2007/09/26

Platforma nie zarejestrowała listy

Wtorkowa próba rejestracji listy z pomorskimi kandydatami PO do Sejmu zakończyła się fiaskiem. Partia nie dostarczyła potrzebnych do tego trzech tysięcy podpisów.
Listę kandydatów Platformy próbował zarejestrować Krzysztof Lodziński, dyrektor biura poselskiego Anny Zielińskiej-Głębockiej. Lodziński pełni funkcję lokalnego pełnomocnika wyborczego partii. Krajowe Biuro Wyborcze w Gdańsku odmówiło rejestracji list, wytykając PO niespełnienie jednego z podstawowych warunków, jakim było zebranie 3 tys. podpisów. Partia miała na to kilka tygodni.
- Rzeczywiście, brakuje nam trochę podpisów, więcej powiedzieć nie mogę - usłyszeliśmy od Lodzińskiego.
Sekretarz regionu pomorskiego PO Michał Owczarczak: - Nic się nie stało, część dokumentów została zawieziona we wtorek, a resztę dostarczymy w środę.
Uzupełnianie dokumentów przez komitety zdarza się często, ale zazwyczaj dotyczy brakujących danych kandydatów. Według naszych informacji, PO zabrakło ok. 500 podpisów.
- Winna jest fatalna organizacja, jesteśmy największą partią w Gdańsku i takie problemy nie powinny się pojawiać - mówi jeden z lokalnych działaczy Platformy.
Źródło: Gazeta Wyborcza Trójmiasto
Autor: kfk

2007/09/25

Działacz PO rzucił legitymacją i wstąpił do PSL

Dziennik Zachodni": Piotr Zienc, przewodniczący Sejmiku Województwa Śląskiego, jeden z najbardziej znanych działaczy Platformy Obywatelskiej w województwie śląskim, rzucił wczoraj legitymacją PO i zapisał się do Polskiego Stronnictwa Ludowego.
W nagrodę za tę nieoczekiwaną woltę, zostanie liderem listy PSL w rybnickim okręgu wyborczym.- Miałem już dość kiszenia się w tym układzie - powiedział wczoraj "DZ" Zienc. - PSL zawsze uważałem za najbardziej obliczalną partię na polskiej scenie politycznej i postanowiłem związać się z nią na stałe.
Lider Platformy Obywatelskiej w województwie śląskim poseł Tomasz Tomczykiewicz od "DZ" dowiedział się, że Zienc nie już członkiem PO i złożył wniosek o wydanie mu legitymacji PSL-u. - To chyba jakiś żart - mówi zaskoczony Tomczykiewicz. - Przecież Zienc jeszcze tydzień temu wręcz błagał mnie, abym na listy wyborcze wziął jego żonę. Oczywiście odmówiłem. Może z tego powodu obraził się na mnie?Marian Ormaniec, lider PSL w woj. śląskim nie ukrywa, że to on namówił Zienca do nieoczekiwanej wolty. - Nie musiałem jednak zbyt długo go przekonywać - mówi Ormaniec. - Pan przewodniczący Zienc powiedział mi "tak" ledwie po kilku minutach rozmowy.
Sam Zienc tłumaczy, że powodem jego decyzji jest zniesmaczenie tym, co dzieje się w śląskich strukturach Platformy Obywatelskiej. - Partia ta, zamiast rozszerzać swoją bazę wyborczą, w ostatnich tygodniach ją zawęża - mówi Zienc. - Osobiście bardzo mi się nie podobało, że na listy wyborcze tej partii nie wpuszczono znakomitych kandydatów z gliwickiego okręgu wyborczego - posłanki Ewy Więckowskiej i prezydenta Gliwic - Zygmunta Frankiewicza.
Z odejścia Zienca do Polskiego Stronnictwa Ludowego najbardziej ucieszył się chyba marszałek województwa śląskiego - Janusz Moszyński. Do tej pory w 48-osobowym Sejmiku mógł on liczyć na poparcie 16 radnych wojewódzkich PiS, czterech Samorządowej Inicjatywy Obywatelskiej i trzech PSL. Teraz sytuacja zmieniła się dla niego na korzyść, bo przewodniczący Zienc, który jeszcze w minioną środę nie ukrywał nienawiści do marszałka, nagle stał się członkiem jego zaplecza.
źródłoL onet.pl, Dziennik Zachodni

2007/09/20

Nelly-Arnold Rokita w akcji

Nelly Arnold-Rokita to jak dotąd najcelniejszy strzał w toczącej się wojnie wyborczej.
Dla szefa Platformy ostatni weekend był jak zły sen. W 2005 roku tuż przed wyborami porzuciła Donalda Tuska mieniąca się wcześniej jego siostrą Zyta Gilowska. Teraz, w trakcie kampanii wyborczej 2007, opuszcza Tuska Jan Rokita – w partii bez wątpienia numer dwa. Dla PO to poważny cios, a dla PiS wyczyszczenie pola wyborczego w Krakowie, gdzie Rokita miał walczyć z Ziobrą.
A wszystko z powodu Nelly Rokity, która w tym kluczowym momencie przyjęła posadę doradcy prezydenta Lecha Kaczyńskiego do spraw kobiet. Oczywiście można założyć, że impulsywna żona Jana Rokity podjęła decyzję mającą zaspokoić jej polityczne ambicje.
Działała wcześniej podobnie jak mąż w Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym. Potem zapisała się do Platformy, ale spektakularnie porzuciła jej szeregi w styczniu tego roku – twierdząc, że czyni to na znak protestu wobec marginalizowania roli Rokity w partii. Swoje rozchwianie polityczne demonstrowała także w ostatnich tygodniach, deklarując, że rozmawia ze wszystkimi: "I z PO, i z PSL, i z PiS. To są trzy partie, do których mam sentyment".
W decyzji Nelly Rokity najbardziej wiarygodne wydaje się zainteresowanie kobietami. Od 2003 roku była przewodniczącą Europejskiej Unii Kobiet, a od 2005 szefową jej polskiego oddziału. Zarzucono jej jednak chęć zawładnięcia wartą milion euro unijną dotacją dla programu EUK, którego Rokita nie współtworzyła. Może więc obecna decyzja to chęć odegrania się, pokazania, że może zajść wysoko. Nawet kosztem kariery męża.
Jest jednak i druga równie prawdopodobna przyczyna rewolucji w życiu Rokitów. Nelly usuwa swego męża w cień życia politycznego, ale tylko pozornie, na czas kampanii. A po wyborach Jan odradza się w nowych barwach partyjnych. Taki scenariusz stanie się możliwy, gdy PiS wygra wybory. Wówczas Rokita może przyjąć funkcję w odrodzonym rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Choćby po to, by pociągnąć za sobą konserwatywną część pokonanej w wyborach PO. To będą cenne głosy w Sejmie, bo PiS, nawet wygrywając, nie zdobędzie większości potrzebnej do samodzielnego rządzenia.
Dzś Nelly Rokita jest potrzeba PiS do osłabienia Platformy, ale jeśli nie okaże się przydatna, będzie można sprawdzić pogłoskę, o której sama wspominała w jednym z wywiadów, że agitowało ją KGB. Z pochodzenia jest Niemką, której rodzinę kilka pokoleń wcześniej los rzucił do Gruzji. Gdy miała dziewięć lat, rodzice wrócili do Niemiec. Studiowała w Hamburgu historię, germanistykę i filologię słowiańską. To slawistyka i fascynacja Polską skierowały ją w 1985 roku do Krakowa. Tu na spotkaniu opozycji poznała Jana Rokitę. Oboje twierdzą, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Dla Jana tuż przed ślubem w 1994 roku przeszła na katolicyzm. Podłoże decyzji Nelly może być więc bardzo osobiste.
Może być to jednak zemsta na Donaldzie Tusku. Nie tylko jako wyborczy cios i wycofanie Jana Rokity w decydującej fazie bitwy wyborczej. Także prywatna rozgrywka. Nelly przyznaje, że przyjęcie propozycji od prezydenta to reakcja za traktowanie męża w Krakowie, gdzie PO zapewniła mu wprawdzie "jedynkę" na liście wyborczej, ale wykasowano lansowanych przez Rokitę ludzi.
W Platformie przypomina się także incydent z Watykanu, gdy Tusk nie chciał zgodzić się na udział Nelly w audiencji u papieża. I jeszcze wybory do europarlamentu – Nelly chciała kandydować z list PO, ale Tusk zablokował jej kandydaturę, twierdząc, że partia będzie posądzona o nepotyzm. Ten nepotyzm może mu się odbić wkrótce czkawką, gdy Jan Rokita stanie obok żony w szeregach PiS.
Źródło: Przekrój
Autor: Aleksandra Pawlicka

2007/09/18

Fucha prezydencka

Hanna Gronkiewicz-Waltz rozkopała pół stolicy, przez co drugie pół utknęło w korkach. Jak donoszą tabloidy, sama je omija, bo do pracy dojeżdza na godz. 10. Zarzuty lenistwa pod adresem prezydent Warszawy są jednak krzywdzące. "Newsweek" ustalił, że haruje ona nie tylko w ratuszu, ale i na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie nadal kieruje jednym z zakładów na wydziale prawnym. Tylko w ubiegłym roku dostała z tego tytułu 100 tys. zł. Pracowita Hanna nie wzięła bezpłatnego urlopu, jak zrobił to jej poprzednik prof. Lech Kaczyński. I tylko niewdzięczni studenci skarżą się, że nie przychodzi na dyżury i ciągle odwołuje wykłady.
Autor: Joanna Tańska
Źródło: Newsweek

PiS: Pitera chwaliła Hitlera - musi przeprosić

Sekretarz klubu PiS Arkadiusz Czartoryski zaapelował w Sejmie, by PO przeprosiła za poniedziałkową wypowiedź posłanki tej partii Julii Pitery w TVP3.
- Chodzi o wypowiedź Pitery, która jako "Gość Dnia" w TVP3, odniosła się do retoryki wyborczej. No świetnym mówcą był Hitler, pani redaktor. Świetnym mówcą. Porywał tłumy i stadiony wyły. Ja bym chciała, aby o tym pamiętać jednak. No Hitler jeszcze budował drogi i budownictwo socjalne, chciałam zwrócić uwagę. Natomiast myśmy zostali wyłącznie przy retoryce - ironizowała Pitera.
W ocenie Czartoryskiego, wypowiedź Pitery "nie ma innego kontekstu niż chwalenie (Adolfa) Hitlera". Poseł zaapelował, by szef PO Donald Tusk "nie umieszczał takich osób na swoich listach".

(ap)
PAP

Łukasz Abgarowicz kandydatem PO na senatora

Władze PO oficjalnie odcinają się od ludzi Pawła Piskorskiego. Tymczasem wśród kandydatów tej partii do Senatu znalazł się Łukasz Abgarowicz, który z byłym prezydentem Warszawy ubił szereg prywatnych biznesów.
Według ustaleń mazowieckich władz PO Abgarowicz ma być, obok politologa Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa, jednym z dwóch kandydatów tej partii do Senatu w okręgu podwarszawskim. Tę decyzję mają na dniach zatwierdzić krajowe władze Platformy.
Start Abgarowicza może zakończyć się sukcesem, bo w podwarszawskich miejscowościach i osiedlach mieszka coraz więcej ludzi zamożnych i zadowolonych z przemian Polski po 1989 r., którzy przeważnie głosują na PO.
Wystawienie Abgarowicza może zaskakiwać, bo jeszcze kilka dni temu wróżono mu koniec kariery politycznej. W ostatnich latach był płockim posłem PO startującym z pierwszego miejsca listy. Jednak tym razem władze partii zdecydowały, że jego miejsce zajmie znana tropicielka samorządowych afer i była warszawska radna Julia Pitera.
Według oficjalnej wersji ma być wyrazistą postacią na północy Mazowsza, dzięki której płocka lista PO zbierze rekordową liczbę głosów. Jednak jest tajemnicą Poliszynela, że wysłanie Pitery do Płocka miało też wyeliminować Łukasza Abgarowicza, który jest bodaj ostatnim posłem PO zaliczanym w przeszłości do tzw. układu warszawskiego, czyli niesławnej koalicji SLD-PO, która rządziła Warszawą do 2002 r.
Ramię w ramię z z Piskorskim
To właśnie z Abgarowiczem Paweł Piskorski w czasie swojej warszawskiej prezydentury kupował mieszkania na wynajem w bloku Dom Development przy Bartyckiej. Abgarowicz był wtedy jego prawą ręką w Radzie Gminy Centrum i szefem rady nadzorczej Dom Development. Obaj politycy nie złamali prawa, jednak uwagę obserwatorów zwróciła przychylność władz miasta dla tej inwestycji - budynki przy Bartyckiej dopuszczono do użytkowania, choć nie spełniały przewidzianych prawem norm.
Abgarowicz był też szefem rady fundacji zarządzającej parkiem wodnym Warszawianka, zdaniem ekspertów i NiK przepłaconego. Miał kosztować 20 mln zł, miasto wydało na niego 120 mln zł.W zeszłym roku wypłynęła też sprawa ziemi w Zachodniopomorskiem. Eurodeputowany Piskorski kupił tam setki hektarów, by brać unijne dotacje za ich zalesienie. W sąsiedztwie 400 hektarów nabyły dzieci Abgarowicza. Władze PO wyrzuciły wtedy Piskorskiego z partii i zabrały legitymacje jego najbliższym współpracownikom. Abgarowicz oparł się czystkom.
Pokora i nagroda
Dlaczego władze partii znów darzą go zaufaniem? - Tego nie rozumiem. Cieszę się, że przynajmniej nie kandyduje na posła - mówi Julia Pitera.
- Zapewne zdecydowały jakieś kalkulacje. Z tego, co wiem, Abgarowicz mieszka w okręgu podwarszawskim - mówi wicemarszałek Sejmu Bronisław Komorowski (PO).
W nieoficjalnych rozmowach działacze PO mówią, że o poparciu władz PO dla Abgarowicza zdecydowała jego postawa podczas zeszłorocznej rozprawy z "piskorczykami".
- Robił wtedy to, co chciał Donald Tusk. Wbrew umowie z Piskorskim zrezygnował z szefowania mazowieckiej PO. Podkreślał, że związki z byłym prezydentem Warszawy to w jego karierze tylko krótki epizod - mówi jeden z działaczy warszawskiej Platformy.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki

Platforma Obywatelska wykreśla posła Szadnego

Platforma zamyka drzwi przed posłem Waldemarem Szadnym. Zawirowania też na lewicy - Jerzy Wierchowicz chce być jedynym kandydatem do Senatu.
Ostatni weekend przyniósł sporo zaskakujących zmian na szykowanych listach wyborczych. Pod znakiem zapytania stanął start z pierwszego miejsca sejmowej listy PO, pochodzącego z Łodzi, senatora Stefana Niesiołowskiego. Nagła zmiana to rezultat tzw. kryzysu krakowskiego.
W Krakowie, istotnym okręgu dla PO, zrobiło się niewesoło po ogłoszeniu odejścia z polityki Jana Marii Rokity. Liderzy PO szukają następcy z głośnym nazwiskiem, który mógłby być równorzędnym przeciwnikiem dla ministra Zbigniewa Ziobry z PiS. Na liście życzeń jest senator Niesiołowski. On sam twierdzi, że zgodzi się na każdy okręg. Wcześniej aprobował lubuski.
Dziękują Szadnemu
To nie koniec zmian. PO nie chce na listach gorzowskiego posła Waldemara Szadnego. Jego miejsce ma zająć Witold Pahl, szef gorzowskiej PO. - Mogę jedynie potwierdzić, że rzeczywiście jestem kandydatem PO w wyborach do Sejmu - mówi Pahl. - Ale dyskusja nad ostateczną listą PO do parlamentu jeszcze trwa i możliwe są różne warianty.
Gdyby zabrakło Niesiołowskiego, listę otworzy Bożenna Bukiewicz, posłanka i szefowa lubuskiej PO. Tuż za nią byłby Witold Pahl, za nim Bogdan Bojko, poseł z Nowej Soli. Dziś w Zielonej Górze spotyka się rada regionu PO. Liderzy lubuskiej Platformy chcą dyskutować nad kandydaturami do parlamentu, chodzi także m.in. o wzmocnienie listy do Senatu. Platforma wystawia wstępnie trzech kandydatów: Stanisława Iwana, radnego sejmiku i byłego wojewodę lubuskiego, Henryka Masternaka, prezydenta Zielnej Góry w latach 90. i Jarosława Hajduka, lekarza z Gorzowa. Jak dowiedziała się "Gazeta", do Senatu nie wystartuje Henryk M. Woźniak, przewodniczący sejmiku.
Wierchowicz stawia warunki
Do roszad może dojść w czołówce listy lubuskiego LiD. Listę poselską koalicji SLD, PD, SdPl i UP otwiera Jan Kochanowski, poseł z Gorzowa i szef lubuskiego SLD. Z "dwójką" miał wystartować mecenas Jerzy Wierchowicz, dawny parlamentarzysta Unii Wolności. Tyle że Wierchowicz woli Senat i to bez konkurencji. Wcześniej zapowiadano start do Senatu Jolanty Danielak (była wicemarszałek Senatu z SLD) i Andrzeja Wojciuszkiewicza, szefa lubuskich demokratów. Wierchowicz miałby być jedynym kandydatem LiD.
Takiemu wariantowi, jak się dowiedziała "Gazeta", przyklaskują krajowi liderzy PD.
- Nic nie wiem o tym, by miało dojść do takich roszad - mówi poseł Sojuszu Bogusław Wontor. Inny działacz z Zielonej Góry: - Wierchowicz gra nie fair. Chciałby mieć czystą pozycję kosztem całej lubuskiej lewicy.
Wierchowicz przyznaje, że woli Senat, ale nic nie jest przesądzone. Były lider Unii Wolności na początku września w wywiadzie dla "Gazety" zapewniał, że nie wystartuje w wyborach. Deklarował wspieranie centrowo-lewicowej koalicji. Tłumaczył, że nie chce firmować swoim nazwiskiem na liście wyborczej skompromitowanych działaczy SLD. - Miller nie jest już w Sojuszu. W województwie zablokowano kandydaturę Andrzeja Brachmańskiego. To jeden z powodów, które przekonały mnie, że powinienem zaangażować się w wybory, bo otwiera się szansa na stworzenie alternatywy dla prawicy - mówi dziś Wierchowicz. Przekonuje, że przy układaniu list nie ma awantur. - Koalicjanci z SLD mają świadomość, że w tych wyborach można odnieść sukces pod warunkiem, że nie będzie się firmować ludzi, którzy mają korzenie i mentalność PZPR-owską. Nie przeszkadza mi, że ktoś był w PZPR, bo takich osób jest wiele w różnych partiach, także w PiS, ale to jak oni myślą - dodaje Wierchowicz.
Lista LiD ostatecznie ma zostać zatwierdzona do 26 września.
Źródło: Gazeta Wyborcza Zielona Góra

2007/09/17

Nelly Rokita: Od dzisiaj nie ma Platformy Obywatelskiej

Od dzisiaj nie ma Platformy Obywatelskiej, jest partia Donalda Tuska - ogłosiła Nelly Rokita w "Kontrapunkcie RMF FM i Newsweeka". Wierzy jednak w rozsądek Tuska i koalicję PO z PiS-em z Janem Rokitą jako premierem.
Konrad Piasecki: Naszym gościem jest sprawczyni największej sensacji tej kampanii wyborczej - Nelly Rokita. Witamy.
Nelly Rokita: Dzień dobry.
Michał Kobosko: Doradca prezydenta. Czy mamy do pani mówić od dzisiaj "pani minister"?
Nelly Rokita: Broń Boże. Najlepiej Nelly.
Michał Kobosko: Droga pani Nelly. Dlaczego pani mąż tak naprawdę odchodzi z polityki, jeżeli odchodzi?
Nelly Rokita: To trzeba jego pytać. To jest do niego pytanie. Ja mogę tylko powiedzieć, że smutno mi jest, że nie będzie wpływał na los Platformy. Otóż - moim zdaniem - od dzisiaj nie ma Platformy, jest partia Donalda Tuska.
Konrad Piasecki: Nie ma Platformy bo odszedł z niej Jan Rokita. Przecież to jest wielotysięczna partia. Jan Rokita był Platformą Obywatelską?
Nelly Rokita: Nie. Bez Jana Rokita nie ma Platformy Obywatelskiej, bo nie ma tego ducha, który był w Platformie dzięki Janowi.
Michał Kobosko: Na czym polega różnica?
Nelly Rokita: Różnica polega na tym, że z założenia budowano Platformę Obywatelską, tzn. obywatel, każdy członek Platformy miał dużo do powiedzenia. Dzisiaj ten, kto cokolwiek chce powiedzieć, musi być poza Platformą.
Konrad Piasecki: Od kiedy pani mąż wiedział, że szykuje się pani na ten polityczny transfer do Pałacu Prezydenckiego?
Nelly Rokita: Już od dłuższego czasu. Ja namawiałam już z pół roku temu pana prezydenta i bardzo chciałam być doradcą do spraw kobiet.
Konrad Piasecki: I mówiła pani o tym mężowi?
Nelly Rokita: Oczywiście, że rozmawiałam z nim.
Konrad Piasecki: I on to przyjmował bez protestu?
Nelly Rokita: On uważał, że to jest niemożliwe, albo że powinnam nie tylko zajmować się kobietami.
Michał Kobosko: Nie chciała go pani posłuchać?
Nelly Rokita: Zawsze słucham swojego męża - bardzo uważnie. A jednak sama podejmuje decyzję, bo niestety za swoje własne kroki sama też odpowiadam.
Konrad Piasecki: I ta decyzja to była pani decyzja, czy wspólna decyzja państwa Rokitów?
Nelly Rokita: Każdy podejmuje swoją decyzję w swoim zakresie działania. Ja uważam, że moje miejsce - do dnia dzisiejszego tak uważałam - nie jest w partii tylko w działalności ponadpartyjnej ale politycznej. Pamiętajmy, że jestem przewodniczącą Europejskiej Unii Kobiet. Mamy kobiety z Platformy, PiS-u i PSL-u. W ostatnich wyborach nasze kobiety wystartowały np. w Szczecinie - jedna z Platformy i jedna z PiS-u. Robiły razem jedną kampanię - teraz są razem w Sejmie. Ja byłam zawsze za tym, żeby powstała duża koalicja POPiS.
Konrad Piasecki: My tak pytamy o te terminy i o to, czy mąż wiedział czy nie, bo dla nas to jest zagadkowa sytuacja - sytuacja, w której mąż, dowiedziawszy się o tym, że została pani doradcą prezydenta, nagle ogłasza, że wycofuje się z polityki w sytuacji, w której - jak pani twierdzi - wiedział o tym od paru miesięcy, że taka ewentualność jest.
Nelly Rokita: Ja chcę panów zapytać, co panowie sądzicie na temat prezydenta Polski? Czy to jest osoba, która jest czy powinna - z waszego punktu widzenia - wśród ludzi mieć szacunek niezależnie od partii politycznych, bo wybierana jest jednak ta osoba przez wszystkich nas? Czy powinniśmy zachowywać się tak jak Kwaśniewski w Niemczech i pluć na naszego prezydenta, na Polskę? Jak panowie to oceniacie?
Michał Kobosko: Pani pyta, czy prezydent powinien mieć czy ma takie zaufanie i taki szacunek. To jest inna sprawa.
Nelly Rokita: Nie. Czy my jako obywatele jak powinniśmy odbierać prezydenta?
Konrad Piasecki: Oczywiście powinniśmy odbierać go ponadpartyjnie, ale powinniśmy też pamiętać brata prezydenta, który nie tak dawno temu mówił, że pani mąż popełnił zbrodnię, od której gorsze jest tylko morderstwo. I pani to nie przeszkadza we wchodzeniu dzisiaj do Pałacu Prezydenckiego?
Michał Kobosko: Czy rzeczywiście w polityce wszystko można powiedzieć i wszystko można wybaczyć?
Nelly Rokita: Okazuje się, że tak - że można wyjechać do Niemiec i prosić o pomoc: "Ratujcie Polskę".
Konrad Piasecki: Ale można też powiedzieć, że Jan Rokita popełnił zbrodnię, po czym jego żona bez problemu przechodzi do Pałacu Prezydenckiego?
Nelly Rokita: Dobrze - można o tym rozmawiać. Właśnie o tym trzeba rozmawiać. To jest dobra rozmowa, bo jest merytoryczna.
Konrad Piasecki: To jest dla mnie następna zagadka - wczoraj z telewizora kapało od deklaracji pani i pani męża o miłości (pięknych - łza się w oku kręciła), ale równocześnie przechodzi pani do obozu, który jeszcze miesięcy temu mówił, że pani mąż powinien się wycofać z polskiej polityki, że dla niego w polskiej polityce nie powinno być miejsca.
Nelly Rokita: Ja znam wyrwaną wypowiedź pana premiera i mam wrażenie, że pan premier przepraszał, czy mówił, że to była niefortunna wypowiedź. Otóż to była wypowiedź w stosunku do jednego z polityków. Natomiast to co zrobił Aleksander Kwaśniewski to była już zbrodnia polityczna w stosunku do całej Polski.
Michał Kobosko: Wróćmy do Platformy. Dlaczego pani nienawidzi Donalda Tuska?
Nelly Rokita: Absolutnie nie. Ja bardzo szanuję Donalda Tuska. Uważam, że on jest sprytnym politykiem.
Michał Kobosko: Kiedy pani mówi, że on jest ojcem chrzestnym Platformy Obywatelskiej, to nie jest komplement dla lidera partyjnego. Kiedy pani mówi, że już nie ma Platformy Obywatelskiej tylko jest partia Tuska, to też jest bardzo negatywny przekaz.
Nelly Rokita: Dlaczego? Ja uważam, że w dzisiejszych czasach mogą być różne partie. Było marzenie o partii obywatelskiej; Postarajmy się może razem przypomnieć, kto był w tej partii wcześniej?
Konrad Piasecki: Był Maciej Płażyński, Andrzej Olechowski, Zyta Gilowska - wiemy. Ich już dzisiaj nie ma.
Nelly Rokita: Tak.
Konrad Piasecki: I nie ma już dzisiaj Jana Rokity?
Nelly Rokita: Nie ma dzisiaj Jana Rokity. Po drodze był też pan Piskorski.
Konrad Piasecki: Tylko dlaczego nie ma Jana Rokity? Czy dlatego, że ta partia jest taka zła i przestaje być obywatelska - jak pani twierdzi; czy dlatego, że jego żona przechodzi do Pałacu Prezydenckiego - bo Jan Rokita mówi, że odchodzi, bo nie zniesie sytuacji, w której on i żona będą po dwóch przeciwnych stronach barykady?
Nelly Rokita: Jeszcze raz powtarzam. Panowie bądźcie ostrożni w ocenie pana prezydenta.
Konrad Piasecki: Ale my słuchamy pani męża - on to mówi.
Nelly Rokita: Ja jestem w Pałacu Prezydenckim. To jest coś innego niż partia. Nie mieszajmy wszystkiego.
Konrad Piasecki: Ale to pani mąż miesza; to pani mąż mówi o dwóch stronach barykady, nie my. On uważa przejście do Pałacu Prezydenckiego za przejście na drugą stronę barykady.
Nelly Rokita: Właśnie dlatego chciałabym z nim o tym porozmawiać.
Konrad Piasecki: A nie rozmawiała pani wczoraj? Jaka była wczoraj wieczorem atmosfera w domu państwa Rokitów?
Nelly Rokita: Rozmawiałam i mu powiedziałam, że bardzo byłam wzruszona tym, że tak bardzo mnie kocha, tylko uważam, że w sprawie pana prezydenta to on mnie uczył, jak prezydentem był Aleksander Kwaśniewski; "Nigdy nie mów nic złego na Aleksandra Kwaśniewskiego". Otóż przysięgam, że nigdy nie powiedziałam nic złego o Aleksandrze Kwaśniewskim, mimo że się nie zgadzałam z nim. Nie myślcie, że się cieszę, że Aleksander Kwaśniewski ośmieszył Polskę w Niemczech.
Konrad Piasecki: A pani powtarza to po raz szósty, a tymczasem nie jest problemem dzisiaj Aleksander Kwaśniewski tylko pani.
Nelly Rokita: Powinniśmy o tym rozmawiać.
Michał Kobosko: Dzisiaj Aleksander Kwaśniewski nie jest głównym problemem i głównym tematem naszej rozmowy. Czy pani zdaniem Jan Rokita wróci i w jakiej sytuacji wróci do polityki? Czy wróci do rządu i do jakiego rządu po wyborach?

Nelly Rokita: Jan Rokita nie wyszedł z polityki.
Michał Kobosko: Ogłosił to wczoraj przed kamerami telewizyjnymi.
Nelly Rokita: Nie będzie się ubiegał o fotel w Sejmie. I znowu jest jakaś pomyłka. My jesteśmy zaangażowani politycznie niezależnie od tego, gdzie siedzimy. Nie funkcja określa nasz światopogląd. Nie funkcja i jakieś dodatkowe pieniądze świadczą o tym, kim jesteś, tylko co mówisz i myślisz.
Konrad Piasecki: Czyli uważa pani, że pani mąż nie wchodząc do parlamentu w polityce pozostanie?
Nelly Rokita: Będzie o wiele skuteczniejszy niż będąc w Platformie.
Konrad Piasecki: I co będzie robił w tej polityce?
Nelly Rokita: Jak to co będzie robił?
Konrad Piasecki: Będzie w Platformie Obywatelskiej, czy będzie czekał na propozycję wejścia do rządu?
Nelly Rokita: Ja tak bym powiedziała - są różne partie, ale Jan Rokita zostaje zawsze sobą.
Michał Kobosko: Czy pani zdaniem byłby dobrym premierem i jakiego rządu?
Nelly Rokita: Na pewno byłby bardzo dobrym premierem i przede wszystkim premierem rządu, który skutecznie działa. A jaki rząd może działać skutecznie? Rząd, w którym są eksperci, ludzie, którzy potrafią rozwiązywać problemy merytorycznie.
Michał Kobosko: To znaczy - rząd PiS-u czy POPiS-u?
Nelly Rokita: Zdecydowanie rząd POPiS-u.
Michał Kobosko: Wierzy pani nadal w ten pomysł?
Nelly Rokita: Wierzę w to, wierzę w rozsądek Donalda Tuska. Wierzę, że taki POPiS jest możliwy, inaczej dojdzie do rozłamu Platformy.
Konrad Piasecki: I wierzy pani na przykład, że Jan Rokita mógłby stanąć na czele takiego POPiS-owego rządu po wyborach?
Nelly Rokita: To jest moje życzenie. Chciałabym, żeby tak było.
Konrad Piasecki: A jest to życzenie realne? Jak pani rozmawia z własnym mężem - czy on jest gotowy rzeczywiście wejść do rządu, czy on jest już tylko gotowy obserwować politykę z boku? Nelly Rokita: Mój mąż jest człowiekiem, dla którego liczy się państwo, ludzie, a nie partie. On jest zawsze gotów służyć Polsce - on sam tak powtarza.
Konrad Piasecki: Nie ma pani poczucia, że została pani cynicznie wykorzystana; że pani przejście czy wejście do Pałacu Prezydenckiego jest tylko propagandowym zabiegiem na użytek tej kampanii wyborczej?
Michał Kobosko: Zwłaszcza, że nastąpiło właśnie tego dnia, kiedy decydowało się wszystko. Przecież pani nominacja mogła nastąpić tydzień temu, za tydzień, po wyborach.
Nelly Rokita: Bardzo mi zależało, żeby to było jak najszybciej. Nie ukrywam, że moim celem jest, żeby na listach wszystkich trzech partii było jak najwięcej kobiet.
Konrad Piasecki: Pani uważa, że w Pałacu Prezydenckim pani to wywalczy?
Nelly Rokita: Nie. Ja mogę skutecznie działać i doradzać panu prezydentowi w sprawach, które mi są bliskie. Proszę zwrócić uwagę - ja nie poszłam do pana prezydenta w sprawach, na których się nie znam. Ja chcę zajmować się sprawami, które są związane z kobietami.
Konrad Piasecki: To tak na koniec chciałbym zapytać: jak wczoraj wyglądał wieczór w domu państwa Rokitów?
Nelly Rokita: Bardzo miło było. Mam wrażenie, że mój mąż nawet zgodził się ze mną, że nie wolno mówić o panu prezydencie źle.
Michał Kobosko: A co pani mąż będzie robił od poniedziałku?
Nelly Rokita: Pracował, jak zawsze.
Konrad Piasecki: W jaki sposób?
Nelly Rokita: Panie redaktorze, jak pracuje człowiek, który jest związany z polityką? Dużo czyta, pisze, myśli, rozmawia z ludźmi. Taka jest nasza praca.
Rozmawiali: Michał Kobosko (Newsweek) i Konrad Piasecki (RMF FM)

Platforma się topi

W wyborach parlamentarnych w 2005 r. Platforma Obywatelska przegrała, bo jak twierdzili jej liderzy zaskoczył ją ostry atak PiS. Pierwsze dni nowej kampanii wyborczej pokazują, że nie wyciągnęli żadnych wniosków z tamtej porażki.
- Panie prezesie melduje wykonanie zadania – wiele by wyjaśniło, gdyby taki telefon po trzecich przegranych wyborach wykonał Donald Tusk do Jarosława Kaczyńskiego. Trudno zrozumieć dlaczego szef PO zgodził się na wcześniejsze wybory zamiast przez trzy miesiące przesłuchiwać czołowych polityków PiS przed komisjami parlamentarnymi, co musiałoby skutkować spadkiem popularności tej partii.
Jeszcze trudniej zrozumieć miałką kampanię PO, która sprowadza się do przekazu, że to ugrupowanie jest „antyPiSem". W ten sposób PO wpadła w pułapkę, bo przekaz PiS na tę kampanię jest prosty aż do bólu: walczymy sktuczenie z korupcją. Mniejsza o to, ile w tym prawdy, ważne jest, że ludzie taki przekaz rozumieją.
Decyzja aby w Katowicach promować partię kandydaturą Kazimierza Kutza, to kolejna porażka. Każdy kto interesuje się polityką wie, iż ma on poglądy, delikatnie mówiąc, bliskie lewicy, a przecież PO chciała zwalczać etatyzm rządów PiS. Jeżeli do tego dodamy słabe reklamówki, jak ta ostatnia z użyciem ojca Rydzyka, to PO zdaje się być na najlepszej drodze do przegrania kolejnych wyborów.
Autor: Jan Piński
Źródło: Wprost

Platforma Obywatelska cały czas gra na wyjeździe

Donald Tusk zachłysnął się transferami. Jako znawca piłki nożnej powinien jednak wiedzieć, że politykę transferową trzeba prowadzić z głową.
Sukcesy w ostatnich latach odnosiły głównie te kluby piłkarskie, które budowały swoje drużyny, umiejętnie dobierając proporcje między wychowankami a podkupionymi od innych gwiazdorami, choćby takie jak Liverpool, Manchester United czy Real Madryt. Chelsea Londyn, do którego Roman Abramowicz kupował kogo chciał i za ile chciał, niczego specjalnego nie osiągnął i gra coraz gorzej. W Polsce mieliśmy zaś karykaturalny przypadek transferomanii w szczecińskiej Pogoni, do której biznesmen Antoni Ptak kupił trzydziestu "kulawych" Brazylijczyków. W efekcie Pogoń gra dziś w trzeciej lidze.
Donald Tusk odpowie zapewne, że PO też ma w składzie dobrych wychowanków. Tyle że trzyma wszystkich na ławce rezerwowych. Jakoś nie słychać, by twarzami platformy w kampanii mieli być Bogdan Zdrojewski, Grzegorz Schetyna czy Mirosław Drzewiecki. W piątek okazało się, że nawet platformerski wirtuoz Jan Rokita zasiądzie tylko na trybunach. Gwiazdami w składzie Tuska mają być za to kupieni z PiS Radek Sikorski, Bogdan Borusewicz (obaj zresztą do PiS nie należący), a być może także Kazimierz Marcinkiewicz.
Tuska można trochę zrozumieć. Schetyna, Zdrojewski i inni to co najwyżej rzemieślnicy, dobrzy tylko w przeszkadzaniu rywalom. Używając popularnego wśród kibiców porównania, prezentują tzw. enerdowski styl gry. Co innego trójka nowych graczy. Wszyscy znajdują się wśród najpopularniejszych polskich polityków. Tusk zapomniał jednak, że nawet największym gwiazdom warto zrobić przed transferem testy medyczne. Przez ukryte kontuzje mogą bowiem szybko wypaść ze składu. Tak może być choćby z Radosławem Sikorskim, który - jak ujawnia "Wprost" (vide: Skaner) - znalazł się w kręgu zainteresowania Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Były minister obrony może więc się stać nie motorem napędowym kampanii PO, ale jej hamulcowym.
Obawiam się, że Tusk ma hamulcowych także wśród swoich wychowanków. Wśród nich są zapewne nieporadni spin doktorzy - twórcy kampanii PO, którzy robią wszystko, by platforma była zawsze krok z tyłu za pomysłami PiS. Rytm tej kampanii (nie po raz pierwszy w historii) wybijają fachowcy z partii Jarosława Kaczyńskiego. To sprawia, że - wracając do piłkarskiej nomenklatury - Donald Tusk cały czas gra na wyjeździe (vide: "Dilerzy polityków").
Głównym hamulcowym ekipy Tuska okazuje się jednak Bronisław Komorowski. Za wszelką cenę stara się doprowadzić do fuzji z drużyną Aleksandra Kwaśniewskiego. Pożytek z tego dla platformy będzie wątpliwy, bo Kwaśniewski ostatnio gra jak drwal i zbiera głównie czerwone kartki (vide: "Ambasadorowie bratniej pomocy"). A poza tym fuzja - jak wszyscy wiedzą - oznacza likwidację własnej drużyny.Na razie Tusk rusza do gry z nowymi gwiazdorami. Patrząc na ich umiejętności i przygotowanie kondycyjne, można dojść do wniosku, że wystąpią raczej na pozycji defensywnych pomocników. Platforma, po marginalizowaniu Jana Rokity, zagra w tych wyborach jednym napastnikiem. Będzie nim sam Donald Tusk. Dotychczas w meczach o punkty (czyli w wyborczych kampaniach) był tak skuteczny jak Grzegorz Rasiak w reprezentacji Polski (nigdy nie strzelił bramki w meczu eliminacyjnym). Dodatkowo, grając cały czas na wyjeździe, PO potrzebuje szybkiego napastnika. W takich warunkach, co pokazał ostatni mecz z Finlandią, Rasiak (Tusk) kompletnie się nie sprawdza.
Autor: Grzegorz Pawełczyk
Źródło: Wprost

2007/09/13

Konflikt przy tworzeniu list PO w Gliwicach

Katowice (PAP) - Zarząd jednego z największych kół Platformy Obywatelskiej na Śląsku - w Gliwicach - zarzuca szefowi partii w regionie, posłowi Tomaszowi Tomczykiewiczowi, "kolesiostwo" przy tworzeniu list wyborczych. Nie znaleźli się na nich prezydent Gliwic i współzałożyciel PO na Śląsku Zygmunt Frankiewicz oraz posłanka Ewa Więckowska.
"Działania takie są bulwersujące i niezrozumiałe. Łamią elementarne zasady demokracji wewnątrz partii, mimo że szermuje się tymi hasłami na zewnątrz" - napisał w czwartkowym oświadczeniu szef gliwickiego koła PO Kajetan Gornig.
Jak podkreślił, "Zygmunt Frankiewicz został wskazany jako kandydat nr 1 na liście w naszym okręgu przez gliwicką strukturę PO". "Działania te są absolutnie sprzeczne z zewnętrznymi deklaracjami" - ocenił Gornig.
Do chwili nadania tej depeszy PAP nie udało się skontaktować z Tomczykiewiczem.
W środę regionalny zarząd PO na Śląsku zatwierdzał projekty list wyborczych. Nie znalazł się na nich ani proponowany przez gliwicką organizację Frankiewicz (wiceszef śląskiej PO), ani posłanka Więckowska. "Zafunkcjonowało coś, co nazywa się +kolesiostwem+ - wszyscy, którzy nie są powiązani towarzysko z przewodniczącym regionu, stracili miejsca na listach wyborczych" - podkreślił Gornig.
Według niego, nieumieszczenie na listach wyborczych Zygmunta Frankiewicza i Ewy Więckowskiej spotka się áz niezrozumieniem wśród elektoratu i wspierających PO samorządowców, a działanie takie szkodzi Platformie.
Zgodnie z decyzjami władz regionalnych - jak powiedziała PAP rzeczniczka śląskiej PO, Martyna Starc - gliwicką listę PO ma otwierać obecny poseł, b. wicewojewoda śląski Andrzej Gałażewski, za nim jest posłanka Krystyna Szumilas. Na liście znajdzie także b. prezes Najwyższej Izby Kontroli Mirosław Sekuła.
Frankiewicz, od 14 lat pełniący funkcję prezydenta Gliwic, należy do najbardziej znanych samorządowców w regionie. Jest m.in. przewodniczącym Śląskiego Związku Gmin i Powiatów. Wielokrotnie był namawiany przez różne środowiska do startu w wyborach parlamentarnych, dotychczas jednak zawsze odmawiał, tłumacząc, że chce kontynuować pracę w samorządzie.
Wiosną tego roku Frankiewicz miał być współorganizatorem konferencji ideowej PO w Pławniowicach k. Gliwic, której organizacja nie była konsultowana z władzami partii. Ze względu na skład zaproszonych gości (m.in. Jan Rokita, Andrzej Olechowski), część polityków i komentatorów sceny politycznej oceniała spotkanie jako prowadzące do potencjalnego rozłamu w partii, choć organizatorzy temu zaprzeczali.
Konferencja ostatecznie nie doszła do skutku. Frankiewicz został na krótko zawieszony w prawach członka PO, a inny organizator spotkania - marszałek woj. śląskiego Janusz Moszyński (wcześniej przez wiele lat zastępca Frankiewicza w gliwickim magistracie) - ostatecznie sam odszedł z partii, popadając w kolejny konflikt z jej władzami regionalnymi.
Władze regionalne PO cofnęły Moszyńskiemu rekomendację do pełnienia funkcji marszałka i wnioskowały o usunięcie go z partii. Platforma jak dotąd nie ma jednak wystarczającej ilości głosów w Sejmiku Woj. Śląskiego, aby odwołać Moszyńskiego z funkcji marszałka. Wkrótce ma podjąć kolejną próbę.
Moszyński powołał w sejmiku własny klub - Samorządową Inicjatywę Obywatelską (SIO) - oraz stowarzyszenie samorządowców pod ta samą nazwą. Pod deklaracją programową stowarzyszenia podpisali się m.in. prezydenci Katowic i Rybnika. Frankiewicz uczestniczył w spotkaniu założycielskim SIO, ale jako członek PO deklaracji nie podpisał.
Źródło: PAP

2007/09/11

"Pępkowe" w PO - poseł świętuje narodziny syna

"Super Express": Poseł PO Janusz Palikot zrobił w jednej z warszawskich restauracji huczną imprezę z okazji narodzin swojego syna Franciszka.
Mały Palikot przyszedł na świat w poniedziałek, 27 sierpnia. Polityk Platformy zdążył przez te kilkanaście dni zrobić wokół niego mnóstwo szumu. - Nawet syna zaangażował w kampanię wyborczą - ironizują anonimowo politycy PO.Tuż po narodzinach, w blasku fleszy, Palikot pokazywał synka publicznie w Lublinie i świętował jego narodziny na imprezie z działaczami w terenie. A tym razem do warszawskiej restauracji zaprosił liderów Platformy. Mogli oni, popijając wino, oglądać na wielkim ekranie... zdjęcia małego Franka.
Imprezą nie pogardziła wierchuszka Platformy: Grzegorz Schetyna, Mirosław Drzewiecki, Paweł Graś, szef klubu - Bogdan Zdrojewski oraz wicemarszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Prym na "pępkowym" wiodła prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Jak udało się ustalić "SE", nie tylko prezydent stolicy wybrała się na pępkowe do Palikota, służbowymi autami. Przed restauracją parkowały samochody należące do Kancelarii Sejmu, m.in. szefa klubu PO - Bogdana Zdrojewskiego.
Imprezę zakończył szef PO Donald Tusk, który przed godz. 23 niespodziewanie pojawił się w restauracji. Po krótkiej rozmowie z Gronkiewicz-Waltz - Tusk i jego najlbliżsi współpracownicy opuścili lokal. Wyglądało na to, że obawiają się, że są podsłuchiwani albo podglądani...
Źródło: Superexpress

2007/09/10

Niezniszczalny przeciwnik rozwodów

W rozbitych rodzinach wyrastają prostytutki, bezdomni i żebracy - ostrzega autor wystawy "Pro memoria". Krążącą od miesięcy ekspozycję przygarnął teraz PiS-owski wojewoda Jacek Sasin.
Składające się na wystawę zdjęcia pełnych rodzin pojawiły się przy wejściu do reprezentatywnej Sali im. Stefana Starzyńskiego w gmachu przy pl. Bankowym. Wczoraj na obradujący tu sejmik zjechał autor ekspozycji dr Stefan Lewandowski. Rozdawał politykom świeżo wydane pocztówki promujące wystawę. Umieścił na nich wymyślone przez siebie hasła małżeńskie: "Bez autentycznego narzeczeństwa nie ma trwałego małżeństwa", "Trudno o wiarygodnych polityków wśród wielokrotnych rozwodników" albo: "Gdy się rodzina rozpada, narodowi grozi zagłada".
Próbował przybliżyć radnym ideę wystawy. Przekonywał, że dzieci z rozbitych rodzin są patologiczne.
- Proszę nie obrażać moich dzieci - oburzył się jeden z polityków.- To, co mówi pan Lewandowski, to skandal! Miejsce dla takiej wystawy to siedziba Radia Maryja, a nie urząd wojewódzki - mówił Artur Buczyński, mazowiecki radny PO.
Jednak dr Lewandowski nie przejął się krytyką. Jego ekspozycja od półtora roku jeździ po stołecznych parafiach i domach kultury. Teraz autor chce ją pokazać na całym Mazowszu. Planuje też konferencję naukową na temat zdrowych rodzin.
Stefan Lewandowski jest doktorem historii i byłym działaczem PO. Twierdzi, że zdrowe są tylko pełne rodziny. Swoje poglądy głosił na łamach gazetki "Goniec Warszawski" wydawanej przez Ligę Polskich Rodzin.
"Gazecie" mówił: - Warszawę ogarnia choroba rozwodów. W takich skażonych rodzinach wyrastają prostytutki, bezdomni i żebracy. Jestem za przywróceniem instytucji swata, który dobiera narzeczonych z tego samego kręgu. Związki międzynarodowe czy ludzi z różnych części Polski mają małe szanse przetrwania.
W 2004 r. pod honorowym patronatem abp. Sławoja Leszka Głódzia za pieniądze od ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego Lewandowski na kilkunastu metalowych stelażach umieścił zdjęcia rodzin jego zdaniem wzorowych, czyli pełnych. Na fotografiach są np. rodziny Antoniego Guta, byłego radnego LPR, i posłanki PO Joanny Fabisiak, jednej z najbliższych współpracowniczek Hanny Gronkiewicz-Waltz (PO).
Idea wystawy tak przypadła do gustu zdominowanym przez PO władzom Warszawy, że w lipcu przyjęły ją do Pałacu Kultury. Teraz przygarnął ją PiS-owski wojewoda Jacek Sasin. - Wystawa promuje rodziny wielopokoleniowe. A to wielka wartość - przekonuje Maksym Gołoś, rzecznik wojewody.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Dominika Olszewska

2007/09/06

Warszawa słabą wizytówką PO

Coraz częściej dostrzega się znaczenie polityki lokalnej dla polityki krajowej. I wiedzą o tym partie, że dobrzy lokalni liderzy potrafią przysporzyć głosów wyborczych. Platforma Obywatelska ma raczej „dobrą rękę” do liderów lokalnych, szczególnie do tych z dużych miast, co jest zgodne z wizerunkiem tej partii. Prezydenci np. Gdyni, Sopotu, czy Wrocławia zbierają dobre opinie, a ich miasta naprawdę się rozwijają. I właśnie szczególnie na tym tle widać marazm warszawski. Warszawa pod wodzą Pani Prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz jest miastem, w którym jakość życia wcale się nie podnosi, wręcz przeciwnie.
A minęło już wystarczająco dużo czasu, aby było widać pierwsze efekty tej prezydentury. Widoczny ich brak nie może być wciąż tłumaczony koniecznością porządkowania spraw po prezydenturze głównego poprzednika, którym był Lech Kaczyński. Argumenty, że wtedy się nie inwestowało, a teraz wszystko ruszyło, nie wydają się przekonujące. O przykłady nieudolności i błędów bardzo łatwo. Oto w okres jesienny Warszawa wkracza z rozgrzebanymi remontami kilku głównych ulic (Puławska, Aleje Jerozolimskie, Krakowskie Przedmieście), szykują się następne. Prace posuwają się wolno. To jednak nie tylko nieudolność wykonawcza – to także nieudolność koncepcyjna. Pisałem już w tym miejscu jakiś czas temu, że koncepcja zamknięcia ruchu samochodowego na całej długości Krakowskiego Przedmieścia przy braku sensownych alternatywnych ulic mogących przejąć ruch doprowadzi do zakorkowania części miasta. To już się dzieje, wystarczy zobaczyć jak wygląda Tamka i okolice. A poza tym cały czas uważam, że ów słynny trakt zostawiony tylko dla pieszych i autobusów będzie dość mało używany, by nie powiedzieć - martwy. Chciałbym się oczywiście mylić.
To tylko przykłady. Pokazują one, poza tradycyjną nieudolnością wykonawczą, brak wizji rozwoju miasta. Jego władze nie przedstawiły ani mieszkańcom, ani całemu społeczeństwu żadnej spójnej, próbującej nas porwać wizji przyszłości. A przecież mogły – Warszawa to centrum kapitałowe, centrum naukowe i edukacyjne, gdzie spora część populacji to studenci. To mogłoby stać się podstawą takiej wizji, zwracającej uwagę na rozwój instytucji kultury, sztuki, na rozwój miasta przyjaznego, oferującego różne możliwości rekreacji. Nic z tego. Nic nie wiem o takiej wizji. Nawet jeśli gdzieś jest, to nie przebiła się do świadomości mieszkańców. A wspomniane Wrocław, Gdynia, Sopot nabierają coraz wyraźniejszego charakteru i wykorzystują swe atuty.
Szczerze mówiąc nie bardzo interesują mnie przyczyny tego stanu rzeczy. Czy to naprawdę pozostałości przeszłości, czy trudności polityczne (co jakiś czas czytamy o napięciach między Panią Prezydent a jej partią), czy trudny koalicjant (PO współrządzi w Warszawie z LiD, co każe zastanawiać się nad skutkami ewentualnego powtórzenia takiej koalicji w skali całego kraju), czy może to, że Hanna Gronkiewicz–Waltz ma kompetencje lepiej pasujące do innych stanowisk? Naprawdę nie wiem. Widzę natomiast skutki. Widzę, jak najbogatsze polskie miasto, którego ogromnym kapitałem są mieszkańcy, w sporym stopniu marnuje swe szanse. I myślę, że może to być także dostrzegane przez warszawiaków w sytuacjach wyborczych – nie tylko przy okazji wyborów władz miasta, ale i przy okazji wyborów parlamentarnych. Tu trzeba powiedzieć wprost: przynajmniej do tej pory prezydentura Warszawy jest dla Platformy Obywatelskiej bardziej obciążeniem niż atutem.
Prof. Andrzej Rychard dla Wirtualnej Polski
źródło: www.wp.pl

2007/09/04

Nomenklatura PO zamiasta kadr PiS

Co zrobić, aby załatwić pracę działaczom własnej partii? W Warszawie Platforma zatrudnia p.o. dyrektorów, w województwie organizuje wprawdzie konkursy, ale robi to tak, by wygrali je zaufani i partyjni.
Czy zajmował się pan zawodowo zarządzaniem nieruchomościami? - zapytaliśmy czołowego działacza warszawskiego PiS Artura Marczewskiego, gdy wojewoda Jacek Sasin (PiS) dał mu stanowisko w radzie nadzorczej państwowej firmy Dipservice administrującej budynkami. - Płacę czynsz, więc w pewnym sensie zarządzam swoim mieszkaniem - odpowiedział Marczewski.
Szef elektrowni, bo płacił za prąd
Marczewski - tak jak jego partyjni koledzy - jest przekonany, że ponad 2 tys. miesięcznej diety za udział w jednym czy dwóch posiedzeniach rady nadzorczej to niewiele. A działaczom partii rządzącej takie konfitury po prostu się należą. Podobnie jak stanowiska kierownicze, gdzie pensje przekraczają 10 tys. zł. Szef Dipservice Maciej Jankiewicz to radny PiS na Targówku. Dyrektorską posadę ma tu też lider warszawskiej organizacji PiS Maciej Więckowski.
Dyrektorzy z partyjną legitymacją zablokowali reformę Dipservice. Miał być przekształcony w spółkę, wejść na giełdę. Jednak szef z PiS i wojewoda Sasin nie chcieli utracić kontroli nad zasobnym przedsiębiorstwem.
Zapewne z tych samych powodów wojewoda nie reformuje innych podlegających mu firm. Wciąż ma ich w dyspozycji aż 73. Eksperci mówią, że dochodowe przedsiębiorstwa państwowe powinny być częściowo lub całkiem sprywatyzowane. Słabe zaś zlikwidowane. Ale wtedy nie byłoby co dzielić między swoich. Reformy w firmach państwowych oznaczałyby kłopoty dla takich działaczy jak Marek Makuch, szef klubu PiS w Radzie Warszawy, który dzięki partii dostał 12 tys. zł pensji na kierowniczym stanowisku w podlegającej wojewodzie firmie Meble Emilia. Najpewniej przekreśliłyby karierę Tomasza Kozińskiego, byłego PiS-owskiego wojewody, który z energetyką miał wcześniej do czynienia tyle co Marczewski z nieruchomościami - płacił rachunki za prąd. Ale partia dała mu stanowisko szefa spółki Elektrownie Szczytowo-Pompowe SA. Te praktyki PiS nie są niczym nowym. Zanim partia Jarosława Kaczyńskiego wzięła władzę w Polsce, zdobywała doświadczenia w samorządzie warszawskim. Lech Kaczyński nie krył, że zasadnicze kryterium wyboru najwyższych urzędników to zaufanie. Przecież - jak mawiał - nawet najlepiej wykształcony może być elementem wrogiego układu.
Nie będę dawała partyjnych posad
- Politycznych posad nie rozdawałam przez dziewięć lat w NBP i nie będę rozdawała teraz. W ratuszu nie będzie zarządzania politycznego - zapewniała tuż po wyborze prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz (PO). Jednak gdy po objęciu rządów przystąpiła do porządków w spółkach komunalnych, z rad nadzorczych zniknęli ludzie z rekomendacji PiS, a ich miejsce zajęli głównie prominentni działacze Platformy.
W radzie fundacji zarządzającej Parkiem Wodnym "Warszawianka" odnajdujemy Andrzeja Halickiego, posła PO. Burmistrzowie warszawskich dzielnic wzięli posady w radach nadzorczych wodociągów miejskich i SPEC. Wśród beneficjentów rządzącego Warszawą układu znalazł się Adam Struzik (PSL), marszałek województwa, wyznaczony do pracy w radzie nadzorczej Tramwajów Warszawskich. Co ma z nimi wspólnego pochodzący z Płocka lekarz i zawodowy polityk? Niewiele. Rekomendowała go warszawska PO w trosce o dobre relacje z ludowcami, którzy są jej koalicyjnymi partnerami w samorządzie Mazowsza.
Nawet w radzie Miejskiego Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych znalazł pracę działacz PO szczebla dzielnicowego. Takich przykładów są dziesiątki. I - podobnie jak u wojewody - słychać tylko o partyjnych nominacjach, a nie reformach, dzięki którym spółki miejskie mogłyby być lepiej zarządzane.
Również w urzędzie miasta nie ma mowy o zastępowaniu odziedziczonych po poprzedniej ekipie dyrektorów bezpartyjnymi fachowcami. PO i jej warszawski koalicjant LiD zatrudnia zaufanych. Przepisy mówią wprawdzie, że na kluczowe stanowiska w ratuszu powinny być powoływane osoby z doświadczeniem urzędniczym w drodze konkursów, ale Hanna Gronkiewicz-Waltz woli mianować p.o. dyrektorów poza otwartymi konkursami. Dziś aż 22 z 36 szefów biur w warszawskim ratuszu ma tytuł p.o. szefa.
Dlaczego? - Potrzebuję wysokiej klasy fachowców, biorę ich z rynku - uważa była prezes NBP. - Część nie przeszłaby konkursu, bo nie ma wymaganego dwuletniego stażu w samorządzie.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki

2007/09/03

"Wprost": szybsze śledztwo ws. kampanii Tuska

Warszawska prokuratura rozpoczęła przesłuchania działaczy Platformy Obywatelskiej w sprawie kampanii prezydenckiej Donalda Tuska - dowiedział się "Wprost". Śledczy wytypowali tak wielu świadków, że w przesłuchaniach muszą im pomagać policjanci.
Chodzi o sprawę byłych pracowników biura Klubu Parlamentarnego PO - Marcina Rosoła i Piotra Wawrzynowicza. Prokuratura bada, czy prawdziwe są informacje o wyprowadzaniu przez nich partyjnych pieniędzy podczas kampanii prezydenckiej. Doniesienie w tej sprawie złożył jeden ze współpracowników skłóconego z Tuskiem Pawła Piskorskiego.
Mimo że doniesienie złożono w październiku 2006 r., to prawdziwa fala przesłuchań ruszyła dopiero kilka tygodni temu. Tempo narzucone przez śledczych jest tak zawrotne, że policjanci wzywają świadków telefonicznie. - Do mnie zadzwonili o szóstej rano i poprosili o stawienie się na komendzie - mówi "Wprost" jeden z działaczy młodzieżówki PO. Do przesłuchania doszło następnego dnia rano.
Według innego członka platformy, który pracował w sztabie wyborczym Donalda Tuska, podobne wezwania na przesłuchanie w ciągu ostatniego miesiąca otrzymało kilkudziesięciu działaczy młodzieżówki PO. - Wygląda to tak, jakby prokurator nagle przypomniał sobie o doniesieniu sprzed roku, poprosił Państwową Komisję Wyborczą o sprawozdanie finansowe z kampanii Tuska i zaczął wzywać wszystkie osoby, które się tam pojawiają - mówi.

Skąd tak nagły zwrot w postępowaniu prokuratorów?
- Kierownictwo resortu poleciło zintensyfikować wszystkie śledztwa dotyczące polityków. Zarówno tych z PO, jak i z PiS. W identyczny sposób przyspieszono tempo śledztwa w sprawie doniesienia detektywa Krzysztofa Rutkowskiego na Adama Bielana i Michała Kamińskiego -twierdzi wysoki urzędnik Ministerstwa Sprawiedliwości.
Więcej w poniedziałkowym "Wprost".
źródło: www.onet.pl

PO chce zesłać Rokitę do Rzeszowa

Jan Rokita może nie dostać pierwszego miejsca na liście PO w Krakowie - dowiedział się DZIENNIK. Krakowscy działacze partii szukają nowego lidera, a Rokicie chcą zaproponować start w innym mieście, na przykład w Rzeszowie.

Jan Rokita od lat kandyduje do Sejmu ze swojego rodzinnego miasta Krakowa. W ostatnich wyborach parlamentarnych było oczywiste, że to jego nazwisko otworzy krakowską listę Platformy Obywatelskiej. Ale tym razem może być inaczej.
W Platformie trwa układanie list. Mają być gotowe 8 września. Na liście w Krakowie cały czas nie ma obsadzonego pierwszego miejsca. Jak dowiedział się DZIENNIK, start Rokity z najwyższej pozycji stoi pod znakiem zapytania, a małopolscy działacze partii gorączkowo szukają innego lidera. "Działacze krakowscy bardzo chętnie by się pozbyli Rokity. Traktują go jak śmiertelnego wroga" - mówi DZIENNIKOWI polityk PO. "Według mnie sytuacja będzie taka: zarząd regionu przygotuje swoją listę, na której nie będzie Rokity albo przynajmniej ludzi z nim związanych, by osłabić jego pozycję i przygotować sobie grunt do pozbycia się Rokity przy następnym rozdaniu" - dodaje.
Zdaniem informatorów DZIENNIKA na liście mogą się nie znaleźć też poseł Ireneusz Raś oraz senator Jarosław Gowin. Konflikt między Rokitą a małopolskimi działaczami trwa już od dłuższego czasu. A zaczęło się od zwykłej krytyki za konserwatywne poglądy Rokity. Sytuacja zaostrzyła się, gdy Rokita poparł kandydata PiS na prezydenta Krakowa. PO popierała wtedy kandydata związanego z lewicą. Sprawa była na tyle poważna, że mówiło się nawet o odejściu Rokity z partii Donalda Tuska.
Dziś mogłoby się wydawać, że Rokita powrócił do łask władz PO. Jednak niezupełnie. "Decyzja odnośnie pierwszego miejsca w Krakowie należy do Jana Rokity i Donalda Tuska. I Rokita dostanie to, co wynegocjuje z Donaldem. Pewne rzeczy już ustalamy w związku z listami wyborczymi. Ale na razie bez rozmów o pierwszym miejscu" - mówi jeden z działaczy małopolskiej PO. Zaznacza, że może Rokita znajdzie "lepsze rozwiązanie dla Platformy" i wystartuje z innego miasta. "Jest wśród polityków taki standard, że po jakimś okresie słabszym dla danego lidera w jakimś terenie, daje się go, gdzie ma możliwość rozwinięcia swoich talentów w pełni. Ale ta decyzja należy też do samego Rokity. Jeszcze nie ma tej decyzji" - tłumaczy na łamach DZIENNIKA działacz PO. Gdzie Rokita miałby rozwijać swoje talenty? "Na przykład w Rzeszowie. Tam gdzie są naturalne kolebki naszego elektoratu związanego z Rokitą" - odpowiada polityk Platformy, sugerując, że bardziej konserwatywni wyborcy z Podkarpacia chętnie zagłosują na Jana Rokitę. Sam Rokita nie chciał komentować sprawy.
Informatorzy DZIENNIKA twierdzą, że jako kandydata na objęcie jedynki w Krakowie wymienia się szefa sejmowej komisji ds. służb specjalnych Pawła Grasia. "To jest realny kandydat. Jest bliskim współpracownikiem Tuska. Jego pozycja jest wysoka" - twierdzi jeden z rozmówców.
Mówi się też o europośle Bogdanie Klichu. Za swój ewentualny start w wyborach miał właśnie zażądać pierwszego miejsca. "Rzeczywiście w krakowskiej Platformie mówi się, że poseł Klich miałby być na pierwszym miejscu" - potwierdza informacje DZIENNIKA senator PO Jarosław Gowin. "Klich jest na tyle ambitnym człowiekiem, że gdyby wyszło na to, że trzeba szukać lidera w Krakowie, on oddaje się do dyspozycji" - mówi z kolei działacz z Krakowa.
Co na to Klich? " Nie potwierdzam, nie zaprzeczam" - mówi o swoim ewentualnym starcie europoseł. I zaznacza: "Nie chcę mówić o sprawach wyborczych, bo jest na to za wcześnie".
Jednak zdaniem rozmówców DZIENNIKA Klich ma zbyt słabą pozycję w regionie, by dostać pierwsze miejsce na liście. "On raczej nie jest zainteresowany kandydowaniem. Klich przy okazji każdych wyborów zgłasza swoją kandydaturę po to, by się o nim mówiło" - śmieje się polityk PO.
Wszyscy zgadzają się jednak co do jednego: ostateczną decyzję o tym, czy Rokita wystartuje z pierwszego miejsca w Krakowie podejmie Tusk. "Jeśli krakowscy działacze nie umieszczą Rokity na liście, to zrobi to Tusk. Bo on przed wyborami nie może sobie pozwolić na konflikt z Rokitą. Gdyby Rokita nie dostał jedynki w Krakowie, byłoby to niezrozumiałe dla wyborców" - uspokaja polityk z PO.

Autor: Kamila Wronowska
Źródło: Dziennik

2007/09/02

Partyjni fachowcy

Urząd, który ma podzielić 3 mld euro brukselskich dotacji dla Mazowsza, jest miejscem partyjnych synekur działaczy PO i PSL. Znajomość języka obcego nie jest wymagana.
Tak wielkiej puli euro do podziału jeszcze na Mazowszu nie było. Z budżetu UE na lata 2007-13 samorząd Mazowsza ma dostać 3 mld euro. Aby sprawnie podzielić te pieniądze, urząd marszałkowski powołał specjalną instytucję: mazowiecką jednostkę wdrażania projektów unijnych. Ma w niej pracować ok. 200 osób.
Pierwszym jej szefem został Edward Wroniewski. Wygrał konkurs na to stanowisko. Wroniewski z wykształcenia zootechnik, prowadził wcześniej gospodarstwo rolne, potem pracował w wojewódzkim urzędzie pracy.
- Nie przemawiały za nim merytoryczne argumenty. Gdy pracował w urzędzie pracy, fundusze unijne nie były dobrze wykorzystane. Ale działa w zarządzie mazowieckiego PSL, jest najbliższym współpracownikiem Adama Struzika (PSL), marszałka Mazowsza - denerwowali się radni PO, rządzący Mazowszem w koalicji z PSL.
Wystarczy: "How are you?"
Platforma postanowiła zawalczyć, by miejsce ludowca zajął jej człowiek. Wroniewski zrezygnował, a złożony z działaczy PO i PSL zarząd województwa zdecydował, że odpowiedzialnym za unijne dotacje będzie Piotr Adamski, szef szydłowieckiej PO.
- To też nominacja z politycznego klucza - mówią nasi rozmówcy. - Z Szydłowca pochodzi Ewa Kopacz, szefowa mazowieckiej PO, posłanka, jedna z najbliższych współpracowniczek Donalda Tuska. - Oczywiście, że ją dobrze znam, przecież należy do koła szydłowieckiej PO - przyznaje Piotr Adamski.
Polityczne nominacje nie kończą się na posadzie dyrektora. Urząd marszałkowski ogłosił dwa konkursy na wiceszefów unijnej jednostki. Dziwne, od kandydatów wymagano znajomości angielskiego tylko na poziomie podstawowym. - To kryterium sformułowano tak, by wiceszefami mogli zostać partyjni aktywiści, którzy często języków nie znają - mówią nasi rozmówcy z urzędu marszałkowskiego.
Faktycznie, konkurs na wiceszefa jednostki wygrała Czesława Ostrowska. - Oczywiście, że należę do PSL - przyznaje. Nie chce zdradzić, czy zna język obcy. Mówi, że ma niezbędne doświadczenie, pracowała bowiem w urzędzie pracy w Suwałkach. I rzuca słuchawką.
Mamy wielu fachowców
Dyrektor Adamski upiera się, że znajomość języka obcego nie jest niezbędna kierownikowi zajmującemu się funduszami z UE. - Mamy dzielić pieniądze unijne tylko między Polaków - przekonuje.
- Szef takiego urzędu powinien znać języki co najmniej na tzw. poziomie roboczym, czyli czytać i swobodnie rozmawiać. To absolutna konieczność - mówi Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, mazowiecki radny PO. Partyjny rozdział posad w placówce kierowanej przez Adamskiego trwa w najlepsze. Są konkursy, ale tak się dziwnie składa, że wygrywają je akurat działacze PO. Szefem wydziału administracyjno-gospodarczego został Robert Wróbel, szef klubu PO w radzie Bielan. - Widać byłem najlepszy - mówi.
Zatrudnienie znalazł tu też inny działacz Platformy Marcin Rolnik, przewodniczący klubu PO w radzie Śródmieścia. W nowej jednostce został kierownikiem wydziału oceny wniosków. Zarabia 6 tys. zł.
- Złożyłem papiery. Porozmawiał ze mną dyrektor Adamski. Tak wygrałem konkurs - relacjonuje Rolnik.
- Czyli zatrudnił pana partyjny kolega? - dopytujemy.
- Wie Pani, nie miałem pojęcia, że pan Adamski należy do tej samej partii co ja. Jestem po prostu do tej pracy przygotowany - przekonuje Rolnik.
W placówce odnajdujemy też innego młodego polityka PO Michała Suliborskiego, radnego PO na Pradze-Południe i byłego asystenta posła PO Grzegorza Dolniaka. Jako specjalista zarabia ponad 4 tys. zł.
- Szczerze mówiąc, pracuje tu ze mną kilku moich przyjaciół z Platformy. Ale naprawdę nie jest tu nas tak strasznie dużo. Widocznie w naszej partii jest wielu fachowców - komentuje Suliborski.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki, Dominika Olszewska