2013/12/02

Minister od zegarków dostał apartament

Jak zegarek, to wartości samochodu. Jak mieszkanie, to za nasze pieniądze! Najbardziej luksusowy polityk w Sejmie nie nocuje w sejmowym hotelu ani nie mieszka w kawalerce na mieście. Sławomir Nowak (39 l.) zajmuje elegancki apartament w budynku strzeżonym przez Biuro Ochrony Rządu i wyposażonym w gustowne meble z Pałacu Prezydenckiego, a do pracy wozi go wciąż jeszcze rządowa limuzyna. Ile za to płaci? Nic!
Słynny minister od zegarków Sławomir Nowak od lat zajmuje wygodne mieszkanie, które dostał jeszcze jako minister w Kancelarii Prezydenta. Koszty opłaca mu Sejm, czyli my. I czy ktoś jeszcze powie, że Sławomir Nowak nie potrafi się ustawić?! 
Jak nieoficjalnie dowiedział się Fakt, Nowak w apartamencie w centrum Warszawy mieszka od 2010 roku, kiedy był jeszcze ministrem w Kancelarii Prezydenta. Jako wysokiemu rangą urzędnikowi przysługiwało mu mieszkanie służbowe. Trafił nie najgorzej – dostał 70 metrów nieopodal Al. Ujazdowskich. 
W 2011 roku Sławomir Nowak wszedł do rządu i objął tekę ministra transportu. Zgodnie z prawem mieszkanie z Kancelarii Prezydenta już mu nie przysługiwało. Nowak jednak wyprowadzać się nie zamierzał. Znalazł na to pewien sposób...

Każdemu posłowi spoza stolicy przysługuje z kancelarii Sejmu 2,2 tys. zł miesięcznie na wynajęcie mieszkania w Warszawie. Były minister wymyślił więc, że to Sejm wynajmie od Kancelarii Prezydenta jego mieszkanie. Za 1,3 tys. zł miesięcznie.
Tymczasem gdyby zwykły człowiek chciał w tym miejscu wynająć 70-metrowe mieszkanie, musiałby zapłacić co najmniej 5 tys. zł miesięcznie! Widać więc, że Nowak umie się ustawić! Nawet premier, mimo prokuratorskich podejrzeń wobec byłego ministra o to, że nie wpisał do oświadczenia majątkowego zegarka wartego 17 tys. zł, pociesza go publicznie „Trzymaj się, Sławku”.
Fakt

2013/11/22

Młodzi naciągacze, czyli młodzieżówka Platformy Obywatelskiej

Stowarzyszenie „Młodzi Demokraci”, młodzieżówka partii rządzącej, w założeniu miało być szkołą obywatelskości i kształtowania prospołecznych postaw. Tymczasem okazało się uniwersytetem bezkarnego omijania prawa i naciągania państwa.
Na wszystko są dowody. Jak dowiedział się „Newsweek”, młodzieżówka Platformy Obywatelskiej od 11 lat, a więc od momentu wpisania do rejestru sądowego, nie złożyła wKrajowym Rejestrze Sądowym sprawozdania finansowego ze swojej działalności. A jako stowarzyszenie prowadzące działalność gospodarczą (takowa jest zapisana w statucie SMD jako jedno ze źródeł majątku) musi takie dokumenty składać raz do roku w urzędzie skarbowym i właśnie w KRS.
O sprawozdania finansowe do KRS zapytaliśmy przewodniczącego SMD Bartosza Domaszewicza. - Na pewno było złożone w tym roku sprawozdanie za 2012 rok. Sam tego pilnowałem. Wcześniej to nie była moja kadencja, więc niestety nie mogę zapewnić, ani wypowiedzieć się w tej sprawie - zapewnił.
Rzecz w tym, że jego słowom przeczą dokumenty, w których posiadaniu jest KRS. To zresztą nie pierwszy przypadek, kiedy działacze SMD mijają się z prawdą odnośnie stanu dokumentacji swojej organizacji. Kiedy dwa tygodnie temu pytaliśmy ich, dlaczego większość danych (m.in. skład Zarządu Krajowego i Komisji Rewizyjnej, adres stowarzyszenia czy organ nadzorczy) SMD w KRS jest dawno nieaktualna, zapewnili, że w przeciągu najwyżej tygodnia sprawa zostanie uporządkowana. Minęły dwa tygodnie, a do KRS-u nie wpłynął nawet wniosek o aktualizację dokumentacji. Jeden z naszych rozmówców powiedział nam wprost, że SMD wspomnianych dokumentów najzwyczajniej nie posiada i liczy, że fakt ten nie wyjdzie na światło dzienne.
W przypadku sprawozdań finansowych sprawa jest jednak o tyle poważniejsza, że zamieszana jest w to też wierchuszka PO. Według naszego informatora to właśnie darowizny od partii rządzącej stanowią grubo ponad połowę budżetu młodzieżówki. To za nie organizowane są np. wyjazdy na spotkania młodzieżówki Europejskiej Partii Ludowej. Z kolei wojewódzkie struktury PO finansują konwenty i zjazdy regionów młodzieżówek z konkretnych części Polski. Dla kontrastu: składki członkowskie (5zł miesięcznie: 2zł na koło, 1,50zł na region i 1,50zł na kraj) to ledwie ok. 20 proc. budżetu. A w statucie SMD czytamy, że na majątek stowarzyszenia składają się jeszcze m.in. spadki czy dochody z ofiarności publicznej.
Zdaniem Grażyny Kopińskiej, dyrektor programu Przeciw Korupcji Fundacji Batorego, takie zachowanie jest mocno negatywne. - Nie patrzyłabym nawet na to, że mamy do czynienia z młodzieżówką partii rządzącej. Jest to stowarzyszenie, które powinno spełniać pewne obowiązki, a się z nich nie wywiązuje - zaznacza w rozmowie z nami.
I dodaje: - Zwłaszcza, jeśli głównym źródłem ich dochodów są darowizny pochodzące od partii, która to z kolei otrzymuje pieniądze przede wszystkim z budżetu państwa. Także oni pośrednio są finansowani z państwowej kiesy. Zatem w jeszcze większym stopniu powinni czuć się zobligowani do prowadzenia swojej dokumentacji finansowej w sposób zgodny z prawem, a więc składać wszystkie sprawozdania do wszystkich instytucji, do których są zobowiązani to robić.
Jakie skutki dla SMD może mieć takie postępowanie? W najgorszym przypadku nawet wykreślenie podmiotu z rejestru KRS, czyli po prostu rozwiązanie stowarzyszenia. Ale do tego najpewniej nie dojdzie, bo musiałby w tej sprawie zadziałać tzw. organ sprawujący nadzór nad stowarzyszeniem. A tym jest prezydent Warszawy i wiceprzewodnicząca PO Hanna Gronkiewicz-Waltz. Trudno jednak oczekiwać, żeby przyłożyła rękę do likwidacji partyjnej młodzieżówki. Widzimy więc interesujący układ: jedna strona łamie prawo, a druga to koncesjonuje przymykając oczy i udając, że sytuacja nie miała miejsca.
O całej sprawie chcieliśmy też porozmawiać ze skarbnikiem PO Łukaszem Pawełkiem, ale mimo naszych usilnych starań nie było to możliwe.
Współpraca: Michał Pisarski
Newsweek.pl

2013/11/19

Don D.F.Tusk


Przesłuchiwali Schetynę? Kulisy wielkiej akcji CBA i aresztowania 18 osób

Wiceszef PO, Grzegorz Schetyna był niedawno przesłuchany w śledztwie, którego efektem jest zatrzymanie kilkunastu urzędników i biznesmenów przez agentów CBA - wynika z informacji "Dziennika Gazety Prawnej".
Schetyna był pytany o lata 2007 do 2009, gdy jakowicepremier kierował resortem spraw wewnętrznych i administracji.
Prokuratorów z wydziału przestępczości zorganizowanej i korupcyjnej interesowało, jaki był zakres obowiązków i odpowiedzialności Witolda Drożdża, który jako wiceminister odpowiadał za pion informatyzacji.
- Skala ujawnionych przez nas nieprawidłowości w przetargach, które kosztowały podatnika dziesiątki i setki milionów wskazuje, że ten obszar mógł być niewłaściwie nadzorowany - mówi "DGP" jedna z osób znających kulisy śledztwa.
Drożdż z kolei nadzorował pracę Andrzeja M., dyrektora Centrum Projektów Informatycznych. On już ponad dwa lata temu przyznał śledczym z CBA, że dał się skorumpowaćfirmom informatycznym - w sumie wziął nawet kilka milionów zł.
Tymczasem to przez CPI płynęła rzeka unijnych środków nacyfryzację Polski. Wśród osób, które miały go skorumpować był również wiceprezes dolnośląskiej firmy informatycznej Netline.
Prokuratorzy zdecydowali o zatrzymaniu i przedstawieniu zarzutów Januszowi J., prezesowi tej firmy. Wraz z nim zatrzymana została Monika F., szefowa pionu zamówień publicznych w resorcie spraw zagranicznych, a także Krzysztof K., wiceprezes GUS.
Kulisy śledztwa CBA i Prokuratury Apelacyjnej w środowym wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej". 
Dziennik Gazeta Prawna

Dyplomacja pod lupą CBA

CBA zatrzymało dziś przewodniczącą komisji przetargowej z MSZ, która decydowała o tym, które firmy będą obsługiwały polska prezydencję w Unii Europejskiej. Podejrzenia wobec tego przetargu ujawniliśmy wiosną we „Wprost”. Konkurs wygrało konsorcjum, w którym była firma Cam Media. Do jej siedziby również weszli agenci CBA.
CBA zatrzymało dziś 18 osób w związku z nieprawidłowościami w przetargach publicznych. Wśród tych osób jest naczelniczka wydziału zamówień publicznych z MSZ. Jej zatrzymanie jest związane z mocno kontrowersyjnym konkursem, który opisaliśmy we „Wprost”. Wspomniana urzędniczka była przewodniczącą 7-osobowej komisji przetargowej wiosną 2011 roku. MSZ wybierało wtedy firmy, które obsłużą spotkania i konferencje przy okazji polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. 
- Przetarg na obsługę spotkań i konferencji podczas polskiej Prezydencji w UE odbył się zgodnie z prawem zamówień publicznych. Potwierdziła to kontrola NIK (przeprowadzona od 2 stycznia do 28 marca 2012 r. w MSZ) – odpisywał nam w czerwcu rzecznik MSZ, gdy pytaliśmy o ten właśnie konkurs. Zatrzymana dziś urzędniczka, oprócz tego, że była przewodniczącą komisji przetargowej, brała także udział w przygotowaniu specyfikacji do wspomnianego konkursu.

Przetarg wart był 34 mln zł. W branży konferencji i obsługi spotkań to astronomiczna kwota. W pierwszym etapie do MSZ trafiło 13 ofert m.in. dużych, uznanych firm. W szranki o wielki kontrakt stanęły w zbudowanych konsorcjach m.in. Międzynarodowe Targi Poznańskie, Polska Agencja Prasowa, Symposium Cracoviense. Wszystkie przepadły z kretesem. Do drugiego etapu zakwalifikowano pięć ofert, m.in. od firm z Puszczykowa w Wielkopolsce i z Jaworzna. Dysproporcje w punktacji między piątką finalistów a resztą były ogromne. Dla przykładu konsorcjum, w którym była PAP, zdobyło 100 pkt, Symposium Cracoviense 208, Międzynarodowe Targi Poznańskie 993. Piątka, która weszła do finału, zdobyła po 1635 pkt. Jak to w ogóle możliwe, że wszyscy finaliści dostali dokładnie taką samą liczbę 1635 pkt?

 Anna Jędrocha, prezes Symposium Cracoviense mówiła nam: – Wygląda na to, że jedna z firm biorących udział w przetargu udzieliła pozostałym finalistom wykazy swych usług. Dlatego wszyscy uzyskali taką samą liczbę punktów. Po co? Po to, żeby w finale pojedynku o wielkie pieniądze znalazły się tylko określone wcześniej firmy? Co działo się dalej? Zastanawiająca sprawa.
Cztery oferty, które weszły do finału, zostały wycofane. Na stole została jedna złożona przez konsorcjum: EasyLog, It.expert i Cam Media. Krótko po dopięciu umowy z MSZ Cam Media (CBA weszło dziś również do biura tej firmy) zaczęła podpisywać umowy o współpracy z firmami, które były w finale i wycofały się na finiszu, robiąc miejsce dla zwycięskiego konsorcjum. 
Samo konsorcjum, które zdobyło wielki kontrakt, jest godne tego, by poświęcić mu nieco miejsca. Warto zwrócić uwagę na firmę EasyLog, która była partnerem Cam Media w biznesowym przedsięwzięciu dla MSZ. EasyLog zostało powołane do życia w wielkopolskim Puszczykowie zaledwie na rok przed przetargiem MSZ. W 2011 r., gdy rozegrał się przetarg, EasyLog jest kontrolowana m.in. przez braci W. oraz Janusza J. Cała trójka to współwłaściciele i prezesi wrocławskiej firmy Netline, która dokładnie w 2011 r. znalazła się w centrum gigantycznej afery korupcyjnej związanej z projektami informatycznymi w MSWiA. Jesienią 2011 r. CBA zatrzymało Janusza J. Zarzut? Wręczanie 1,2 mln zł łapówek w Centrum Projektów Informatycznych w MSWiA. J. zresztą się nie wypiera, że korumpował urzędnika, od którego zależały wielkie kontrakty. W „Superwizjerze” TVN w marcu tego roku szczegółowo opowiadał, jak kupował przychylność dyrektora z MSWiA. 2012 r. CBA zatrzymało też braci W., którzy podobnie jak J. stali za EasyLog i Netline. Ci z kolei, wedle prokuratury, mieli wyprowadzać z Netline pieniądze, które potem szły na fundusz łapówkowy.

Jakim cudem doszli z Cam Media do finału i wygrali przetarg? „Ryzyko przegranej jest wkalkulowane w każdy konkurs. Nie powinno to zatem dziwić żadnej firmy startującej w przetargu. Zdziwienie może budzić jedynie to, że wygrała firma zupełnie nam nieznana na tym rynku” – pisała nam Iwona Kasprzak-Ciesielska, dyrektor marketingu Międzynarodowych Targów Poznańskich.

Reprezentant innej firmy przegranej w tamtym przetargu: „Pod nazwiskiem się nie wypowiem, bo na wojnę z rządem i administracją nie pójdę. Myśleliśmy o tym, żeby się odwoływać od wyników w MSZ, ale konkurs był organizowany na ostatnią chwilę i w gigantycznym pośpiechu, bo wielkimi krokami zbliżała się polska prezydencja w UE. Okoliczności przetargu były zadziwiające. Odpuściliśmy. Zwyciężyło we mnie myślenie, że musiały za tym stać służby, które chciały mieć kontrolę nad imprezami związanymi z prezydencją. Może teraz, po dwóch latach funkcjonariuszom CBA uda się coś wyjaśnić”.
Wprost

2013/11/06

Partyjne powiązania w miedziowym gigancie

Choć PO obiecywała, że skończy z wszechpartyjnym obyczajem rozdawania intratnych posad "swoim", to ostatnia afera taśmowa przypomniała, że to były tylko obietnice. Co najmniej kilkanaście osób powiązanych z rządzącą partią trafiło do zarządów i rad nadzorczych KGHM oraz pokrewnych spółek. Co ciekawe, tuż przed wyborami na Dolnym Śląsku doszło do niespodziewanej zmiany w zarządzie samego kombinatu, a jeden z nowych wiceprezesów stał się bohaterem ujawnionych przed tygodniem taśm. Materiał programu "Czarno na Białym".

By dobrze zrozumieć kontekst, w którym padały oferty pracy za głos, trzeba zrozumieć, jaką rolę w tej sprawie odgrywa KGHM - jedna z największych i najbogatszych spółek skarbu państwa. W ubiegłym roku przychody firmy wyniosły 22,5 mld zł, a zysk netto 5 mld.
Możliwość pracy w KGHM to dla mieszkańców regionu to być albo nie być. Wiedział o tym doskonale poseł Norbert Wojnarowski, który przed wyborami w dolnośląskiej PO rozmawiał z lokalnym działaczem Edwardem Klimką.

Zmiana warty

We wrześniu tego roku, dwa miesiące przed wyborami regionalnymi w PO, zmieniono trzech z pięciu członków zarządu spółki. Jacek Kardela, jeden z nowych wiceprezesów, stał się bohaterem ujawnionych taśm. - Jakby trzeba było, to można też u Kardeli - mówił na nagraniach poseł Wojnarowski.
Edward Klimka po opublikowaniu taśm w oświadczeniu przekonuje, że po rozmowie wiceprezes KGHM z nim rozmawiał. "Po godzinie od spotkania z panem posłem, zadzwonił do mnie jeden z wiceprezesów KGHM i wyznaczył mi spotkanie dwa dni po zjeździe" - napisał. Rzecznik KGHM Dariusz Wyborski nie wie, czy prezes dzwonił do Klimki. - Zauważam, że jest problem, zajmuje się nim prokuratura - tłumaczy. - Przedmiotem działań KGHM nie jest ocenianie politycznych działań różnych ludzi. To się u nas tak zwykle nie odbywa. My przyjmujemy do pracy od 600 do 1200 osób rocznie. Jeśli pan sądzi, że to są wyłącznie politycy, znajomi i rodzina, to jest pan w błędzie - mówi rzecznik w rozmowie z reporterem "Czarno na białym".

Lista

"Puls Biznesu" przygotował listę ponad 400 działaczy PO, członków ich rodzin i znajomych, którzy zasiadają bądź zasiadali w ciągu ostatnich pięciu lat w spółkach i instytucjach państwowych. Przynajmniej 16 z nich zasiada lub zasiadało w KGHM i podległych mu spółkach. I choć w wielu przypadkach polityczni działacze mieli kompetencje potrzebne na zajmowanych stanowiskach, to trudno oprzeć się wrażeniu, że partyjna legitymacja pomogła im w karierze - relacjonuje reporter "Czarno na Białym".
Arkadiusz Gierałt to wieloletni szef lubińskiej PO, zaufany człowiek Grzegorza Schetyny. Do dziś członek partii. Od kiedy rządzi PO, był on dyrektorem generalnym w KGHM, byłym wiceprezesem KGHM TFI i członkiem rad nadzorczych Polkomtelu, KGHM Cuprum i obecnie przewodniczącym rady nadzorczej KGHM Letia.
W radzie nadzorczej spółki KGHM Letia zasiada także wiceprzewodniczący PO w Szklarskiej Porębie Rafał Mazur. Członkiem rady nadzorczej jest inna działaczka dolnośląskiej PO - Małgorzata Jawor, która z ramienia partii startowała w wyborach do Sejmu. Bezskutecznie.
Edward Schmidt to członek rady nadzorczej Uzdrowiska Cieplice i prezes Miedziowego Centrum Zdrowia - spółki-córki KGHM. Jest mężem Barbary Schmidt, byłem wiceszefowej rady powiatu lubińskiego z PO, wicestarościny powiatu lubińskiego. W Miedziowym Centrum Zdrowia członkami zarządu są także inni działacze PO - Anna Wróbel, która startowała z list PO w 2011 roku i Dariusz Dębicki, członek zarządu PO w Lubinie.
Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych Cuprum to kolejna spółka-córka KGHM. Pracuje tu Bernard Langner, wiceprzewodniczący PO w powiecie lubińskim, który zasiada w radzie nadzorczej spółki-córki.
Poza 16 osobami powiązanymi z PO w KGHM, dziennikarze doliczyli się w całej Polsce ponad 400 osób z takimi powiązaniami, zasiadających w różnych państwowych spółkach.
Więcej w materiale "Czarno na Białym".

Strategie, żołnierze i praca za głos. Jak Grzegorz Schetyna zbudował swoje imperium

Przez lata rządził i dzielił w dolnośląskiej Platformie. Zbudował partię, rozdając stanowiska w samorządach i spółkach skarbu państwa. Czy epoka Grzegorza Schetyny właśnie dobiega końca?
Gdy pod koniec lipca eurodeputowany Jacek Protasiewicz zapowiedział, że powalczy ze Schetyną o stanowisko szefa dolnośląskiej PO, mało kto dawał mu szanse.

Władysław Frasyniuk (zna obu od wielu lat) komentował to tak: - Żeby grać przeciwko Schetynie, trzeba mieć twardą skórę. Protasiewicz nie ma politycznego instynktu zabójcy, a będzie musiał przejść przez kilka ciemnych podwórek Platformy.
Frasyniuk powiedział też o tym, co w dolnośląskiej polityce jest od lat tajemnicą poliszynela - że Schetyna decyduje o obsadzie stanowisk w spółkach skarbu państwa czy instytucjach samorządowych. I tych wpływów może użyć w wewnątrzpartyjnej rywalizacji przed zjazdem.

"Praca za głos"? Żadna nowość

Jest 2008 r. W dolnośląskim sejmiku, którym rządzi PO, ma dojść do wymiany marszałka województwa. Tak postanowił szef partii w regionie, wtedy już wicepremier, Grzegorz Schetyna.

Część radnych PO waha się jednak, czy głosować na jego nowego kandydata. Ludziom Schetyny brakuje szabel. Wśród niezdecydowanych jest m.in. Eric Alira, pochodzący z Burkina Faso uczestnik telewizyjnego reality show. W imieniu Schetyny "pracuje" nad nim m.in. poseł Norbert Wojnarowski - dziś znany z afery "praca za głos", gdy za poparcie Protasiewicza oferował działaczowi PO zatrudnienie w którejś ze spółek KGHM.

Platformie udaje się wymienić marszałka. Eric Alira dostaje pracę w należącym do KGHM klubie piłkarskim Zagłębie Lubin. Ma wyszukiwać młode talenty.

Pomaga też radny Marek Dyduch (b. sekretarz generalny SLD). Wkrótce wchodzi do rady nadzorczej Walcowni Metali Nieżelaznych w Gliwicach - spółki KGHM. Elżbieta Zakrzewska (wtedy Unia Pracy) też wspiera nowego marszałka, a po głosowaniu zostaje szefową szpitala MSWiA w Jeleniej Górze.

- Całą operacją kierował Schetyna. Uśmiecham się dziś, gdy słyszę o aferze "praca za głos". Przecież takimi kartami w polityce grano tu od dawna - mówi Andrzej Łoś, odwołany wtedy z funkcji marszałka (odszedł z PO do stowarzyszenia samorządowego prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza).

Czyja Platforma?

Pierwszym szefem dolnośląskiej PO był Bogdan Zdrojewski, dziś minister kultury. Wykorzystał popularność z czasów prezydentury Wrocławia. Przed wyborami w 2001 r. ustalono bowiem, że szefami regionalnych struktur PO zostaną posłowie, którzy zdobędą największe poparcie na swoim terenie. Gdy Zdrojewski, wcześniej bezpartyjny, zgłosił swój akces do Platformy, razem z nim przeszło do niej 12 z 13 radnych Unii Wolności. To był początek końca tej partii we Wrocławiu.

Startując do Sejmu z jedynki PO, Zdrojewski dostał 47,2 tys. głosów. Wcześniej musiał stoczyć walkę ze Schetyną, któremu ostatecznie przypadła pozycja nr 2 na liście.

Ale partyjnym życiem Zdrojewski szybko się rozczarowuje. Nie ma serca do spotkań w terenie, rozmów z działaczami, rozwiązywania powiatowych konfliktów, budowania struktur. Poseł PO z Wrocławia: - To był żywioł Grzegorza. On już miał za sobą szkołę wyniesioną z KLD i Unii Wolności.

Chodzi o rywalizację z Frasyniukiem o władzę we wrocławskiej UW. Zakończyła się aferą martwych dusz - koło UW w Polkowicach, któremu przewodniczył człowiek Schetyny Emilian Stańczyszyn, w krótkim czasie urosło do 500 członków. Przed wyborami zapisano do niego ludzi, którzy nie mieli o tym pojęcia. Do Wrocławia przyjechał specjalny wysłannik sekretarza generalnego UW Henryk Wujec. Napompowane koła zostały rozwiązane.

Gdy powstała PO, Unia straciła znaczenie. W 2002 r. do rady miejskiej weszło co prawda trzech kandydatów startujących z Bloku Frasyniuka, ale były to ostatnie wybory we Wrocławiu, w których unici (a także członkowie powołanej później Partii Demokratycznej) cokolwiek wygrali. Z tej trójki dwóch jest na politycznej emeryturze, a Jacek Ossowski jest w obozie Rafała Dutkiewicza - do rady wszedł z jego listy.

Grzegorz Wielki i żołnierze

Nawet kiedy szefem PO w regionie był Zdrojewski, Schetyna zainstalował w roli sekretarza regionu swojego asystenta, dziś posła Jarosława Charłampowicza. Działacz wrocławskiej PO: - Wszystkie sprawy partii musiały przez niego przejść, o wszystkim wiedział Schetyna.

Jego siła płynęła jednak przede wszystkim z bliskich wówczas relacji z Donaldem Tuskiem. Schetyna został szefem regionu dolnośląskiej PO w 2006 r. Zdrojewski zrezygnował z kandydowania, a Protasiewicz wycofał się dzień przed zjazdem.

Rok później Platforma wygrywa wybory parlamentarne. Od tamtego czasu dolnośląską PO niepodzielnie - jako współautor zwycięstwa - rządzi Schetyna. Został ministrem spraw wewnętrznych i wicepremierem.

- Na Dolnym Śląsku decydował o obsadzie wszystkich kluczowych stanowisk publicznych - mówi poseł PO.
Wojewodą zostaje współpracownik Schetyny jeszcze z czasów Radia Eska (jedna z pierwszych prywatnych rozgłośni w kraju, którą zakładał m.in. Schetyna) Rafał Jurkowlaniec. O relacjach z wicepremierem mówił: "Jestem żołnierzem Schetyny".

Andrzej Łoś: - Grzegorz zbudował partię na wzór armii. Jest generał, który wydaje rozkazy, i przyboczni, którzy je wykonują.

W Platformie do dziś krążą opowieści o tym, że Schetyna słynął z obcesowego traktowania działaczy. Gdy przerywał swojemu rozmówcy, rzucał krótkie: "Nie rycz" albo: "Nauczyłeś się mówić, teraz naucz się słuchać".

Poseł z Wrocławia Stanisław Huskowski: - Trzeba przyznać, że organizm partyjny był niezwykle sprawny. Ale pozbawiony ducha. Posiedzenia rad regionalnych to był rytuał, żadnej dyskusji. Komunikowano jedynie słuszne decyzje i wszyscy jechali do domów.

Po wejściu do rządu Schetyna ma mniej czasu dla dolnośląskiej PO. Deleguje do kierowania nią Protasiewicza. Ale partii pilnuje też Charłampowicz. - Był jego okiem i uchem - opowiada działacz Platformy.

W nagrodę Charłampowicz w 2011 r. dostał dobre miejsce na liście wyborczej i został posłem.

Przyboczni Schetyny

Charłampowicz stał u boku Schetyny jeszcze w czasach Unii Wolności, jako jego asystent w biurze poselskim. - Z tamtego czasu zapamiętano Jarka - i to na długo - z jednej akcji. Frasyniuk, który wtedy już ścierał się ze Schetyną, przyłapał Charłampowicza na podsłuchiwaniu pod drzwiami swojego gabinetu w siedzibie wrocławskiej UW - opowiada ówczesny działacz partii.

Po ostatnim zjeździe PO w Karpaczu wielu delegatów w kuluarach mówiło, że przegrana Schetyny to w części "zasługa" Charłampowicza, zwanego w partii "małym Grześkiem". - Bo on jest dużo gorszą wersją Grzegorza. Przejął od niego wojskowy styl, urządzał działaczom połajanki, musztrował ich. A jedynym jego atutem było to, że w każdej sytuacji mógł powołać się na wolę Schetyny. Tym wymuszał posłuszeństwo. Tak właśnie przez lata działała dolnośląska PO - mówi poseł PO.

Skok na KGHM

Po wyborczym zwycięstwie w 2007 r. osoby kojarzone ze Schetyną dostają posady w KGHM i zależnych od kombinatu spółkach. Arkadiusz Gierałt, były szef PO w powiecie lubińskim, bliski współpracownik Schetyny, został dyrektorem generalnym departamentu inwestycji i rozwoju w biurze zarządu Polskiej Miedzi. Bez konkursu. Zasiadał też w czterech radach nadzorczych spółek należących do KGHM.

W spółce Ecoren posadę dostała po wyborach żona posła Wojnarowskiego. Stanowisko dostaje też b. senator Platformy Tadeusz Maćkała i całe grono lokalnych działaczy.

Dziesięciu delegatów na zjazd wyborczy dolnośląskiej PO z powiatu lubińskiego to działacze partyjni zatrudnieni w KGHM i jego spółkach.

W radzie nadzorczej jednej z nich pracowała także żona eurodeputowanego Piotra Borysa (w spółkach kombinatu zatrudnieni są także jego wuj i kuzyn). Borys to po Charłampowiczu drugi przyboczny Schetyny w dolnośląskiej PO. Obaj mieli stać za wyciekiem do mediów nagrań uderzających w Protasiewicza. Borys złożył nawet w legnickiej prokuraturze doniesienie na Wojnarowskiego.

Andrzej Łoś, kiedyś prominent w PO: - Nie wiem, czy to bardziej śmieszne, czy straszne, ale pierwszymi strażnikami partyjnej moralności stają się ludzie, którzy niekoniecznie mają czyste sumienia.

Eurodeputowany Borys, jeszcze jako wicemarszałek województwa, nadzorował podział unijnych dotacji. Dofinansowanie w tym czasie dostało stowarzyszenie, którego skarbnikiem była jego żona. Gdy sprawa wyszła na jaw, przekazanie pieniędzy wstrzymano.

Tusk stawia na Protasiewicza

26 października, Karpacz, hotel Skalny, zjazd wyborczy dolnośląskiej Platformy. Ludzie Schetyny, pewni siebie, przechadzają się po korytarzach. Mówią dziennikarzom, że Protasiewicz nie ma szans.

Poseł z grupy Schetyny: - Dzień przed zjazdem szefowie powiatów niemal klękali przed Grzegorzem i deklarowali mu lojalność. Wygraną mamy jak w banku.

Kilka godzin później w szeregach Schetyny panuje już dezorientacja. Pierwsze głosowanie (jednym głosem) wygrywa Protasiewicz. Potrzebna jest dogrywka. Schetyna chodzi po sali, prosi delegatów o głos, poklepuje po ramionach: - Zastanówcie się jeszcze, będzie dobrze.
- Zaczął mu się palić pod nogami grunt - mówi uczestnik zjazdu. Najbliżsi współpracownicy Schetyny nie mają już złudzeń, że głosowanie jest przegrane. - Delegaci po pierwszym wyniku zobaczyli, że Grzegorz nie jest wieczny, uwierzyli, że Jacek może wygrać - ocenia poseł PO.

Ludzie Schetyny rozpoczynają typowanie "zdrajców", szefów powiatów, którzy mieli przejść na stronę Protasiewicza. Słychać pierwsze plotki o kupowaniu głosów i o "bombie", która wkrótce wybuchnie.

Protasiewicz wygrywa ze Schetyną 205 do 194. Pomogło mu wsparcie udzielone przez Tuska. Wedle niektórych relacji premier wręcz wymusił na Protasiewiczu start przeciwko Schetynie.

Kilka tygodni przed zjazdem na konferencji prasowej Tusk mówi o tym, że Platforma powinna szukać współpracy z popularnymi lokalnie bezpartyjnymi samorządowcami. Wymienia przy tym prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza. Dodaje jeszcze: "Wiem, że to jest dla Grzegorza Schetyny bolesne, bo jest pokłócony z prezydentem Dutkiewiczem. Uważam, że to szkoda".

Z pomysłem powrotu do współpracy z Dutkiewiczem wystąpił Protasiewicz, który przekonywał, by stworzyć wspólny front przeciwko PiS. Ale dla wielu działaczy słowa premiera były jasnym sygnałem, na kogo stawia w rywalizacji o Dolny Śląsk. Zaczęli obstawiać Protasiewicza niekoniecznie z obawy przed powrotem PiS do władzy.

- Kalkulowali, co się bardziej opłaca, kto będzie decydował np. o miejscach na listach wyborczych. Mieli też dosyć tego pruskiego drylu - mówi poseł Platformy.

Co zrobi Schetyna?

Nazajutrz po zjeździe media ujawniają nagranie rozmowy Wojnarowskiego z delegatem z Lubina. Poseł deklaruje, że za głos na Protasiewicza może pomóc w znalezieniu pracy w jakiejś spółce KGHM.

Przewodzący dolnośląskiemu zjazdowi Jakub Szulc składa wniosek o powtórzenie wyborów. Nie zgadza się na to zarząd krajowy partii. A podczas jego obrad Tomasz Lenz wypomina Schetynie, że to właśnie w dowodzonym przez niego regionie dochodzi w ostatnich latach do poważnych afer. Wymienia m.in. sprawę posłanki Beaty Sawickiej, aferę hazardową - a to przez nią Schetyna musiał w 2009 r. odejść z rządu i zaczęły się psuć jego relacje z Tuskiem - i sprawę kupowania głosów w wyborach prezydenta Wałbrzycha.

Najbliżsi współpracownicy Schetyny - Borys i Charłampowicz - o sytuacji w partii nie chcą rozmawiać.

Na rozmowę zgadza się Józef Pinior. Nie jest członkiem PO, choć w wyborach zdobył mandat senatora z jej list. O przegranej Schetyny: - To rezultat wielomiesięcznego polowania na Schetynę. Delegaci zdawali sobie sprawę z tego, że ci, którzy są za Schetyną, występują przeciwko Tuskowi. Schetyna zrobił poważny błąd, że nie wystartował w wyborach przewodniczącego przeciwko Tuskowi. Powinien to zrobić. Ale mylą się ci, którzy twierdzą, że to jego koniec. Pogłoski o jego politycznej śmierci są zdecydowanie przedwczesne - podkreśla.

Huskowski: - W dolnośląskiej PO zakończyła się pewna epoka. Czy Protasiewiczowi uda się ją skleić? Wiele zależy od tego, czy Grzegorz pogodzi się z porażką.

Jacek Harłukowicz, Wojciech Szymański, Gazeta Wyborcza

2013/11/05

„Gdzie ws. radarów były służby specjalne?”

– W dokumentach ws. przetargu na radary, do których dotarły „Wiadomości” TVP1, fałszerstwo goni fałszerstwo – tak wiceprzewodniczący Zespołu Doradców Gospodarczych TOR Adrian Furgalski komentował w TVP Info informacje „Wiadomości” TVP1 o podejrzeniu nieprawidłowości przy przetargu na radary dla lotnisk w Warszawie i Krakowie.
"„Wiadomości” TVP1 ustaliły, że firma, która wygrała wart 26 mln zł przetarg na dostawę i montaż specjalistycznych radarów na lotniskach w Warszawie i Krakowie, mogła posłużyć się fałszywymi dokumentami, próbując udowodnić swoje doświadczenie w instalowaniu takich urządzeń w innych portach lotniczych na świecie. 

– Kiedy reporterzy „Wiadomości” przedstawili mi te dokumenty, to przecierałem oczy ze zdumienia. Dlatego, że tam fałszerstwo goni fałszerstwo – mówił Adrian Furgalski. – Pomijam już fakt, że firma która startowała w przetargu, jest firmą handlową nie mającą z rynkiem lotniczym nic wspólnego. Reprezentuje ona firmę czeską, która już dwa lata temu próbowała nam wcisnąć taki radar. Wtedy odpowiedź Państwowej Agencji Żeglugi Powietrznej była taka: odrzucamy, nie macie doświadczenia w lotnictwie cywilnym, a parametry tego radaru w naszym przekonaniu nie zapewniają norm bezpieczeństwa. Uważam, że w ciągu dwóch lat, ta firma nie jest w stanie przedstawić radaru, który nie będzie zagrażał bezpieczeństwu – dodał.
Ekspert wskazywał na fakt, że informacje o potencjalnych nieprawidłowościach były kierowane do PAŻP od połowy roku, a mimo to zdecydowano się na podpisanie umowy. – Gdzie są odpowiednie służby? – dopytywał się Furgalski. – Mamy tarczę antykorupcyjną i ABW z mocy przepisów musi sprawdzać wszystkie przetargi powyżej 20 mln zł. Więc, jeśli nie ma potwierdzenia, że taki radar gdziekolwiek pracuje, fałszowane są podpisy, wymaga to sprawdzania. Jeżeli sama Państwowa Agencja Żeglugi Powietrznej była głucha na bardzo dużą ilość ostrzeżeń, to nasuwa się pytanie, gdzie są służby specjalne, bo one winne zapewnić temu przetargowi bezpieczną otoczkę – podkreślił.
Furgalski stwierdził, że w razie potwierdzenia się zarzutów, umowa na radary będzie nieważna. Zasugerował także, że ministerstwo transportu powinno skontrolować proces kontrowersyjnego przetargu.
TVP Info

2013/10/31

Politycy Platformy Obywatelskiej obsiedli spółki KGHM

Lubiński kombinat i należące do niego spółki od lat stanowią polityczny łup każdej kolejnej ekipy rządowej. Dobrze płatnymi posadami swoich ludzi nagradzali tam politycy wszystkich rządzących partii ostatnich kilkunastu lat: od AWS, przez SLD i PiS. Platforma Obywatelska obiecywała, że będzie inaczej. Na obietnicach się skończyło
O ile w zarządzie miedziowego giganta polityków nie ma, to już w należących do Kombinatu spółkach aż się od nich roi. Tylko w ich zarządach i radach nadzorczych znaleźliśmy ich kilkunastu. W radzie nadzorczej Miedziowego Centrum Zdrowia aż dwóch z czterech jej członków związanych jest z PO: Anna Wróbel z listy tej partii startowała w 2011 r. do Sejmu. Zaś Dariusz Dębicki to obecny członek zarządu partii w Lubinie. Dodatkowo prezesem MCZ jest Edward Schmidt, mąż członkini zarządu powiatowej Platformy w Lubinie i byłej wicestarościny z nadania tej partii powiatu lubińskiego.

Na posady mogli liczyć zaufani Grzegorza Schetyny. Przewodniczący dolnośląskiego sejmiku i do niedawna wiceszef partii w województwie Jerzy Pokój zasiada w radzie nadzorczej spółki Interferie.
Arkadiusz Gierałt, były szef PO w Lubinie, jest członkiem rady nadzorczej w KGHM Letia. Wcześniej, w latach 2008-2012, zasiadał też w radzie nadzorczej KGHM TFI. W Letii dorabiają jeszcze wiceszef PO w Szklarskiej Porębie Rafał Mazur (ma jeszcze posadę w RN należącego do KGHM WPEC w Legnicy) i Małgorzata Jawor, członkini PO z Lubina.

Wiceprzewodniczący zarządu lubińskiej PO Bernard Langner zasiada w radzie TUW Cuprum. W RN Zagłębia Lubin jest radny PO z Głogowa Jarosław Dudkowiak, a w radzie Centrum Badań Jakości Urszula Słowikowska.

Kilka lat temu w spółkach związanych z KGHM dorabiała również małżonka eurodeputowanego, związanego ze Schetyną, Piotra Borysa. Po tym, jak sprawę nagłośniła lokalna "Gazeta", odeszła ona jednak ze spółki Mercus-Serwis.

Po publikacjach "Gazety" radę nadzorczą Walcowni Metali "Łabędy" opuścił Marek Wojnarowski, obecny szef PO w Lubinie. Jak tłumaczył, zrobił to, by "uniknąć agresji mediów".

W KGHM Ecoren, na stanowisku dyrektora departamentu, zatrudniona była jeszcze żona posła Norberta Wojnarowskiego (pasierba Marka). Złożyła wymówienie.

Gazeta.pl, Wrocław, Jacek Harłukowicz

2013/10/30

Wiśniewski: Chcą mnie wyciąć, bo mogę zagrozić Jarmuziewiczowi

- Gdybym był nieudolny i nic nie robił, to pewnie miałbym święty spokój. Tymczasem w dziedzinach, którymi zajmuję się w ratuszu, dzieje się dużo dobrego. I dlatego próbuje się mnie teraz zdyskredytować - mówi Arkadiusz Wiśniewski, wiceprezydent Opola. Dzisiaj został odwołany ze stanowiska

Oficjalnie powodem kłopotów Wiśniewskiego jest podjęta przez niego próba doprowadzenia do rozłamu w klubie PO w opolskiej radzie miasta i "przeciągnięcia" części radnych do innego klubu. Tadeusz Jarmuziewicz nie chciał ujawnić, o jaki klub chodzi, jednak nieoficjalnie mówi się o koalicyjnym klubie Razem dla Opola. Jego przedstawiciele nie chcą tego komentować, tłumacząc, że jest to wewnętrzna sprawa Platformy.

Wnioskiem o wykluczenie Wiśniewskiego z partii zajmie się teraz sąd koleżeński. Nie czekając na jego werdykt, ratusz poinformował właśnie, że Wiśniewski przestał być wiceprezydentem.

Piotr Guzik: Próbował pan przeciągać radnych Platformy do klubu Razem dla Opola?

Arkadiusz Wiśniewski: To zarzut poważny, ale bezpodstawny i nieprawdziwy. Myślę, że wysnuto go na podstawie mojej kuluarowej rozmowy z pewnymi osobami, podczas której marnie oceniłem szanse na sukces Platformy w sytuacji, gdy jej kandydatem na prezydenta będzie Tadeusz Jarmuziewicz.

Z panem jako kandydatem na prezydenta byłyby lepsze?

- Tego nie mówię, choć nie ukrywam, że też brałem pod uwagę walkę o to stanowisko. I podejrzewam, że właśnie dlatego chce się mnie zdyskredytować i wydalić z ratusza oraz z szeregów Platformy.

Gdybym był nieudolny i nic nie robił, to pewnie miałbym święty spokój. Tymczasem w dziedzinach, którymi zajmuję się w ratuszu, dzieje się dużo dobrego. Udało się ściągnąć sporo inwestorów do naszej strefy ekonomicznej, wkrótce będziemy przyznawali stypendia zdolnym studentom, powstają nowe drogi. Sporo z tych rzeczy będzie gotowe wiosną przyszłego roku. Myślę, że chodzi o to, by wstawić w moje miejsce osobę, która będzie mogła za to spić całą śmietankę, a która jednocześnie nie wzmocni się na tyle, by utrudnić start w wyborach prezydenckich szefowi miejskich struktur PO.

Myślę też, że próbuje się wykorzystać zamieszanie w urzędzie marszałkowskim, by przy okazji, po cichu, się mnie pozbyć.

Konflikt w Platformie na pewno jest na rękę opozycji.

- Konkurencja już zaciera ręce. Bo pokazujemy, że nie jesteśmy monolitem, że toczą nas wewnętrzne gierki. Na pewno nic dobrego z tego nie wyniknie.

Uważa pan, że wydalenie pana z Platformy jest już przesądzone?

- Wierzę, że sąd podejdzie do sprawy merytorycznie i potwierdzi to, że zarzuty sformułowane pod moim adresem są przesadzone. Na pewno będę walczył o swoje dobre imię. Na pewno nie będę niczego na siłę utrudniał w postępowaniu, ale w przypadku niekorzystnego dla mnie rozstrzygnięcia w regionie będę się odwoływał do instancji krajowej.

Myślał już pan nad tym, co będzie robił w sytuacji, gdy jednak będzie pan wydalony z PO?

- Nie myślałem, bo nie zakładam tego scenariusza. Dlatego nie myślę o starcie w wyborach pod własnym szyldem bądź nad zasileniem innego klubu.
Gazeta.pl, Gazeta Wyborcza Opole

Stronnik Schetyny o sytuacji w PO: "Wypalać gorącym żelazem"

- Stała się trudna i zła rzecz - tak sprawę "taśm Protasiewicza" komentuje Piotr Borys, szef struktur PO w Lubinie. To właśnie do niego z nagraniami zgłosił się Edward Klimka, któremu Norbert Wojnarowski miał za głos na Protasiewicza proponować pracę. W środę w legnickiej prokuraturze Borys złożył zawiadomienie o możliwości kupowania głosów przez stronników Protasiewicza.
- Składam doniesienie, bo to mój obowiązek jako szefa lubińskiej PO i europarlamentarzysty - tłumaczy Borys, który w środę zjawił się w legnickiej prokuraturze z informacją o tym, że mogło dojść do kupowania głosów przez stronników Jacka Protasiewicza.
Jego zdaniem to, że Grzegorz Schetyna w pierwszym głosowaniu przegrał tylko jednym głosem, jest podejrzane. - Musiał funkcjonować system, którego celem było odsunięcie Grzegorza Schetyny od kierowania Dolnym Śląskiem - uważa Borys. - Stała się trudna i zła rzecz. Uważam, że takie sytuacje trzeba wypalać gorącym żelazem - kończy.

Prokuratura sprawą zajmie się jednak też z własnej inicjatywy. Wszczęła już postępowanie sprawdzające w sprawie taśm, a w ciągu miesiąca śledczy mają zdecydować, czy wszcząć też postępowanie w sprawie płatnej protekcji.

"Taśmy Protasiewicza"
Chodzi o tzw. "taśmy Protasiewicza", czyli nagranie które w poniedziałek obiegło media. W rozmowie między Edwardem Klimką, delegatem na zjazd dolnośląskiej PO z Lubina, a posłem Norbertem Wojnarowskim słychać, jak stronnik Protasiewicza obiecuje radnemu załatwienie stanowiska w KGHM. W zamian chce oddania głosu na Protasiewicza, który o funkcję szefa dolnośląskiego regionu Platformy rywalizował z Grzegorzem Schetyną.
Wybory wygrał Jacek Protasiewicz, co dla stronników Grzegorza Schetyny było sporym zaskoczeniem.
Mieli podejrzenia

Klimka: Proponowano mi pracę, z sugestią odpowiedniego głosowania
- Po godzinie od... czytaj dalej »
Jak tłumaczy, przed wyborami działacze zastanawiali się, czy stronnicy Protasiewicza nie próbują przypadkiem w wpływać na delegatów, przekonując ich do głosowania na swojego kandydata nie argumentami, a korzystnymi propozycjami.
Borys spotkał się z działaczami PO z Lubina na tydzień przed wyborami. Razem mieli ustalić, że podczas głosowania poprą Schetynę.

- Wówczas zdecydowaliśmy także o tym, by informować się o próbach nacisku, wywierania wpływu i przekonywania delegatów - tak Borys tłumaczy, skąd w ogóle wzięło się nagranie i pomysł na rozmowy przy dyktafonie. - Po zjeździe przyszedł pan Edward Klimka i pokazał nagranie, które nami wstrząsnęło - dodaje.

Zniesmaczenie i zawiadomienie
Przyznał, że jest zniesmaczony całą sytuacją.
"Schetyna sobie poradzi". Lokalni politycy komentują wybory w dolnośląskiej Platformie
- Zgoda dobrze... czytaj dalej »
- Jeżeli ludzie potrafią tak działać w PO, to jaka jest przyszłość tej partii? Jeśli w stosunku do siebie jesteśmy nieszczerzy, to jak mamy przekonywać Polaków do naszego programu, do tego co robimy? - zastanawiał się.
Kupowane głosy?
W sobotę Jacek Protasiewicz wygrał z Grzegorzem Schetyną (dotychczasowym szefem dolnośląskich struktur PO) 11 głosami rywalizację o fotel szefa dolnośląskiej PO. Wybory rozstrzygnęło dopiero drugie głosowanie - w pierwszym ani Schetyna, ani Protasiewicz nie otrzymali wymaganej liczby głosów.

W zamieszczonym w internecie tekście "Dolnośląskie taśmy prawdy. Praca za głos na zjeździe" "Newsweek" podał, że dotarł do nagrania, na którym słychać, jak poseł Wojnarowski, stronnik Protasiewicza, obiecuje delegatowi Edwardowi Klimce załatwienie stanowiska w KGHM. W zamian chce jednak oddania głosu na Protasiewicza podczas wyborów szefa partii.

Jacek Protasiewicz komentując doniesienia "Newsweeka" powiedział, że nie upoważniał nikogo, w tym posła Norberta Wojnarowskiego, do składania jakichkolwiek ofert w jego imieniu.
TVN24

Schetyna o taśmach: Słowo honoru, że nie ja za tym stoję. Jestem ofiarą tej sytuacji

- Ja jestem ofiarą tej sytuacji, bo jeżeli prawdą jest, że jakieś głosy zostały przeniesione, to ja na tym straciłem - przekonywał w "Kropce nad i" Grzegorz Schetyna, komentując sprawę domniemanej korupcji politycznej w swojej partii. Jak dodał, Jacek Protasiewicz, z którym przegrał rywalizację o fotel szefa PO na Dolnym Śląsku, zachowywał się uczciwie. - Nie mogę powiedzieć złego słowa o Protasiewiczu - powiedział Grzegorz Schetyna.


Schetyna zaprzeczył, by nie mógł się pogodzić ze swoją porażką w dolnośląskich wyborach. - Przyjąłem werdykt wyborczy, ale trzeba wyjaśnić jego kontekst, to wyzwanie dla Platformy - zaznaczył.
"Słowo honoru, że nie ja za tym stoję"
Odnosząc się do afery taśmowej, podkreślał, że "żaden z jego kolegów niczego nie dokumentował". - To jest rzecz, którą trzeba wyjaśnić od początku do końca. Sprawa propozycji, kontekstu, nagrywania - mówił.

- Daję słowo honoru, że nie ja za tym stoję. Proszę to przyjąć za świętą deklarację z mojej strony - zapewniał i dodał: - Ja jestem ofiarą tej sytuacji, bo jeżeli prawdą jest, że jakieś głosy zostały przeniesione, to ja na tym straciłem.

Dolnośląska Platforma do rozwiązania? Ruszył zarząd partii
O godz. 17 w... czytaj dalej »
Schetyna stwierdził także, że nie jest "politykiem, który przegrał wybory i nie wie co z tym zrobić".
- Jestem patriotą PO, zrobię wszystko, żeby wyszła z tego impasu - podkreślił i ponownie zapewnił, że zrobi wszystko, "żeby sprawę wyjaśnić i oczyścić."

Wybory do powtórki?
Jak powiedział, w związku z tym, że pojawiły się informacje, "które mogłyby wskazywać na naciski na delegatów, kontekst wyborów nie jest jednoznaczny." - Ten kontekst nie jest zły dla mnie czy Protasiewicza, ale dla Platformy – ocenił wiceprzewodniczący PO.

Polityk mówił także, że ew. powtórzenie wyborów na Dolnym Śląsku to kolegialna decyzja zarząd.

- Ja przyjmę każdy wariant - powiedział Schetyna.

"Nie ma zagrożenia dla większości"

Szulc złożył wniosek o unieważnienie wyborów w PO: "Jesteśmy na granicy prawa"
- Gdy komuś... czytaj dalej »
Na pytanie, czy posłowie, którzy mogli dopuścić się politycznej korupcji, powinni być zawieszeni, Schetyna odpowiedział, że decyzje zostaną podjęte właśnie na zarządzie krajowym. - Ważne, abyśmy zamknęli tę sprawę dzisiaj - dodał. Jak tłumaczył, zawieszenie oznacza pozbawienie polityków praw, ale " pozostaną obowiązki".
- Nawet jeśli zostaną zawieszeni, to są zobowiązani do głosowania tak, jak mówi dyscyplina grupowa. Nie ma zagrożenia większości parlamentarnej  - przekonywał i dodał: - Nie uważam, żeby było zagrożenie wcześniejszymi wyborami. Nie widzę tego problemu jako państwowego.

"Jak coś szkodzi Platformie, to szkodzi też mnie"
Gość "Kropki nad i" kategorycznie odpierał zarzuty, że to on chce zaszkodzić swojej partii. Stefan Niesiołowski zarzucił mu, że jest jak "duży Gowin". - Ktoś, kto tak mówi, mnie nie zna - zapewnił Schetyna. - Nie może być dobrym dla mnie coś, co jest złem dla PO. Jak coś szkodzi Platformie, to szkodzi też mnie - mówił.

Polityk zapewniał, że jego partia,"robi dzisiaj wszystko, żeby wyjść z tego kryzysu, żeby pokazać, że Platforma Obywatelska jest w stanie skutecznie zwalczyć ten problem." - Reagujemy natychmiast. Dlatego też prokuratura z urzędu podejmuje sprawę. Żadna z innych partii nie reagowała tak otwarcie i błyskawicznie żeby tę sprawę przeciąć. Jesteśmy w stanie nazwać grzech grzechem, błąd błędem - przekonywał.
TVN24

2013/08/09

Janusz Piechociński JEST HIPOKRYTĄ: Krytykuje NEPOTYZM, a ZAŁATWIŁ pracę swojej SIOSTRZE

Czy w PSL jest ktoś, kto nie załatwiał państwowych posad rodzinie? Chyba nie! Okazuje się bowiem, że największy krytyk partyjnego nepotyzmu, Janusz Piechociński (52 l.), ma na sumieniu podobne grzeszki. Kiedy sprawował funkcję prezesa Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Warszawie, zatrudnienie znalazła tam jego siostra, Elżbieta Mirko. Na kierowniczym stanowisku pracuje do dziś...

- Uczciwi ludowcy muszą wstydzić się za partię. Czas na nowe PSL, także nowego prezesa - grzmiał Piechociński tuż po ujawnieniu taśm PSL pokazujących ogrom panującego wśród ludowców kolesiostwa i załatwiania stanowisk dla rodziny i kumpli.
Sam jednak nie miał oporów, by pracować z rodzeństwem w jednej państwowej instytucji. W 1999 r. Piechociński został prezesem WFOŚiGW w Warszawie. Chwilę później bez konkursu karierę rozpoczęła tam jego siostra, Elżbieta Mirko. Zresztą jako kierownik sekcji pracuje tam do dziś. Chcieliśmy się dowiedzieć, ile wynoszą jej zarobki. Wojewódzki Fundusz wczoraj jednak nie chciał podzielić się tymi informacjami.
Natomiast pytany o załatwienie pracy siostrze Piechociński niespodziewanie zmienia swój punkt widzenia. - Kluczowa sprawa dotyczy tego, czy dane osoby są powoływane na odpowiednie funkcje zgodnie ze swoimi kwalifikacjami i czy związki rodzinne nie powodują tego, że te osoby pełnią funkcję ponad swoje możliwości - twierdzi w rozmowie z "Super Expressem" Piechociński. Zachwala też kompetencje swojej siostry. Szkoda tylko, że on i jego partyjni koleżkowie z takim zapałem broniący bliskich nie lansują zdolnej młodzieży spoza kręgu własnej rodziny.


http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/janusz-piechocinski-jest-hipokryta-krytykuje-nepotyzm-a-zalatwil-prace-swojej-siostrze_271465.html

Janusz Piechociński zatrudnił córkę

Idąc po zwycięstwo w wyborach na szefa PSL, wicepremier i minister gospodarki Janusz Piechociński (53 l.) piętnował układy koleżeńskie i nepotyzm. Zapowiadał nową jakość w polityce i partii. Niestety! Po raz kolejny okazuje się, że jego deklaracje to puste słowa. Bowiem jego córka, Anna Piechocińska, znalazła zatrudnienie w Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych, podlegającej... resortowi tatusia!
To córka Anna miała namówić Janusza Piechocińskiego, aby objął Ministerstwo Gospodarki i tekę wicepremiera. - Nie ukrywam wcale, że na moją decyzję miała wpływ rozmowa z moją najstarszą córką, Anią, której kończy się staż na Erasmusie na uniwersytecie w Walencji. To jest dla mnie wyzwanie, dla o...

http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/piechocinski-zatrudni-corke_346594.html

2013/06/21

Kupują premierowej kiecki, a Tusk tłumaczy, że...

Garnitury, wina, restauracji i nocny klub – na te wydatki Platformy Obywatelskiej zrzucali się solidarnie podatnicy. Okazuje się jednak, że nie tylko. Z pieniędzy publicznych PO kupowała również sukienki dla żony premiera, Małgorzaty Tusk. Jak wyznał sam premier - to jego żona postawiła warunek, że musi dobrze wyglądać.
Premier Donald Tusk gości w piątek w Elblągu, w którymPlatforma straciła władzę i próbuje ponownie przekonać mieszkańców, że kolejni jej kandydaci nie zawiodą.
Premier odwiedził rano jeden ze szpitali, a następnie spotkał się z dziennikarzami. Pierwsze pytanie jakie padło nie dotyczyło jednak wyborów w Elblągu, a informacji, do której dotarł „Fakt" - kupowania przez PO sukienek dla żony szefa rządu.
Donald Tusk rozpoczął przygotował się na to pytanie i rozpoczął rozsądnie. – Żona nie pracuje, nie ma etatu, a jednym z jej obowiązków jest towarzyszenie mi podczas spotkań, podczas których obecni są także małżonkowie, lub małżonki przywódców państw – powiedział. Niefortunne dla niego było jednak ostatnie zdanie, w którym... zrzucił winę na żonę. – Sama postawiła taki warunek: „jeżeli mam reprezentować od czasu do czasu Polskę, to muszę wyglądać" – poinformował premier.
Dodał jednak natychmiast, że już wcześniej podjął decyzję o finansowaniu części reprezentacyjnej rządu i PO z partyjnych pieniędzy, pochodzących ze składek i dobrowolnych wpłat, a nie z części budżetowej. Ciekawe tylko, jak premier zamierza to zrobić, skoro pieniądze partyjne dzielą jedno konto z budżetowymi. 
Fakt

Sukienki dla żony premiera z funduszy PO. "To zły wariant"

Z pieniędzy Platformy Obywatelskiej kupowane były nie tylko wina i cygara, ale także sukienki dla żony premiera, Małgorzaty Tusk. - To zły wariant. Powinno korzystać się z funduszy Kancelarii Premiera - komentował te doniesienia w "Jeden na Jeden" w TVN24 Grzegorz Schetyna.

W piątek "Fakt" poinformował, że Platforma Obywatelska za partyjne pieniądze, które otrzymała z budżetu państwa, płaciła także za sukienki żony premiera Donalda Tuska. Stroje zamawiano m.in. u znanej polskiej projektantki Gosi Baczyńskiej - koszt jednej sukienki to koszt co najmniej kilku tysięcy złotych.
Skarbnik partii w rozmowie z gazetą przyznał, że w ten sposób PO pokrywała koszty reprezentacyjne Małgorzata Tusk.
- Wydatki związane są z obsługą wizerunkową premiera. Wynikają ze wspólnych obowiązków reprezentacyjnych małżonków, związanych z aktywnością zarówno krajową, jak i zagraniczną - powiedział w rozmowie z "Faktem".
- Ja akurat mam to szczęście, że nie mam żadnego garnituru kupionego przez partię. I mogę mówić o konieczności ujawnienia wszystkich tych rzeczy, bo ta kwestia nie dotyczy tylko Platformy - skomentował Schetyna.

Według niego politycy PO są winni opinii publicznej wyjaśnienie kwestii dotyczących wydatków z kieszeni partii.
- Żeby tę sprawę raz na zawsze zamknąć i wrócić do rozmowy o finansowaniu partii politycznych - podkreślił.

Ubrania z budżetu KPRM, a nie partii

Zdaniem Schetyny zakupy odzieży powinny być opłacane, ale nie z budżetu partii, a funduszy reprezentacyjnych danych instytucji, w tym przypadku Kancelarii Prezydenta.
- Bezwzględnie ludzie, którzy reprezentują Polskę - Kancelaria Prezydenta, KPRM, ministrowie powinni z takiego funduszu korzystać - stwierdził.
I dodał: - Tutaj jestem absolutnie gorącym zwolennikiem takiego wariantu. Jeśli takich funduszy nie ma, to trzeba tworzyć baypas z funduszy partyjnych.