2008/09/05

Ratusz władzy łatwo nie oddaje

Miała być wielka reforma administracyjna, radni w patetycznym tekście odwołali się do Boga, ale najważniejszych spraw nie rozstrzygnęli. Głoszone od dwóch lat hasło decentralizacji miejskiej władzy wciąż nie noże doczekać się realizacji .
Pierwsze deklaracje padły podczas kampanii wyborczej. Platforma Obywatelska, idąc po władzę w Warszawie, obiecała wielką sanację warszawskich urzędów pod hasłem: "Władza blisko mieszkańców". Było co naprawiać, bo Lech Kaczyński jako prezydent stolicy postawił na ręczne sterowanie. Zdecydował, że o najważniejszych sprawach, np. sprzedaży gruntów czy wydawaniu pozwoleń na budowę, będą decydowały podległe mu bezpośrednio biura, a nie urzędy 18 warszawskich dzielnic. Wywołało to wielki zamęt i frustrację: władza burmistrzów warszawskich dzielnic stała się marionetkowa, bo urzędnicy odpowiedzialni za kluczowe dziedziny życia podlegali bezpośrednio prezydentowi.
Platforma obiecała dzielnicowym samorządom szerokie kompetencje, by mogły decydował o wszystkim, co lokalne. Jednak prace nad tą reformą nie mogły nabrać tempa. Po roku od wyborów radni obwieścili wreszcie sukces - w podniosłej atmosferze przyjęli statut, czyli miejską konstytucję, w którym zapisali szerokie uprawnienia dzielnic. A cały dokument poprzedzili uroczystą preambułą z odwołaniem do Boga.
Pałacowa abstrakcja
Od tego czasu minął rok. I okazało się, że statut niczego nie załatwił. Aby wprowadzić go w życie, potrzebne są bowiem jeszcze tzw. uchwały kompetencyjne, jasno określające uprawnienia poszczególnych szczebli samorządu. Miały być przyjęte przez Radę Warszawy najpóźniej w tym miesiącu. Jednak dziś mówi się, że realny termin to grudzień, bo przygotowany przez ratusz projekt budzi spory.
- Jest zbyt zachowawczy. Napisali go urzędnicy ratusza, którzy nie są zainteresowaniu dzieleniem się władzą z niższym, dzielnicowym szczeblem samorządu - narzeka Lech Jaworski, radny PO.
Burmistrzowie warszawskich dzielnic dostali wprawdzie trochę nowych uprawnień, m.in. kontrolę nad wydziałami działalności gospodarczej, zamówień publicznych, architektury. Jednak obawiają się, że na tym koniec. - W projekcie ustawy kompetencyjnej nie ma zapisu dzielącego kompetencje dotyczące nadzoru nad nieruchomościami. Teraz o zbyciu każdej, nawet najmniejszej działki decyduje centralnie ratusz. A przecież fragment gruntu przy niewielkiej uliczce mojej dzielnicy to dla urzędników rezydujących w Pałacu Kultury zupełna abstrakcja, a dla mnie konkret, który może przesądzić o powodzeniu inwestycji - mówi Grzegorz Zawistowski (PO), burmistrz Targówka.
Autobusy bez konsultacji
Kolejny feler, na który narzekają burmistrzowie, to podporządkowanie spraw geodezji i katastru. - Te wydziały powinny być w urzędach dzielnic, bo w nich są wszystkie aktualne dane. Tymczasem ratusz zdecydował się prowadzić te sprawy centralnie i tworzy wspólny urząd dla dzielnic przy Marszałkowskiej - mówią.
Władze dzielnic nie mają też praktycznie nic do powiedzenia w sprawach dróg i komunikacji miejskiej. - Zarząd Transportu Miejskiego przysłał nam ostatnio projekt zmian linii autobusowych po uruchomieniu bielańskiego odcinka metra. Autobusy 195, do których żoliborzanie są przyzwyczajeni, mają być stąd wycofane. Na zaopiniowanie tych zmian dostaliśmy cztery dni w okresie wakacyjnym. W tym czasie nie da się nawet zwołać rady, nie mówiąc już o zebraniu opinii mieszkańców - narzeka Piotr Wertenstein-Żuławski, szef rady Żoliborza.
Jak na razie hasła decentralizacji władzy rządzącej Warszawą ekipie Hanny Gronkiewicz-Waltz nie udało się zrealizować nawet w połowie. I zapewne więcej nic w tej sprawie już się nie wydarzy. Mamy już półmetek kadencji i wciąż silny lobbing dyrektorów głównych warszawskich biur i zarządów, którzy nie zamierzają z nikim dzielić się kompetencjami.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Jan Fusiecki

Brak komentarzy: