunału Konstytucyjnego.
- Od marszałka Sejmu można oczekiwać, że będzie pilnował przepisów prawnych. Tym bardziej że to on pilnuje, żeby inni posłowie się nie mylili - w ten sposób w 2005 r. Bronisław Komorowski skrytykował Włodzimierza Cimoszewicza, gdy wyszło na jaw, że przedstawiciel lewicy błędnie wypełnił swoje oświadczenie majątkowe. Nic dodać, nic ująć. Ewa Szadkowska
Źródło: Newsweek

2008/01/09

Żona Palikota: Mąż ukrył miliony na Karaibach

Była żona Janusza Palikota doniosła na niego do sejmowej komisji etyki - dowiedział się DZIENNIK. Podejrzewa, że poseł PO wyprowadził ich wspólny majątek na Antyle Holenderskie i kłamał w oświadczeniach majątkowych. "Podzieliłem się z byłą żoną sprawiedliwie" - broni się polityk.
W tej historii jest wszystko. Kobiety, wódka, wielkie pieniądze, polityka i egzotyczne wyspy. Janusz Palikot to polityk Platformy i milioner, który zasłynął udaną prywatyzacją Polmosu w Lublinie. W 2005 roku Palikot rozwiódł się. Sąd dokonał podziału małżeńskiego majątku.
"Moja była żona dostała około 30 mln złotych: gotówkę, nieruchomości, dzieła sztuki, wyposażenie domu. Mnie została podobna kwota w akcjach naszych firm. Uważam, że to sprawiedliwe" - twierdzi polityk.
Była żona Maria Nowińska ocenia, że sprawiedliwie nie było. "Chcę dochodzić swoich pieniędzy. Uważam, że większość majątku, który należy się mnie i naszym dzieciom, została ukryta" - mówi DZIENNIKOWI. Oblicza, że Palikot jest jej winny prawie 40 mln złotych. Podejrzewa, że działacz Platformy dzięki skomplikowanym operacjom finansowym wyprowadził ich wspólne miliony na karaibską wyspę Curacao.
W dokumentach przesłanych wczoraj sejmowej komisji etyki Nowińska przedstawia sprawę tak: w 2004 roku, czyli jeszcze przed rozwodem, ale gdy związek się już rozpadał, Palikot zaczął przenosić wspólny majątek do tajemniczej fundacji i spółek. Przykładem jest JP Family Foundation założona na wspomnianej wyspie Curacao. Drugim, należąca do tej fundacji firma Grund Corporate Finance Partners z siedzibą w Luksemburgu. Była żona uważa, że obie zostały założone przez Palikota.
"Nie mam nic wspólnego z fundacją i firmą z Luksemburga. Możliwe, że obie zostały założone przez inwestorów zachodnich, którzy chcieli kupić lubelski Polmos" - tłumaczy Palikot.
Nowińska myśli inaczej: fundacja rodzinna (Family Foundation) ma w nazwie inicjały JP, co wskazuje na Palikota. "JP to też Jan Paweł II i bank JP Morgan" - ripostuje poseł.
We władzach fundacji pojawia się nazwisko Waldemara Wasiluka - jednego z najbliższych współpracowników Palikota w Polmosie. "Inwestorzy wybrali Wasiluka, bo zna Polmos jak nikt inny" - przekonuje polityk.
Finał skomplikowanych operacji był taki, że tajemnicza firma Grund w lutym 2004 roku przejęła 56,5 procent akcji sztandarowej spółki Palikotów - Jabłonna SA. Co ciekawe, jeszcze cztery miesiące później Jabłonna zaciągnęła ponad 18 milionów złotych kredytu warunkowanego tym, że kontrolę nad spółką będzie sprawował Janusz Palikot. Czy to znaczy, że polityk miał, przez tajemniczy Grund, kontrolę nad Jabłonną?
"Nie przez Grund. Posiadałem uprzywilejowane akcje Jabłonnej" - tłumaczy Palikot. Problem w tym, że według statutu w Jabłonnej SA nie było żadnych uprzywilejowanych akcji.
Dlaczego Nowińska postanowiła zainteresować tą sprawą posłów? Uważa, że jej były małżonek oszukał nie tylko ją. Nie pisał też prawdy w parlamentarnych oświadczeniach majątkowych. Jej zdaniem na transakcjach z Polmosem i Jabłonną zarobił dziesiątki milionów więcej, niż ujawnił na internetowych stronach sejmowych.
"Moje oświadczenia są uczciwe. Nie mogłem opisać w szczegółach finezyjnej operacji finansowej, bo zajęłoby to 50 stron. Żaden poseł by się w tym nie połapał, bo to zadanie dla ekspertów od finansów" - broni się Palikot, który jest pewien, że komisja etyki odrzuci skargę. Jednak cała sprawa może odbić się politykowi czkawką. Palikot stał się w ostatnich tygodniach jedną z najbardziej znanych twarzy Platformy. Jako szef sejmowej komisji ma walczyć z absurdami biurokracji.
Autorzy: Michał Majewski, Paweł Reszka
Źródło: Dziennik

2008/01/08

Rządowa taksówka minister edukacji

Katarzyna Hall (51 l.) to minister rozrzutności narodowej! Służbowa limuzyna co tydzień wozi ją z Warszawy, gdzie pracuje, do domu w Sopocie. I z powrotem. Za kurs pani minister w obie strony co weekend podatnicy płacą ok. 1000 zł! To wyrzucanie państwowych pieniędzy w błoto!
Polacy mają dość patrzenia na to, jak urzędnicy marnotrawią ich pieniądze. Świadczą o tym między innymi setki komentarzy, które wpłynęły do redakcji "Super Expressu" po tym, jak ujawniliśmy, że na urlop służbową limuzyną wozi się szefowa Kancelarii Prezydenta Anna Fotyga (51 l.). Teraz postanowiliśmy przyjrzeć się zwyczajom ministrów. I co się okazało? Że Katarzyna Hall, podobnie jak Fotyga, nad interes Polaków przedkłada własny luksus i wygodę.
Kursowanie non stop
Piątkowy wieczór. Po tygodniu pracy samochód z kierowcą wiezie minister edukacji do sopockiego mieszkania. Szofer na miejscu pomaga jej wypakować walizki i... wraca do Warszawy. W ciągu kilku godzin robi 700 km. Jak podliczyliśmy, za samą benzynę płaci ok. 400 zł. Oczywiście z kieszeni nie swojej, ale podatnika!
Dwa dni później szofer minister Hall rusza znów do Sopotu. Taszczy walizki pani minister i wiezie ją do Warszawy. Wieczorem jest w stolicy. Parkuje tuż obok hotelu rządowego przy ul. Parkowej. Jak łatwo policzyć, to kolejne 400 zł. Jeśli doliczyć do tego pracę służbowego kierowcy i koszty amortyzacji samochodu, co weekend pochłania to ok. 1000 zł.
Z formalnego punktu widzenia niby nadal jest wszystko w porządku. Pani minister, jak i pozostali szefowie resortów, ma swojego osobistego kierowcę i przysługuje jej samochód służbowy. Szofer Katarzyny Hall ma obowiązek odwieźć ją do domu. Ale koszty cotygodniowego kursowania samochodem służbowym niczym taksówką na trasie Warszawa-Sopot- Warszawa są porażające. A można je przecież w prosty sposób obniżyć.
Pociągiem taniej
Gdyby minister Hall wsiadła do pociągu InterCity, podróż w pierwszej klasie w obie strony kosztowałaby ją 252 zł. W miesiącu daje to ok. 2800 zł oszczędności! Dlaczego pani minister nie korzysta z tego środka transportu? Czyżby się nim brzydziła? Komentarz w tej sprawie chcieliśmy uzyskać w MEN, ale wczoraj nam go nie udzielono.
Słabość do luksusu pozostała
A szkoda. Bo podróżowanie pociągiem to nic wstydliwego. A dojazd może okazać się i szybszy, i wygodniejszy. Była szefowa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa Elżbieta Kaufman-Suszko (60 l.) co weekend wracała pociągiem do domu w Białymstoku. Do pracy również przyjeżdżała pociągiem.
- Odkąd pamiętam, nowa władza mówi, że będzie tańsza od poprzedniej i nie będzie powtarzała błędów poprzedników. Na razie mamy początek rządów gabinetu Donalda Tuska i jak widzimy różnie z tym wychodzi... - ocenia Grażyna Kopińska z Fundacji im. Stefana Batorego. Władza nadal więc pławi się w luksusach. Wstyd!
autor: Sylwester Ruszkiewicz
Źródło: Superexpress

"Tusk musi wreszcie zacząć rządzić"

W kalendarzu chińskim rok 2008 jest rokiem Szczura. To podobno czas wielkich możliwości dla tych, którzy nie boją się zmian i trudnych decyzji. W Polsce, jak ogłaszają niektóre media, ma to być rok Donalda Tuska - pisze w "Fakcie" publicysta TVN24, Tomasz Sekielski.
Sam premier życzy nam, abyśmy przez najbliższych dwanaście miesięcy czuli się jak w sylwestra i przekonuje, że to może być dobry rok. Recepta jest prosta, trzeba tylko przez cały czas "mieć w sobie wiarę”. Po prostu mamy wierzyć, że będzie dobrze, lepiej. Wiadomo - wiara czyni cuda. W polityce to może być jednak za mało. By zdarzył się cud, który obiecywali politycy Platformy, potrzebne są zdecydowane, szybkie działania. Druga Irlandia sama się nie zbuduje. Zamiast dwunastu miesięcy karnawałowego balu, Polsce potrzebny jest rok ciężkiej pracy oraz ważnych, czasami trudnych decyzji. Już Hipokrates przestrzegał, że "bezczynność i lenistwo prowadzą do zguby”.
Co prawda szef rządu zapewnia, że jego ekipa "pracuje w ruchu ciągłym”, można jednak odnieść wrażenie, że jak na razie są to głównie działania w sferze politycznego PR. Premier i jego ludzie robią przede wszystkim to, co podoba się Polakom i co może przynieść polityczną popularność. Tak jest z nielataniem rządowymi samolotami albo wycofaniem polskich wojsk z Iraku, czemu przyklasnęła większość społeczeństwa. Trudne, ryzykowne, kontrowersyjne decyzje odkładane są raczej na później. Jak na partię, która od dawna przygotowywała się do rządzenia, a po władzę szła podobno z pomysłami i gotowymi rozwiązaniami, Platforma nie zachwyca.
Wciąż padają głównie deklaracje, obietnice i zapewnienia. PO miała uwolnić energię Polaków, na razie jednak wygląda na to, że politycy tej partii mają problem z uwolnieniem własnej energii. Są oczywiście wyjątki, np. Janusz Palikot. Ten filozof milioner ma stanąć na czele sejmowej komisji Przyjazne Państwo. Ma to być ciało, które zlikwiduje największe absurdy polskiej biurokracji. Rzecz jasna po to, by żyło się lepiej, wszystkim. Cytując samego Palikota - "życie ma być mniej upierdliwe”. Problem polega jednak na tym, że komisja wciąż nie powstała. Zaś człowiek, który ma kierować jej pracami, zamiast walczyć z durnymi przepisami, głupim prawem i leniwymi urzędnikami, całą energię poświęca obecnie walce z ojcem Rydzykiem i twórczości pisarskiej w internecie.
Jak mawiał Winston Churchill - "Sukces nigdy nie jest ostateczny. Porażka nigdy nie jest totalna. Liczy się tylko odwaga”. Polskiego premiera z legendarnym brytyjskim politykiem bez wątpienia łączy zamiłowanie do cygar. Co do odwagi, to do tej pory Donald Tusk jako szef rządu odważnie co najwyżej walczy z prezydentem Kaczyńskim. Na tym polu nowa ekipa rządowa potrafi działać szybko, sprawnie i skutecznie. Na tyle sprawnie i skutecznie, że niektórzy widzą już premiera Tuska w prezydenckim fotelu.
To jednak nie potyczki z Lechem Kaczyńskim przesądza o tym, czy tak się stanie. O prezydenckich szansach lidera PO zdecyduje głównie to, czy uda mu się zrealizować przedwyborcze obietnice, którymi rozbudził nadzieje i oczekiwania Polaków. Poprzeczka została ustawiona naprawdę wysoko. By ją pokonać, potrzeba wiele determinacji. A tej nie widać, jeśli chodzi o realizację wyborczego programu. Karta Praw Podstawowych, in vitro, obniżanie podatków lub likwidacja ich części, wprowadzenie podatku liniowego, zmiany w finansowaniu partii politycznych, zmiana ordynacji wyborczej, zniesienie mundurków, likwidacja abonamentu RTV. Lista spraw, z których politycy Platformy się wycofują lub odkładają na później, jest z dnia na dzień coraz dłuższa i z każdym upływającym dniem realizacja wielu pomysłów będzie coraz trudniejsza.
Można odnieść wrażenie, że Platforma nie chce nikomu podpaść. Tyle tylko, że takie "miłe rządzenie” na dłuższa metę nie jest możliwe. Prędzej czy później premier będzie musiał podjąć trudne decyzje czy to w sprawie służby zdrowia, czy górników. Na reformę czekają finanse publiczne, w tym system ubezpieczeń rolniczych. Likwidowane miały być przynajmniej niektóre rządowe agencje. Trzeba będzie zdecydować, co z tarczą antyrakietową. Co dalej z CBA i jego szefem. Spraw, z których Donald Tusk będzie już wkrótce rozliczany, jest dużo więcej. Słuchając samego premiera wydaje się, iż zdaje sobie on sprawę z tego, że "rządzenie to nie jest sposób na budowę popularności”.
Z drugiej jednak strony kuszący może być dla niego przykład Kazimierza Marcinkiewicza, który dzięki skutecznemu PR cieszył się olbrzymim zaufaniem. Socjotechniczne sztuczki nie wybudują jednak w Polsce autostrad i stadionów na Euro 2012. Magicy od kreowania wizerunku i ich hasła to za mało, by emigranci zaczęli wracać do kraju. Swego czasu Aleksander Kwaśniewski przestrzegał swoich politycznych przyjaciół z SLD - "więcej wizji, mniej telewizji”!
Te słowa do serca powinni wziąć sobie wszyscy politycy, nie tylko ci z lewa. Siedem tygodni, które minęły od otrzymania przez rząd Tuska sejmowego wotum zaufania, to za krótki okres, by cokolwiek ostatecznie przesądzać. Jest jeszcze czas na podjęcie ważnych, potrzebnych decyzji. Bez wątpienia ten rok będzie kluczowy, szczególnie jeśli premier poważnie myśli o prezydenturze, i to on przesądzi o sukcesie lub porażce obecnej ekipy.
Tomasz Sekielski

Kogo pozbędzie się Tusk?

Donald Tusk nie powinien był powoływać Ewy Kopacz do kierowania resortem zdrowia, dość już lekarzy na tym stanowisku. Od lat przekonujemy się, że nie radzą oni sobie z postępującą zapaścią służby zdrowia - nie radzi sobie z nią także minister Kopacz. Ale skoro już premier Tusk ją powołał, nadchodzi czas, w którym powinien odwołać. Pewnie jeszcze nie dziś i nie za miesiąc, ale wiosna to będzie dobry termin na takie zmiany - pisze w DZIENNIKU publicystka Dorota Gawryluk.
Ministerstwo Zdrowia zawsze jest terenem ciężkich walk dla kolejnych rządów. Jednak minister Kopacz wydaje się tym faktem zupełnie zaskoczona. Sprawia wrażenie osoby działającej zupełnie chaotycznie, wręcz na granicy zawału serca. A przecież w tym resorcie potrzeba wytrawnego polityka emanującego spokojem i pewnością siebie. Chciałabym mieć pewność, że za ministrem zdrowia stoją konkretne plany i pomysły rozwiązania narastającego kryzysu. Ewa Kopacz zapowiada, że te plany już są na ukończeniu i lada dzień ujrzą światło dzienne, ale zastanawiające jest, dlaczego nie ujrzały go dotychczas.
W końcu rola sejmowej opozycji, jaką Platforma Obywatelska pełniła przez ostatnie dwa lata, to nie tylko uszczypliwości wobec rządu, ale przede wszystkim praca w komisjach sejmowych, na których dogłębnie można poznać problemy kraju. Pani minister uczestniczyła w pracach komisji zdrowia, powinna więc mieć na starcie pakiet pomysłów, jak uzdrowić sytuację. Zamiast tego sprawia wrażenie osoby, która weszła do ministerstwa i dopiero teraz, na gorąco, prowadzi "rozpoznanie bojem".
Ustawy dotyczące zatrudnienia lekarzy i pielęgniarek, a zwłaszcza nowych wytycznych dotyczących czasu ich pracy, Platforma Obywatelska powinna była opracować zawczasu. Od wielu miesięcy dla nikogo chyba w Polsce nie było tajemnicą, że oczekiwania pracowników służby zdrowia i groźba strajków pozostają problemem niezałatwionym. Nie mogę więc zrozumieć, dlaczego tak długo trwa wymyślanie koncepcji, jak sobie z nim poradzić. Spór przybiera na sile, co z pewnością odbije się na wizerunku całego rządu. Na to Donald Tusk nie może sobie pozwolić - w końcu za dwa lata chce startować w wyborach prezydenckich.
Jeżeli więc Ewa Kopacz szybko nie powstrzyma eskalacji napięcia - a już wiemy, że za żądaniami lekarzy idą żądania pielęgniarek, a być może także pozostałych pracowników służby zdrowia - zapłaci za to swoim stanowiskiem.
Mam nadzieję, że miejsce Ewy Kopacz zajmie wtedy zaprawiony w bojach, uzdolniony menedżersko polityk, który ma plan naprawy i stanowczość wystarczającą, by ten plan przeprowadzić. Być może tą osobą okaże się np. Jerzy Miller? Chciałabym się wreszcie któregoś dnia obudzić w kraju, w którym szef najbardziej newralgicznego resortu nie przychodzi do niego rozeznać się w sytuacji, lecz sobie z nią poradzić. Zresztą pożegnanie z panią Kopacz nie będzie zapewne dla Donalda Tuska specjalną traumą. Wydaje się, że od początku była ona "wystawiona" jako bufor do przyjęcia na siebie najmocniejszych ciosów, jakie spadną na rząd z powodu nierozwiązanego kryzysu służby zdrowia.
Ale wydaje się, że nie tylko ona może się wkrótce pożegnać z rządem. Drugą kandydaturą jest w moim odczuciu Radek Sikorski. To młody, zdolny minister, prawdopodobnie ze zbyt dużymi ambicjami, żeby trwać w cieniu Donalda Tuska. Sikorski dziś nie jest już w jego gabinecie do niczego potrzebny. Kiedy przechodził z PiS do PO, był potrzebny, by pokazać, jak znakomite osobowości opuszczają Jarosława Kaczyńskiego. Dziś rolę swoją odegrał i wydaje się zawadą premierowi Tuskowi, który czuje się lepszym przedstawicielem Polski za granicą. Minister Sikorski zapewne nie wytrzyma długo tej drugoplanowej roli, jaką PO dla niego napisała. A jeśli nawet nie odejdzie sam, to w którymś momencie pozbędzie się go sam premier.
Dorota Gawryluk

2008/01/04

Zarząd śląskiej PO rozwiązał struktury partii w Gliwicach

- Zarząd śląskiego regionu Platformy Obywatelskiej rozwiązał miejskie i powiatowe struktury partii w Gliwicach, gdzie działało jedno z największych kół PO na Śląsku. Poinformowała o tym w piątek rzeczniczka śląskiej PO Martyna Starc.
Kierowane przez prezydenta Gliwic Zygmunta Frankiewicza struktury powiatowe rozwiązano, bo zaniedbano realizację statutowych zapisów dotyczących powoływania władz i nie funkcjonował zarząd powiatowej organizacji PO - wyjaśniła w rozmowie z PAP Starc.
Szefowi miejskiej struktury PO Kajetanowi Gornigowi i innym jej działaczom zarzuca się z kolei zaangażowanie w kampanię wyborczą do Sejmu konkurencyjnej partii - a konkretnie kandydatki PSL Ewy Więckowskiej.
W piątek Gornig nie miał jeszcze oficjalnej informacji o rozwiązaniu podległej mu struktury.
"W partii obowiązują jednak określone procedury odwoławcze i jeśli otrzymam decyzję, na pewno się odwołam, bo cały czas jestem członkiem Platformy" - powiedział PAP Gornig. Zaprzeczył też, jakoby on sam lub podległa mu organizacja wspierała podczas kampanii kandydatkę innej partii.
Do czasu nadania tej depeszy PAP nie udało się skontaktować z Frankiewiczem.
W poprzedniej kadencji Ewa Więckowska była posłanką PO, ale w październikowych wyborach nie znalazła się na liście wyborczej tej partii do Sejmu, podobnie jak sam Frankiewicz, współzałożyciel PO na Śląsku.
Szef śląskich struktur partii Tomasz Tomczykiewicz tłumaczył wówczas, że zaufanie władz partii do obojga niedoszłych kandydatów zostało nadwerężone i nie było gwarancji, że w razie objęcia mandatu poselskiego pracowaliby w klubie na rzecz Platformy. Szef gliwickiego koła PO Kajetan Gornig zarzucił zaś Tomczykiewiczowi "kolesiostwo" przy tworzeniu list wyborczych.
Frankiewicz był przez pewien czas zawieszony w prawach członka partii, ponieważ chciał zorganizować w Pławniowicach koło Gliwic ogólnopolską konferencję programową, którą władze krajowe oceniły jako potencjalnie "rozłamową".
Inny organizator tego spotkania - marszałek woj. śląskiego Janusz Moszyński, wcześniej przez wiele lat zastępca Frankiewicza w gliwickim magistracie - ostatecznie sam odszedł z PO, popadając w kolejny konflikt z jej władzami regionalnymi i tracąc ich rekomendację do pełnienia funkcji marszałka. Podczas najbliższej sesji sejmiku 9 stycznia planowane jest głosowanie nad jego odwołaniem.
Komisarzem partii w Gliwicach, na którym spoczywa obowiązek zorganizowania na nowo struktury partii w tym mieście, został poseł Andrzej Gałażewski.
"Uważam, że ta decyzja zarządu regionu śląskiego zakończy wreszcie kryzys w gliwickiej PO" - powiedział PAP. Jego zdaniem, powołanie nowych władz partii w Gliwicach nastąpi prawdopodobnie w lutym.
Gliwickie koło partii liczy blisko 200 osób. W razie problemów z powołaniem struktur w tym mieście członkowie PO mogą wybrać sobie inne, dowolne koło.
(PAP)