Odejście profesora Marka Kwiatkowskiego po prawie pół wieku pracy w Łazienkach Królewskich coraz bardziej przypomina scenariusz opery mydlanej. Pełno w nim łez i gróźb, przesadnie dramatycznych scen i nagłych zmian akcji .
Może byłoby to nawet zabawne, gdyby nie ośmieszało wieloletniego dyrektora jednej z najważniejszych instytucji kultury w Polsce, a także znakomitego historyka sztuki i varsavianistę. Prof. Marek Kwiatkowski od dziś nie może już kierować Łazienkami Królewskimi. Obowiązki dyrektora parku przejmuje Jacek Czeczot-Gawrak. Jednak stary dyrektor wcale nie zamierza ustąpić, a swego następcę publicznie dyskredytuje.
Mimo zwolnienia lekarskiego prof. Marek Kwiatkowski zjawił się w poniedziałek na spotkaniu w Towarzystwie Przyjaciół Warszawy. Zakomunikował, że od środy przestaje być dyrektorem Łazienek, o czym właśnie poinformowało go Ministerstwo Kultury. Nie składa jednak broni i łatwo nie odejdzie. Działacze TPW przyjęli to z aplauzem. Pytany przez dziennikarkę "Życia Warszawy" o plany na środę, profesor odpowiedział: "Normalnie pojawię się w pracy i nie będę rozmawiał. Nie poddam się". Swoją sytuację określił wprost: "Wyrzucają mnie! Po 48 latach! Na moje miejsce wstawiają tych, którzy mnie szkalują". Ze swoim następcą, który na łamach prasy wyraził zastrzeżenia do stanu Łazienek, chce się spotkać w sądzie. Już złożył pozew o naruszenie dóbr osobistych.
Przypomnijmy więc: 78-letni prof. Marek Kwiatkowski sam złożył wniosek o przejście na emeryturę. Ponoć obawiał się zwolnienia i chciał je uprzedzić. Od dawna krytykowano go za zaniedbanie parku i stojących w nim budynków. Ostatnio doszedł jeszcze jeden zarzut: dyrektor nie wystąpił o fundusze europejskie na rewaloryzację Łazienek i spore pieniądze przeszły koło nosa. Gdy minister kultury przyjął wniosek o emeryturę ("Gazeta" pisała o tym w maju), prof. Kwiatkowski zaczął tego żałować. Na biurko ministra trafił dramatyczny apel pracowników Łazienek w obronie dyrektora. Ale Bogdan Zdrojewski decyzji już nie zmienił. Wybrał następcę - Jacka Czeczot-Gawraka, historyka sztuki i konserwatora z dużym doświadczeniem zdobytym w Anglii przy restauracji królewskich rezydencji.
Wściekłość Marka Kwiatkowskiego sięgnęła zenitu. W oświadczeniu rozsyłanym do redakcji gazet nazwał przyszłego dyrektora „człowiekiem »znikąd «, który w życiu nie opublikował żadnej pracy naukowej (...), a jego »osiągnięciem « są kontakty z antykwariuszami i dwuczłonowe nazwisko". Podwładni profesora zasypywali „Gazetę” listami „prawdziwych warszawiaków" zachwyconych obecnym stanem Łazienek, których oburza usunięcie „dobrego gospodarza parku" i zastąpienie go „ignorantem". Kierownictwo redakcji zdecydowało wtedy, że nie będziemy ich publikować. Czytając je, można odnieść wrażenie, że wyszły spod jednego pióra. Jacek Czeczot-Gawrak nie zamierza tej korespondencji komentować. Nie obawia się ani gróźb poprzednika, ani tego, że zastanie go dziś w dyrektorskim gabinecie w Pałacu Na Wyspie.
- Będzie mi miło zobaczyć prof. Kwiatkowskiego, choć z tego, co wiem, ma jeszcze zwolnienie lekarskie. Obowiązkiem Ministerstwa Kultury jest przygotować dla mnie miejsce pracy - mówi nowy dyrektor Łazienek Królewskich.
Na szczęście Ministerstwo Kultury chce jak najszybciej zakończyć tę farsę. Rzeczniczka resortu Iwona Radziszewska zapewnia, że prof. Kwiatkowski od dawna wiedział, kiedy odejdzie. W tej sprawie spotykał się z ministrem Bogdanem Zdrojewskim albo z jego zastępcą Tomaszem Mertą, i był o wszystkim dokładnie informowany.
- 11 sierpnia pan profesor Kwiatkowski podpisał dokument, w którym przyjął do wiadomości, iż z dniem 30 września 2008 r. zostanie odwołany ze stanowiska dyrektora Łazienek Królewskich, a 31 grudnia tego roku zakończy pracę w Łazienkach. To pismo ma moc prawną. W związku z tym minister Zdrojewski poprosił, by przekazał wszystkie dokumenty i gabinet swojemu następcy - oświadczyła Iwona Radziszewska. - Wierzę, że samo przekazanie funkcji odbędzie się zgodnie z powagą miejsca i osób w tym uczestniczących - dodała.
Jednak dotychczasowy gospodarz Łazienek nie po raz pierwszy próbuje uniknąć wyprowadzki. By postawić na swoim, kiedyś kładł się już w gabinecie dyrektora Muzeum Narodowego albo ukrywał przed dymisją w swojej posiadłości w Suchej koło Węgrowa.
Wczoraj próbowaliśmy porozmawiać z prof. Markiem Kwiatkowskim. Odebrał telefon w służbowym mieszkaniu w Pałacu Na Wyspie. Gdy usłyszał, kto dzwoni, przestał się odzywać. Nie odłożył jednak słuchawki. Cierpliwie słuchał naszych pytań, odpowiadając na każde długim milczeniem.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Tomasz Urzykowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz