2009/11/03

Znany klub szantażuje władze miasta i nie płaci podatków

Co zrobić z klubem Warszawianka, który z automatu dostaje zyski z pobliskiego basenu, jednocześnie nie płaci i szantażuje ratusz? - Podważymy umowę, dzięki której uwłaszczył się na gigantycznym terenie - słyszymy od urzędników.
W ratuszu obowiązuje niepisana zasada - dłużnicy miasta mają duże trudności z uzyskaniem dotacji z samorządowej kasy. Ale nie klub sportowy Warszawianka. Bo jak przyznają urzędnicy i radni, powiązania biznesowe z miastem sprawiają, że klub sportowy z ul. Merliniego to przypadek szczególny.
Wywiązali się, czyli poinformowali

- Od 2008 r. dochodziły do nas informacje o gigantycznym długu Warszawianki wobec miasta i jednoczesnych dotacjach, które dzielnica przelewa na konta klubu - mówi radny Mariusz Ciechomski (PiS), szef PiS na Mokotowie. Rok temu jego klubowy kolega zapytał o te dotacje burmistrza dzielnicy Jana Rasińskiego (PO).

Ten w odpowiedzi wyliczył idące w miliony złotych zadłużenie klubu. Poinformował: "W dniu 18.07. 2008 r. sprawa o egzekucję należności została przekazana do wydziału prawnego Mokotowa w celu skierowania do komornika".

Okazało się jednak, że nie zniechęca to władz Mokotowa do przyznawania dotacji. Burmistrz wyjaśnia radnym mechanizm: organizacje zabiegające o publiczne pieniądze informują urzędników o stanie swoich kont i ewentualnych długach. Warszawianka wywiązała się tego obowiązku, czyli poinformowała o zadłużeniu.

Burmistrz Jan Rasiński pisze: "procedura konkursowa nie przewiduje automatycznej dyskwalifikacji podmiotu, który posiada zaległości finansowe wobec miasta. Natomiast zawsze, gdy takie zaległości są ujawnione, sprawa jest badana wnikliwie".

W latach 2006-08 dzielnica przekazała Warszawiance blisko 60 tys. zł. - To pokazuje, że trzeba zmienić mechanizmy dotacji przekazywanych na sport w Warszawie - mówi Ciechomski.

Trójka z ograniczonymi możliwościami

W radzie fundacji Wodny Park, który jest głównym samorządowym sponsorem klubu prezesa Fijałkowskiego, ratusz ma swoich przedstawicieli. Obsadzeni z politycznego klucza mają pilnować interesów miasta.

Jacka Klimka, szefa mokotowskiego wydziału obsługi mieszkańców do władz fundacji, rekomendowało SLD.

Na początku rozmowy Klimek informuje o zobowiązaniach, które zastał w Wodnym Parku. Np. o spisanym w latach 90. statucie fundacji Wodny Park, który czynił ze wspierania klubu Warszawianka jeden z głównych celów statutowych fundacji. Dalej była umowa, w której Wodny Park zobowiązał się do finansowania budowy klubowego kortu. Dokument pochodzi z listopada 2005 r.

- A ja zostałem powołany do rady fundacji [składa się z pięciu osób - dwóch reprezentantów klubu Warszawianka i trzech ratusza] wraz z dwoma innymi przedstawicielami miasta na początku 2007 r. - zaznacza Klimek. - Nasza trójka ma ograniczone możliwości. Nawet jeśli chcielibyśmy coś zmienić, to zgodnie ze statutem obowiązuje jednomyślność w głosowaniu. Trzeba być realistą.

Śladów prób zmian w dokumentach rejestrowych fundacji nie ma.

- Ta cała sytuacja jest oburzająca. Ci ludzie zostali wysłani do rady fundacji jako czujka miasta - komentuje Mariusz Ciechomski (PiS). - Zamiast zrobić alarm, rok w rok przekazywali gigantyczne pieniądze klubowi, który z uporem unika płacenia zobowiązań.

- Rada fundacji długo nie była informowana przez klub o zadłużeniu - wyjaśnia Jacek Klimek.

- Przynajmniej tak mi się wydaje - dodaje. - Sygnał dostaliśmy gdzieś w lutym tego roku, gdy do klubu wszedł komornik.

Potem przyznaje, że "coś słyszał", ale uspokoił go kontekst, z którego wynikało, że klub próbuje dogadać się z miastem. W szczegóły nikt z rady nie wnikał.

Na specjalnych prawach

Pytamy Klimka, na co właściwie poszły miliony złotych z zysku Wodnego Parku przekazywane klubowi. Bo według fundacji budowany jest za nie kort centralny. Zdaniem prezesa Fijałkowskiego zaś pieniądze idą na "bieżącą działalność" klubu, czyli pensje, opłaty itp.
Jacek Klimek upiera się, że Wodny Park płaci na kort i że to "oblig". Przyznaje, że przez ostatnie lata nikt z rady fundacji nie zainteresował się rozliczeniem dotacji dla klubu.

- Nie wydaje mi się, byśmy o taki materiał prosili. Nie wydaje mi się, żeby klub miał taki obowiązek, wprost. Pewnie rozliczy się z pieniążków po zakończeniu inwestycji na kortach - pociesza.
Śladu rozliczeń nie ma w aktach rejestrowych. Transfer kolejnych milionów na klubowe konta kwitowany jest stwierdzeniem: "na cele statutowe".

- Zadaniem naszej trójki jest nadzór nad Wodnym Parkiem, spotykamy się kilka razy w roku, przeglądamy dokumenty, rozmawiamy, ale szczegółowe bilanse sporządza biegły rewident - tłumaczy sytuację Jacek Klimek.

- Warszawianka to klub, który działa na specjalnych prawach - nie płaci zadłużenia miastu, mimo to dostaje dotacje z Mokotowa i fundacji Wodny Park, która należy do miasta - mówi Tomasz Zdzikot, radny PiS. - Publiczne pieniądze nie idą na sport masowy, ale budowę kortów do tenisa.

Puchar posła na Sejm

Kto tworzy "kontrolną trójkę basenów", o której mówi Jacek Klimek? - Przy obsadzie stanowisk w fundacji Wodny Park partie zastosowały klasyczny dla Warszawy podział: jeden działacz wskazany przez centralę z Rozbrat i dwóch z Platformy - mówi Mariusz Ciechomski.

PO w fundacji reprezentują - poseł Andrzej Halicki i zasiadający we władzach warszawskich partii Tuska Wojciech Woźniak.

Czołową rolę gra poseł - jest przewodniczącym rady fundacji, a to niejedyna jego aktywność. Liczba partyjnych stanowisk, które zgromadził Halicki, może imponować. "Jest Członkiem Rady Krajowej PO, Rady Mazowieckiej oraz Rady Warszawskiej PO, Wiceprzewodniczącym PO na Mazowszu i w Warszawie oraz Przewodniczącym koła PO na Ursynowie" - pisze o sobie na stronie internetowej.

O pracę w radzie fundacji chcieliśmy zapytać posła Halickiego, ale był nieuchwytny.

- Mówiąc wprost, Halicki rządzi tu wszystkim - przyznają politycy PO. - Wykorzystał to, że Hanna Gronkiewicz-Waltz jako prezydent zwyczajnie nie ma czasu, żeby zająć się sprawą Warszawianki.

To właśnie prezydent Warszawy na początku 2007 r. wprowadzała posła do rady fundacji.

- Pamiętam, jak dziwiliśmy się tej nominacji - przyznaje radny Tomasz Zdzikot (PiS). - Chyba nie ma w Polsce drugiego basenu, który miałby swoją radę i posła na Sejm kierującego jej pracami. Parlamentarzyści są od stanowienia dobrego prawa, a nie pilnowania basenu.

- Kolegę Halickiego po prostu rekomendował do rady fundacji burmistrz Mokotowa - informuje Jacek Klimek.

- Na początku kadencji samorządu w 2007 r. padł postulat, by zmienić sposób zarządzania basenami przy Merliniego, bo fundację trudno się kontroluje. Jednak pomysł reformy szybko upadł - wspomina Katarzyna Munio, była szefowa komisji sportu w radzie miejskiej.

PO deklarowała zmiany, bo w poprzednich latach park wodny przy Merliniego był miejscem głośnych sporów politycznych. Andrzej Halicki nie jest pierwszym działaczem, którego partia wysłała, by pilnował basenów. Rekordowo długą kadencję (od początku dekady do 2007 r.) miał tam Łukasz Abgarowicz, dziś senator PO, wcześniej wpływowy radny i jeden z bliższych współpracowników prezydenta Warszawy Pawła Piskorskiego.

Abgarowicz dzięki zaporowym działaniom utrzymał stanowisko mimo zmiany układu politycznego po wygranej PiS w 2002 r. Skutecznie blokował wprowadzenie do władz Wodnego Parku reprezentantów ratusza. Basen stał się bastionem zepchniętych do opozycji polityków PO i SLD.

Ich atutem była ekspertyza, którą rada fundacji zamówiła po wygranej PiS: według niej miasto nie było sukcesorem zlikwidowanej w 2002 r. gminy Centrum - założyciela Wodnego Parku. W kuluarach basenu krążyła nawet plotka, że po uzyskaniu kolejnej opinii kwestionującej prawa prezydenta Warszawy rada fundacji piła pod toast: "Teraz może nas pocałować w d...".

Tenisowy szantaż

Za kadencji Hanny Gronkiewicz-Waltz (PO) miasto odzyskało kontrolę nad parkiem wodnym, ale tylko w teorii. Delegaci z PO i SLD rozdają na basenach splendory, ale najwyraźniej zbratali się z władzami klubu sportowego.
O dobrych stosunkach panujących w radzie fundacji może świadczyć taktyka, którą klub przyjął wobec miasta: działacze sportowi pewni swej pozycji nie spłacają zaległych podatków do publicznej kasy. Ostatnio posunęły się nawet do szantażu. Chodziło o turniej gwiazd światowego tenisa WTA, który tradycyjnie rozgrywa się na budowanych również za pieniądze miejskie kortach Warszawianki.

- Władze Warszawianki zaproponowały gigantyczną, zaporową cenę za wynajem kortów na potrzeby tego turnieju. Dzięki dochodom z tego tytułu mieli spłacić swoje długi - słyszymy w ratuszu.
- Działacze Warszawianki wiedzieli, że zależy nam na tej imprezie, bo to na razie jedyne zawody, których relację ogląda w telewizji blisko milion widzów - mówi Wiesław Wilczyński (SLD), szef biura sportu.

Ratusz wprawdzie nie jest głównym organizatorem turnieju, ale się dokłada. W tym roku dotacja sięgnęła 1,5 mln zł. Wobec żądań klubu, który - jak twierdzą nasi informatorzy - chciał 700 tys. zł za korty, w ostatnim momencie urzędnicy przenieśli turniej na należące do miasta korty Legii. Za wynajem nie zapłacili grosza.

- Udało się, choć władze Warszawianki myślały, że nie damy rady. Bo w momencie decyzji o przenosinach turnieju dopiero kończyła się modernizacja kortów Legii - mówi nam jeden z urzędników.

W ratuszu mówią, że nieudana próba nacisku Warszawianki w sprawie turnieju WTA zmieniła nieco postawę klubu. Zaczął rozważać propozycję miasta, które w zamian za anulowanie długów przejęłoby od Warszawianki zaniedbany stadion lekkoatletyczny. Taką propozycję złożył działaczom dyrektor biura sportu Wiesław Wilczyński.

- Zbudowano go w latach 60. Dziś jest w ruinie. Sami nie jesteśmy go w stanie odbudować, a dla miasta to nie byłby żaden kłopot - mówi prezes Fijałkowski.

Jak się okazuje, zadłużony klub nie tylko rozważa ofertę ratusza, ale też stawia warunki.

Poza anulowaniem długów i wycofaniem komornika ceną za 4,5 ha gruntu miałoby być automatyczne zobowiązanie miasta do utrzymywania stadionu. Ten po zbudowaniu miałby trafić w administrację Warszawianki. - To, co proponują, jest niebywałą wprost bezczelnością - twierdzi jeden z urzędników odpowiadających w mieście za nieruchomości. - Przecież to klub jest nam winien 2,2 mln zł.

W miejskim biurze nieruchomości korespondencja od działaczy sportowych wzbudziła zdziwienie. - Przedstawimy ją pani prezydent i zarządowi miasta - mówi Jan Rudnicki, wiceszef biura. - Dodam tylko, że mamy inne plany związane z tym klubem sportowym. Uważamy, że umowa, dzięki której uwłaszczył się, była wadliwa. Walczymy o jej unieważnienie.

Zmianę frontu rozważa też Jacek Klimek z rady fundacji. - Bo co innego, jeśli ktoś ma jakieś zaległości, co innego egzekucja komornicza - mówi. - Nie wiem, czy fundacja ma jakiś zysk, bo rada spotka się 16 listopada, ale trzeba będzie poważnie rozważyć całą sytuację.
Iwona Szpala, Jan Fusiecki
Gazeta Stoleczna

1 komentarz:

mcshathe pisze...

p9w00i8s51 d6b31u6h83 o5t99t4f52 q0u65x8x78 u2g94a1k87 w8v60o4q90