2008/05/15

Jak asy Struzika brukselskie dotacje dzieliły

Aby podzielić unijne fundusze, władze Mazowsza stworzyły specjalną instytucję, w założeniu sprawną i fachową. Dziś okazuje się, że przez niekompetencje wyznaczonych według partyjnego klucza urzędników przepadnie nam kilkadziesiąt milionów euro.
Okazuje się, że powołania w lipcu ub.r. przez urząd marszałkowski Mazowiecka Jednostka Wdrażania Projektów nie zgłosiła na czas do Ministerstwa Rozwoju Regionalnego wniosku, dzięki któremu trafiłaby do systemu instytucji dzielących unijne dotacje. Dlatego przez wiele miesięcy nie mogła wypłacić beneficjentom nawet jednego euro.
Ostatni w kraju
Mazowsze jest maruderem statystyk. Ze Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego (ZPORR) wydało trzy czwarte dostępnych pieniędzy (905 mln zł). To najgorszy wynik w kraju: inne wojewodztwa wydały grubo ponad 80 proc. i mają szansę na pełne wykorzystanie przyznanych nam przez Brukselę pieniędzy.
Mazowieckie w 100-proc. wykorzystało fundusze z tzw. projektów twardych służących rozwojowi infrastruktury. Ale tę część brukselskich euro rozdysponował urząd wojewódzki. Natomiast tam, gdzie za podział funduszu odpowiadała Mazowiecka Jednostka Wdrażania Projektów Unijnych, wyniki są fatalne. - Z 48 mln euro z Europejskiego Funduszu Społecznego wykorzystano zaledwie 29 proc., a z 6 mln euro na rozwój małych i średnich firm udało się wykorzystać 37 proc. - informuje Leszek Król, szef wydziału zarządzania funduszami europejskimi w urzędzie marszałkowskim.
Czasu jest niewiele, bo pieniądze ze ZPORR powinny być ostatecznie rozdysponowane do końca czerwca. A urzędnicy marszałka Struzika już dawno powinni wziąć się za większe fundusze (w sumie 3 mld euro) przyznane Mazowszu na lata 2007-13.
- Powinienem dostać unijne wsparcie już w połowie ub.r. Uważam, że to karalna prawem niekompetencja urzędników. Wiem, że podobnie jak ja poszkodowanych jest co najmniej 60 osób - mówi Krzysztof Knop, właściciel jednoosobowej firmy edukacyjnej, który od początku ub.r. stara się bezskutecznie o unijną dotację.
Dla żon, córek, synowych
Mazowiecka Jednostka Wdrażania Projektów Unijnych zatrudnia blisko 300 osób. Miała sprawnie propagować i dzielić unijną pomoc. Ale stała się miejscem politycznych targów i rezerwuarem synekur dzielonych według partyjnego klucza. Pomysł wyłonienia jej dyrektora-fachowca, którego wyłoniłaby ekspercka komisja, upadł. I o obsadzie kluczowych stanowisk decydowali liderzy PSL i PO.
Początkowo szefem jednostki został ludowiec. Ale również Platforma chciała mieć tam swojego człowieka. Posadziła Piotra Adamskiego, zaufanego Ewy Kopacz, szefowej mazowieckiej PO. Ludowcy nie dali za wygraną. Urząd marszałka Struzika posłał kontrolerów do Szydłowca, miejsca poprzedniej działalności Adamskiego. Znalazł nieprawidłowości i zdymisjonował działacza PO.
Rozstrzygnięty niedawno konkurs na szefa jednostki wygrał Dariusz Szewczyk przedstawiony jako bezpartyjny fachowiec. Ale od razu zrezygnował. - Nie chciał zgodzić się na kandydaturę ludowca Dariusza Grajdy, powiatowego radnego PSL z Celestynowa, którego Struzik forsował na stanowisko dyrektorskie w jednostce - zdradza nam jeden z działaczy PO.
O politycznym kluczu przy wyborze niższych rangą pracowników kilkakrotnie już pisaliśmy. W jednostce naliczyliśmy przeszło 30 działaczy partii Tuska lub ich krewnych: żon, córek, synowych. - Załatwiłam tam pracę synowej przez kolegę z klubu PO. Pochodzi z Białegostoku, ale to zdolna dziewczyna - z rozbrajającą szczerością przyznała w rozmowie z nami Elżbieta Neska, bielańska radna PO.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Jan Fusiecki

Brak komentarzy: