Odwołany rok temu dyrektor Muzeum Narodowego dostał ofertę nowej pracy. Wojewoda zaproponował mu posadę mazowieckiego konserwatora zabytków. Ferdynand Ruszczyc zgodził się, choć stanowisko jest obsadzone.
Od maja zeszłego roku piastuje je architekt Barbara Jezierska. Na szefową Mazowieckiego Urzędu Ochrony Zabytków wybrano ją w konkursie. Rozpoczęła od porządkowania urzędu po swoich poprzednikach. Do tej pory wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski nigdy nie krytykował publicznie jej działań. Pogłoski o tym, że planuje wymienić konserwatora, dotarły do nas kilka dni temu, ale w urzędzie wojewódzkim nikt ich nie potwierdził.
- Nic nie wiemy na ten temat - zapewnia Ivetta Biały, rzeczniczka wojewody.Również najbardziej zainteresowana - Barbara Jezierska - nie dostała żadnej oficjalnej informacji.- Słyszałam tylko plotkę, że ma mnie zastąpić Ferdynand Ruszczyc. Nikt formalnie mnie o tym nie powiadomił. Nikt nie przedstawił krytycznych uwag do tego, co robię - mówi pani konserwator.
Kulisy planowanej w tajemnicy roszady ujawnia Ferdynand Ruszczyc. Jest historykiem sztuki. Po 12 latach przepracowanych na stanowisku dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, został w październiku 2007 r. odwołany przez ministra kultury. Jako powody dymisji podano samowolne odwołanie przez Ruszczyca swego zastępcy (nie miał na to zgody ministra) oraz ujawnione podczas kontroli w muzeum nieprawidłowości w prowadzeniu przetargów.Były dyrektor ostatnio zaczął się pojawiać w urzędzie wojewódzkim.
- Rzeczywiście, 8 września dostałem od wojewody propozycję objęcia posady mazowieckiego konserwatora zabytków. Ofertę przyjąłem i przygotowałem koncepcję funkcjonowania urzędu. Mam doświadczenie w zarządzaniu zespołami ludzi. Przez 20 lat byłem dyrektorem państwowych instytucji - najpierw Muzeum Karykatury, potem Muzeum Narodowego. Dam sobie radę - zapewnia Ferdynand Ruszczyc.Nic więcej nie chce na razie powiedzieć.
- Swój program przedstawię, gdy otrzymam od wojewody nominację. Myślę, że będzie to już na początku listopada, bo wojewodzie się spieszy - twierdzi.O przyczyny pospiesznej zmiany konserwatora pytamy samego wojewodę Jacka Kozłowskiego. Odmawia wyjaśnień.
- Nie ma zmiany, nie ma odpowiedzi - powtarza jak automat.
- A jakie ma pan uwagi do pracy Barbary Jezierskiej? - dopytujemy.
- Nie ma zmiany, nie ma uwag - kończy krótką rozmowę Jacek Kozłowski.
W środowisku konserwantów mówi się o spięciu, do jakiego miało dojść między wojewodą a podległą mu konserwator Jezierską. Jacek Kozłowski zrobił jej ponoć awanturę po tym, jak w lipcu tego roku "Gazeta" ujawniła plany objęcia przez nią ochroną całego otoczenia Pałacu Kultury. Zaraz potem w urzędzie konserwatorskim zjawili się inspektorzy wojewody. Zaczęły się kontrole, które trwają do dziś.
Odwołanie wojewódzkiego konserwatora i powołanie w to miejsce kogoś innego musi zaakceptować generalny konserwator zabytków. Funkcję tę sprawuje wiceminister kultury Tomasz Merta.
- Trudno mi coś powiedzieć, bo nie dostałem od wojewody żadnego wniosku w sprawie dymisji pani Jezierskiej - rozkłada ręce. - Pan wojewoda chce się ze mną spotkać w przyszłym tygodniu. Być może właśnie w tej sprawie. Na pytanie, czy Barbara Jezierska zasłużyła na odwołanie, Tomasz Merta odpowiada:- Praca wojewódzkiego konserwatora jest trudna, wręcz frontowa, zwłaszcza w wielkich miastach. Zanim się wypowie krytyczne sądy, trzeba się dobrze zastanowić. Sam wnioskowałem o odwołanie kilku konserwatorów wojewódzkich, ale w przypadku pani Jezierskiej nie widzę podstaw.
Słysząc, że wojewoda już namaścił jej następcę, generalny konserwator nie kryje zdziwienia:- To znaczy, że podzielono skórę na niedźwiedziu. Według mnie osoby na to stanowisko powinny być wybierane w drodze konkursu - podkreśla Tomasz Merta.
Słysząc, że wojewoda już namaścił jej następcę, generalny konserwator nie kryje zdziwienia:- To znaczy, że podzielono skórę na niedźwiedziu. Według mnie osoby na to stanowisko powinny być wybierane w drodze konkursu - podkreśla Tomasz Merta.
Gazeta Stołeczna
Tomasz Urzykowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz