2009/11/20

Jak liderzy PO ustawiali przetarg

To może być afera przetargowa, ale w wykonaniu znanych już bohaterów afery hazardowej. Pierwsze skrzypce grają w niej b.minister sportu Mirosław Drzewiecki i b. szef klubu PO Zbigniew Chlebowski. Sprawa dotyczy przetargu na dzierżawę wyciągu narciarskiego należącego do Skarbu Państwa. Rolą byłych już liderów PO w tej historii jest wypełnienie zadania, jakie zleca im znany z afery hazardowej biznesmen Ryszard Sobiesiak. Wspiera go jeden z najbogatszych Podhalan Andrzej Stoch. Aktywny też jest szef gabinetu politycznego ministra sportu Marcin Rosół.
Stawkę w tej grze są pieniądze. Prawdopodobnie duże, biorąc pod uwagę wielkość interesów, jakie prowadzą Sobiesiak i Stoch, oraz zasobność ich portfeli. Ale by wszystko odbyło się zgodnie z ich planami, osobą odpowiedzialną za pewien przetarg musiał pozostać ich człowiek.

Przetarg ów odbywał się w Czorsztynie i dotyczył dzierżawy wyciągu narciarskiego (wraz z całą infrastrukturą) zlokalizowanego na Polanie Sosny w Niedzicy. Jego właścicielem jest Zespół Elektrowni Wodnych w Niedzicy. Elektrownia jest spółką Skarbu Państwa. Firma ta prowadzi także na dużą skalę usługi turystyczne.

Oprócz wspomnianego wyciągu Zespół Elektrowni Wodnych ma także szereg hoteli, pensjonatów i miejsc biwakowych położonych na niezwykle atrakcyjnych terenach wokół Zamku Czorsztyńskiego.

On musi ustawić przetarg

Kluczową osobą dla sprawy przetargu jest Lech Janczy, jeden z najbardziej aktywnych działaczy PO na obszarze Pienin. To także przewodniczący Koła PO w Czorsztynie. Do niedawna pełnił jednocześnie funkcję pełnomocnika Zarządu Zespołu Elektrowni w Niedzicy ds. dzierżawy i wynajmu. Jednak w wyniku wewnętrznych konfliktów szefostwa elektrowni, latem 2009 roku Jancza stracił stanowisko, otrzymał jednak trzymiesięczne wypowiedzenie. Jego termin miał upływać ostatniego dnia września. Tego dnia miał definitywnie rozstać się ze swoją funkcją.

Cały kłopot dla Andrzeja Stocha i Sobiesiaka polegał na tym, że przetarg na wyciąg narciarski na Polanie Sosny, będący „żyłą złota” w czasie sezonu zimowego, został zaplanowany dopiero na 12 października. Lechowi Janczy brakowało więc dwa tygodnie, żeby przetarg zakończył się zgodnie z oczekiwaniami jego biznesowych znajomków. Wówczas do akcji wkraczają Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki. Impulsem dla nich jest zlecenie przekazane im przez Sobiesiaka, za którego plecami stoi Andrzej Stoch.

Jest połowa września. Ruchy wszystkich bohaterów tej historii są już mocno ograniczone. Od co najmniej dwóch tygodni wszyscy wiedzą już o tym, że mogą być podsłuchiwani przez CBA, lub inne służby zwalczające przestępczość korupcyjną. Dlatego w rozmowach telefonicznych między sobą używają ezopowego języka – mówią w utajniony sposób, jednak tak, by dla rozmówcy sprawa była czytelna.
„Pikuś”

Dla organów ścigania jedną z zalet szemranych bohaterów tej historii jest to, że są jednak nieostrożni. Dzięki temu udało się odtworzyć szczegóły operacji i jej założenia, które można streścić tak: „Jancza musi zostać. Przetarg musi być nasz”.

Pierwszym mocnym śladem tej operacji jest telefon, jaki Ryszard Sobiesiak wykonuje do Zbigniewa Chlebowskiego wieczorem 14 września. Chlebowski, który poprzedniego dnia był w Małopolsce w Niepołomicach pod Krakowem, przekazuje swojemu rozmówcy ważną informację. Mówi, że zrobił wszystko w tej sprawie, co mógł. Jednocześnie radzi, aby sam zainteresowany, czyli Lech Jancza, sam też walczył o siebie. Na koniec Chlebowski mówi: „jeszcze nic straconego, Rysiu.” Sobiesiak jednak zachęca Chlebowskiego, żeby jutro „pogadał” jeszcze z „Tadziem". O kogo chodzi? Nie wiadomo. Następnego dnia wieczorem Sobiesiak dzwoni do Lecha Janczy.

„Dupek”

W tej rozmowie w tle pojawia się najprawdopodobniej poseł PO ziemi nowosądeckiej Andrzej Czerwiński, nazwany „Pikusiem z Sącza”. Lech Jancza z zadowoleniem przekazuje, że Andrzej Czerwiński za dwa dni (17 września w czwartek) umówiony jest na rozmowę z ministrem Gradem i tam „ten temat (czyli jego pozostanie na dotychczasowej funkcji - red.)ma być doprecyzowany”. Z kolei Sobiesiak żali się, że wprawdzie wczoraj rozmawiał ze Zbyszkiem (oczywiście chodzi o Chlebowskiego),ale nie może się dodzwonić do Mirka, tu nazywanego „dupkiem”.

Mówi dosłownie: „dwa dni nie odbiera telefonu, dupek jeden, teraz był w telewizji, myślałem, ze jak wyjdzie, odbierze, ale nie odebrał”. Radzi też Janczy, aby ten przekazał Andrzejowi, żeby on najwięcej naciskał na Mirka. Wreszcie przechwala się Janczy, że w rozmowie z Chlebowskim („Zbyszkiem”) wyraził się jasno, że jeśli nie przywrócą go do pracy, to on pokaże im papiery, jak oni tam rządzą. Pada też kwestia, że przecież sprawa Janczy jest prosta i trzeba ją załatwić po linii partyjnej.
Tajne spotkanie w Radissonie

Sugestia ma o tyle uzasadnienie, że jak podawał „Tygodnik Podhalański” (w lutym tego roku), po zwycięstwie w wyborach 2007 roku, PO dokonało skoku na Zespół Elektrowni w Niedzicy. Kierownicze funkcje, włącznie z prezesurą firmy, objęli działacze PO. Wówczas w oryginalny sposób uzasadniał to Lech Janczy: „Moim zdaniem to powód do dumy, że w naszym kole PO są osoby o wysokich kwalifikacjach”.

Po wręczeniu wypowiedzenia Jancza ma jednak duże zmartwienie - mija tydzień, a w jego sprawie niewiele się ruszyło. Jeden z głównych bohaterów tej historii Ryszard Sobiesiak dowiaduje się, ze Drzewiecki ma być w Warszawie i jest gotowy się z nim spotkać. Nieustaleni do tej pory dwaj pośrednicy, „Michał" i druga tajemnicza osoba, umawiają Sobiesiaka późnym wieczorem, około 22, w hotelu Radisson na ul. Grzybowskiej w pokoju 607, gdzie ma na niego czekać Drzewiecki.

O tym, że takie spotkanie odbyło się, doniosła dzisiejsza „Rzeczpospolita”. Słusznie zarzuciła kłamstwo Drzewieckiemu, który twierdził, że ostatni raz widział się z Sobiesiakiem w maju. Zaraz po spotkaniu z Drzewieckim, Sobiesiak dzwoni do Lecha Janczy. Pyta go, czy w jego sprawie coś się zmieniło. Jancza mówi, że nic o tym nie wie. Sobiesiak zdenerwowany, nazywa Drzewieckiego „dupkiem”, bo przecież usłyszał przed chwilą, że wszystko już jest załatwione.

Lech Janczy wylewnie dziękuje. Następnego dnia Stoch i Sobiesiak w rozmowie między sobą bez ogródek mówią o przetargu, oraz o roli Leszka Janczy w tym, żeby wszystko poukładać jak należy. Luz u Sobiesiaka wynika z tego, że kupił sobie nowy telefon na kartę i prosi Stocha, aby dzwonił tylko na ten numer.

Pod koniec miesiąca, 27 września (niedziela), Lech Janczy denerwuje się, bo „finał ma być 12 października ( chodzi o przetarg - red.), a on nie zna ciągle swojej sytuacji w pracy”, o czym informuje Sobiesiaka. Ten dzwoni natychmiast do Chlebowskiego i przypomina, że Drzewiecki obiecał przywrócić do pracy Janczę.

Zadżumione telefony

Chlebowski nie chce rozmawiać przez telefon i proponuje Sobiesiakowi spotkanie. Ten jednak kilka dni musi być w Warszawie i nie może przyjechać do Chlebowskiego, który „relaksuje się w domu”. Drzewiecki w tym czasie odpoczywa w USA. Sobiesiak postanawia więc „uderzyć” do asystenta Drzewieckiego, Marcina Rosoła. Marcin Rosół informuje Sobiesiaka, że jego szef mu wszystko przekazał i załatwi to w przyszłym tygodniu, bo ten tydzień był bardzo ciężki.

Sobiesiak uczula go, że sprawa jest bardzo pilna, bo Janczy zostały ostatnie cztery dni do końca miesiąca. W rozmowie nazwisko Janczy nie pada, ale obydwaj doskonale wiedzą, o czym mówią. Marcin Rosół jest ostrożny, mówiąc, że wszystko będzie załatwione, ale nie przez telefon.

29 września, we wtorek, dochodzi do krótkiego („szybka kawa”) spotkania Sobiesiaka z Rosołem w kawiarni ministerstwa sportu. Nie znam przebiegu rozmowy, ale wiadomo już, że operacja z Janczą zakończyła się sukcesem. 12 października Janczy odpowiadał za przeprowadzony przetarg.
Partyzancka spółka

Do przetargu stanęły dwie firmy. Tak wynikało z oficjalnego biuletynu zamieszczonego w internecie przez Zarząd w Niedzicy. Wygrała firma o nazwie Action Sports Consulting z Krakowa. Czy można było dowiedzieć się czegoś bliższego o spółce? Niestety. Nie było jej w Krajowym Rejestrze Sądowym, nie odpowiadał też telefon pod wskazanym krakowskim adresem. Udało się za to ustalić konkurencyjną firmę startującą w przetargu. Jest nią Czorsztyn-Ski sp. z o. o.

Zdumiewające jest, że firma Action Sports Consulting została założona na kilak dni przed przetargiem przez czorsztyńskiego drobnego biznesmena Dariusza Pietruszkę. To tłumaczyło, dlaczego nie można jej było znaleźć w KRS-ie. Ostatecznie, to jednak nie ta firma będzie dzierżawić wyciąg na Polanie Sosny. Powód?

Consulting nie wpłacił w terminie zaliczki, która nadawała prawomocność przetargowi. Zatem, wyciąg przeszedł na rzecz Czorsztyn-Ski. By jednak Dariusza Pietruszki zbytnio nie skrzywdzić, został on natychmiast zatrudniony na stanowisku menedżera w czorsztyńskiej spółce.

Niebezpieczne związki

Niełatwo będzie służbom skarbowym, a może i kryminalnym, rozsupłać splątane węzły interesów na tym terenie. Są jednak pewne wskazówki.

Dariusz Pietruszka jest właścicielem restauracji „Turbinka”, a pod zamkiem Czorsztyńskim ma dwa regionalne stoiska. Zna się dobrze z Lechem Janczy, który od kilku lat działa w biznesie na tym terenie (głównie za sprawą Andrzeja Stocha). Jest on byłym właścicielem osady turystycznej Czorsztyn – atrakcyjnego terenu wraz z zespołem zabytkowych budynków. Nabył je w 2003 r., kiedy Lech Janczy pełnił funkcję wójta Czorsztyna. Obecnie Andrzej Stoch przekazał ten teren swojej córce.

Lech Janczyk jest co najmniej od 5 lat związany interesami z Andrzejem Stochem poprzez Związek Klubów Sportowych Lubań-Zapora. Do początku czerwca br. był związany z zakopiańską firmą należącą do Andrzeja Stocha – „Osada 2012”. Do zbadania pozostaje kwestia, jaki interes mieli w tym Andrzej Stoch i Ryszard Sobiesiak...
Jerzy Jachowicz
tvp.info

Brak komentarzy: