2008/09/02

Wielkie sprawy, żałosna polityka

Dużo wielkich słów, brak jednoznacznego kierunku, bezładna narracja. Taki, niestety, jest dziś stan polskiej polityki zagranicznej. Jeśli nie odzyska ona szybko ładu i powagi, nie będzie skuteczna. Na to tym razem nie możemy sobie pozwolić.
Polska polityka zagraniczna znalazła się w historycznym punkcie. Musi odnieść się do spraw o żywotnym znaczeniu dla naszej przyszłości. Musi być trafna i skuteczna. Jednak w atmosferze ostrego sporu, która ją otacza, łatwo się zgubić, popełnić błędy. Tak jak stało się to w przypadku tarczy antyrakietowej.
Historia tych negocjacji nie zostanie zaliczona do wybitnych osiągnięć naszej polityki zagranicznej. Spory o ich kierunek i przebieg obfitowały w skandale i żenujące awantury. Sposób ich prowadzenia na modłę "kupiecką" pogorszył relacje z naszym największym sojusznikiem, pozbawione dotychczas nieufności i targów. Moment zawarcia porozumienia był najgorszy z możliwych - w apogeum kryzysu gruzińskiego. Trudno wyobrazić sobie bardziej wymowne potwierdzenie tezy rosyjskiej propagandy, że tarcza w rzeczywistości skierowana jest przeciwko temu krajowi. Jeśli jest prawdą, że warunki umowy były podobne do ostatecznych już kilka tygodni wcześniej, to rząd popełnił niewybaczalny błąd, opóźniając jej podpisanie.
Zawarcie umowy dało pretekst do przesadnych ocen jej wpływu na nasze bezpieczeństwo, ale - co dużo gorsze - do wypowiedzi kwestionujących pewność gwarancji, jakimi Polska już dysponuje. Wzbudziło to niepokój, że mimo członkostwa w NATO nie jesteśmy bezpieczni.
Wzmacniajmy NATO
Należy żywo sprzeciwić się takim sugestiom, bowiem bez protestu staną się one samospełniającą się prognozą. Sojusz Północnoatlantycki, najsilniejsza struktura wojskowa świata, nie zawiódł dotychczas swoich członków. Czy mógłby to zrobić teraz? To zależy w dużym stopniu od nas - mamy wpływ na jego decyzje i działania. Dlatego cały wysiłek w dziedzinie bezpieczeństwa powinniśmy koncentrować na wzmacnianiu NATO. Podkreślać znaczenie Sojuszu (szkoda, że w uroczystości podpisania porozumienia w sprawie tarczy nie uczestniczył jego przedstawiciel). Działać na rzecz powrotu Francji do struktur wojskowych oraz członkostwa państw nordyckich. Wypracować i doskonalić "polską specjalność" dla naszego wojska w ramach Sojuszu. Rozwijać potrzebną infrastrukturę techniczną.
Groźba Europy-bis
Co zatem zrobić, aby dramatyczne wyzwanie, jakie rzuciła nam Rosja, nie padło ofiarą podobnej atmosfery? Po pierwsze, trafnie zdefiniować naturę tej groźby, tego problemu. Nie jest nim już niepodległość Gruzji. Jednoznaczna postawa świata (nie tylko Zachodu) daje pewność, że niepodległość będzie zachowana, a dalszy los tego kraju zależeć będzie przede wszystkim od jakości jego demokracji. Głównym wyzwaniem są długofalowe konsekwencje rosyjskiej polityki odbudowy pozycji światowego mocarstwa. Nie ma nic złego w tym, że Rosja chce działać na globalną skalę. Ma do tego podstawy. Zły jest obrany przez nią model powielający wzory z minionych stuleci: kontrolę najbliższego sąsiedztwa, strefy wpływu, unilateralizm, nieskrępowaną realizację interesu narodowego nawet przy użyciu siły. Te anachroniczne założenia i cele są w jawnym konflikcie z obecnym ładem światowym i czynią z rosyjskiego projektu zagrożenie dla świata. Zwłaszcza dla Europy.
Powodzenie Rosji zaowocowałoby powstaniem drugiej Europy, konkurencyjnej wobec UE. Ugrupowania, bloku opartego na innych niż Unia wartościach i zasadach. Unia to otwartość, integracja, negocjacje, rządy prawa. Marzenie o wielonarodowej demokracji. Putinowska Rosja to powrót do przeszłości, marzenie o kongresie wiedeńskim (Iwan Krastew). Skonfrontowana z taką konkurencją Unia Europejska musiałaby zaprzeczyć samej sobie, byłaby zmuszana, codziennie i nieustannie, do podejmowania działań niezgodnych ze swoją naturą oraz logiką rynku. To czarny scenariusz dla Europy, szczególnie dla Polski, która znalazłaby się na granicy obu bloków. Dlatego nie można dopuścić do ponownego podziału Europy.
Co powinniśmy robić?
Wskazówki naszych przywódców nie są pożyteczne. Ani prezydenta, który uważa, że "polityka rosyjska jest dziś w fazie, która uniemożliwia dobre stosunki z suwerenną Polską", ani premiera, który chciał "współpracować z Rosją, taką, jaką ona jest". Realizacja obu tych zaleceń oznaczałaby bezczynność, bierne przyglądanie się, jak realizowany jest czarny scenariusz. Potrzebna polityka to zaangażowanie, a nie opuszczenie rąk, zgoda na każde stosunki lub ich brak.
Po pierwsze, Polska nie powinna domagać się sankcji dla Rosji.Nie można forsować pokojowych rozwiązań dla Gruzji oraz działać na rzecz zmiany polityki rosyjskiej i równocześnie Rosji karać. Zwolennikom bałamutnej i ahistorycznej tezy, że z "Rosją należy rozmawiać tylko z pozycji siły", należy zadedykować zdanie byłej minister spraw zagranicznych Gruzji Salome Zurabiszwili: "Można próbować pokonać Rosję za pomocą inteligencji i doświadczenia politycznego, a nie przez demonstrację siły, która prowadzi donikąd".
Musimy doprowadzić do przyjęcia przez Rosję naszego kodeksu zachowania się w Europie. W tym celu Unia musi pozostawać z nią w dialogu. Oczywiście nie może on być tak otwarty (a nawet - niefrasobliwy) jak dotychczas. Potrzebne są: strategiczna dyscyplina, dystans i ostrożność. Unia powinna zacieśnić przepisy wizowe, zrewidować zakres umowy o partnerstwie i współpracy, ściśle monitorować zachowanie rosyjskich przedsiębiorstw na swoich rynkach, przestrzegać europejskich inwestorów przed zbytnim angażowaniem się w Rosji. I modyfikować swoje zachowanie w zależności od osiągniętych postępów.
Po drugie, Polska powinna doprowadzić do otwarcia wiarygodnej perspektywy unijnej przyszłości dla naszych wschodnich sąsiadów.Konkretnym tego wyrazem mogłaby być deklaracja stwierdzająca, że (zgodnie z artykułem 49. traktatu o UE) Unia jest otwarta na tych sąsiadów jako kraje niewątpliwie europejskie i chce, aby w przyszłości do niej dołączyli, że na nich czeka, a czas tego oczekiwania zależy przede wszystkich od nich, od tego, kiedy spełnią kryteria kopenhaskie.Deklaracja taka byłaby wielkim wydarzeniem w historii Europy. Wschodnim Europejczykom unaoczniłaby możliwość zjednoczenia. Uwiarygodniłaby "zachodnią opcję" wobec opinii publicznej narodów często w większości przekonanych, że ich los nierozłącznie związany jest z Rosją i podziałem Europy. Oddaliłaby częste poczucie, że "nikt na nas nie czeka". Za deklaracją powinny pójść konkretne działania na rzecz zacieśnienia współpracy.
Po trzecie, Polska powinna doprowadzić do określenia przez Unię pożądanego miejsca Rosji w architekturze europejskiej.
Dziś nie umiemy sobie wyobrazić takiej roli dla Rosji, która byłaby równocześnie satysfakcjonująca dla niej i pożyteczna dla Europy! Ten brak koncepcji jest podstawową przyczyną braku jednolitej polityki: jak można wytyczyć drogę do celu, którego się nie zna? Jest też jedną z przyczyn obecnego kryzysu. Bez takiej bowiem koncepcji, bez wizji "europejskiej przyszłości" Rosjanom trudno wyobrazić sobie inną rolę niż samodzielnej, osobnej potęgi, państwa sui generis. Rosji, która - jak ostrzega Borys Niemcow - będzie "błąkała się zagubiona poza [Europą] i w poszukiwaniu wrogów zagrażała wszystkim dookoła".
Osamotniona Rosja
Powyższa strategia miałaby duże szanse sukcesu. Wiele z rosyjskiej pewności siebie jest na wyrost. To nadal słaba gospodarka, nadmiernie oparta na surowcach i wymagająca modernizacji. Tej nie dokona bez współpracy z Zachodem. To państwo, które - jak każde inne - nie może pozwolić sobie na izolację lub utratę członkostwa w globalnych instytucjach politycznych i gospodarczych. A ma dziś na nie bardzo ograniczony wpływ. To wreszcie kraj pozbawiony przyjaciół i sojuszników.
Całkowita izolacja Rosji w czasie inwazji na Gruzję była wydarzeniem tyleż zdumiewającym, co szczęśliwym. Nikt nie poparł blitzkriegu! Model "suwerennej demokracji" jest nieatrakcyjny dla świata XXI wieku i nie przysporzy Rosji sojuszników, tak jak komunizm nie przysporzył ich Związkowi Sowieckiemu. Wrażliwym na swój wizerunek Rosjanom ta samotność będzie doskwierać.
Tylko poprzez Unię
Są dwa główne warunki realizacji tej (i każdej innej) polskiej strategii wobec Rosji. Pierwszy to działanie tylko i wyłącznie poprzez Unię Europejską. Kolejne nieskuteczne "naciski na Kreml" i "trudne" spotkania bilateralne już nas dawno nauczyły, że sami nic nie wskóramy. W dzisiejszej skomplikowanej sytuacji "indywidualne rajdy", jakkolwiek słusznie motywowane, byłyby nie tylko nieskuteczne, ale też niebezpieczne - jednym z ważnych rosyjskich celów jest rozbicie jedności europejskiej, renacjonalizacja polityki zagranicznej w UE. (Uwaga ta dotyczy również formowanego przez prezydenta bloku państw "od Azerbejdżanu do Estonii", inicjatywy ciekawej i potencjalnie pożytecznej, która powinna być realizowana ostrożnie, tak aby nie powodować niepotrzebnej konfuzji). Nie powstanie też żadna "koalicja chętnych", USA tym razem nie wyręczą Europejczyków w tym trudnym zadaniu.Postulat działania wyłącznie poprzez Unię natrafia w Polsce na mocny sprzeciw osób, które uważają, że decyzje podejmowane są tam wyłącznie przez duże mocarstwa (Lech Kaczyński: "Należy skończyć z sytuacją, w której najważniejsze decyzje w UE podejmują Francuzi i Niemcy"). Ten pogląd jest tyleż nieprawdziwy, co nierealistyczny. Gdyby tak było, Unia już miałaby wspólną politykę zagraniczną - Francja i Niemcy łatwo w wielu sprawach by się przecież porozumiały. Ale trzeba też powiedzieć, że byłoby absurdem, gdyby duże kraje nie uczestniczyły we wszystkich ważnych decyzjach. Tylko one bowiem dysponują poważnymi środkami. Bez nich Unia byłaby na arenie międzynarodowej mało znaczącym ugrupowaniem. Sytuacja gdy to inni decydują o przeznaczeniu środków będących własnością Francji i Niemiec, byłaby jak z komedii Chaplina, w których mały człowieczek wciąga znacznie większych od siebie w bijatykę.
Projekt z dziedziny polityki zagranicznej, którego nie można uzgodnić z Francją i Niemcami, albo przynajmniej z jednym z tych krajów, nie ma szans. Nie ma więc sensu go forsować. Dodajmy jednak, że w konkretnej sprawie Rosji projekt, na który nie chciałaby się zgodzić Polska, też będzie bez szans. Te trzy kraje powinny więc uczestniczyć w wypracowaniu wspólnego europejskiego poglądu. Zwłaszcza Polska i Niemcy. Mamy różne spojrzenia na Rosję. Po części zależą one od stanu naszych wzajemnych stosunków - Polakom dobre stosunki z Niemcami pozwalają patrzeć na Rosję z większym spokojem i dystansem, gdy jednak są złe - stajemy się i w sprawie Rosji nerwowi. Inni członkowie Unii dobrze o tym wiedzą i polsko-niemiecką propozycję wspólnej polityki rosyjskiej przyjmą z zaufaniem jako wyważony kompromis. Oto i wielkie zadanie dla polskiej polityki zagranicznej - doprowadzić do powstania takiej propozycji.
Przywrócić powagę i ład
Drugi warunek to przywrócenie w naszej polityce powagi i ładu. Zmianie ulec musi się styl komunikowania się przywódców. Język przez nich używany jest dla Polaków obraźliwy, upokarzający, pozbawia nasze państwo powagi. Uszczypliwości, afronty, insynuacje i oskarżenia - taki sposób porozumiewania się byłby destrukcyjny na budowie, a cóż dopiero na szczytach państwa. Media, publicyści, obywatele muszą wyraźnie dać znać, że tego stylu nie akceptują, że go sobie nie życzą, a nie traktować go jako darmową rozrywkę.
Zmianie ulec musi proces podejmowania decyzji. Dziś nie wydają się przestrzegane elementarne wymogi procedur prawnych.Prezydent Kaczyński wspomniał premierowi, że "nie wyklucza wyjazdu" do Gruzji przy okazji spotkania na lotnisku. A premier odniósł się do tego pomysłu na konferencji prasowej. Czy może być bardziej wymowny przykład lekceważenia pełnionych urzędów i ich procedur, sobiepaństwa?
W Tbilisi prezydent nie miał żadnych upoważnień do składania jakichkolwiek, publicznych lub poufnych, zobowiązań w imieniu Polski i Polaków (formalnie rzecz biorąc, gdy mówił "my", mógł tylko mieć na myśli swoją rodzinę). Dlaczego relacje obecnego rządu z prezydentem są tak nieformalne, osobiste, "luzackie"? Spotkania przy winie (nawet wielogodzinne) nie zastąpią wiążących aktów prawnych.
Gdy rząd Jana Olszewskiego miał obawy co do zamiarów prezydenta Wałęsy w jego moskiewskich rozmowach z prezydentem Jelcynem [maj 1992 r.], podjął stosowną uchwałę i przesłał instrukcję negocjacyjną, do której prezydent musiał się zastosować. Obawiać się trzeba, że rząd nie miał pewności, co chciałby, aby prezydent powiedział w Tbilisi.
Horyzont dłuższy niż jeden rządSpory dotyczące istotnych dylematów muszą być skutecznie rozstrzygane. Dla efektywnego prowadzenia polityki zagranicznej potrzebne są czasem decyzje o silniejszym mandacie niż mandat aktualnego rządu i dłuższej trwałości niż jego kadencja. Dotyczy to starań o uznanie przez zagranicznych partnerów podnoszonej przez nas sprawy za ważną, rzeczywistą, słuszną.
Dyplomaci dobrze wiedzą, jak często przychodzi im decydować, czy jakiś postulat zasługuje na uwagę i działanie, czy też raczej pojawił się w wyniku przejściowych powodów: chwilowej dominacji jednej opcji politycznej lub poglądów konkretnego polityka. Trzeba umieć wykazać, że dana sprawa "nie pójdzie sobie" wraz z aktualnym rządem. Brak mocnego mandatu był rzeczywistym powodem skargi polskiej minister, że partnerzy zagraniczni "nas słuchają, ale nie słyszą".Potrzeba silnego mandatu dotyczy też starań o uznanie Polski za wiarygodnego partnera w ważnych przedsięwzięciach międzynarodowych. Takie przedsięwzięcia wymagają z reguły zaangażowania o horyzoncie dłuższym niż kadencja jednego rządu, aktywnego i popartego znaczącymi środkami. Akces do takiego przedsięwzięcia rządu nawet entuzjastycznego i pełnego dobrej woli, ale osamotnionego wśród sił politycznych i obywateli nie zostanie poważnie przyjęty, nie zostanie uznany za wiarygodny. Wiedzą o tym polscy dyplomaci, którzy więcej niż raz musieli doświadczyć porażki zagranicznych inicjatyw podejmowanych bez potrzebnego przygotowania politycznego w kraju.Nie można w Polsce liczyć na konsensusW polskiej praktyce takiego mandatu dostarczała dotychczas zgoda głównych sił politycznych co do ważnych celów zagranicznych. Niestety, nasza polityka jest w tak żałosnym stanie, że na konsensus (chyba w żadnej sprawie) nie można liczyć. O dewizie nieodżałowanego Bronisława Geremka "Polska jest jedna. Polska przemawia jednym głosem" trzeba więc na pewien czas zapomnieć. Skoro konsensus jest nieosiągalny, nie ma też co o niego zabiegać.
Tę pustkę winny wypełnić inne instrumenty: referendum, ustawy i uchwały sejmowe, zwiększone zaangażowanie komisji parlamentarnych. Ignorowanie tych środków wydaje się poważnym błędem rządu. Zamiast przeprowadzić referendum w sprawie traktatu lizbońskiego, postawiono na kompromis z prezydentem. W konsekwencji w tej dziedzinie Polska całkowicie utraciła wiarygodność wśród partnerów europejskich.
Zamiast odbyć w Sejmie debatę i uchwalić przejrzyste cele negocjacyjne w sprawie tarczy, wybrano drogę nieformalnych konsultacji. W konsekwencji tarcza wprawdzie wzmacnia NATO, ale też i rosyjską propagandę. Zamiast wprowadzić (poprzez oficjalne oświadczenia i uchwały rządowe) dyscyplinę w sprawie Gruzji, pozostawiono pełną swobodę inicjatyw i wypowiedzi. W konsekwencji pogorszyliśmy (miejmy nadzieję, przejściowo) nasz potencjał w formowaniu wschodniej polityki Unii.
Dużo wielkich słów, brak jednoznacznego kierunku, bezładna narracja. Taki, niestety, jest dziś stan polskiej polityki zagranicznej. Jeśli nie odzyska ona szybko ładu i powagi, nie będzie skuteczna. Będzie tylko - jak mówi złośliwie Gleb Pawłowski - show z dziedziny masowej kultury politycznej. Na to tym razem nie możemy sobie pozwolić.
*Andrzej Olechowski, 61 lat, b. minister spraw zagranicznych, b. minister finansów, w 2000 r. uzyskał w wyborach prezydenckich poparcie 17 proc. wyborców. W 2001 r. powołał wraz Donaldem Tuskiem i Maciejem Płażyńskim Platformę Obywatelską. Jednak po kilku latach wycofał się z życia politycznego.
Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy: