Ruszają negocjacje z byłymi właścicielami pałacu Branickich. Los jednej z siedzib władz samorządowych jest przesądzony: budynek wraca w prywatne ręce. Ale nie za darmo.
Po sześciu latach starań byłych właścicieli pałacu o jego odzyskanie, władze Warszawy zdecydowały w tym roku, że przekażą im nieruchomość. W tym tygodniu zaczynają negocjacje ze spadkobiercami.
- To jedna z trudniejszych spraw, granice przedwojennych działek idą przez środek pałacu Branickich - mówi Marcin Bajko, dyrektor miejskiego biura nieruchomości. - Mam nadzieję, że nie zostaniemy z kawałkiem budynku, do którego nie będzie wejścia.
Pałac przy Miodowej to obok ratusza na pl. Bankowym główna siedziba stołecznego samorządu. Urzędnicy wprowadzili się tam chwilę po pierwszych wyborach. Status budynku jest sporny. Do 1949 r. Budynek należał do Franciszka Salezego Potockiego. Odebrany dekretem Bieruta i odbudowany stał się siedzibą urzędów publicznych.
Wcześniej rodzina Franciszka Potockiego była o krok od sukcesu już dwa razy. W 2002 r. minister budownictwa unieważnił dekretową decyzję, ale zamiast zwrotu, stołeczna ekipa PO-SLD postanowiła się od niej odwołać. Gdy w 2003 r. resort potwierdził skuteczność roszczeń rodziny Potockich, prezydent Lech Kaczyński poszedł do NSA.
Tłumaczył się tak: - Bronimy stanu posiadania. Oddanie tego pałacu spadkobiercom teraz choćby w jakiejś części spowodowałoby nieprawdopodobne komplikacje lokalowe urzędu miasta. Zależy mi, by urząd był w jednym miejscu. A i tak mamy kilkadziesiąt lokalizacji i olbrzymi z tym kłopot. Zapewniam, że jestem zwolennikiem reprywatyzacji. Wystarczy powiedzieć, że instrukcję na "nie", która obowiązywała dotąd w Warszawie, zmieniłem na instrukcję na "tak". (...) muszę się zachowywać jak ostrożny gospodarz. A natychmiastowy zwrot tak wielkiej nieruchomości jak pałac Branickich mógłby rodzić podejrzenia.
- Prezydent Kaczyński miał największe zasługi w blokowaniu tego zwrotu - uważa Michał Sobański, który reprezentuje spadkobierców. - Na decyzję Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który rozpatrywał prezydencką skargę, czekaliśmy aż dwa i pół roku. Inaczej traktował nas PiS-owski komisarz miasta Kazimierz Marcinkiewicz, chciał negocjować.Podobne plany ma ekipa PO. Jak mówi Marcin Bajko - za podniesiony z gruzów pałac publiczna kasa zamierza wystawić spadkobiercom Jana Potockiego rachunek. Sum podawać nie chce. - Będziemy rozmawiać. Cała nieruchomość to kilkadziesiąt milionów złotych, większa część tej sumy to budynek. Jest też pytanie, ile czasu prywatni właściciele pozwolą nam zostać przy Miodowej. Myślę tu o trzech, czterech latach, do czasu aż nie znajdziemy innej siedziby. Osobną kwestią jest czynsz za wynajem prywatnego pałacu. Mam nadzieję, że da się wszystko rozstrzygnąć w negocjacjach, zaczynamy w czwartek.Michał Sobański nie kryje, że wysokość czynszu będzie zależała od terminu wyprowadzki. - Cztery lata uważam za nierealne. Szybka wyprowadzka to interes obu stron. Gdy obowiązywał scenariusz odbudowy Pałacu Saskiego, rozmawialiśmy o dwóch latach, teraz rzecz padła - mówi.Rekonstrukcja Saskiego, w którym znaleźć się miała główna siedziba władz Warszawy, została skreślona z listy miejskich inwestycji latem tego roku.
Pozostaje kwestia wzajemnych rozliczeń. - Mamy swoją wersję, dokumenty świadczą, że w latach 1948-49 Potoccy zaczęli odbudowę, ale faktycznie, główny koszt poniósł skarb państwa.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Iwona Szpala
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz