Powierzenie partyjnemu koledze funkcji dyrektora Muzeum Westerplatte jest tak samo nieprzyzwoite jak buczenie na Borusewicza w Stoczni Gdańskiej. Ten sam poziom, zły styl, niesmak .
Buczenie to nowe słowo w polskim słowniku politycznym. Podczas obchodów rocznicy Sierpnia w Stoczni Gdańskiej wybuczeni zostali Bogdan Borusewicz i Lech Wałęsa, przywódcy robotników sprzed 28 lat. Buczała grupka wyznawców Antoniego Macierewicza, Andrzeja Gwiazdy i Jarosława Kaczyńskiego. W ich wizji historii Borusewicz to zdrajca, a Wałęsa - zdrajca nad zdrajcami, znaczy "Bolek".
Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska z PO, dał odpór: - Robicie wstyd Solidarności. Przykro mi, że ja, osoba, która w 1980 r. miała 15 lat, muszę teraz bronić ludzi z Sierpnia '80 i cierpieć, kiedy Bogdan Borusewicz jest wybuczany przez nieodpowiedzialnych obywateli.
Adamowiczowi należą się słowa uznania, nie schował głowy w piasek, wykazał się obywatelską odwagą. A na buczących, zasłużenie, posypały się gromy. Najostrzej zareagował Władysław Bartoszewski: - To jest objaw bolszewizacji w myśleniu. Jedna partia, jedno kierownictwo, jedna dyrektywa. Podnieś rękę, to ja wyję. A o co wyjesz wyjcu?!
Nie minął tydzień, a zgodnie z jednopartyjną filozofią Anna Walentynowicz zorganizowała niedzielę konferencję o Wolnych Związkach Zawodowych. Byli obecni prezes PiS, Gwiazda i Macierewicz, a także Krzysztof Wyszkowski i Jan Olszewski. Zaproszenia nie dostali Wałęsa, Borusewicz, Bogdan Lis i Jerzy Borowczak.
Dlaczego? Zdaniem Anny Walentynowicz te osoby już dawno wykorzystały swój Sierpień i wyasygnowały za niego zapłatę. Jej chodzi o pokazanie, "kto nadstawiał czoła, a kto zbiera profity".
Grupa buczących poszłaby za "panią Anią" w ogień. Sama ich nakręca, opowiadając bzdury, jak to esbecja przywiozła Wałęsę na strajk motorówka. Ale jest też bohaterką Sierpnia i jednym z duchowych przywódców pięciu milionów Polaków głosujących na PiS. Ludzi, którym w ogromnej większości po 1989 r. nie trafiły się żadne profity. Można się oburzać, że drugi garnitur dawnej "S" wespół z rzeszą tych, którzy stan wojenny spędzili przed telewizorem, obrzuca dziś błotem ludzi, którzy byli prześladowani, bici i więzieni. Ale słów Anny Walentynowicz trzeba słuchać z uwagą, bo tego wymaga szacunek dla milionów współobywateli - wyborców PiS.
Do niedawna synonimem wszelkiego zła było dla tych ludzi środowisko Unii Wolności. Dziś - kanapowej Partii Demokratycznej. Przewodniczący tej partii Jan Lityński wyznał w tym tygodniu w wywiadzie dla Rzeczpospolitej: - Przegraliśmy, bo naszym błędem było mentorstwo, nieumiejętność nawiązywania dialogu.
Dziś "złym" jest Platforma Obywatelska. Ekipa Tuska nie powiela błędu UW, profesorski język zastąpili językiem miłości. PO popełnia jednak błąd jeszcze większy. Pozwala sobie na kumoterstwo. Pierwszego września, dzień po obchodach w stoczni politycy stawili się na Westerplatte. W miejscu bohaterskiej walki polskich żołnierzy powstanie muzeum. Szef gabinetu premiera Tuska Sławomir Nowak, który został pełnomocnikiem rządu ds. Muzeum Westerplatte, ogłosił, że dyrektorem placówki będzie radny PO Maciej Krupa.
Nowak ma 34 lata, skończył politologię na UG. Gdy miał 19 lat zapisał się do KLD. Potem zaliczył Unię Wolności, szefował młodzieżówce Młodzi Demokraci, przeszedł do PO, tam zrobił w końcu poselską i ministerialną karierę. Podsumowując, dorobek Sławomira Nowaka polega na tym, że przez całe swoje dorosłe życie nosił teczkę za Donaldem Tuskiem.Pan Nowak zapewne obrazi się na takie słowa. Przecież w międzyczasie prowadził krótko agencję reklamową, a w 2002 r. został wiceprezesem publicznego Radia Gdańsk. Ale do radia trafił z politycznego rozdania, na pocieszenie, bo chwilę wcześniej nie dostał się do Sejmu. Takie są zasady. Młodym, wiernym, tym od noszenia teczek, daje się jakąś synekurę, najczęściej w publicznej firmie, żeby człowiek miał z czego żyć. A potem, gdy dorośnie, pójdzie w posły i zacznie zarabiać prawdziwe pieniądze, może się pochwalić, że ma menedżerskie doświadczenie - bo był np. wiceprezesem radia. Nie zmienia to faktu, że zarówno wśród doświadczonych polityków, jak i w światku dziennikarskim, Sławomir Nowak ma opinię człowieka bez jakichkolwiek właściwości. Zaszedł na szczyt, bo jest lojalny wobec swojego mentora, nie bełkocze w telewizji, a jeszcze przystojniak z niego.
Przyszły dyrektor Muzeum Westerplatte Maciej Krupa ma 28 lat. Przyjaciel Nowaka, skończył zarządzanie na UG. Do Młodych Demokratów trafił w wieku lat 19, przez 4 lata był dyrektorem biura poselskiego Nowaka, od trzech lat jest radnym PO. Podsumowując, dorobek Macieja Krupy polega na tym, że przez całe swoje dorosłe życie nosił teczkę za Sławomirem Nowakiem.
W radzie miasta Krupa znany jest jako zapalony sportowiec. Żegluje, pływa na desce, jeździ na nartach i rowerem po górach. Tylko historią się nie interesuje. Ale to też dla niego nie problem. - Będę chłodnym okiem patrzeć na konflikty historyków - wyjaśnia.A minister Nowak z rozbrajającą szczerością tłumaczy swoją decyzję: - Potrzebuję kogoś zaufanego na tym stanowisku.Sławomir Nowak nie mówi wszystkiego. Nie chodzi tylko o to, żeby otaczać się zaufanymi ludźmi. Krupa jest w tym samym momencie życiowej drogi, w którym Nowak był przed przyjęciem posady w Radiu Gdańsk. Minister też miał wtedy 28 lat. Krupie wkrótce stuknie trzydziestka, a jako radny wyciąga ledwie 2,5 tys. miesięcznie. Nawet okazyjne zlecenia z Polskiego Stowarzyszenia Kart Młodzieżowych nie starczają, by związać koniec z końcem (Stowarzyszenie założył poseł PO Krzysztof Lisek, rocznik 1967, który nie skończył Akademii Medycznej, bo zaczął działać w KLD itd., itd.)
Kilka miesięcy temu Krupa ożenił się z Agnieszką Pomaską, młodą radną PO i pracownicą biura poselskiego Krzysztofa Liska. Młodzi są na dorobku. Jako polityk z blisko 10-letnim stażem Krupa musi mieć kilka dobrych garniturów, i nie powinien już stołować się w barach. A Sławomir Nowak musi zapewnić mu środki do życia - wszak feudalna struktura partii politycznych jest w Polsce normą.Cesarzem jest Donald Tusk, a Nowak jednym z jego największych wasali. Nowak jest na tyle potężny, że ma już grupę własnych wasali, wśród nich Krupę i Pomaskę. Za wierność trzeba płacić. I tak jak dawny senior nadawał rycerzowi ziemię z chłopami, tak Nowak daje Krupie posadę dyrektora. Z tego lenna młody radny będzie wyciągał dziewięć tysięcy brutto miesięcznie.I wszystko to byłoby normalne, gdyby Nowak usadowił kolegę w jakiejś radzie nadzorczej albo zarządzie średniej wielkości spółki. Pewnie nikt by tego nie zauważył. A gdyby nawet sprawa wypłynęła, część machnęłaby ręką, a dla tych, którzy, jak mówi Anna Walentynowicz, nie zebrali żadnych profitów, byłby to tylko kolejny dowód, że "liberały to złodzieje".
Ale minister stracił głowę. Na lenno dla Krupy wybrał Muzeum Westerplatte, miejsce szczególne, bo budzące emocje. Czy pan minister wie, że w Gdańsku są tylko trzy takie święte dla Polaków miejsca? To Stocznia, Poczta Polska i właśnie Westerplatte. Załatwiając koledze synekurę, powinien trzymać się od nich z daleka.
Minister potraktował Muzeum Westerplatte, a przez to całą tragiczną historię tego miejsca, jak narzędzie w żałosnej, partyjnej zabawie załatwiania stołków dla kolegów. Powinien zrozumieć, że zachował się nieprzyzwoicie. Tak jak nieprzyzwoite było buczenie na Borusewicza w Stoczni. Sytuacja niby inna, ale poziom ten sam. Zły styl, niesmak.A najlepiej by było, gdyby minister Nowak sam zrezygnował z funkcji rządowego pełnomocnika ds. muzeum.
Źródło: Gazeta Wyborcza Trójmiasto
Marek Wąs
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz