2008/10/20

Dar uwodzenia Donalda Tuska

Negatywne konsekwencje awantury o szczyt w Brukseli będą dla premiera dużo większe, niż się wydaje. Bo jego zachowanie było sprzecznie z wizerunkiem kochającego wszystkich Tuska – twierdzi eurodeputowany Paweł Piskorski w rozmowie z Małgorzatą Subotić .
Miał pan kiedyś niemal wszystko, a teraz nie ma pan chyba nic?
Początek jak z „Ziemi obiecanej” – „Ja nie mam nic, ty nie masz nic...”. Ja mam szczęśliwe życie, wspaniałą, zdrową rodzinę. To najważniejsze.
W każdym razie na pewno ma pan dużo pieniędzy?
Te doniesienia, niestety, są przesadzone, bo wolałbym mieć więcej. Pieniądze nie czynią życia szczęśliwym, ale na pewno lepiej je mieć, niż ich nie mieć. Lepiej być samodzielnym i dbać o swoją rodzinę. Znam wielu kolegów, którzy wypadli z polityki, a była ona ich jedynym sposobem na życie. Teraz znajdują się w tragicznej sytuacji materialnej.
Pomaga im pan?
Na miarę możliwości, które są w tej chwili bardzo skromne. Zwłaszcza gdy rządzi PO, której przedstawiciele starają się wytropić moich znajomych i wyrzucić z pracy.
Kogo tak wyrzucono z pracy?
To są w Warszawie znane historie. Zdarzało się, iż ktoś wyleciał z pracy jedynie dlatego, że się spotkał na kawie z moim znajomym.
Jak sadzę, chodziło o Ewę Magierę, która w 2005 roku podczas kampanii prezydenckiej odpowiadała za kalendarz kandydata Donalda Tuska? A potem na tej „kawie” donosiła?
Absolutna bzdura. Nigdy żadnych informacji mi nie przekazywała. Ani o tym, jak funkcjonuje PO, ani na przykład o instrukcjach dla posłów, jak komentować bieżące wydarzenia dla mediów.
Ale z tego wniosek, że pan się z nią spotykał?
Tak, tylko że jak spotykam się z kimś, by wypić kawę, to się obawiam, że przy obecnych nastrojach duszy moich byłych kolegów z Platformy, uznają to za element wielkiego spisku. I straszliwe dla nich zagrożenie. Zupełnie niewspółmiernie do rzeczywistości.
To ma pan politycznie bardzo skromne możliwości?
W sensie osobistym nie mnie to oceniać, a jako poseł europejski bardzo skromne. Mam lekcję tego, jak nietrwała bywa pozycja polityczna. Jest to po części przekonanie smutne i markotne, a po części dające nadzieję, że to, co jest dzisiaj, za jakiś czas się zmieni. Mimo że oglądam transmisje z polskiego Sejmu nadal uważam, że w polskiej polityce da się wiele zrobić.
O czym świadczy to, co wydarzyło się wokół wyjazdu na unijny szczyt w Brukseli?
Lech Kaczyński przystąpił do działania i nie zamierza odpuszczać. Ani kontynuowania konfliktu, ani ubiegania się o przyszłą kadencję. A na to liczył premier. Niewątpliwie był to udany kontratak Kaczyńskiego. I widać było wyraźnie, że Tuskowi i jego otoczeniu bardzo puściły nerwy. Negatywne konsekwencje dla premiera są znacznie większe, niż to się teraz wydaje. Bo jego zachowanie było w sprzeczności z wizerunkiem kochającego wszystkich Tuska.
Co było przyczyną, że premier obdarł się z tego wizerunku?
Jeśli wszystko było zaplanowane, to u podłoża tych planów legła błędna kalkulacja, że jest w stanie zatrzymać prezydenta. Był to wizerunkowo fatalny krok, i sądzę, że już to widzi. Przeprosiny i zaproszenie prezydenta do samolotu w drodze powrotnej, to próby ratowania tego, co da się jeszcze uratować.
Prezydent zapowiada, że w następnych szczytach, też chce uczestniczyć.
Tusk nie chce następnego konfliktu, więc prawdopodobnie pójdzie na rękę Kaczyńskiemu. Będzie to oznaczało wycofanie się na całej linii. Dotychczas wysokie notowania Tuska i PO były oparte na dwóch powiązanych ze sobą rzeczach.
Jakich?
Tusk odbijał się wizerunkowo od właściwie jedynej opozycji, czyli PiS. I stawiał się w kontrze do Kaczyńskiego, budując sobie wizerunek otwartego, niekonfliktowego, uśmiechniętego i nowoczesnego polityka. To powodowało, że PO utrzymywała bardzo wysokie poparcie. Jeśli jednak pojawi się jakaś inna opozycja, nie tak nadęta i zacietrzewiona jak PiS, to Platforma sporo straci. Wtedy ta brukselska wpadka będzie dla niej szalenie kosztowna. Bo do tej pory sukcesy obozu premiera opierały się na zestawieniu fajnego Tuska ze strasznymi Kaczyńskimi.
Skąd miałaby się wziąć ta nowa siła opozycyjna?
Musiałaby być założona przez polityków opozycji. Jestem przekonany, że taka siła powstanie przed wyborami do parlamentu europejskiego.
W jakiej formie?
Nie wierzę, że da się coś wcisnąć między ścierające się PO a PiS. Przy całym moim szacunku i sympatii dla Rafała Dutkiewicza inicjatywy typu Polska XXI opierają się na nierealistycznym dziś założeniu.
To jakie założenie jest realistyczne?
Powstanie alternatywa, która będzie sytuowała się w sensie ideowym pomiędzy PO, która przesunęła się zdecydowanie na prawo, a SLD, który – ze wszystkimi swoimi głupimi pomysłami np. walki z Kościołem – sytuuje się obecnie bardzo na lewo.
I Paweł Piskorski chce się znaleźć w tym miejscu. Kto jeszcze? Uczestnicy krakowskiego spotkania Otwarta Polska?
Piskorski pod względem poglądów znajduje się dziś pomiędzy taką PO, jaką się stała, a SLD. Ale nie mówię teraz o żadnych rozwiązaniach organizacyjnych. Nie czuję się też uprawniony, żeby zapowiadać taką inicjatywę. Za rok polska scena polityczna będzie jednak wyglądała inaczej.
Coś z tego wyniknie, bo jakoś musi się pan znaleźć znowu w Parlamencie Europejskim?
Absolutnie nie muszę. I zastanawiam się, czy nie większy pożytek jest z tych, którzy chcą coś zrobić w polskim parlamencie. PiS jest największym atutem rządu Tuska, ale nie sądzę, by trwało to dwa lata – do wyborów prezydenckich i samorządowych. Jak przypuszczam ekipa Tuska będzie zainteresowana, by zrobić w tym samym terminie również wybory parlamentarne. Formalnie ze względu na polską prezydencję w UE. To będzie wymagało drobnych zmian w ordynacji wyborczej. Zapowiadał je zresztą wicepremier Grzegorz Schetyna.
Gdy współtworzył pan PO, spodziewał się pan, że to ugrupowanie tak daleko poszybuje?
Nie. Uważałem, że jesteśmy w stanie stworzyć umiarkowaną partię o poglądach liberalnych i centrowych. Dzisiejszy sukces PO to efekt różnych zbiegów okoliczności, ale także zdolności Tuska i Schetyny. Tyle że, posługując się trawestacją, „wysiedli z pociągu liberalizm na stacji władza”.
To zdolnych miał pan partyjnych kolegów.
Jeśli mam jakieś zastrzeżenia do nich, to jako do ludzi fałszywych. Obaj są bardzo sprawnymi politykami: i Schetyna, i Tusk. Nie bez przyczyny wymieniam ich w tej kolejności.
Dlaczego?
Schetyna jest sprawniejszy, ale Tusk ma dar uwodzenia.
Na czym polega ten dar?
On spełnia oczekiwania Polaków. Ma dwie z trzech pożądanych cech. Otwarty, europejski, o poglądach miękkich, a nie dogmatycznych. Poza tym stwarza osobiście sympatyczne wrażenie. Te dwie cechy odróżniają go od Kaczyńskich.
A trzecia cecha, której oczekują Polacy, a której Tusk nie ma?
Uważam, że właśnie na niej się wywróci – oni są kompletnie niezdolni do rządzenia. Mają świetne wyczucie PR-owskie, nad wizerunkiem premiera i rządu pracuje dobry zespół. Nie potrafią jednak zarządzać, podejmować decyzji.
Jak to?
Zdolności rządzenia nie ma ani Tusk, ani Schetyna. Znam ich ładnych parę lat. I wystawiam im niezwykle wysoką opinię, jeśli chodzi o sprawność polityczną i zdolność komunikacji. A Schetynie także świetne noty pod względem organizacyjnym. Tyle że nic z tego nie wynika. Poprzednie rządy np. gabinet Jerzego Buzka potrafiły przeprowadzić niepopularne reformy.
Bo może lepiej wprowadzać zmiany drobnymi kroczkami, zamiast robić radykalne i kosztowne reformy?
Uważam, że oni tak nie myślą. To deklaracje jednej z najbardziej rozsądnych i pracowitych osób, jakie znam, czyli Michała Boniego. Boni odwala za nich całą robotę, bo gabinet Tuska jest jednym z najsłabszych w ostatnich latach, ale ta opinia nie dotyczy samego premiera. Michał nie tylko „gasi pożary” w poszczególnych ministerstwach, ale też pilnuje, by dany minister miał dobrze założony hełm i wiedział, z której strony jest przód jego samochodu strażackiego. Gdyby nie on, to wszystko w rządzie by się już zawaliło. Do tego dochodzą inne elementy: zła organizacja kancelarii, rywalizacja między poszczególnymi osobami. Ale to akurat zdarzało się również w poprzednich rządach.
Rywalizacja kogo z kim?
Choćby rywalizacja o wpływy Sławomira Nowaka z innymi osobami. Całe kierownictwo PO stało się grupą zarządzania partią w pewien specyficzny sposób. Często mówi się o nim dwór. To określenie, które ma obrazować dwie rzeczy: że koncentruje się wokół bardzo silnego lidera i jego członkowie nie są pełnoprawnymi partnerami, a dobór kadrowy nie odbywa się na zasadach demokratycznych.
Tylko na jakich?
Na zasadach doproszenia. Tusk dobrze się czuje w takim otoczeniu, a zarząd partii jest moim zdaniem fikcyjny.
Skąd pan to wie?
Nie mogę ujawnić nazwisk, bo gdybym to zrobił, zaraz przestaliby być członkami zarządu. Tusk i Schetyna dokończyli procesu monopolizacji władzy, czyli wyrzynania osób, które mogą być dla nich zagrożeniem.
Zna pan Tuska od początku lat 90. Zmienił się jako przywódca?
Zdecydowanie. Nastąpiło to w kampanii 2005 r. Uwierzył, że może być prezydentem. Wcześniej w to nie wierzył. I teraz nadal chce być prezydentem, a nie premierem. Donald jest osobą, która nie potrafi systematycznie pracować. Nie lubi formalnych zebrań typu posiedzenia Rady Ministrów czy zarządu partii. Woli pracować w swoim gabinecie z grupą najbliższych współpracowników, zapalić cygarko, obejrzeć mecz albo pojechać do Sopotu i z żoną przejść się po plaży.
To chyba objaw normalności?
Po ludzku go rozumiem, ale on się źle czuje w pozycji premiera. Jego otoczenie sprawnie te zamiary ukrywa, śląc sygnały, że to jeszcze niepostanowione, czy będzie startował na prezydenta, może zechce pozostać na stanowisku premiera. To wszystko są sztuczki. Tusk jest zdeterminowany, by walczyć o prezydenturę.
Postawi pan na to duże pieniądze?
A z kim mam się zakładać? Z Tuskiem? Jeśli z nim, to postawię duże pieniądze, a jeśli ze Schetyną – to mnie na taki zakład nie stać.
Dlaczego pana nie stać?
Ze względu na możliwą wysokość stawki (uśmiech) Problemem dla nich jest tylko kwestia następstwa na fotelu premiera.
A kto będzie następcą?
Schetyna, jeśli się nic nie zmieni. W każdym razie nie Pawlak. Parę osób, którym Tusk obiecał sukcesję, bardzo się zmartwi.
To jest ich więcej niż Schetyna i Pawlak?
Tak. Znam osobiście trzy inne takie osoby. Ale niech pani mnie nie pyta, kto to, bo i tak nie odpowiem. Nie dam się namówić na opowiadanie prywatnych rozmów.
Następnym premierem będzie, pana zdaniem, Schetyna, jeśli nic się nie zmieni. A co mogłoby się zmienić?
Notowania mogą dramatycznie spaść i wtedy będzie gwałtowne poszukiwanie następcy „prezentacyjnego” , bo Grzegorz jest kandydatem „zarządzającym” w warunkach status quo. Tusk – Schetyna to cały czas inna para niż Kwaśniewski – Miller. Bo Miller miał twardy plan odkwaśniewszczenia SLD. Natomiast Grzegorz działa w pełnym porozumieniu z Donaldem. Przynajmniej tak się nadal Tuskowi wydaje.
Gdy skończy się pana kadencja w europarlamencie, przejdzie pan do biznesu?
Gdybym chciał przechodzić do biznesu, prawdopodobnie zrobiłbym to już dawno. Tak jak paru innych polityków. To nie jest złośliwy komentarz pod adresem premiera Kazimierza Marcinkiewicza.
Może warto być w bitwie politycznej, a jednocześnie robić pieniądze?
To była nasza zasada w dawnych czasach Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Tylko potem osoby, które głosiły ten pogląd, zmieniły zdanie.
Kto na przykład?
Choćby Donald Tusk. Uważam, że polityk nie może robić pieniędzy w związku z polityką. To znaczy nie może mieć np. fabryki komputerów, które sprzedaje państwowym firmom.
A las może mieć? Tak jak pan ma? I korzysta w tym celu z pieniędzy unijnych?
Las, w moim przekonaniu, może mieć. Może mieć też fabrykę pod warunkiem, że nie jest to fabryka produkująca buty na użytek armii, otrzymująca zamówienia rządowe.
To co będzie dalej?
Jest to rząd złożony z najsłabszych ministrów od lat. Wyjątkami są Schetyna i premier. Jestem w stanie wyobrazić sobie grupę ludzi, którzy są znacznie bardziej kompetentni i sprawni w zarządzaniu. I mogą stworzyć rząd jednoznacznie proeuropejski. Ataki na pedofilów, którzy mają być poddani chemicznej kastracji, oraz na PZPN to ewidentnie podkopywanie programu PiS w wykonaniu Platformy, która weszła w ich domenę.
To jeszcze raz zapytam: jaka by miała być ta pana wymarzona formacja polityczna?
Mniej więcej w okolicach, w których Platforma była siedem lat temu.
Ale wtedy PO mała 10 proc. poparcia, dzisiaj ma 40 – 50 proc.
Pierwszy skok powyżej kilkunastu procent był, gdy Jan Rokita zasiadał w komisji badającej aferę Rywina. A następny, kiedy Tusk pozbył się Rokity. Preferencje wyborców chodzą czasami bardzo tajemniczymi drogami.
rozmawiała Małgorzata Subotić
Rzeczpospolita

Brak komentarzy: