2007/11/08

Ślizgi Erwiny Ryś-Ferens - rozmowa na piątek

Nie mogłem sobie odmówić. Ten wywiad to mistrzostwo:-)! Przy okazji można poznać przyszłego koalicjanta PO :-)
Gdy Warszawą i Polską rządził PiS, była radną tej partii i urzędniczką z jej rekomendacji. Sama o sobie mówi, że ma kosmiczną intuicję, więc przed ostatnimi wyborami znów postawiła na właściwego konia - PSL. Okazuje się, że słynna panczenistka jest też wytrawnym politykiem.
"Gazeta": W wyborach samorządowych startowała pani pod szyldem PiS i była radną tego ugrupowania w sejmiku Mazowsza. Teraz należy pani do PSL?
Erwina Ryś-Ferens: PiS był mi bliski. Kocham Polskę i chcę, aby rozkwitała, więc podobały mi się pierwsze idee braci Kaczyńskich: że Polska ma być dla Polaków, że nie powinno być ingerencji i wpływów z zewnątrz. To dawało nadzieję, że będziemy suwerenami w własnym kraju. Jednak gdy zaczęłam z nimi współpracować, okazało się, że nie mam żadnego prawa głosu. A jestem dziewczyna otwarta. Mówię to, co myślę. Nie lubię, jak ktoś nade mną stoi i mówi: tak masz mówić, tak masz robić. Gdy zauważyłam, że w klubie PiS nie mogę nic powiedzieć, powiedziałam: bardzo dziękuję. I mnie wyrzucili.
Za co konkretnie?
- Że nie głosowałam zgodnie z klubem.
W jakiej sprawie?
- (śmiech) Dokładnie nie pamiętam. Głosowałam inaczej, gdy sejmik dzielił pieniądze na konserwację zabytków. Jeden wniosek napisał arcybiskup Sławoj Leszek Głódź. Chciał, by wstawić okna gdzieś przy katedrze na Pradze. A był też wniosek o XVI-wieczne organy w małym kościele na prowincji. Dla mnie organy to większa wartość niż okna. Serce mówiło mi: dać na organy. Ale PiS zdecydował inaczej. Pomyślałam, że coś jest nie tak.
W PiS mówią, że odeszła pani od nich, bo nie dali pani zgody na start pod ich szyldem w ostatnich wyborach do Sejmu?
- Oczywiście, chciałam startować z ich listy. W piątek było samorozwiązanie Sejmu, a w poniedziałek sesja sejmiku. Pytam ich: "Co z listami do parlamentu?". A oni mówią: "Listy już dawno ustalone". To przepraszam: należałoby spytać mnie - osobę, która w wyborach samorządowych w swoim okręgu miała drugi wynik, czy jest zainteresowana. A była cisza, nic nie powiedzieli. Poczułam się wyeliminowana.
I wtedy zaczęła pani rozważać start z listy PO.
- Pytałam się w PO, oczywiście. Ale oni bali się mnie, że jak wystartuję, to kogoś wyeliminuję. To była taka gra. Nie przejęłam się.
Przyzna pani, że z PiS do PO droga daleka: inni ludzie, inny program.
- Przecież mieli być w koalicji. Podoba mi się też program PO, podoba mi się, że weszli w układ z PSL. A że Kaczyńscy z Tuskiem się nie lubią? I to jest cała bolączka naszego narodu: dwóch panów się bije, ponieważ brakuje równowagi energii żeńskiej i męskiej. Stąd te walki między mężczyznami. Brakuje kobiet w polityce. Dlatego chciałam wejść do Sejmu już dwa lata temu. Mówiłam PSL-owi: połączcie się z PO. To współgra: tu liberałowie, tam wolna gospodarka, przedsiębiorczość, a tu PSL - ziemia. Jedni bez drugich nie mogą żyć. Wieś żywi miasto. To musi współgrać.
Po niepowodzeniu w PiS i PO postawiła pani na PSL i wystartowała z listy ludowców w okręgu podwarszawskim?
- Wiedziałam, że mam małe szanse, ordynacja promuje wielkie partie. Ale bawiłam się w kampanii. byłam na kilku festynach.
A dlaczego wybrała pani PSL?
- Nigdy nie mieszkałam na wsi, ale kocham przyrodę, kocham zdrową żywność. Bardziej jestem za naturą niż za betonem. Mam koncepcję: rzepak to jest polskiej złoto. Jakbyśmy zrobili z niego paliwo, stalibyśmy się niezależni. Dlaczego go nie zasiewamy? Albo len. Z niego robi się lekarstwa i komponenty. Dlaczego tego nie ma? Nie stawiamy na turystykę, a mamy piękne zakątki, naturę dziką. Bajka.
Była pani radną PSL w poprzedniej kadencji samorządu, ale w 2006 r. postawiła na PiS. Jak ludowcy przyjęli pani powrót?
- Byli szczęśliwi, że wróciłam. Czekali, wiedzieli, że nie pasuję do klubu PiS.Politycznie ten powrót się opłaca: teraz działa pani w klubie partii współrządzącej Mazowszem w ramach koalicji z PO.
Platforma rządzi urzędem miasta, który zatrudnia panią na etacie specjalisty w biurze sportu?
- Nie myślałam o tym. Wracałam do ludzi, z którymi się dobrze rozumiałam. W poprzedniej kadencji działałam w komisji sportu. Zwiększyłam o 100 proc. budżet na ten cel.. Stworzyłam komponent D.
To brzmi jak nazwa wynalazku naukowego.
- Chodziło o to, aby pomóc biednym gminom. To był współczynnik, dzięki któremu naliczano dotacje na budowę boisk i obiektów sportowych w niezamożnych miejscowościach. Organizowałam też pieniądze na lodowiska. Jedno w Piasecznie nie wyszło, bo były kłótnie z burmistrzem.
A które wyszło?
- W Kozienicach. W urzędzie marszałkowskim byłam dyrektorką biura sportu. Gdy zostałam radną, załatwiłam sobie pracę w biurze sportu urzędu miasta, aby pomagać młodzieży.
Ratuszem rządził wtedy PiS, a pani była radną tego ugrupowania?
- Sport jest apolityczny. Gdy dzieci trenują, nie pytają, w jakiej partii działają ich rodzice. Ja kocham sport. Zresztą było dramatycznie: Artur Piłka jako dyrektor biura sportu to była makabra. Mieliśmy biura w suterenie ratusza - z grzybem, bez światła dziennego. A przecież musieliśmy wypełniać dokumenty. Na dodatek Piłka tak mnie totalnie mobbingował, że na dwa miesiące wylądowałam w szpitalu.
Co się pani stało?
- Dysk mi wyleciał ze stresu.
Co konkretnie Piłka robił?
- Nie pozwalał mi się ruszyć zza biurka. A byłam radną województwa, czasem musiałam jechać w teren.
Jego mianował Lech Kaczyński, pani była radną PiS. Politycznie byliście po tej samej stronie?
- To nie miało znaczenia. Może byłam za uczciwa, może chciał kogoś innego zatrudnić na moje miejsce. On był dziwny - raz spokojny, kiedy indziej męczący. Jego zachowanie wydawało mi się dziwne. Teraz wiadomo, że przyczyna była inna [w lipcu Piłka został aresztowany pod zarzutem handlu narkotykami, z zeznań zatrzymanego dealera wynika, że w latach 2004-07 kupił ok. 0,5 kilograma kokainy]. Poza nim podpadł mi też były szef Centralnego Ośrodka Sportu. On też został aresztowany. Mam kosmiczną intuicję kobiet: jak do kogoś nie mam zaufania, dystansuje się. To okazało się skuteczne, bo ci panowie nieciekawie skończyli.
Pani obecny szef jest lepszy? Zostaje pani na stanowisku?
- Obecny szef zna się na rzeczy. Tacy ludzie powinni kierować sportem.
*Erwina Lilia Ryś-Ferens, 52 lata, polska panczenistka, medalistka mistrzostw Europy i świata, olimpijka. Zdobyła 83 tytuły mistrzyni Polski, ustanowiła 50 rekordów kraju, ma 21 medali mistrzostw świata i Europy. Startowała w czterech zimowych olimpiadach, kilkakrotnie zajmując miejsca w czołowej dziesiątce.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Rozmawiał: Jan Fusiecki