2012/08/29

NEPOTYZM W RZĄDZIE: Rodzinna ZRZUTKA na stołki w PO

Co łączy żonę ministra Bartosza Arłukowicza (40 l.), Edytę Arłukowicz, z obecnym partnerem minister sportu Joanny Muchy (36 l.) Januszem Jankowiakiem (55 l.) oraz żoną byłego ministra skarbu Aleksandra Grada (50 l.) - Małgorzatą Grad (50 l.)? Ano to, że wszyscy nie szczędzili grosza na komitet wyborczy Platformy Obywatelskiej w jesiennych wyborach, a ich życiowi partnerzy dostali posadę w rządzie albo w spółkach Skarbu Państwa.
Ubiegłoroczne wybory do Sejmu i Senatu Platforma Obywatelska wygrała w cuglach. Spośród partii, które dostały się do Sejmu, partia Donalda Tuska na kampanię wyborczą wydała najwięcej, bo aż 29 mln zł. Sama emisja spotów wyborczych to 9 mln zł.

Ubiegłoroczne wybory do Sejmu i Senatu Platforma Obywatelska wygrała w cuglach. Spośród partii, które dostały się do Sejmu, partia Donalda Tuska na kampanię wyborczą wydała najwięcej, bo aż 29 mln zł. Sama emisja spotów wyborczych to 9 mln zł.
Pomocne w zebraniu takiej sumy okazały się wpłaty od osób fizycznych na fundusz wyborczy. Przy czym jedna osoba nie mogła wpłacić więcej aniżeli 20 790 zł.
Jak wynika ze sprawozdania w Państwowej Komisji Wyborczej, wyjątkowo szczodre przy okazji wyborów były najbliższe rodziny czołowych polityków Platformy. I tak: żona byłego ministra skarbu Małgorzata Grad wpłaciła 19 210 zł, a Aleksander Grad maksymalną kwotę 20 790 zł. Były minister od niedawna jest szefem spółki Skarbu Państwa, zajmującej się energią atomową. Został nim bez konkursu, według doniesień zarabia ponad 100 tys. zł. Hojni dla PO byli także bliscy ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza. Żona Edyta wpłaciła 20 tys. zł, ojciec Zygmunt 19 tys. zł. Przypomnijmy, że Arłukowicz przeszedł do Platformy na kilka miesięcy przed wyborami. W wyborach startował z doskonałego 1 miejsca w Zachodniopomorskim, a po wyborach stanął na czele resortu zdrowia. Pieniędzy nie szczędził też ekonomista Janusz Jankowiak. Wpłacił 10 tys. zł. Były doradca premiera Donalda Tuska (55 l.) od jakiegoś czasu jest związany z minister sportu Joanną Muchą. Wczoraj nie był rozmowny. - Nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia - uciął rozmowę Jankowiak. Z kolei 30 tysięcy złotych wpłaciło małżeństwo Piterów (Julia - 20 tys. zł, jej mąż Paweł - 10 tys. zł). Posłanka miała mniej szczęścia aniżeli ww. politycy. W ubiegłej kadencji była ministrem w rządzie ds. zwalczania korupcji. W obecnej jest tylko szeregowym posłem. W sumie na komitet wyborczy Platformy w ubiegłym roku wpłacono 8 mln 464 tys. 131 zł, 23 grosze.
Zobacz, kto i ile wpłacał na fundusz wyborczy Platformy w 2011 r.
1. Edyta Arłukowicz (żona ministra zdrowia) - 20 tys. zł, Zygmunt Arłukowicz (ojciec ministra) - 19 tys. zł
2. Małgorzata Grad (żona b. ministra skarbu) - 19 tys. zł, Aleksander Grad - 20 790 zł
3. Janusz Jankowiak - partner Joanny Muchy - 10 tys. zł, Joanna Mucha - 3100 zł
4. Anna Królikowska-Niesiołowska (żona Stefana Niesiołowskiego) - 20 790 zł
5. Jan Antoni Kidawa-Błoński (syn posłanki) - 10 tys. zł, Jan Marian Kidawa Błoński (mąż posłanki) - 10 tys. zł, Małgorzata Kidawa Błońska - 4 tys. zł
6. Leszek Kudrycki (mąż minister edukacji) - 5 tys. zł, Barbara Kudrycka (minister edukacji) - 20 tys. zł
7. Julia Pitera - 20 tys. zł, Paweł Pitera (mąż posłanki) - 10 tys. zł
8. Jan Vincent Rostowski - minister finansów - 20 500 zł
9. Elżbieta Bieńkowska - minister rozwoju regionalnego - 10 tys. zł
10. Ewa Kopacz - marszałek Sejmu - 20 tys. zł
Super Express

2012/08/22

Chwała Platformie i jej kolegom


"Zmiany na lepsze CDN" to hasło, pod którym Hanna Gronkiewicz-Waltz wygrała ostatnie wybory samorządowe w Warszawie. O jakie zmiany chodziło?
Przede wszystkim o budowę II linii metra. Dziś, gdy cała stolica stoi w korkach z powodu „nieprzewidzianych" problemów przy okazji budowy podziemnej kolei, a samej inwestycji grozi nawet roczne opóźnienie, „Rz" przedstawia dane dotyczące zatrudnienia warszawskich radnych. Okazuje się, że ciąg dalszy zmian na lepsze oznacza też kontynuację kolesiostwa.
Z naszych wyliczeń wynika, że ponad 40 proc. z ponad dwustu warszawskich radnych PO jest zatrudnionych w urzędach lub instytucjach kontrolowanych przez Platformę. Radni dorabiają w zarządach nieruchomości, agencji nieruchomości rolnych, funduszu ochrony środowiska, państwowych i komunalnych spółkach, a nawet gabinetach politycznych ministrów.
Dzięki aferze taśmowej w PSL opinia publiczna dowiedziała się o skali nepotyzmu i upolitycznienia państwowych spółek i agencji. Nigdzie jednak hipokryzja rządzących nie była tak wyraźna jak w Warszawie. Dlaczego? Bo cała Platforma szła do wyborów w 2010 roku pod hasłem „Nie róbmy polityki, budujmy Polskę". Tymczasem to właśnie polityka jest najważniejszą zasadą rządzącą doborem kadr w stolicy.
Sprawa jest bulwersująca jeszcze z dwóch powodów. Skoro administracją lokalną rządzą takie same reguły, jak polityką centralną, może taniej byłoby, gdyby szefowie partii po prostu delegowali działaczy do samorządów. Po co wydawać pieniądze na organizowanie wyborów?
Poza tym kumoterstwo, obok korupcji, wyrasta na najpoważniejszy problem naszego państwa. Tymczasem jeśli awans będzie zależał wyłącznie od przynależności partyjnej, nigdy nie zbudujemy Polski na miarę ambicji 40-milionowego narodu. Nie zbudujemy ani szkół, ani przedszkoli, ani mostów, ani autostrad.
Bezwzględną walkę z tą patologią zapowiedział niedawno Donald Tusk. Jeśli mówił serio, może zacząć od stolicy. Chyba że do kolejnych wyborów Platforma chce pójść nie pod hasłem: „Nie róbmy polityki, budujmy Polskę", lecz słynnym od czasów afery Rywina esemesem działacza stowarzyszenia Ordynacka wysłanym do Roberta Kwiatkowskiego: „Chwała nam i naszym kolegom. Ch... precz".
Rzeczpospolita

Ludzie Platformy na etatach


Co drugi radny PO w Warszawie zarabia w instytucjach rządowych lub samorządowych
Mimo zapowiedzi Donalda Tuska o wysokich standardach w jego partii w warszawskiej PO dzielenie posad kwitnie. Na 217 stołecznych radnych Platformy Obywatelskiej blisko 40 proc. pracuje w urzędach czy spółkach zależnych od polityków tej partii – ustaliła „Rz".
Tylko niewielka część działaczy PO była zatrudniona w tych miejscach, jeszcze zanim zostali radnymi. Większość po prostu skorzystała z politycznej możliwości łączenia funkcji w samorządzie i instytucjach podległych rządowi, marszałkowi czy wojewodzie.
A w Warszawie i na Mazowszu od kilku lat jest stabilnie – w mieście od 2006 r. rządzi PO, w regionie od trzech kadencji – PO z PSL. Więc zatrudnionych „swoich" przybywa.
– Czy wszyscy ci radni dostaliby posady w tych miejscach, gdyby nie byli z PO? Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz na takie pytanie odpowiada zawsze: – Nikogo nie zatrudniam z klucza partyjnego. Zawsze kryterium jest fachowość danej osoby.
Eksperci od likwidacji, spółek, telewizji
Ponad połowa z 31-osobowego klubu PO w Radzie Warszawy zarabia lub dorabia na posadzie objętej w instytucji kontrolowanej przez PO. Choć każdy zapytany zaprzeczy, że to zarobek polityczny.
Radna PO Dorota Lutomirska w 2011 r. została likwidatorem podległego ministrowi skarbu Przedsiębiorstwa Budowlano-Usługowego Holbud. Za ubiegły rok wykazała dochód 136 tys. zł.
Umiejętności radnego Lecha Jaworskiego (były członek KRRiT i były szef Rady Warszawy) Platforma wykorzystała podwójnie. Obsadziła go w kierownictwie Mazowieckiego Regionalnego Funduszu Pożyczkowego i w radzie nadzorczej Toruńskiej Agencji Rozwoju Regionalnego.
Warszawscy samorządowcy znaleźli też pracę w Polskim Holdingu Nieruchomości (troje rajców PO), Wojskowej Agencji Mieszkaniowej (troje kolejnych) czy Agencji Nieruchomości Rolnych (czworo radnych).
Radnych miasta znajdujemy też w kierownictwie muzeów podległych marszałkowi Mazowsza np. Muzeum Niepodległości i Muzeum Sportu i Turystyki.
Niektórzy – wprost – wybrali typowo polityczne funkcje doradcze. Na przykład były szef PO w radzie miasta, dziś poseł Marcin Kierwiński korzysta ze współpracy dwóch radnych Zofii Trębickiej i Małgorzaty Rogulskiej. Poseł Michał Szczerba z kolei dawał zlecenia w swoim gabinecie radnemu Woli Kamilowi Giemzie.
Trzech radnych ze stolicy zatrudnili też ministrowie w gabinetach politycznych. Były prokurator Michał Czaykowski jest teraz doradcą ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, szefem jego gabinetu z kolei został radny Śródmieścia Krzysztof Pietrzykowski, a przewodniczący Młodych Demokratów Dariusz Dolczewski doradza ministrowi cyfryzacji Michałowi Boniemu. Dolczewski jednak wkrótce przestanie być radnym. Jako jedyny z grona politycznie zatrudnionych rajców złożył rezygnację z mandatu.
Od radnych aż roi się też w dzielnicowych zakładach gospodarowania nieruchomościami. Na przykład radny dzielnicy Bielany jest inspektorem w ZGN na Mokotowie, radny Rembertowa wylądował w ZGN na Pradze-Południe, radny z Włoch szefuje ZGN w Ursusie.
Partyjna wymiana sstolicy i regionu
Prezydent Warszawy nie wpuszcza stołecznych radnych do rad nadzorczych miejskich spółek. Te większe obsadzają wiceprezydenci, skarbnik, dyrektorzy biur z ratusza (zasada – maksymalnie dwie rady na osobę), a więc prominentni, niepolityczni urzędnicy.
Z funkcjonariuszy partyjnych w stołecznych spółkach znajdziemy za to radnych PO z Mazowsza (ich zakaz nie dotyczy). W radach można dorobić rocznie nawet 40 tys. zł.
Z kolei w stołecznej ekipie Platformy popularne są rejsy „za pracą" do spółek na Mazowszu, rządzonym przez koalicję PO–PSL z marszałkiem Adamem Struzikiem na czele.
Gigantyczną przechowalnią jest tu Mazowiecka Jednostka Wdrażania Programów Unijnych (opisywana już w kontekście zatrudniania tam działaczy PSL oraz członków rodzin prominentnych polityków).
Spośród stołecznych rajców Platformy pracuje tu czterech z Bielan, troje z Targówka, czworo z Pragi-Południe. W sumie ok. 60 działaczy Platformy lub ich rodzin na ponad 500 pracowników.
Rzeczpospolita, Izabela Kraj

Infografika - PO zawłaszcza MJWPU

Infografika odnosząca się do zawłaszczania przez Platformę Obywatelską Mazowieckiej Jednostki Wdrażania Programów Unijnych.



2012/08/17

Radny Jakub Jędrzejewski i jego błyskawiczna kariera

Studiował turystykę i rekreację na poznańskiej AWF, tam też wykładał. Od dwóch kadencji jest radnym miasta z PO. Jego kariera potoczyła się niemal błyskawicznie. Najpierw był zastępcą dyrektora departamentu gospodarki w urzędzie marszałkowskim, teraz jest wiceprezesem podlegającej zarządowi województwa spółki Szpitale Wielkopolski. Mimo że służbą zdrowia nigdy się nie zajmował.
Jakub Jędrzejewski (brat europosłanki PO Sidonii Jędrzejewskiej) w radzie miasta zasiada od 2006 r. Jest szefem komisji kultury fizycznej i turystyki. Już w latach 90., będąc w liceum, działał w młodzieżówce. Do PO należy od 2001 r. W politycznych kuluarach bywa nazywany człowiekiem Leszka Wojtasiaka. Po niecałych trzech latach zasiadania w radzie miasta, został zastępcą dyrektora podlegającego właśnie Wojtasiakowi departamentu gospodarki.

- Zgłosiłem się do konkursu, pokonałem dwóch innych kandydatów - tłumaczy Jędrzejewski. - Zwyciężyła moja znajomość języków obcych (w liceum i na studiach wyjeżdżał na stypendia zagraniczne - przyp.red.) i sektora prywatnego. Czytaj także: Jakub Jędrzejewski zwycięzcą rankingu radnych Poznań: Radny zwrócił karnet VIP na mecze Lecha Przez trzy lata pracowałem w firmie Arvato Direct Services Polska - spółce międzynarodowego koncernu Bertelsmann AG. Byłem kierownikiem 150-osobowego zespołu.

W Arvato radny kierował projektem dla obsługi linii lotniczych United Airlines i brał udział w pozyskiwaniu linii Easy Jet jako nowego klienta. Za wyznacznik swoich kompetencji na stanowisku zastępcy dyrektora uznaje to, że do tej pory urząd nie znalazł nikogo na jego miejsce. Bo on w kwietniu br. objął stanowisko wiceprezesa Szpitali Wielkopolski - spółki utworzonej w lutym 2011 r., wspierającej zakłady opieki zdrowotnej, która również podlega pod zarząd województwa. Jędrzejewski odpowiada m.in. za przygotowanie procesu inwestycyjnego przy budowie szpitala matki i dziecka w Poznaniu. Na to stanowisko konkursu nie było.

- To rada nadzorcza przesłuchiwała i nominowała zarząd - mówi wicemarszałek Wojtasiak. - Jędrzejewski ma szerokie kompetencje i doświadczenie. Pracował nad projektami publiczno-prywatnymi, zna rynek. To, że jest radnym, tylko pomaga mu w sprawach z urzędem miasta. Zna procedury, osoby decyzyjne.

Wojtasiak dodaje, że w radzie nadzorczej Szpitali Wielkopolski zasiadają ludzie z różnych środowisk politycznych. I twierdzi, że w podległych mu departamentach jest podobnie. Jednak kiedy dopytujemy o to, kogo poza Grzegorzem Wroną (prezes spółki, członek rady regionu PO) i Jakubem Jędrzejewskim przesłuchiwała rada nadzorcza, marszałek przyznaje, że nikogo.

- Tu było potrzebne szybkie działanie - mówi. - Kiedy jednego dnia trzeba było skierować Wronę do Konina (na dyrektora szpitala - przyp.red.), to spółka została bez zarządu. Procedura trwałaby dwa miesiące, a toczyły się uzgodnienia dotyczące działki pod szpital dziecięcy. Potrzebny był szybko ktoś, kto znał projekt spółki. Jędrzejewski współpracował z Wroną, więc był najlepszy.

Sam radny uważa, że partyjna przynależność nie miała tu znaczenia. Innego zdania jest opozycja. - To książkowy przykład kariery osoby związanej z PO - uważa Błażej Spychalski, radny PiS w sejmiku. - Jaki szef, tacy pracownicy. Do dziś nikt nie wie, jaką szkołę skończył marszałek Wojtasiak i czy zdał maturę. Ale nie przeszkodziło mu to w zajęciu stanowiska. Pani Poślednia nie miała pojęcia o służbie zdrowia, a też się nią zajmowała.

2012/08/16

Stanisław Kracik dyrektorem Szpitala im. Babińskiego


Znany samorządowiec, Stanisław Kracik, został dyrektorem Szpitala Specjalistycznego im. J. Babińskiego w Krakowie - poinformowało w czwartek biuro prasowe Urzędu Marszałkowski Województwa Małopolskiego.
Przez ostatnie kilkanaście dni stanowisko p.o. dyrektora pełnił Marek Szwarczyński. Ponad miesiąc temu - 2 lipca - odwołana została kierującą placówkąMarzena Grochowska, która nie doszła do porozumienia z protestującą załogą.

Na początku maja w placówce w Krakowie-Kobierzynie rozpoczął się protest załogi, która domagała się podwyżek płac. Po odwołaniu dyrektor Grochowskiej ostre formy protestu, czyli głodówka i okupacja budynku administracyjnego szpitala, zostały zawieszone. Załoga dalej pozostaje w sporze zbiorowym związanym z płacami.

Szpital - który jest jedną z największych placówek psychiatrycznych w kraju - zatrudnia ponad tysiąc pracowników i leczy stacjonarnie ponad 800 pacjentów, oprócz tego udziela pomocy w trybie dziennym i ambulatoryjnym.
Działa on na terenie zabytkowego kompleksu szpitalno-parkowego. Zarząd Województwa niedawno podpisał trójstronne porozumienie z nim oraz spółką Małopolskie Parki Przemysłowedotyczące rewitalizacji tego terenu. Spółka Małopolskie Parki Przemysłowe (której prezesem jest też Kracik) użyczy szpitalowi budynki, w których prowadzi on działalność leczniczą. Sama ma się zająć zarządzaniem pozostałymi obiektami i rewitalizacją całego kompleksu. 

Kracik w latach 2009-2011 był wojewodą małopolskim, wcześniej przez wiele lat burmistrzem podkrakowskich Niepołomic. Na początku kwietnia został prezesem spółki Małopolskie Parki Przemysłowe, której udziałowcami są województwo małopolskie i Krakowski Park Technologiczny. 

Biuro prasowe Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego poinformowało PAP, że zarząd województwa wyraził zgodę, aby mimo nowej funkcji Kracik dalej był prezesem wspomnianej spółki. 

(PAP) 

2012/08/14

NEPOTYZM W POLSCE: Superfucha dla Anny Budzanowskiej, żony ministra skarbu

Anna Budzanowska, żona ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego (41 l.), pracuje w Kancelarii Prezydenta. Okazuje się, że ma ciepłą posadę dyrektora biura współpracy instytucjonalnej i zarabia ok. 10 tys. złotych. Jej stanowisko utworzono tuż przed jej zatrudnieniem w Kancelarii. Urzędniczka zajmuje się m.in. współpracą z rządem, w którym ministrem jest jej mąż.
To nie pierwsza urzędnicza fucha żony ministra skarbu. W poprzednich latach, podczas pierwszych rządów PO-PSL pracowała w Ministerstwie Sportu. Była dyrektorem Departamentu Sportu Kwalifikowanego i Młodzieżowego. Zimą ubiegłego roku Budzanowska trafiła do Kancelarii Prezydenta. - Pani Anna Budzanowska jest zatrudniona w Kancelarii od 1 lutego 2011 r. Jest dyrektorem Biura Współpracy Instytucjonalnej, które zajmuje się współpracą prezydenta m.in. z premierem i poszczególnymi ministrami; Sejmem i Senatem, klubami i kołami parlamentarnymi i partiami politycznymi. Do jej zadań należy również organizacja posiedzeń Rady Gabinetowej - informuje nas biuro prasowe Kancelarii Prezydenta. Budzanowska w Kancelarii ma własny gabinet, sekretariat i zarabia ok. 10 tys. złotych na rękę.
Co ciekawe, biuro, którym kieruje, powstało w grudniu 2010 r., czyli na 2 miesiące przed objęciem stanowiska przez Budzanowską. Żeby je stworzyć, zmieniano regulamin organizacyjny Kancelarii. - Pierwszym dyrektorem, który objął to stanowisko, była pani Anna Budzanowska - usłyszeliśmy.
Super Express

PO jak pogotowie


Firma Falck Medycyna została wybrana przez mazowiecki oddział Narodowego Funduszu Zdrowia do realizacji usług ratowniczych na terenie kilku podwarszawskich powiatów. Falcka reprezentowała przed NFZ-etem dyrektor Martyna Barycka, prywatnie żona Lecha Baryckiego, byłego szefa gabinetu politycznego Ewy Kopacz.
Wojciech Kamiński
W konkursie na świadczenie usług ratownictwa medycznego na terenie powiatów grodziskiego, żyrardowskiego, pruszkowskiego i sochaczewskiego wzięły udział dwie firmy: Centrum Medyczne Riemer i Falck Medycyna. Po zbadaniu ofert komisja konkursowa przyznała obu firmom tę samą liczbę punktów. W tej sytuacji wybrała Falcka, który zaproponował niższą cenę. 
Szef Centrum Medycznego Grzegorz Riemer uważa, że postępowanie konkursowe było przeprowadzone niezgodnie z prawem. – Zostałem zaproszony do negocjacji jako pierwszy. Na korytarzu czekała na swoją kolej dyrektor Martyna Barycka z Falcka. Przebieg negocjacji był nagrywany. W momencie kiedy przedstawiłem cenę, rejestrację zakończono. A członek komisji wyszedł, twierdząc, że musi zapis przegrać na płytę CD – mówi „Codziennej” Riemer. Następnie negocjacje prowadziła Barycka. Trzyletni kontrakt wart kilkadziesiąt milionów złotych na prowadzenie pogotowia dostał Falck Medycyna. 
Gazeta Polska Codziennie

2012/08/13

SLD przedstawił raport "Tanie państwo wg Donalda Tuska"


Przykłady „zatrudniania prominentnych działaczy PO lub członków ich rodzin w publicznych instytucjach” zawiera raport pt. „Tanie państwo według Donalda Tuska”, który zaprezentował SLD. – Kompletnie bezużyteczny – ocenia raport Paweł Olszewski (PO).

- W tym raporcie pokazujemy, co się dzieje nie tylko tutaj, w Warszawie, ale przede wszystkim w samorządach i jaka skala jest tego problemu (…) Pokazujemy to w tym raporcie, żeby premier Donald Tuskzareagował, ponieważ mamy już tego dość – mówił rzecznik SLD Dariusz Joński.
Według niego, skala zjawisk opisanych w raporcie jest „przerażająca”. – Wydaje się, że obowiązują konkursy, ale konkursy nie obejmują polityków PO i częściowo również PSL. To już nie dotyczy tylko pana Grada, który został po tym, kiedy zrezygnował z pełnienia funkcji posła, prezesem dwóch spółek, ale również ich wiceprezesa – pana Gawlika, który był podsekretarzem stanu – mówił rzecznik Sojuszu.

Grad – były minister skarbu – został na początku lipca prezesem spółek Polskiej Grupy Energetycznej: PGE Energia Jądrowa i PGE EJ1, które odpowiadają za program energetyki jądrowej oraz przygotowanie i budowę pierwszej elektrowni. Wiceprezesem obu spółek został z kolei b. wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik.

Zdaniem Jońskiego, sprawa dotyczy też samorządowców, którzy – według niego – „oprócz tego, że są radnymi, są również zatrudniani w różnych instytucjach, spółkach samorządowych, a oprócz tego jeszcze w jednej, czasami w kilku radach nadzorczych”.

Joński zadeklarował gotowość do rozmowy na temat treści opracowania. – Jesteśmy gotowi na to, żeby zmienić, być może nawet, żeby przygotować ustawę, ale piłka jest po stronie premiera – albo po prostu będzie udawał, że tego nie widzi, albo w końcu przejrzy na oczy. Pytanie, czy będzie zachowywał się jak struś i schowa głowę w piasek, czy zobaczy, co jest w tym raporcie i będzie chciał zareagować – zaznaczył rzecznik SLD.

Według Jońskiego, raport powstał w oparciu o informacje, jakie Sojusz zebrał wśród swoich działaczy w terenie.

Jeszcze przed konferencją prasową, Joński zaniósł raport do gabinetu, w którym urzęduje w sejmie szef klubu PO Rafał Grupiński. W zamian otrzymał w prezencie „Przewodnik po Powstaniu Warszawskim”.

„Kompletnie bezużyteczny”

Sekretarz klubu PO Paweł Olszewski ocenił raport Sojuszu jako „kompletnie bezużyteczny”. – Widziałem ten raport i uważam, że w wielu miejscach on zupełnie nie oddaje rzeczywistości – powiedział Olszewski.

Jego zdaniem, raport jest „tak pełny, jak wiedza historyczna” Jońskiego, stąd – wyjaśnił – prezent dla rzecznika SLD. – Pamiętamy publiczną wypowiedź pana posła Jońskiego, kiedy raczył stwierdzić, że Powstanie Warszawskie miało miejsce w latach 80., więc najpierw niech się pouczy historii, a dopiero później pisze raporty – zaznaczył Olszewski.

Co zawiera raport

Raport zatytułowany „Tanie państwo według Donalda Tuska” rozpoczyna fragment programu PO z 2007 roku „Tanie państwo”, gdzie była m.in. zapowiedź odbudowania i rozszerzenia zakresu „działania apolitycznej służby cywilnej, z objęciem tymi zasadami także administracji samorządu terytorialnego”.

„A jak wygląda rzeczywistość po 5 latach rządów PO? Aby odpowiedzieć na to pytanie, SLD przedstawia raport ‚Tanie państwo Donalda Tuska’. Raport zawiera dziesiątki przykładów zatrudniania prominentnych działaczy PO lub członków ich rodzin w publicznych instytucjach” – czytamy we wstępie opracowania Sojuszu.

Jak zaznaczają jego autorzy, „przedstawione informacje są jedynie skromnym przykładem zawłaszczania państwa przez PO”. W dalszej części opracowania znalazły się przykłady, które – zdaniem SLD – świadczą o tym zawłaszczeniu.

Jak czytamy w raporcie, w Lublinie bratanica Aleksandra Grada, Dorota Gajewska, została rzecznikiem prasowym PGE Dystrybucja w tym mieście; w Łodzi z kolei Marek Myszkiewicz-Niesiołowski, brat szefa sejmowej Komisji Obrony Narodowej Stefana Niesiołowskiego, zasiada w radzie nadzorczej tamtejszej Grupowej Oczyszczalni Ścieków.

Według raportu zięć Stefana Niesiołowskiego, Paweł Księżak jest natomiast zastępcą szefa rady nadzorczej Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Łodzi; mąż b. pełnomocnik ds. równego traktowania Elżbiety Radziszewskiej, Artur Lewczuk jest prezesem Towarzystwa Gospodarczego Bewa, które jest własnością PGE KWB Bełchatów S.A., wchodzącej w skład Polskiej Grupy Energetycznej.

