2008/08/08

Kawiarniani politycy

David Ricardo, brytyjski spekulant przełomu XVII I i XIX w. kupował i sprzedawał wszystko jak popadło. Niezłą miał rękę, bo już w 42 urodziny stwierdził - dosyć się nachapałem i czas podzielić się ze społeczeństwem tym co mam najcenniejsze. I dzielił się swoimi przemyśleniami o rynku.
Jego traktat - "Zasady ekonomii politycznej i opodatkowania", do dziś jest kanonem myśli politycznej. A jego koncept "scarcity power" - potęga niedosytu - podstawą wszelkich rozważań o wartości towaru i cenie rynkowej. Ricardo dorobił się spekulując ziemią u schyłku wojen napoleońskich. Przewidział, że zniszczenia wojenne nie pozwolą kontynentalnej Europie na szybkie odbudowanie zapasów żywności i zdana będzie na import z Anglii. To z kolei musi doprowadzić do wzrostu cen - najpierw najżyźniejszych a z czasem wszelkich, ziem w Anglii. Poświęciłem Ricardo więcej miejsca niż zwykły felieton może znieść, ale coś mi się wydaje, że jego prace nigdy nie dotarły ani do Hanny Gronkiewicz-Waltz, ani do redaktora Blumstajna z "Gazety Wyborczej". Otóż ten dziwaczny duet dawnej szefowej banku centralnego i redaktora największej gazety broniącej wolności osobistych, wytoczył ostatnio woj-nę wolnemu rynkowi w Warszawie. Poszło o banki. Że jest ich za dużo w stosunku do liczby kawiarni, księgarń i zakładów szewskich. Miasto i "Gazeta Wyborcza" chcą coś z tym zrobić i zapowiadają obniżenie czynszu właścicielom kawiarni. Nadzwyczajny projekt, który Gazeta, nomen omen nazywa rewolucyjnym, swoim jescestwem nawiązuje do najgorszych anty rynkowych tradycji marksistowskich. Narzuca przedsiębiorczej mniejszości wolę urzędników i redaktorów kontrolujących władzę wykonawczą i propagandę. Miasto ma od tego być ładniejsze, jak społeczeństwo miało być szczęśliwsze w świecie równych klas.

Władze miasta twierdzą, że żadna z zasad wolnego rynku i konkurencji nie byłaby tu złamana bo kawiarnia nie konkuruje z bankiem?. I tu kłania się nam Ricardo. Otóż banki, zakłady szewskie i kawiarnie nie konkurują między sobą o tego samego klienta, ale o to samo miejsce. Blisko metra, czy na trasie rodzinnych spacerów. Ten kto posiada doborną lokalizacje może liczyć na lepszy zysk. Banki chlubiące się tym, że gwarantują klientowi wygodę i szybką obsługę chcą być blisko metra, w drodze z domu do pracy, na szlaku rodzinnych wędrówek - łatwo osiągalne, żeby zachęcać nowych klientów do swoich usług. Kawiarnie też potrzebują dobrych lokalizacji. Nie po to, żeby swoją żywotnością zachwycać redaktora Blumstajna , ale żeby mogły dodatkowo wykorzystać to co całkiem już współczesny brytyjski ekonomista Tim Harford nazwał "miękkim podbrzuszem portfela" . W nastrojowych zakątkach miasta, na rodzinnych eskapadach nie patrzymy na cenę kawy. Płacimy za czas, za miejsce i swoje własne towarzystwo. Dlatego Cappucino u Blicklego na Nowym Świecie kosztuje 14 zł, ta sam kawa dwie przecznice dalej w Sense już 11 zł. Na Nowym Świecie kawiarnie mogą sobie pozwolić na blisko 500 proc. narzut na filiżance kawy dzięki wyjątkowej lokalizacji. Każdy chciałby tam mieć swój biznes i dyktować kosmiczne ceny. I teraz mamy dwie szkoły jak zdecydować kto powinien tam zostać ulokowany. Pierwsza, której adwokatem był Ricardo, mówi wprost - ten kto najwięcej zapłaci. Ten, kto potrafi tam najwięcej zarobić, redukować koszty, oferować usługi za które ci najcenniejsi klienci zapłacą najwyższą cenę i dzięki temu stać go będzie na wyższy czynsz. Szkoła Gazety i Hanny Gronkiewicz Waltz zakłada, że ten kto nam się bardziej podoba. Kawiarnia może liczyć na preferencyjne, nie rynkowe ceny.

Bank ma dwa wyjścia - obrazić się i iść do sądu, albo wystawić w oknie automat do kawy z dwoma stolikami i w nazwie wpisać Milenium Cafe, Citi Club Handlowy czy Raifeisen Bistro i cieszyć się niższymi cenami. Ale może być i tak, że banki przełkną "lichwiarską" cenę - bo niesprawiedliwie naliczoną wyżej a kawiarnie będą się cieszyć przywilejami. Tyle tylko, że kluczem do sukcesu nie będzie już sama lokalizacja, ale przychylny urzędnik, który dał nam tą złotą kurę. I to urzędnik staje się naszym patronem. Musimy o niego dbać bardziej niż o klienta, wysyłać mu prezenty na święta , pamiętać o imieninach, pilnować, żeby nagle nie uznał innej kawiarni za bardziej godnej niższego czynszu. Dopóki cieszymy się jego łaskawością, nie musimy dbać o klienta. Redaktor Blumsztajn będzie zawiedziony, ale kawiarnie szybko zaczną skracać godziny pracy, bo klient i tak przyjdzie z braku innych ofert. Nie wierzycie? Redaktora Blumsztajna i Panią Prezydent zapraszam w takim razie na spacer po mojej Warszawie. Na początek do sklepu spożywczego ?Społem" na Nowym Świecie, tuż obok miejsca gdzie wytworne dziewczęta z doskonałym angielskim podają nam najdroższe Capuccino w mieście. Do sklepu gdzie zrzędliwe sprzedawczynie w brudnych fartuchach, potrafią powiedzieć: ?a coś pan - bez drobnych przychodzi po zakupy", co nie przeszkadza im sprzedawać najdroższą bułkę w mieście. Ale ich stąd nikt nie wyrzuci, bo firma jest państwowa i ma specjalnie regulowany czynsz. Jak się państwo obkupicie to zapraszam do sklepu meblowego Emilia na Emilii Plater. Obskurny budynek, brudne okna, bo firma stołecznego przedsiębiorstwa handlowego też nie musi się o nic martwić . Na ziemi wartej ponad 20 tyś. za m kw., w sąsiedztwie eleganckich Złotych Tarasów, możecie się państwo przechadzać między meblami. Nikt was nie zaczepi, nikt nie zapyta czy w czymś pomóc. Po co? Oni nie muszą starać się o klienta, im miasto daje preferencyjne stawki.

Nie wiem czy redaktor Blumsztajn zapatrzył się na "salon" meblowy Emilia, ale coś musiało go podkusić, żeby zaapelować do władz miasta, żeby w żadnym wypadku nie sprzedawało na własność lokali restauratorom na Starym Mieście. Restauratorzy od 90 roku chcą przejąć lokale. Wziąć za nie odpowiedzialność, remontować, zaciągać kredyty pod własność na dalszy rozwój. Red. Blumstajn nie ufa im. Pewien jest, że ludzie, którzy od kilkunastu lat prowadzą tu dochodowy biznes, jak tylko będą mogli to wpuszczą tam bank. "Wolny rynek prędzej czy później zabije życie na naszych ulicach" - pisze Blumsztajn, który pamięta jeszcze bogate życie nocne z czasów PRL a na tyle jest światowym człowiekiem, żeby widzieć te ponure ulice wolnorynkowego Nowego Jorku czy Londynu. Pamiętacie państwo jak kilka lat temu PSL walczyło z UE o okres przejściowy - zakaz sprzedaży ziem rolnych obcokrajowcom? Że niby głupi chłopi odsprzedadzą ojczyznę. W efekcie, ziemi nie kupili obcy, tylko nieliczni polscy latyfundyści, w tym wielu działaczy PSL. Sami wywalczyli prawo i sami mogli kupić taniej, bo nie mieli zagranicznej konkurencji. Może restauratorzy też są durni, a może to urzędnicy miejscy rozdający koncesje są bardzo mądrzy, jak niegdyś działacze PSL?
Polska
Tomasz Wróblewski

Brak komentarzy: