2007/10/30

Sawicka chciała zatuszować aferę finansową w PO

Prokuratura bada, czy politycy PO nakłaniali świadków do milczenia w sprawie nieprawidłowości w finansowaniu swojej partii. Jedną z osób, która próbowała tuszować aferę miałaby być podejrzana o korupcję Beata Sawicka - wyjawił "Newsweekowi" jej były asystent.
Rzecz nie dotyczy głośnej sprawy przyjęcia łapówki przez Beatę Sawicką, ale procederu wyprowadzania pieniędzy z PO. O sprawie pisaliśmy rok temu, teraz ujawniamy nieznane dotąd kulisy afery finansowej. Newsweek dotarł do zeznań byłego asystenta Beaty Sawickiej, obecnego radnego PO z warszawskiego Mokotowa - Łukasza Lorentowicza. Były asystent w swych zeznaniach obciążał Sawicką. - Wszystko, co wiedziałem przekazałem prokuraturze. Po prostu nie mogłem milczeć - mówi "Newsweekowi" były asystent Beaty Sawickiej.
Radny w styczniu tego roku opowiedział śledczym o swojej roli w procederze wyprowadzania pieniędzy. Był on jednym ze "słupów" - osób, które użyczały swojego konta do transakcji finansowych - a na co dzień asystentem społecznym byłej już poseł Platformy Beaty Sawickiej.
W kwietniu 2006 r. Lorentowicz przyznał się Sawickiej, że na temat w wyprowadzania partyjnych pieniędzy rozmawiał z dziennikarzami. Mało tego, powiedział również, że nie będzie tej sprawy przed nimi ukrywał.
Po ujawnieniu tej informacji posłanka kazała mu przyjść do siedziby sejmowego klubu Platformy. Lorentowicz opowiedział prokuratorom, że Sawicka najpierw rozmawiała z Grzegorzem Schetyną, a potem podeszła do niego i razem poszli sejmowym korytarzem w kierunku Senatu. Była poseł kazała mu natychmiast złożyć rezygnacje z funkcji jej asystenta społecznego. - Jak wszedłeś między wrony, masz krakać tak, jak one - miała powiedzieć. Lorentowicz opowiedział śledczym, że później rozmawiał także z Mirosławem Drzewieckim. Polityk miał go też namawiać by nie nagłaśniał całej sprawy. - Rzeczywiście, nakłaniano mnie bym milczał - potwierdza Lorentowicz.
Przed rokiem Newsweek ujawnił głośną aferę dotyczącą wyprowadzania partyjnych pieniędzy. Dwóch działaczy Platformy wystawiało fikcyjne zlecenia na rzecz PO. Fikcyjne umowy podpisywane były w większość z młodymi ludźmi - wolontariuszami, którzy chcieli związać się z Platformą w trakcie ostatniej kampanii prezydenckiej. Na ich konta trafiały pieniądze z partyjnej kasy za zlecenia, które istniały tylko na papierze, albo których wartość była zawyżana.
Konta bankowe wolontariuszy służyły tylko do wyprowadzenia pieniędzy, dlatego też ich właścicieli nazwano potocznie "słupami". Sumy z ich bankowych rachunków trafiały następnie do dwóch działaczy PO: Marcina Rosoła i Piotra Wawrzynowicza -pomysłodawców procederu. Ten pierwszy był asystentem sekretarza generalnego PO Grzegorza Schetyny, a drugi prawą ręką posła Mirosława Drzewieckiego, skarbnika partii.
Nazwiska obu polityków pojawiają się w śledztwie, które warszawska Prokuratura Okręgowa wszczęła po publikacji artykułu "Dojenie Platformy" (Newsweek nr 25/06 z 18.06.2006).
O sprawie znowu zrobiło się głośno w drugiej połowie września. W trakcie kampanii wyborczej prokuratura i policja masowo zaczęła wzywać na przesłuchania działaczy PO i jej woluntariuszy.
Do sekretarza generalnego PO, Grzegorza Schetyny w piątek wysłaliśmy pytania w sprawie zeznań Lorentowicza. Mimo dodatkowych próśb i interwencji m.in. u szefa klubu parlamentarnego PO Bogdana Zdrojewskiego, do tej pory nie doczekaliśmy się odpowiedzi.
Maciej Duda
Źródło: Newsweek

Brak komentarzy: