2008/09/23

Nowak. Ten trzeci

Rzecznik, doradca, asystent i wierny uczeń. Sławomir Nowak błyszczy światłem odbitym od Donalda Tuska. Błyszczy, że aż oczy bolą.
Włączasz telewizor, a tam Sławomir Nowak. Chcesz słuchać radia, a tu znów Sławomir Nowak. Zaglądasz do gazety i od razu dowiadujesz się, co powiedział wczoraj Sławomir Nowak. Jest rzecznikiem rządu (nieformalnym, bo oficjalnie takiej funkcji nie ma), komentatorem wydarzeń, strategiem ekipy PO. Zwyciężył w tym roku w internetowym plebiscycie na najprzystojniejszego polityka. Zawsze z idealnie przystrzyżonymi włosami, w garniturach spod igły. Potrafi czarować uśmiechem, ale – jak mówią posłowie PO – bywa też naburmuszony, opryskliwy, nieprzyjemny. Świetnie wypada i w radiu, i w telewizji. Ideal-ny gość do szybkiego wywiadu, bo zna się chyba na wszystkim.
Nawet na kastrowaniu pedofili i kinematografii. Gdy dwaj historycy z Trójmiasta oskarżyli twórcę filmu o Westerplatte, że przeinacza fakty, Nowak już był na posterunku: – Scenariusz nie ma nic wspólnego z prawdą historyczną. To fikcja literacka, która w dodatku uderza w godność i honor polskich żołnierzy – oświadczył bez czytania scenariusza. Zresztą w temacie Westerplatte Nowak czuje się znakomicie. Właśnie został pełnomocnikiem rządu do sprawy budowy muzeum upamiętniającego jego obronę. Budowę Nowak zaczął od wyboru dyrektora muzeum. Jakiś konkurs? Skądże. Dyrektorem ma zostać Maciej Krupa, 28 lat, absolwent zarządzania, miłośnik licznych sportów, którego doświadczenie zawodowe jest takie, że przez cztery lata kierował biurem poselskim Sławomira Nowaka. – Muszę mieć na tym stanowisku kogoś zaufanego – oświadczył bez żenady Nowak.
Kroi wizerunek
Prywatnie – szczęśliwy mąż, ojciec sześcioletniej córki i dwuletniego syna. Gdańszczanin z urodzenia, dwa lata temu kupił na kredyt 130-metrowe mieszkanie. Rodzinę widuje tylko w weekendy. W tygodniu mieszka w służbowym, rządowym mieszkaniu.
Służbowo bowiem jest szefem gabinetu politycznego premiera Donalda Tuska, czyli przewodniczy jego doradcom. Gabinet polityczny nie ma żadnej formalnej władzy, głównie zajmuje się organizowaniem pracy premiera. W jego skład, oprócz Nowaka, wchodzi 10 osób. To młodzi ludzie bez większego doświadczenia zawodowego, na przykład niespełna 30-letni Anna Olszewska i Łukasz Broniewski, którzy ostatnio pracowali w biurze poselskim Donalda Tuska. Tomasz Słodowski ma 27 lat i pracował w biurze Sławomira Nowaka. Zaledwie 21 lat ma Karolina Kleszcz, dla której kancelaria premiera to pierwsza praca. Inna 21-latka Aleksandra Jampolska ma za sobą pracę w klubie parlamentarnym PO. Aż pięciu członków gabinetu przed objęciem rządowej posady nie było nigdzie zatrudnionych.
– Jasno więc widać, że cały gabinet polityczny to właściwie Sławomir Nowak. Wszyscy też wiedzą, że po Tusku i Grzegorzu Schetynie Nowak jest w rządzie numerem trzy – opowiada polityk PO. „Tak czy owak Sławek Nowak” – to dość popularne wśród posłów PO powiedzonko ma solidne podstawy. Nowak odpowiada za kadry, za wizerunek medialny premiera i całego rządu.
Ale przede wszystkim kreuje samego siebie – jako silnego polityka, który, gdy mu ktoś na odcisk nadepnie, to odda tak, żeby bolało. Ciosy muszą być przy tym szalenie oryginalne. O Jacku Kurskim: „Bulterier, który miał gryźć innych, ugryzł swojego pana. Moja życzliwa rada – sprawdzić, czy był szczepiony”. O prezydencie Kaczyńskim: „To jest w Europie niespotykana sytuacja, w której ktoś się dobija, ktoś podskakuje, na scenie politycznej krzyczy: mnie weźcie – tak jak w »Shreku«”. Ostro jak na swoje 34 lata.

Wykopał sobie fotel

Ale przecież doświadczenie w polityce Nowak zbiera już od lat. W 1989 roku jako uczeń pierwszej klasy liceum w Gdańsku pomagał rozklejać plakaty i rozdawać ulotki kandydatów Solidarności w wyborach do Sejmu i Senatu. Rodzice młodego Sławka sami byli aktywnymi działaczami związku.
W 1993 roku jako świeżo upieczony student stosunków międzynarodowych Uniwersytetu Gdańskiego Nowak wstąpił do Kongresu Liberalno-Demokratycznego – macierzystej partii Donalda Tuska.
Gdański działacz KLD z tamtego okresu: – Szczerze? Nic nie zapowiadało takiej kariery. To był taki chudziutki cherubinek. Skryty, małomówny, jakby wystraszony. Nigdy bym nie przypuszczał, że tak się przebije. Ale w piłkę grał dobrze, fakt.
Nowak w swoim oficjalnym życiorysie: „Religią panującą w PO jest piłka nożna. Co tydzień gram z moimi przyjaciółmi w piłkę w Gdańsku, a w czasie obrad Sejmu kopiemy piłkę z posłami PO w Warszawie”.
To właśnie na piłkarskim boisku powstała na początku lat 90. drużyna, która kilka lat później będzie trzonem PO: Maciej Płażyński, Krzysztof Pusz, Jacek Karnowski (obecny prezydent Sopotu), bracia Rybiccy, Paweł Adamowicz, Janusz Lewandowski, Tomasz Arabski, Jan Krzysztof Bielecki. A przede wszystkim środkowy napastnik Donald Tusk. – Mam wrażenie, że Donalda Tuska znam od zawsze – opowiada teraz Nowak.
Niestety, dobra gra w piłkę nie przekłada się liberałom na sukcesy w polityce. W 1993 roku KLD przegrywa wybory parlamentarne. Przed całkowitym rozpadem partię ratuje małżeństwo z potężną wówczas Unią Demokratyczną. Powstaje nowe ugrupowanie – Unia Wolności. Sławomir Nowak ma stworzyć trójmiejski oddział organizacji młodzieżowej nowej partii – Stowarzyszenie „Młodzi Demokraci”. W liczącej osiem tysięcy członków młodzieżówce żmudnie pnie się po szczeblach kariery, by w 1998 roku zostać wybranym na jej ogólnopolskiego szefa.
Dostał fotel dzięki poparciu ludzi związanych z Pawłem Piskorskim, wówczas czołowym działaczem UW młodego pokolenia. W tamtym czasie Piskorski z Nowakiem szczerze się przyjaźnili. Dziś Piskorski mówi o nim źle. – To człowiek dwulicowy. Byliśmy blisko, a on mnie zdradził. Był jednym z tych, którzy doprowadzili do usunięcia mnie z partii – twierdzi były prezydent Warszawy relegowany z PO przed dwoma laty.
Także w 1998 roku Nowak startował w wyborach samorządowych do rady gdańskiej dzielnicy Wrzeszcz. Mimo że jego kampania wyborcza toczyła się z rozmachem, dostał tysiąc głosów i do rady nie wszedł.

Kampania z kieszeni
Podobno także dzięki protekcji Piskorskiego Nowak trafił w 2002 roku do zarządu Radia Gdańsk. Trafił, bo SLD, PO oraz PSL zawarły cichą koalicję w mediach publicznych, dzięki czemu mogły obsadzać kierownicze stanowiska. W radiu Nowakowi podlegała technika (nadajniki, wozy transmisyjne, sprzęt reporterów) oraz reklama. Zarabiał przy tym całkiem nieźle. W 2003 roku jego pensje brutto wyniosły w sumie 162 tysięcy złotych (informacja za oświadczeniem majątkowym). – Nie miałem żadnego wpływu na kształt programu. Nie było więc mowy o jakichkolwiek politycznych wpływach – zapewniał kilkakrotnie.
Zanim stał się radiowcem, prowadził własny biznes – praca w młodzieżówce nie wiązała się przecież z żadnymi większymi pieniędzmi. Dlatego jeszcze na początku lat 90. założył agencję reklamową Signum Promotion. Zajmowała się ona produkcją wszelkiego rodzaju gadżetów, plakatów, banerów, a reklamowała się hasłem „Pomysły budują potęgę”.
Jakie pomysły? Wchodząc do zarządu radia, Nowak przepisał firmę na swoją matkę (takie są przepisy). Formalnie nie miał już z agencją nic wspólnego. Tylko dziwnym zbiegiem okoliczności firma zaczęła produkować materiały reklamowe dla PO podczas kilku kampanii wyborczych. Największe zlecenia dostała podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2004 roku. Signum Promotion inkasowała za to dziesiątki tysięcy złotych. A przecież w Polsce partie polityczne są finansowane z kieszeni podatników. Gdy latem 2006 roku sprawę opisali dziennikarze, Nowak napisał do autorów list, w którym zarzucił im, że są tendencyjni oraz że tak napisali swój artykuł, by on nie mógł im wysłać sprostowania. Państwowa Komisja Wyborcza, która bada finanse partii politycznych, nie dopatrzyła się w całej sprawie żadnych nieprawidłowości.
W dorosłej polityce Nowak początkowo nie miał tyle szczęścia, ile w biznesie. Gdy w roku 2000 Unia Wolności się rozpadła, a z jej części powstała Platforma Obywatelska, młodzieżówka UW pod kierownictwem Nowaka niemal w całości przeszła do partii tworzonej przez Tuska, Płażyńskiego i Olechowskiego. – Dla rodzącej się Platformy to był bardzo ważny gest: młodzi wybrali PO, a w UW zostali tylko staruszkowie bez przyszłości. Tusk był za to Nowakowi autentycznie wdzięczny – opowiada prominentny poseł PO.
Lojalność została nagrodzona – w wyborach parlamentarnych 2001 roku Sławomir Nowak dostał miejsce na liście w okręgu gdańskim. Jednak i tym razem osiągnął słaby wynik – 2,1 tysiąca zdobytych głosów okazało się zbyt mało, by zasiąść w ławach poselskich.
Polityczna fortuna uśmiechnęła się dopiero w 2004 roku. Do Parlamentu Europejskiego wchodzi Janusz Lewandowski, krajowy poseł PO z listy w Gdańsku. Zgodnie w ordynacją wyborczą jego miejsce ma zająć kolejny kandydat z tej samej listy. Ale Aleksander Hall odmawia, bo chce wycofać się z polityki. Leszek Czarnobaj też nie chce, bo tymczasem został starostą kwidzyńskim. Z kolei Zenon Odya dobrze się czuje w fotelu prezydenta Tczewa. I tak bocznymi drzwiami na Wiejskiej pojawia się Sławomir Nowak – numer 5 na liście wyborczej. Przechodzi wprost z zarządu Radia Gdańsk.
To prawdziwa trampolina. Nowak nie jest może tytanem pracy parlamentarnej (zasiada w komisjach regulaminowej oraz obrony narodowej, lecz nie przewodniczy żadnej z nich), ale wreszcie może być blisko Donalda Tuska, swojego politycznego patrona. Jest jak jego cień. Nie ma publicznego wystąpienia szefa PO, na którym gdzieś w pobliżu nie byłoby Sławomira Nowaka.
Mamy już rok 2005. Donald Tusk idzie po prezydenturę, a z billboardów uśmiecha się premier z Krakowa. Nowak, obok Mirosława Drzewieckiego (obecnie ministra sportu) i Jacka Protasiewicza, jest jednym z najważniejszych animatorów obydwu kampanii wyborczych. I znów pech – spindoktorzy PiS okazują się skuteczniejsi. PO przez kolejne dwa lata musi tkwić w opozycji. – W pierwszych dniach po wyborach Nowak był tym autentycznie załamany – mówi jeden z naszych rozmówców. Jednakże znakomicie wykorzystał czas koalicji PiS–LPR–Samoobrona. Konferencja prasowa goniła konferencję, wywiady, wystąpienia, błyski fleszy. W ubiegłorocznych wyborach Nowak zdobył 66 tysięcy głosów. To więcej, niż dostał szalenie popularny w Gdańsku Maciej Płażyński.

Ambicje w szeregu
Jesienią 2007 roku Platforma w cuglach wygrywa wybory. Sławomir Nowak jest pewniakiem na ważne stanowisko w kancelarii premiera Tuska. Dziennikarze typują go nawet na jej szefa. Ostatecznie szefem kancelarii zostaje Tomasz Arabski, były redaktor naczelny „Dziennika Bałtyckiego”, a Nowak dostaje fotel szefa gabinetu politycznego premiera. Co wpłynęło na taki wybór? Donald Tusk nigdy nie zdradził. Jedno jest pewne – Sławomir Nowak jest wobec niego bezwzględnie lojalny, co udowadniał wielokrotnie.
Wydaje się, że jest to dla niego pełnia satysfakcji. Nowak nigdy nie wspominał o jakiś innych politycznych ambicjach. Zna swoje miejsce w szeregu. Jak na razie.

Igor Ryciak
"Przekrój" 39/2008