2012/02/28

Barycki jak bumerang

Warszawski działacz PO, któremu w przeszłości zarzucano konflikt interesów, znalazł zatrudnienie u posła Platformy Marcina Kierwińskiego.
Lech Barycki wszedł do polityki w 2007 r. i wkrótce został szefem gabinetu politycznego minister zdrowia. Ewa Kopacz podziękowała mu jednak za współpracę, gdy „Newsweek” ujawnił, że nieoficjalnie reprezentował firmę Falck Medycyna (pracowała tam jego żona) przejmującą państwowe przychodnie i szpitale. Barycki zarzeka się, że został zwolniony z przyczyn osobistych, bez związku z naszą publikacją. 
Tak czy inaczej, zaraz znalazł schronienie u ministra sportu Mirosława Drzewieckiego. Został członkiem jego gabinetu politycznego. To stanowisko stracił z kolei, gdy „Dziennik” napisał, że naciskał na samorządowców, by wsparli firmę, którą zarządzała jego żona.
Bezrobotnemu znów pomogli koledzy z partii, zatrudniając go w biurze regionu mazowieckiego PO. A ostatnio został (na część etatu) pracownikiem biura poselskiego Marcina Kierwińskiego. Dzięki tej posadzie ma stałą przepustkę do Sejmu, a więc nieograniczony dostęp do posłów. Kierwiński nie widzi problemu w przeszłości nowego pracownika. – To sprawy całkowicie zamknięte – stwierdza. Sam Barycki podkreśla, że prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania, a w styczniu sąd nakazał „Dziennikowi” opublikowanie przeprosin w związku z naruszeniem jego dóbr osobistych (pomówienia o lobbing).
 Jednak zdaniem Grażyny Kopińskiej, specjalistki od korupcji z Fundacji Batorego, nie oznacza to, że sprawa jest tak jednoznaczna. – Zatrudnienie za sejmowe pieniądze osoby, która traciła stanowisko ze względu na podejrzenia o konflikt interesów, jest niewłaściwe – komentuje.
źródło: Newsweek

2012/02/13

Lekarz stracił pracę po telefonie posłanki PO

Wieloletni szef oddziału chirurgi szpitala w Goleniowie stracił posadę dwa dni po odesłaniu z kwitkiem do domu pewnego chorego (ordynator nie chciał natychmiast opatrzyć pacjenta, bo twierdził, że jego rana może poczekać). Jak się później okazało chory był mężem posłanki Platformy Obywatelskiej Magdaleny Kochan. W ciągu tych dwóch dni między spławieniem pacjenta, a otrzymaniem przez ordynatora wypowiedzenia wydarzyły się ciekawe rzeczy... Andrzej Miczko kierował oddziałem chirurgi goleniowskiego szpitala 6 lat. Właśnie skończył mu się kontrakt. Omal mu go nie przedłużono, bo dyrektor szpitala chciał mu dać obniżkę pensji. Ordynator - jak sugeruje "Gazeta Wyborcza", która opisała aferę - trochę się dąsał. W tym samym czasie do szpitala przyszedł pacjent z ręką wymagającą opatrzenia (było to 5 lutego). - Uznałem, że nie mogę zająć się nim na oddziale, bo bakterie z rany mogłyby tam się rozprzestrzenić. Nie było zagrożenia życia. Pacjent nie był u nas operowany. Powiedziałem, by następnego dnia zgłosił się do poradni. Z każdym Kowalskim tak samo bym postąpił - powiedział "Gazecie Wyborczej" lekarz. No i zaczęło się. Choć kilkanaście godzin po incydencie, Andrzej Miczko podpisał nowy kontrakt ze szpitalem (6 lutego), dzień później (7 lutego) już dostał wypowiedzenie. Dlaczego? Wiadomo na razie tyle, że przed wyrzuceniem go z pracy, do starostwa, które zawiaduje szpitalem (placówka jest w 100 proc. własnością powiatu) zadzwoniła posłanka Magdalena Kochan (PO). Sama przyznała w "Gazecie Wyborczej", że pytała starostę o lekarza, który miał źle potraktować jej męża na dyżurze w szpitalu. Ten z kolei przyznał, że po interwencji posłanki dzwonił do szpitala z pytaniem o Andrzeja Miczkę. Dyrektor placówki Dariusz Guziak też przyznaje otwarcie, że 7 lutego rozwiązał z chirurgiem kontrakt z dwumiesięcznym wypowiedzeniem: - Utraciłem do niego zaufanie - powiedział "Gazecie Wyborczej". W szczegóły nie chce się wdawać, bo "to sprawy szpitala". źródło: SuperExpress