Raport pokazuje też, że w Opolu syn senatora PO Piotra Wacha pełni funkcje wiceprezesa tamtejszego Miejskiego Zakładu Komunikacyjnego. W raporcie SLD wspomniano też m.in. postać gdańskiego radnego Piotra Borawskiego – media pisały, że był narzeczonym córki marszałek sejmu Ewy Kopacz – który zasiada w radzie nadzorczej należącej do samorządu warszawskiego spółki Zaplecze.
(pp)

2012/08/12

Tusk gra w niskie normy


Ilekroć lider PO zaczyna walkę o standardy, spadają głowy jego partyjnych przeciwników. I na tym się kończy
– Nie sądzę, by członkowie Platformy mieli w sobie jakiś szczególny gen nepotyzmu. Ale od nich oczekiwaliśmy więcej, dlatego PO jest dla mnie ogromnym rozczarowaniem – powiedziała kilka dni temu Grażyna Kopińska, szefowa programu Przeciw Korupcji Fundacji Batorego.
Te słowa padły po wybuchu afery taśmowej i serii artykułów dowodzących, że legitymacja PO lub PSL jest najlepszą rekomendacją przy szukaniu posady w administracji publicznej. A Donald Tusk jak zwykle ogłosił walkę o standardy. Na celownik tym razem biorąc nepotyzm.
Przeświadczenie, że kto jak kto, ale Platforma Obywatelska jest odporna na pokusę wykorzystywania władzy do prywatnych interesów, zaszczepił w Polakach osobiście Donald Tusk. Za każdym razem, gdy partia postanowiła kogoś ukarać za niedotrzymywanie standardów, to on osobiście wcielał się w rolę naczelnego moralizatora i zarazem karzącej ręki sprawiedliwości. Dziwnym trafem uderzało to w jego potencjalnych rywali.
Pierwszą ofiarą walki o standardy była przed wyborami w 2005 roku Zyta Gilowska. Dynamiczna ekonomistka była obok Donalda Tuska jedną z najważniejszych postaci PO. To ona wymyśliła 15-procentowy podatek liniowy, który stał się sztandarowym postulatem partii. To ona na jednym z wieców wołała: „Donald, bracie, idziemy po zwycięstwo!". Tymczasem wystarczył jeden anonim od lubelskich działaczy PO, by zepchnąć Gilowską w polityczny niebyt.
Autorzy owego anonimu zarzucili Gilowskiej forsowanie syna na pierwsze miejsce lubelskiej listy Platformy, zlecanie mu odpłatnych ekspertyz prawnych i zatrudnienie w biurze poselskim synowej. Sprawa trafiła do sądu partyjnego. Nie pomogły tłumaczenia Gilowskiej, że zatrudniła synową, zanim ta nią została, i że kierownictwo PO doskonale wiedziało o sytuacji.
Tusk oświadczył, że u Gilowskiej „instynkt rodzinno-macierzyński" zwyciężył nad „instynktem publicznym". A później, komentując jej odejście z partii, powiedział: „Jeśli miałbym wygrać wybory wspólnie z Platformą Obywatelską i wskutek tego zwycięstwa nie zmieniłby się poziom moralności publicznej w Polsce i etyczne zachowanie polityków w Polsce, to lepiej nie wygrywać tych wyborów".
Były to prorocze słowa, bo wówczas Tusk przegrał wybory prezydenckie, a jego partia – parlamentarne. Za to miejsce Gilowskiej w Lublinie zajął inny ulubieniec, Janusz Palik0t.
Druga walka o wysokie standardy odbyła się niespełna rok później. Jej ofiarą padł Paweł Piskorski, były prezydent Warszawy, uważany za najbardziej uzdolnionego polityka najpierw Unii Wolności, a potem PO.
W lutym 2006 roku media spekulowały, że w Platformie szykuje się zamach na przywództwo Tuska. Głównym rozgrywającym miał być Piskorski, który ponoć forsował na szefa partii Bronisława Komorowskiego. Cała operacja miała być przeprowadzona na majowym zjeździe PO.
Zanim jednak do niego doszło, pod koniec kwietnia w „Dzienniku" pojawił się tekst o zakupie przez Piskorskiego ziemi pod zalesianie na Pomorzu Zachodnim. Gazeta wyliczyła, że ówczesny europoseł nie mógł zaoszczędzić ze swojego uposażenia pieniędzy potrzebnych na zakup tego gruntu.
W ciągu dwóch dni od publikacji Piskorski przestał być członkiem PO. Nie pozwolono mu też odwołać się od tej decyzji.
– Pojawiające się systematycznie niejasności i dwuznaczności wokół Pawła Piskorskiego i jego działań jako przedsiębiorcy, nie tylko jako polityka, pokazują, że nie możemy dalej współpracować – tłumaczył mgliście Tusk.
O wysokie standardy Tusk postanowił walczyć również po ujawnieniu w październiku 2009 r. przez „Rz" afery hazardowej. Na światło dzienne wyszły niejasne związki polityków PO z biznesmenami z branży hazardowej.
Premier najpierw bagatelizował sprawę, ale kiedy media nie dawały za wygraną, skłonił do dymisji ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, a wreszcie ogłosił dymisję sześciu ministrów z wicepremierem, szefem MSWiA Grzegorzem Schetyną na czele.
– Nie możemy zmarnować zaufania Polaków. Nie ma prawa sprawować władzy ten, kto zauważywszy błędy, grzechy, wykroczenia, przestępstwa, nie reaguje – mówił wtedy Donald Tusk. – Nie mam pretensji do współpracowników, ale w imię bezstronnego dążenia do wyjaśnienia sprawy przyjąłem ich dymisję.
W PO do dziś panuje powszechne przekonanie, że Tusk skorzystał jedynie z pretekstu, by pozbyć się z rządu rosnącego w siłę Schetyny.
Dlaczego premier nieustannie publicznie zapewnia, że walczy o wysokie standardy w polityce?
– Donald Tusk wywodzi się z Kongresu Liberalno-Demokratycznego, za którym ciągnie się opinia, że było to ugrupowanie liberałów-aferałów – mówi „Rz" dr Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Dlatego kiedy media na poważnie zabierają się do wytykania PO niejasnych powiązań, musi zawsze rzucić kilka głów na pożarcie.
Zdaniem Chwedoruka Tusk jako doświadczony polityk piecze dwie pieczenie na jednym ogniu i wykorzystuje te okazje, by pozbywać się z partii lub chociaż osłabiać pozycje osób, które mogłyby mu zagrozić.
Lękiem przed mediami można wytłumaczyć napiętnowanie senatora Tomasza Misiaka, któremu „Gazeta Wyborcza" zarzuciła konflikt interesów przy pracy nad ustawą stoczniową w Senacie. Choć Misiak zapewniał, że w całej sprawie „nie było jego winy", Tusk uznał, że naruszył standardy, jakie powinny obowiązywać w PO. – Nie mam zamiaru tolerować takich dwuznacznych sytuacji – oświadczył premier. Napiętnowany w ten sposób Misiak odszedł z partii.
Prof. Antoni Kamiński, znawca problemów korupcyjnych, uważa, że z wojen Tuska o standardy nigdy nie wynika ich rzeczywiste podwyższenie. – Pies jest pogrzebany w systemie partyjnym. Ludzie zapisują się dziś do PO, by zrobić karierę, zdobyć stanowiska. Zaczyna się to już od młodzieżówek – podkreśla. – Tusk nie może i nie chce tego systemu zmienić, bo na nim opiera się jego władza.
Zdaniem Kamińskiego lider PO nie może też jednak jak Waldemar Pawlak wprost powiedzieć, że rodziny polityków powinny być zatrudniane w spółkach i agencjach państwowych. – Wyborców PO takie praktyki oburzają. Dlatego musi udawać, że próbuje coś zmienić – uważa Kamiński.
Rzeczpospolita, ELiza Olczyk

Złoty syn premiera Tuska


Chciał iść własną drogą. Niezależnie od ojca. Narobił problemów i sobie, i premierowi. – Napiszcie, że jestem debilem – prosi Michał Tusk

Na spotkanie Tusk junior przychodzi w jednym z czterech garniturów. Większość zebrał „po rodzinnych weselach”. Marka? Nieznana, nie to co u ojca, który celuje w szytych na miarę garniturach najlepszych firm. Juniora garnitur pije, źle się w nim czuje w autobusie i miejskiej kolejce, kiedy jedzie rano do biura. Przykra konsekwencja zamiany zajęcia z dziennikarstwa na bycie „urzędnikiem” na lotnisku i przy okazji drobnym przedsiębiorcą. Wyższy, przystojniejszy od ojca, 30-letni syn premiera nie odziedziczył po nim charakterystycznego „r”. Pasjonat z absolutnym bzikiem na punkcie transportu. – Zwiedził na piechotę wszystkie szlaki kolejowe na Pomorzu – opowiada znajomy. Gdy żona goni go od komputera, zasiada nad archiwalnym, 500-stronicowym rozkładem jazdy pociągów. To jego ulubiona lektura.

Można powiedzieć, że dla Tuska seniora junior był „pewnym punktem programu” – nie pójdzie w szkodę, nie narobi problemów. Jednak stało się. Młody związał się z kontrowersyjnym biznesmenem Marcinem Plichtą, właścicielem Amber Gold i upadłej linii lotniczej OLT. Teraz sprawa tej współpracy wydała się i są kłopoty. Michał Tusk jest z nimi sam. Spotykamy się z synem premiera w jego ulubionym pubie w Sopocie. Mówi niechętnie. Łamie prośbę ojca, żeby nie rozmawiać z nikim o jego pracy dla właściciela Amber Gold. O spółce i jej właścicielu z sześcioma wyrokami karnymi jest głośno, sprawą zajmują się ABW i prokuratura, a zniecierpliwieni klienci domagają się wypłaty powierzonych Amber Gold pieniędzy. Widać, że chce się wytłumaczyć, powiedzieć, jak było. Ale z kancelarii premiera w Alejach Ujazdowskich płyną dyspozycje: nic nie mów, nie odzywaj się, to przejdzie, zgaśnie, w końcu przycichnie. Premier uspokajał w rozmowie z synem: komisji śledczej z tego nie będzie.

Niewygodna znajomość

Lawina ruszyła w pierwszy weekend sierpnia. Młody Tusk przyznał, że pracował dla linii lotniczych OLT, w krótkim wywiadzie dla portalu Gazeta.pl. Czy była to próba rozbrojenia bomby z tykającym już zegarem? Młody Tusk bagatelizuje we wspomnianym wywiadzie swoje związki z właścicielem Amber Gold. Dla Gazeta.pl mówi: „W zeszłym roku zrobiłem z nim wywiad na temat jego dziwnych inwestycji w lotnictwo. Rozmawialiśmy w siedzibie Amber Gold w Gdańsku. […] W tym roku dwa razy był przy moich rozmowach z Frankowskim [dyrektor OLT – red.] i na tym koniec”.

Historia tej znajomości wygląda jednak inaczej. Odtwarzamy ją na podstawie rozmów z bohaterami i korespondencji e-mailowej, którą udostępnił nam sam syn premiera.

Początek listopada 2011. Michał Tusk, od siedmiu lat stały współpracownik „Gazety Wyborczej” w Gdańsku, przeprowadza wywiad z Marcinem Plichtą, który chce wystartować z nową linią lotniczą. Rozmawia o planach i strategii nowego przewoźnika. Już wtedy wokół Plichty i jego Amber Gold były kontrowersje. Przed parabankiem przestrzegała Komisja Nadzoru Finansowego, ekonomiści pukali się w głowę na wieść o lokatach, które mają przynosić po kilkanaście procent zysku rocznie.

Przed opublikowaniem wywiadu i po publikacji Tusk e-mailowo koresponduje z Plichtą z redakcyjnej skrzynki elektronicznej. 25 października pisze: „Przygotowałem ostatnio analizę możliwości realizacji takiej siatki [połączeń lotniczych – red.] kilkoma maszynami dla Portu Lotniczego w Gdańsku (non profit, takie hobby na spokojnych dyżurach w „Gazecie”), mogę podesłać, może jakieś pomysły Pana zainteresują”.

Miesiąc później syn premiera wysyła taką wiadomość do szefa Amber Gold: „W nawiązaniu do wcześniejszych rozmów, przesyłam szkic pewnych przemyśleń w Excelu, m.in. analizę transferów w Amsterdamie w kontekście dolotów z Gdańska oraz propozycje dla krajówek. Proszę korzystać do woli – traktujmy to jako mój wkład non profit jako pasjonata w rozwój rynku lotniczego na Pomorzu”. Plichta dziękuje za porady, wysyła do Tuska prośby o odpowiedzi na kolejne pytania. Kontakt kwitnie.

Negocjacje z szefem Amber Gold

W tamtym okresie Michał Tusk czuje się wypalony pracą w redakcji.

Znajomy Tuska: – Miał coraz większy problem z pracą w „Gazecie”. Jego żona Ania jest lekarzem. Pochodzi z zamożnej mieszczańskiej rodziny. Pukała się w głowę, gdy była mowa o robocie Michała. Trzeba pamiętać, że oni mają dwoje małych dzieci, a tu nienormowany czas pracy, wieczorne dyżury w redakcji, przeciętna kasa.

Marcin Plichta: – W styczniu młody Tusk przyszedł do mojego biura w Gdańsku. Powiedział mi, że planuje odejście z „Gazety” i chciałby pracować u nas. Mówił, że chce się zająć PR dla OLT i być twarzą nowej linii w kontaktach z dziennikarzami. Obie strony miały się przespać z tym pomysłem. Po kilku dniach odezwał się i powiedział, że nic z tego nie będzie, bo rodzina się na to nie zgadza. – Jak pan to zrozumiał? Plichta: – Tak, że są kontrowersje wokół mojej osoby i rodzina Tusków nie chce, by Michał pracował dla OLT.

Tusk przyznaje, że była taka rozmowa, ale twierdzi, że miała inny przebieg. – Rozmowa mogła być w styczniu. Na pewno nie powiedziałem, że chcę być twarzą OLT. Zniechęciło mnie to, że miałbym się zajmować tylko PR, bo mnie interesowały przede wszystkim sprawy analityczne związane z lotnictwem. – Czy pan powiedział Plichcie, że rodzina nie zgadza się na pańską pracę dla OLT? – Mogłem tak powiedzieć, ale dlatego, że to był najprostszy wykręt. W rzeczywistości nie odpowiadało mi to, że miałbym się zajmować wyłącznie PR. – Czy pan wówczas konsultował pracę w OLT z ojcem, z kimś z rodziny? – Nie konsultowałem.

Najpierw OLT, potem port lotniczy

Wszystko zmienia spotkanie w gdańskim Hiltonie. Na śniadanie umawiają się prezes Portu Lotniczego w Gdańsku Tomasz Klosowski i właściciel Amber Gold. Kloskowski proponuje Plichcie usługi Tuska juniora. Plichta jest zaskoczony, bo przecież dopiero co usłyszał, że „rodzina Michała nie zgadza się na jego pracę dla OLT”. To bardzo dziwna propozycja, bo Tusk jest dogadany, że będzie pracował dla portu. 

Sprawa jest dwuznaczna, młody Tusk jest dogadany w sprawie pracy z szefem portu. Jak mógłby jednocześnie pracować dla linii lotniczej? Oczywiście szefowi lotniska powinno zależeć na tym, żeby usytuowana w Gdańsku linia lotnicza rozwijała się i obrastała w piórka. Port ma z tego pieniądze. Tyle że często linia lotnicza i port mają przeciwstawne interesy, stoją po różnych stronach barykady. Chociażby biją się o stawki, które trzeba płacić za obsługę pasażerów.

Michał Tusk: – Kloskowski polecił moją kandydaturę do OLT. Powiedział mi, że nie interesuje go, co jego pracownicy robią po godzinach. – Czy w umowie o pracę z portem lotniczym jest zgoda na to, by równocześnie wykonywał pan zlecenia dla linii lotniczych? – W umowie z portem nie ma zakazu konkurencji. Kwestia występowania po dwóch stronach barykady odbije się Michałowi Tuskowi czkawką.

Omal nie podpisał umowy z Amber Gold

Tusk zakłada jednoosobową działalność gospodarczą. Syn premiera dostaje do podpisania umowę nie z OLT, ale z Amber Gold, która nie zajmuje się lotnictwem, tylko działalnością parabankową. 9 marca Michał Tusk wysyła e-mail do Jarosława Frankowskiego, dyrektora OLT: „Co do umowy – rozumiem, że standardowo stroną umowy jest Amber Gold? Z oczywistych względów wygodniej byłoby dla obu stron, gdyby to była jedna ze spółek OLT, ale oczywiście nie wybrzydzam, jeśli dla Was najprościej robić przez Amber, to się dostosuję”.

Frankowski odpisuje: „Umowa może być na OLT. Zmienia się tylko dane rejestrowe spółki”. 

Sprawa zostaje szybko dopięta. Na umowie z 15 marca o doradztwo dla OLT obok podpisu młodego Tuska jest autograf Marcina Plichty. – Czy wchodząc we współpracę z Plichtą, zdawał pan sobie sprawę z kontrowersji? – Nie będą robił z siebie kretyna. Debil nie uwierzy, że nie wiedziałem. Wiedziałem o jednym wyroku karnym Plichty i zastrzeżeniach KNF wobec Amber Gold. Co mam powiedzieć? Głupota i tyle.

15 kwietnia Michał Tusk zawiera drugą umowę, tym razem z Portem Lotniczym w Gdańsku.

Na jakie pieniądze mógł liczyć syn premiera? Z OLT 5950 zł miesięcznie plus VAT, a z pracy na lotnisku 3200 zł. W redakcji Tusk wyciągał „na rękę” 4500 zł.

Młody przedsiębiorca może sobie teraz pozwolić, żeby wziąć w leasing trzyletnią hondę accord. 

Wywiad z samym sobą

12 kwietnia Tusk junior na łamach gdańskiej „Gazety Wyborczej” publikuje pożegnalny felieton. Od niespełna miesiąca jest PR-owcem linii lotniczej należącej do Amber Gold. Tymczasem 23 marca w „Magazynie Trójmiejskim” „Gazety Wyborczej” ukazuje się duży wywiad z Jarosławem Frankowskim, dyrektorem OLT. Nie ma w nim dociskania, trudnych pytań. Tusk w rozmowie z nami przyznaje, że to on sam zadawał pytania i sam na nie odpowiadał – w imieniu dyrektora Frankowskiego. Materiał w gazecie jest sygnowany nazwiskiem jego redakcyjnego kolegi.

Skrzynka pocztowa Józef Bąk

Kolejny problem, czy młody Tusk pracując dla OLT, ukrywał swoją tożsamość?

Dla linii lotniczej Plichty syn premiera pracował głównie przez internet. Wykorzystywał do tego skrzynkę elektroniczną, którą założył 1 lutego 2000 r. Ma tam wpisane następujące dane: „Józef Bąk, miejscowość: Żukowo, zawód: bezrobotny, wykształcenie: bez wykształcenia”. Z tej skrzynki Tusk na przykład przez lata wysyłał teksty do redakcji, gdy pracował w domu. Było mu wygodniej, bo logowanie się do poczty „Gazety” jest bardziej czasochłonne. Syn premiera nie podpisywał materiałów dla OLT nazwiskiem Józef Bąk. W korespondencji, którą prowadził, głównie z Jarosławem Frankowskim, podpisywał się najczęściej inicjałami MT. Bąk był w nagłówku. Problem w tym, że e-maile Bąka, czyli Tuska, od Frankowskiego szły do kolejnych osób w OLT.

– Zgadza się, część ludzi mogła pomyśleć, że ukrywam tożsamość. Głupota z mojej strony, brak rozwagi. Tyle mogę powiedzieć – tłumaczy junior.

Jakimi konkretnie działaniami wykazywał się były dziennikarz? Drugiego dnia po zawarciuumowy z OLT przychodzi mu zredagować odpowiedź dla poznańskiego dziennikarza „Gazety Wyborczej”, który zapytał: „Jak długo firma Amber Gold gotowa jest utrzymywać działalność tej linii? Na jakim etapie są postępowania sądowe w sprawach wytoczonych przez KNF – czy zakończyły się i jeśli tak, to z jakim skutkiem?”. Tusk junior w e-mailu do Frankowskiego proponuje: „Co do KNF nie mam wiedzy, zresztą to pytanie nie dotyczy OLT”. Na kolejne pytanie też znajduje odpowiedź: „OLT Express posiada odpowiednie rezerwy finansowe, by do tego czasu prowadzić działalność i przekonywać Polaków do latania”.

Co jeszcze? Pomaga w autoryzacji wywiadów Frankowskiego. Wyłapuje wpadkę, którą OLT zaliczyłby w magazynie pokładowym dla pasażerów. Graficy szykujący broszurę na jej okładce „przemalowali” w barwy OLT Boeinga 737, tymczasem we flocie przewoźnika nie było takiego samolotu. Proponuje trasy lotnicze, które jego zdaniem mogłyby być opłacalne dla nowego przewoźnika. Z przekonaniem można powiedzieć, że Tusk nie był nadaktywny w pracy dla OLT, nie zasypywał skrzynek szefów OLT swymi pomysłami. Naliczyliśmy 44 e-maile wysłane przez syna premiera w ciągu pięciu miesięcy.

Czy Michał Tusk ma się czego obawiać w związku z pracą dla OLT? Ma.

Plichta stawia poważny zarzut: – Tusk przyniósł nam konkretną informację o tym, ile Port Lotniczy w Gdańsku bierze od naszej konkurencji, konkretnie od Wizz Air, za obsłużenie jednego pasażera.

Tego typu dane są jedną z najpilniej strzeżonych informacji. W grę wchodzą potężne pieniądze. Bywa, że linie lotnicze miesiącami negocjują z lotniskami opłaty.

Tusk kategorycznie zaprzecza, że przekazał OLT taką informację. – Nie zrobiłem tego. W rozmowach z Frankowskim operowałem tylko ogólnodostępnymi danymi.

Tyle że to niejedyny przykład tego, że młody Tusk znalazł się w dwuznacznej sytuacji. W korespondencji syna premiera odkrywamy e-mail z 20 kwietnia, w którym pisze on do dyrektora OLT: „Siatkę międzynarodową (proponowane lotniska oraz częstotliwości) skorygowałem, biorąc pod uwagę najnowsze MIDT, do którego mam dostęp na lotnisku”. MIDT (Market Information Data Transfer) to baza danych ułatwiająca podejmowanie strategicznych decyzji w branży lotniczej.

Tusk znalazł się w konflikcie interesów, pracując jednocześnie dla lotniska i przewoźnika. Dla przewoźnika OLT (zleceniodawcy Tuska), który, jak się teraz okazuje, jest winien Portowi Lotniczemu w Gdańsku (pracodawcy Tuska) kwoty liczone w milionach złotych.

Ostrzeżenie premiera

Czerwiec 2012. W związku z meczami Euro 2012 Donald Tusk bywa w Gdańsku częściej niż zwykle. Podczas jednej z takich wizyt (Michał Tusk nie pamięta dokładnej daty) ojciec pyta syna o pracę dla OLT. Mówiąc wprost, premier daje synowi regularną burę za to, że związał się z interesem Plichty. W powietrzu latają grube słowa. Skąd wie, że junior wykonuje zlecenia dla OLT? Michał Tusk: – Nie wiem. Może ja sam mu powiedziałem? A być może żona powiedziała o tym mojej mamie, a ona ojcu? W każdym razie on nie posługiwał się w rozmowie ze mną zakulisową, tajną wiedzą.

Widać, że rozmowa robi, przynajmniej chwilowo, wrażenie na synu premiera. W czerwcu idzie do Frankowskiego i mówi, że chciałby, jak mówi, „rozluźnić” współpracę z OLT. W ten sposób, że faktury będzie wypisywał nie co miesiąc, ale wtedy, gdy wykona konkretne zlecenie. Rozmowa ma dość gorzki przebieg i dotyczy również narastających wątpliwości wokół interesów Plichty. Frankowski narzekał na nagonkę skierowaną przeciw Amber Gold i OLT. – Może byłyby mniejsza, gdyby Plichta składał do KRS sprawozdania ze swojej działalności – mówi na odchodnym Tusk. 

Jednak 3 lipca syn premiera wysyła do OLT kolejną, comiesięczną fakturę za swoje usługi. 5 lipca śle materiał PR-owski, że z bezpieczeństwem na pokładach maszyn OLT wcale nie jest tak źle, jak donoszą media i konkurencja. Konkretną propozycję rozluźnienia umowy (ostatecznie nie doszło do tego) Michał Tusk wysyła e-mailem Frankowskiemu dopiero 17 lipca. Przy okazji ponagla, żeby puszczono mu przelew za zaległą fakturę. Już wtedy w branży lotniczej zaczyna się mówić o poważnych kłopotach przewoźnika. Kilka dni później upadek przewoźnika stał się faktem. Tusk ma nadal umowę o świadczeniu usług doradczych na rzecz OLT. Ciągle jej nie rozwiązał. Teoretycznie więc Plichta mógłby teraz zlecić Tuskowi jakieś działania PR-owskie. – Dlaczego pan nie wypowiedział umowy? – Nie pomyślałem o tym. Muszę to zrobić – przyznaje Michał Tusk. – Nie wystawiam faktur, więc de facto współpraca ustała. – Czy był pan proszony o to, żeby pomóc w zmianie nastawienia dziennikarzy i polityków do interesów szefa Amber Gold? – Nie było takiej sytuacji. Nikt mnie o to nie prosił.

Nowe zlecenie

Poza OLT jednoosobowa firma syna premiera miała podczas krótkiej działalności jeszcze jednego klienta. To międzynarodowa kancelaria prawnicza, która jest współorganizatorem Forum Ekonomicznego w Krynicy-Zdroju. Tusk przygotował dla nich koncepcję panelu, który miałby być poświęcony kwestiom transportu. Dobrał listę gości i tematy. Dostał za to 1500 zł. Jeśli wszystko poszłoby dobrze, byłby na jesieni moderatorem tego spotkania, za co wpadłby dodatkowy grosz. Jednak na razie dobrze nie jest. Syn premiera jest w kłopotach, jakie jeszcze mu się w życiu nie przydarzyły. Na pomoc ojca i jego kolegów z Warszawy na razie nie może liczyć. Humbugiem są twierdzenia, że z juniorem siedzi teraz sztab rządowych PR-owców, który za uszy wyciąga go z problemów.

Od kilku dni relacje Michała Tuska z ojcem są najgorsze od lat. Słuchając młodego Tuska, można odnieść wrażenie, że jedyne, co go łączy teraz z ojcem, to słuchanie tych samych zespołów – Dire Straits i Lady Pank; widują się rzadko – raz na trzy tygodnie; ojciec od czasu afery hazardowej unika rozmów telefonicznych, jakby bał się, że jest na podsłuchu. Młody Tusk ucieka od polityki, uważa, że jest brudna i cyniczna. Dla syna premiera rządzić mogłoby PiS, bo zasadniczo nic by to nie zmieniło w Polsce. I tak, jego zdaniem, rządzi średni szczebel dyrektorów w ministerstwach, a za rządów PiS wojny by Polska Rosji nie wypowiedziała.

Wyraźnie brnie w dalsze kłopoty, ale chyba zaczyna zdawać sobie sprawę z możliwych konsekwencji. Młody Tusk: – Chyba za dużo grałem w gry komputerowe o liniach lotniczych i wielkich portach tranzytowych. Najwyraźniej gra się zawiesiła.

Wprost

2012/08/09

Ile kosztują dojazdy Struzika? Urząd: Nie można wyliczyć. Miejsce pracy ma ogromne


Średnio ok. 8 tys. zł miesięcznie, czyli ok. 96 tys. rocznie - tyle wynoszą wydatki podatników związane z podróżami marszałka Adama Struzika służbowym autem. Informację na ten temat uzyskaliśmy po pytaniach od czytelników, lecz Urząd Marszałkowski nie potrafił udzielić jej od razu. "Nie jest możliwe wyliczenie kosztów dojazdu do "pracy". Miejsce pracy to nie tylko biuro w Warszawie, ale teren całego województwa" - usłyszeliśmy.
Po publikacji "taśm PSL" dostaliśmy dużo zgłoszeń i pytań od czytelników dotyczących publicznych wydatków na polityków i ich rodziny. Pojawiła się wśród nich kwestia samochodu służbowego marszałka województwa mazowieckiego Adam Struzika.

Media wielokrotnie pisały o wydatkach Struzika. Na przykład większość informacji nt. Struzika zamieszczonych ostatnio w tabloidach dotyczy właśnie jego sporych wydatków, które pokrywa z pieniędzy publicznych: a to na benzynę, a to na drogie meble, a to na podróże. O słabości marszałka do kosztownych, zagranicznych wojaży pisała m.in. "Gazeta Wyborcza".
Gdy spytaliśmy rzeczniczkę Struzika o miesięczny koszt jego dojazdów do pracy, okazało się, że ma ona problemy z uzyskaniem precyzyjnych informacji. "Województwo mazowieckie jest największym województwem w Polsce, w skład którego wchodzą 42 powiaty i 314 gmin. Urząd Marszałkowski nadzoruje działalność ponad 100 instytucji funkcjonujących na terenie całego Mazowsza (szpitale, urzędy, instytucje kultury). Realizujemy dziesiątki inwestycji na terenie całego regionu (drogowych, w służbie zdrowia, w podległych jednostkach itp.). Prowadzone są setki inwestycji i inicjatyw realizowanych dzięki wsparciu z funduszy unijnych przyznawanych właśnie przez samorząd województwa mazowieckiego. Nie można nadzorować i prowadzić wszystkich tych działań zza biurka w Warszawie. Dlatego marszałek bardzo często bierze udział w spotkaniach poza siedzibą urzędu, rozpoczynając dzień pracy w terenie" - tłumaczyła Marta Milewska.

"Miejsce pracy to całe województwo"

Jak dodała, z tego powodu Urząd nie jest w stanie obliczyć, ile marszałek wydaje na dojazdy do biura służbowym autem: "Nie jest możliwe wyliczenie kosztów dojazdu do "pracy". Miejsce pracy to nie tylko biuro w Warszawie, ale teren całego województwa".

Adam Struzik mieszka w Płocku. By dojechać na warszawską Pragę, gdzie mieści się siedziba Urzędu Marszałkowskiego, musi pokonać ponad 110 km. A potem wrócić do domu. Kosztów dojazdu nie pokrywa z własnej kieszeni.

Jego biuro prasowe podkreśla, że samochód i kierowca marszałka utrzymywani są nie tylko na potrzeby jego dojazdów z Płocka, ale - w ogóle, na potrzeby wypełniania zadań. A ile kosztują? "Średni miesięczny koszt utrzymania samochodu Pana marszałka wynosi 4 tys. zł. Na tę kwotę składają się głównie paliwo oraz koszty związane z myciem samochodu. Miesięczne wynagrodzenie kierowcy marszałka to 4 tys. zł brutto" - podaje rzeczniczka. 
Gazeta Wyborcza

Poseł od Tuska co miesiąc na taxi wydaje tysiące!


2 tysiące 125 złotych na taksówki. Tyle poseł Michał Szczerba (35l.) z PO wydawał niemal co miesiąc w 2011 roku na wożenie się. I to z publicznych pieniędzy. Mimo gorszej sytuacji ekonomicznej kraju, zamiast oszczędzać, tak jak muszą to robić zwykli obywatele, poseł Szczerba zwiększył swoje wydatki na ten cel.

Fakt dotarł do najnowszego zestawienia wydatków posłów na biura poselskie za 2011 rok. W ciągu 10 miesięcy ubiegłego roku poseł Platformy Obywatelskiej Michał Szczerba na przejazdy taksówkami wydał 21 tysięcy 250 złotych i 7 groszy. Wynika z tego, że miesięcznie za komfort podróżowania z kierowcą posła, podatnicy zapłacili 2 tysiące 125 złotych. W porównaniu z 2010 rokiem, średnie miesięczne wydatki Szczerby na taksówki wzrosły o 13 złotych. 
Dlaczego poseł tak chętnie korzysta z taksówek? Według aktualnego oświadczenia majątkowego poseł Szczerba nie posiada samochodu. Czy parlamentarzysty nie stać na własny wóz? Raczej go stać, biorąc pod uwagę, że zarabia 10 tys złotych miesięcznie a na koncie ma odłożone 198 tysięcy złotych. Ale po co martwić się o tankowanie, przeglądy, naprawy i miejsce parkingowe, skoro można jeździć nie za swoje, a za pieniądze podatników. W sumie za przejazdy taksówkami wszystkich posłów w ciągu 10 miesięcy zeszłego roku zapłaciliśmy 198 tysięcy złotych.
Fakt

2012/08/08

POsady po warszawsku, czyli stanowiska dla swoich z Platformy

Sami swoi na państwowym cd. Dla działacza partyjnego, który stawia na administrację, Warszawa to miejsce wielkich możliwości. Często to partyjny klucz, a nie konkursy, decyduje o obsadzie stanowisk

PO rządzi Warszawą od 2006 r. Wcześniej w koalicji z SLD, teraz samodzielnie. Drugą kadencję prezydentem jest Hanna Gronkiewicz-Waltz, wiceszefowa partii. Spośród 469 radnych (łącznie w dzielnicach i Radzie Warszawy) przeszło 200 reprezentuje PO. 
Stołeczna administracja samorządowa to największy pracodawca w Warszawie - zatrudnia ok. 30 tys. osób. Blisko 8 tys. pracuje w ratuszu. Reszta - w instytucjach samorządowych, którym podlegają kluczowe dziedziny: drogi, transport, edukacja, oświata, kultura, ochrona zdrowia, sport itd., oraz w 36 miejskich spółkach. Prezydent Gronkiewicz-Waltz podkreśla, że bierze pełną odpowiedzialność za obsadę zarządów i rad nadzorczych w miejskich spółkach. Zrobiła to po to, by w jej imieniu pilnowali majątku miasta. - Zasady uważam za dobre, nie zmienię ich - mówi Gronkiewicz-Waltz. - Moi przedstawiciele są w radach nadzorczych i tam zostaną. Jako prezydent odpowiadam za majątek tego miasta. Muszę zachować bieżący wpływ na to, co dzieje się w miejskich firmach. 

Model wprowadziła w pierwszym roku prezydentury, mówiła o tym publicznie. - To są wzorce z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, gdzie pracowałam - tłumaczy. - W radach nadzorczych pracują merytoryczni urzędnicy. Nie zatrudniam rodzin, czyjegoś brata czy syna, ani działaczy PO jedynie dlatego, że mają legitymację partii. Kryterium była i jest fachowość. I nie jest tak, że wszyscy zasiadający we władzach spółek są z PO. 

Sięga po statystyki. Rok 2006, gdy po raz pierwszy wygrała wybory: scheda po PiS to 54 spółki, 209 miejsc w radach nadzorczych, 91 posad w zarządach. W 2012, piątym roku jej rządów w stolicy, spółek jest 36. - Ubyło kilkanaście, co zawdzięczam kontroli moich współpracowników - mówi Hanna Gronkiewicz-Waltz. Do końca roku stan posiadania spadnie do 32 spółek. Kolejne statystyki. Rady nadzorcze miejskich firm - 145 osób. Wśród nich 36 z ratusza, 16 działa w partii. Zarządy spółek - 60 posad prezesów i ich zastępców. Trzy osoby wysłał ratusz, są bezpartyjne. Reszta to ''ludzie z zewnątrz'', siedmiu z legitymacjami Platformy. 

Zasady a życie
Reguły obsady stanowisk dla prezydenckich emisariuszy są sztywne. Wiceprezydenci, skarbnik, sekretarz miasta i wybrani burmistrzowie dzielnic mają miejsca w radach nadzorczych firm strategicznych. To m.in. Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji, Pałac Kultury, Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania, Miejskie Zakłady Autobusowe, Tramwaje Warszawskie. Do mniej znaczących spółek idą dyrektorzy z ratusza. W radach zarabia się średnio od kilkunastu do 40 tys. zł rocznie. Jest limit - dwie rady na człowieka. 

Krzyszof Bugla (PO), burmistrz Żoliborza, jest w jednej radzie: Szybkiej Kolei Miejskiej. - Nie czuję się osobą z nadania politycznego - zastrzega Bugla. - Mam kompetencje. Jestem radcą prawnym. W radzie jestem od pięciu lat. Spółka w tym czasie bardzo się rozwinęła.

Inni członkowie rady SKM-ki z klucza partyjnego to Krzysztof Skolimowski (wicemarszałek Mazowsza z PO), Grzegorz Pietruczuk (wiceburmistrz Bielan i radny województwa z SLD). Rafał Miastowski, burmistrz Woli i sekretarz zarządu mazowieckiej PO, zasiada w radzie spółki zarządzającej nieruchomościami na Ochocie. 

Strategiczną spółkę MPWiK kontroluje burmistrz Bemowa Jarosław Dąbrowski. Utrzymał zaufanie partii mimo głośnej sprawy przydziału mieszkania komunalnego - dostała je mama zaprzyjaźnionej z burmistrzem urzędniczki. Przydział odbył się poza kolejką i z wątpliwym uzasadnieniem. PO wręczyła mu ''żółtą kartkę'', ale wkrótce ''jedynkę'' na wyborczej liście i ponownie stanowisko burmistrza.

Jedną radę nadzorczą ma także burmistrz Wilanowa Ludwik Rakowski. Jest w radzie Pałacu Kultury i Nauki, razem z kolegami partyjnymi - Mirosławem Korzebem, dyrektorem Teatru Guliwer, który kieruje radą, oraz Andrzejem Zygułą, byłym wiceburmistrzem Żoliborza. Z tego grona Rakowski jest najbardziej zapracowany. Oprócz posady burmistrza ma mandat radnego sejmiku, z rekomendacji PO jest jego przewodniczącym. 

Inny polityk PO, były burmistrz Woli Marek Andruk obecnie prezesuje Miejskiemu Przedsiębiorstwu Taksówkowemu. Sprawdza się w biznesie podobnie jak Magdalena Rogozińska z bemowskiego koła Platformy, która stoi na czele Miejskiego Przedsiębiorstwa Usług Pogrzebowych. Andruk podkreśla, że jego umiejętności menedżerskie były znane. W latach 90. pracował jako dyrektor oddziału banku, a jako samorządowiec zasiadał w kilku radach nadzorczych. - Mam stosowne kursy. Stąd oferta. A konkursu nie było, bo nie ma takiego obowiązku - mówi. 

Są też i takie spółki, które nie wiadomo właściwie, czym się zajmują. Przykład: Wola Sport sp. z o.o. (w likwidacji). Powstała w 2001 r., by zbudować pływalnię. Rok później zbudowała. Miejscy radni zadecydowali o postawieniu jej w stan likwidacji dopiero dwa lata temu. Mimo to Wola Sport istnieje do dziś. Szefem rady nadzorczej jest tam Jacek Duchnowski, działacz PO, wiceburmistrz Ursusa. Dostaje za to ok. 10 tys. rocznie. Teraz w ratuszu zapewniają, że spółka już ostatecznie zniknie do końca roku.

Radni sobie radzą

Osobna grupa członków rad nadzorczych to radni. Zasada jest taka, że radni Warszawy nie mogą zasiadać w radach nadzorczych miejskich spółek ani zarządzać tymi spółkami. Radnych sejmiku województwa to jednak już nie dotyczy. I tak mazowiecka radna PO Elżbieta Lanc - zwana ''wędrującą'', bo wcześniej była i w PiS, i w PSL - jest wiceprezesem zajmującego się wynajmem żurawi samochodowych miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Maszynami Budownictwa ''Warszawa''. Pensja - ponad 88 tys. rocznie. Do 2011 r. dorabiała równocześnie w innej miejskiej firmie budowlanej (przejęło ją w tym roku MPO), gdzie miała pensję ponad 69 tys. rocznie. Oprócz tego zasiada w radzie nadzorczej MPWiK w 12-tysięcznym Węgrowie. Inna radna PO z sejmiku Urszula Kierzkowska jest burmistrzem Woli i zasiada w radzie nadzorczej Miejskiego Przedsiębiorstwa Robót Ogrodniczych.

W stołecznej drużynie PO najpopularniejsze są rajdy do instytucji podległych sejmikowi, gdzie Platforma ma koalicję z PSL, oraz do firm wojewody. 

Numer jeden to Mazowiecka Jednostka Wdrażania Programów Unijnych. Szczególnie popularna jest w środowisku PO z Targówka. To właśnie tam ton nadaje wspomniany już wicelider miejscowych struktur Michał Jamiński, jednocześnie pracownik Mazowieckiej Jednostki.

Bardzo dobrze radzą sobie radni specjalizujący się w likwidacjach. Nieznana bliżej z wystąpień publicznych - autorka tylko jednej interpelacji - miejska radna PO Dorota Lutomirska w 2011 r. została likwidatorką podległego ministrowi skarbu Przedsiębiorstwa Budowlano-Usługowego ''Holbud''. W oświadczeniu za 2011 r. wykazała zarobki z umowy-zlecenia na ponad 136 tys. Od 2009 r. była zarządcą komisarycznym w tym przedsiębiorstwie. W 2009 i w 2010 r. też miała umowy-zlecenia na podobne kwoty. Chcieliśmy zapytać, co robi jako likwidator i jak się dostała na to stanowisko. Odmówiła rozmowy.

lektury oświadczeń majątkowych klubu PO w radzie miasta wynika, że większość z 33 radnych pracuje w sektorze publicznym. Kariery nabierają tempa po roku 2007. Gdy do wygranej PO w Warszawie doszedł sukces krajowy, z urzędów, ministerstw, rad nadzorczych zaczęła się wyprowadzać poprzednia ekipa rządząca. Na liście pracodawców: Łazienki Królewskie, Ministerstwo Kultury, Kancelaria Sejmu, urząd marszałkowski, spółka Exatel, której głównym udziałowcem jest Polska Grupa Energetyczna, Polski Holding Nieruchomości. Wśród rad nadzorczych Agencja Rozwoju Mazowsza, Szpital Mazowiecki w Garwolinie, Mazowiecki Regionalny Fundusz Pożyczkowy.

Ursynów rządzi

Tomasz Sieradz, radny i wiceszef koła Ursynów, do zeszłego roku miał umowę-zlecenie na zarządzanie państwową Centralą Nasienną w Warszawie. Teraz jest p.o. dyrektora Mazowieckiego Urzędu Pracy. W oświadczeniu majątkowym za 2011 r. podaje też zarobki z urzędu gminy w Jaktorowie, Mazowieckiej Jednostki Wdrażania Programów Unijnych, urzędu miasta w Tarczynie, stołecznego ratusza oraz dietę radnego.

Chcieliśmy zapytać Sieradza o posadę w urzędzie pracy, ale nie odbiera telefonu. Komentarza udzielił jego polityczny przełożony poseł Marcin Kierwiński. - O sprawie wiedziałem. Uważam, że to dobry wybór - mówi poseł. - Tomasz Sieradz to osoba doświadczona, wieloletni samorządowiec. Ma kompetencje.

Co z Centralą Nasienną? - Nie mam pojęcia - odpowiada poseł. - Wiem, że Tomasz Sieradz od pewnego czasu pracował jako główny specjalista w WUP, a teraz jest szefem, bo zwolniło się stanowisko - wyjaśnia poseł. Potwierdza, że Sieradz jako ''pełniący obowiązki'' nie potrzebował konkursu.

- Nie ma ani jednego przykładu członka PO, który byłby zatrudniony tylko dlatego, że jest funkcjonariuszem partyjnym - mówi poseł Andrzej Halicki, szef PO na Mazowszu. - Odróżniajmy sytuację, gdy ktoś ma poglądy polityczne i pracuje, od sytuacji, że dzięki temu, że ma takie poglądy polityczne, to pracuje. Wśród członków partii z Mazowsza nie znajdziecie ani jednego przypadku zawodowej nominacji, która nie miałaby charakteru merytorycznego.

Sprawdziliśmy w klubie radnych i dzielnicowym kole PO na warszawskim Ursynowie. To matecznik posła Halickiego, którym kierował do 2009 r. Większość radnych zawodowo związała się z sektorem publicznym. Niektórzy już po tym jak zostali wybrani. To np. Sylwia Krajewska (pracuje w Agencji Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa).

Halicki nie odpowiada

Chcieliśmy zapytać posła Halickiego o te przypadki, ale nagle się rozłączył. Kiedy oddzwoniliśmy, poprosił o telefon za 40 minut. Później już nie odebrał. Halicki to znacząca postać PO na Mazowszu (jest szefem) i w Warszawie, którą rządzi Małgorzata Kidawa-Błońska. - Andrzej to człowiek Grzegorza Schetyny. Gdy partia po rozstaniu z Pawłem Piskorskim odprawiała jego ludzi z Warszawy, Halicki występował jako ten, który ''ma rozeznanie w strukturach'' - opowiada jeden z działaczy PO. - Pomagał Gronkiewicz-Waltz przed wyborami samorządowymi w 2006 r. 

Dwa lata temu Halicki stanął na czele mazowieckiej PO, ze znaczącym wsparciem posła Marcina Kierwińskiego zwanego ''małym Schetyną'', ze względu na talenty organizacyjne. 

Kierwiński to jeden z szeregowych działaczy PO, którzy zrobili kariery po 2006 r.: był radnym, szefem klubu PO, wiceprezesem spółki Modlin budującej lotnisko, pracował w radzie nadzorczej należącej do wojewody firmy Kaskada. Pod koniec kadencji zmienił samorząd na wojewódzki i fotel wicemarszałka sejmiku, któremu podlegała Mazowiecka Jednostka Wdrażania Programów Unijnych.

2010 r. - mandat radnego sejmiku, rok później Sejm. Podobnie w partii. Kierwińskiego można znaleźć na wszystkich poziomach: sekretarz zarządu na Mazowszu, zastępca Kidawy-Błońskiej, szef koła PO na Ursynowie. 

Podobnie jak Halicki ma opinię ''kadrowego''. Działacze zapamiętali obu polityków z układania list samorządowych, które w kluczowej dla Hanny Gronkiewicz-Waltz radzie miasta zdominowali zwolennicy Grzegorza Schetyny. Nasi rozmówcy mówią jednak, że legendy o ich możliwościach są przesadzone. Że owszem, rozdawali karty, ale w poprzedniej kadencji samorządu, gdy PO obok ''kadrowych'' miała strzegącego swoich wpływów koalicjanta z SLD . 

Po 2010 r. PO rządzi miastem sama. - Powstało dużo lokalnych układów i lokalnych liderów, którzy umacniają pozycję, wprowadzając zaufanych do różnych instytucji. Skala miasta pozwala zrobić to bez rozgłosu - słyszymy. O ten wątek ''kadrowych'' nie zdążyliśmy zapytać posła Halickiego. Poseł Kierwiński wypowiedział się tak: - Absolutnie nic mi o tym nie wiadomo. - Oburza mnie założenie, że wszyscy politycy to świnie i jak te świnie wchodzą do firm, to dają pokaz niekompetencji - komentuje sytuację jeden z warszawskich samorządowców. - Z tym bywa przecież różnie. Kolesiostwo było, jest i będzie. Ale przynajmniej ludzie z Platformy mają wyższe kwalifikacje od nominatów PiS. 
Gazeta Wyborcza