Całym sercem - jak pewnie ogromna większość rodaków - popieram rząd w walce z pezetpeenowską mafią. Dość mam szachrajów, kombinatorów i leśnych dziadków na czele polskiego sportu obracających milionami złotych i pewnymi tego, że włos im z głowy nie spadnie. A nie spadnie, bo za dużo wiedzą o ciemnych interesach UEFA i FIFA - pisze w DZIENNIKU Robert Mazurek.
Walczący z PZPN rząd wystawia jednak swych kibiców na nader ciężką próbę. I to nie dlatego, że pod absurdalnymi pretekstami nastaje na władze niezależnego związku. Owszem, zarzut, że głosowano telefonicznie, to karykaturalny pretekst, ale jednak organizacja, której ponad stu działaczy siedziało lub siedzi we wrocławskich aresztach, w której korupcja jest codziennością jak poranna kawa w szklance sekretarki i popołudniowa setka czystej pana Zdzisia, nie, ta organizacja zaufania nie budzi. Tym bardziej że nie widać w niej najmniejszej ochoty na oczyszczenie ze złodziejstwa i oszustw.
Tymczasem na rząd spadła lawina podejrzeń. Na przykład takich, które powtarza była minister sportu, że wprowadzając kuratora do związku, Mirosław Drzewiecki jest zainteresowany rozstrzygnięciem wartego ciężkie miliony przetargu na transmisję telewizyjną Euro 2012. Pan minister łatwo poradziłby sobie z tymi oskarżeniami, nawet jeśli dotychczas nie był widziany w awangardzie walki z korupcją, a jego wysoko postawiony kolega z partii mówił o nim na publicznym przyjęciu: "Uczciwy, ale nie fanatyk".
Niestety, Drzewiecki swym głównym doradcą uczynił niejakiego Marcina Rosoła, a jak ćwierkają warszawskie wróble, mości mu nawet fotel swego zastępcy. A przecież to Rosoła "Newsweek" oskarżył o to, że "doił Platformę" (proces trwa). Co ciekawe koledzy z partii widocznie nie czuli się szczególnie wydojeni, bo załatwili mu posadę w zarządzie Agencji Rozwoju Mazowsza. Teraz, kiedy prokuratura umorzyła sprawę (zdaje się, że świadkowie wycofali zeznania), niegdysiejszy asystent posła Schetyny może iść w ministry. Spotka tam ministra Nowaka, którego mama dostawała od PO zlecenia na produkcję materiałów reklamowych. Jak widać, rodzina święta rzecz. Wszystko to nie przeszkadza mi w gorącym kibicowaniu rządowi w walce z PZPN, ale skutecznie gasi entuzjazm.
Juliusz Cezar, sam cieszący się sławą pierwszego kochanka Rzymu, twierdził jednakowoż, iż jego żona "powinna być wolna nawet od cienia podejrzeń". To dlatego kazał oddalić Pompeę, gdy pojawiły się pogłoski o jej romansie z Publiuszem Klodiuszem, a ten potajemnie wszedł do jej domu. Donald Tusk i Grzegorz Schetyna, obaj z wykształcenia historycy, znają tę opowieść. Tym bardziej że premier fascynuje się starożytnością, a i wicepremierowi nieobcy jest Brutus. Szkoda tylko, że w tej sprawie obaj nie biorą przykładu z Cezara.
Robert Mazurek
dziennik.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz