Ekipa rządząca uważa, że nie trzeba sobie stawiać zbyt ambitnych celów, lecz małymi krokami poprawiać co się da. To ma dać jej zwycięstwo i w wyborach prezydenckich, i parlamentarnych.
Jeszcze w poprzedniej kampanii wyborczej w 2005 roku Donald Tusk potrafił powiedzieć emerytce na wiecu wyborczym w Gdańsku: "Nie mogę pani obiecać, że pani emerytura wzrośnie". I przegrał wybory. Przed ostatnimi wyborami takie słowa nie przeszłyby mu przez gardło. Rząd ma być ładny i miły. I na pewno nie będzie ogłaszał żadnych bolesnych programów cięć wydatków. Ani epatował społeczeństwo deficytem budżetowym. Stąd rozżalenie wiceministra finansów Stanisława Gomułki, który chciał reformę przeprowadzać jak najszybciej, nie oglądając się na złe reakcje Polaków.
Tymczasem ta ekipa rządowa boi się, że zgłosi ambitne ustawy, nastraszy ludzi, a następnie z tych reform nic nie wyjdzie, bo zawetuje je prezydent. Same straty, żadnych zysków.
Poprzednie ekipy rządzące lubiły ogłaszać ambitne programy np.premier Jerzy Buzek i wicepremier Leszek Balcerowicz wprowadzali cztery reformy. Jerzy Hausner ogłaszał plan swego imienia. Ekonomiści i dziennikarze się cieszyli, chwalili, a wyborcy cofali poparcie. A z reformującego finanse planu Hausnera nic już nie zostało. Platforma chce się tego ustrzec. Planuje wygrać wybory prezydenckie i następne wybory parlamentarne. Jeśli nawet zdecyduje się na jakieś niepopularne - ale konieczne - zmiany, np. odebranie niektórym zawodom prawa do wcześniejszych emerytur albo zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, to zrobi to tak, by było o tym jak najciszej. Bez hucznych konferencji prasowych.
Osładzanie nieprzyjemnego
Platforma wierzy, że będzie reformować kraj poprzez decyzje administracyjne, a nie zmienianie ustaw - wspomniał o tym Gomułka w wywiadzie dla "GW". Trzeba więc znieść bariery dla przedsiębiorczości i odblokować inwestycje. Stworzyć osobne wydziały sądu, które zajmowałyby się odwołaniami od decyzji przetargowych itp. Takie postępowania sądowe wstrzymują inwestycje. Rząd ma też usprawnić wydawanie unijnych pieniędzy. Takie niezbyt spektakularne posunięcia mają umocnić wzrost gospodarczy.
Poza tym każdej bolesnej decyzji ma towarzyszyć coś atrakcyjnego, co zamortyzuje gniewną reakcję jakiejś grupy zawodowej. Zabierzemy nauczycielom prawo do wcześniejszych emerytur, ale za to damy im większe podwyżki.
W programie 50 plus, który ma zaktywizować zawodowo ludzi po pięćdziesiątce, obok wielu przyjemnych rzeczy dla obywateli napisano też, że okres ochronny, kiedy to pracodawca nie może zwolnić pracownika tuż przed emeryturą, kurczy się z czterech do dwóch lat. Tak mimochodem. Autorzy programu wcale się tym nie chwalili. Bo kiedy wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld - wbrew regule tisze jediesz, dalsze budiesz - ogłosił, że małe firmy będą mogły zwalniać ludzi przed emeryturą, to nie zostawiono na tym pomyśle suchej nitki. A programu 50 plus nikt nie krytykował, a jak nawet ktoś zacznie narzekać, to rząd powie, że przecież pięćdziesięciolatkowie będą płacić niższe składki ZUS-owskie, więc per saldo ustawa jest dla nich korzystna.
Ta taktyka oznacza także i to, że uzdrowienie finansów publicznych pozostanie obietnicą na papierze. Ta ekipa wychodzi bowiem z założenia, że głową muru się nie przebije. Nie trzeba sobie stawiać zbyt ambitnych celów, lecz małymi krokami poprawiać, co się da. Przykładem jest ustawa o emeryturach górniczych, której ekipa Tuska nie chce ruszać, choć niemal dla wszystkich ekspertów jest oczywiste, że to złe prawo, które obciąża wszystkich podatników kosztami wczesnych emerytur górników.
Uwaga, Tusk zna się na zdrowiu
Może jedynym wyjątkiem od wspomnianej reguły jest reforma służby zdrowia, która została nagłośniona m.in. przez Biały Szczyt. Współpracownicy Tuska przekonują, że premier w tej sprawie jest zdeterminowany. Początkowo spece od służby zdrowia ściągali na spotkania z premierem, spodziewając się, że Tusk będzie tylko moderatorem dyskusji. Jakie było ich zaskoczenie, gdy okazywało się, że premier przeczytał masę opracowań o służbie zdrowia w innych krajach. Rozmówcom szczęki opadały, bo lider PO uchodził dotąd za leniwca. Dlatego platformersi przekonują, że ta ekipa zreformuje służbę zdrowia choćby nie wiem co. Na moją uwagę, że pakiet ustaw przygotowywanych w tej sprawie jest powszechnie krytykowany, odpowiadają, że gdy Balcerowicz zgłaszał swoje propozycje w 1990 r., też był powszechnie krytykowany.
Jak propagandowo wyjść obronną ręką w sprawie służby zdrowia? Opinii publicznej trzeba wysłać sygnał, że chronimy kieszenie obywateli, bo nie godzimy się na opłaty za wszelkie usługi medyczne. Stawiamy na dodatkowe ubezpieczenia.
Owszem rząd mówi o reformie edukacji czy szkolnictwa wyższego, ale to są projekty, które nie uderzą rzeszy Polaków po kieszeni, jak np. decyzja o zmianie waloryzacji rent i emerytur podjęta za czasów Hausnera.
Kolejny problem rządu to strajki, które mogą być zagrożeniem dla notowań rządu. Także strajki w służbie zdrowia. Gdy lekarze w Radomiu nie chcieli pracować, i groźba ewakuacji ciężko chorych pacjentów była całkiem realna, wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski chciał ustąpić lekarzom. Wtedy podobno zadzwonił do niego Tusk: - Jacek, nie ustąpisz nawet o milimetr. Przygotuj ewakuację. I powiesz tym lekarzom, że oni w twoim województwie roboty nie znajdą.
Tusk miał jeszcze powiedzieć, że jak strajkują lekarze, którzy zarabiają tysiąc złotych, to on może jeszcze negocjować. Ale wobec osób, które zarabiają w sumie ponad 10 tys. zł, trzeba być twardym, bo każda miękka reakcja pociągnie za sobą lawinę roszczeń, której budżet nie wytrzyma.
Radomski spór rząd wygrał. W miarę obronną ręką wyszedł też ze strajku celników. Ale już szykują się następne: choćby nauczycieli. Ale Tusk od negocjacji strajkowych ma Michała Boniego, który jest jednym z najlepszych speców od tego typu zadań.
Kamiński (CBA) straszakiem Tuska
Ten rząd stroni od wielkich słów o odnowie moralnej narodu i przywracaniu pamięci. Woli koncentrować na się na sprawach przyziemnych. Tematy wokół IPN, rozliczeń PRL-u walka z układem interesują go w mniejszym stopniu, ale interesują. PiS ogłosił nową politykę historyczną. Prezydent odznaczał ludzi zapomnianych, którzy walczyli z komunizmem. Tusk nic nie ogłaszał, tylko przyznał rodzinom ofiar grudnia 70 specjalne renty. Jako premier ma prawo podjąć taką decyzję. Inna rzecz, że to nie załatwia problemów innych ofiar PRL-u, którym powinna być poświęcona osobna ustawa. Tyle że taką ustawę bardzo trudno napisać. Zgodnie z więc z filozofią PO załatwiono to, co się dało załatwić szybko.
Rząd nie ogłasza planu oczyszczenia Polski z korupcji, ale Tusk zostawił Mariusza Kamińskiego w CBA. Premier wie, że każdy lider może mieć spore kłopoty z opanowaniem swojego zaplecza. Miał je jako lider KLD, kiedy to do jego ugrupowania dołączali biznesmeni z kiepską reputacją. A ich przekręty szły na konto partii liberałów, przezywanych też aferałami. Każda partia będąca u władzy przyciąga rzesze nowych ludzi, których uczciwość nie zawsze da się zweryfikować. Dla tych ludzi Kamiński ma być straszakiem. Nie bez powodu na pierwszym powyborczym zebraniu klubu PO puszczono filmik o Beacie Sawickiej nagrany przez CBA.
Tusk nie zamierza też popełniać błędów Leszka Millera i Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie pojawia się na zdjęciach z Janem Kulczykiem czy Ryszardem Krauzem. Trzyma się od wielkiego biznesu z daleka. Podobno premier unikał spotkania z Alem Gore'em nie dlatego, że nie miał czasu czy nie lubi noblisty, tylko dlatego, że Gore'owi towarzyszył właśnie Jan Kulczyk, który współorganizował pobyt byłego wiceprezydenta USA w Polsce. Tak mówi się w Platformie, bo kancelaria premiera oficjalnie tej wersji zaprzecza.
Plan minimum jest więc bardzo prosty: AWS i SLD podupadły z powodu wielkich afer korupcyjnych w swoich szeregach i reform bolesnych dla dużych grup społecznych. Platforma jest przekonana, że tych "błędów" nie powtórzy.
Gazeta Wyborcza
DOminika Wielowieyska
1 komentarz:
j5s57g9b80 r4j82o2t89 j5s19g8c31 d8e29d0a58 p3h09e9u58 x4h49n9d91
Prześlij komentarz