2012/03/03

Przyjaciel premiera zbuduje elektrownię atomową

Krzysztof Kilian to dobry menedżer, ale nie temu zawdzięcza prezesurę w PGE. Donald Tusk chciał mieć w największej spółce energetycznej swojego człowieka.


Tomasz Zadroga, poprzedni prezes Polskiej Grupy Energetycznej, podał się do dymisji po rozmowie z nowym ministrem skarbu Mikołajem Budzanowskim 14 grudnia 2011 r. Dokładnie tego samego dnia Krzysztof Kilian zrezygnował ze stanowiska wiceprezesa Polkomtela. Polkomtela właśnie kupił Zygmunt Solorz i chciał wprowadzić własnych ludzi.

Zadroga musiał odejść, bo był człowiekiem Grzegorza Schetyny. Poza tym między nim a nowym ministrem nie było chemii.

Rada nadzorcza PGE ogłosiła konkurs na nowego prezesa i członka zarządu. Zgodnie z prawem nie miała innego wyjścia. W radzie większość stanowią urzędnicy resortu skarbu, niezależnych członków jest tylko trzech.

Od razu zaczęły się plotki, że konkurs to formalność, bo to właśnie Kilian ma zastąpić Zadrogę w fotelu prezesa PGE. Według nieoficjalnych informacji ich źródłem było otoczenie Kiliana. - Chciał zaznaczyć terytorium, odstraszyć ewentualnych kontrkandydatów - opowiada osoba wtajemniczona w kulisy wyboru prezesa PGE.

To okazało się skuteczne - najgroźniejszy z możliwych przeciwników Paweł Skowroński, dotychczasowy wiceprezes spółki i jeden z najbardziej cenionych energetyków, w ogóle nie stanął do konkursu.

Z kancelarii premiera także wychodziły kontrolowane przecieki, że prezesem będzie Kilian. Uzasadnienie było dość kuriozalne - miał odpolitycznić spółkę. Rzeczywiście, Tomasz Zadroga zatrudnił na wielu stanowiskach członków PO, ale w końcu do ich pozbycia się nie był potrzebny przyjaciel premiera.

Procedura konkursu została ściśle dochowana. Stanęło do niego 33 kandydatów. Rada nadzorcza wybrała kilku do kolejnego etapu. Renomowana firma headhunterska Amrop sporządziła ich szczegółowe charakterystyki. Ale to była formalność, rada wybrała Kiliana i jego współpracowniczkę Bogusławę Maciejewską.

Czy głosowanie rady było jednomyślne? Jej przewodniczący Marcin Zieliński, dyrektor w resorcie skarbu, nie chce tego ujawnić. Ale według naszych informacji przynajmniej jeden członek rady głosował przeciw.

W otoczeniu premiera usłyszeliśmy, że Kilian został prezesem PGE, bo Donald Tusk chciał mieć w największej spółce energetycznej zaufanego człowieka. O tym, że jest dobrym znajomym premiera, może świadczyć to, że zarówno z nim, jak i z jego najbliższymi jest na ty. Komórki od nich odbiera bez względu na porę.

Premier liczył się z tym, że może być krytykowany za tę nominację. I w samej PO słychać takie głosy. - Wszystko dzieje się wewnątrz stada. Kiedyś Olek Grad i Grzegorz Schetyna mieli swoich ludzi w spółkach. Dzisiaj prezesów wyznaczają Jan Krzysztof Bielecki i Tomasz Arabski, szef kancelarii premiera - mówi jeden z naszych rozmówców.

Inny broni Kiliana. - To nie jest przypadek "Staszka, który chciał się sprawdzić w biznesie" i dostał stołek prezesa w spółce energetycznej. Kilian był wiceprezesem w Polkomtelu, a kiedyś ministrem łączności. Zna się na biznesie. Ma zrestrukturyzować spółkę - twierdzi polityk bliski Tuskowi. - Prezesem takiej spółki nie mogła zostać przypadkowa osoba, to za duża odpowiedzialność, także dla nas - mówi osoba z resortu skarbu.

Kilian jest absolwentem Politechniki Gdańskiej. Z Donaldem Tuskiem i Janem Krzysztofem Bieleckim zna się jeszcze ze środowiska gdańskich liberałów z lat 80. Na początku lat 90. pracował w rządzie Hanny Suchockiej, był m.in. ministrem łączności. Potem poszedł do biznesu. Był doradcą w Banku Handlowym i w Morgan Stanley. W latach 1999-2008 założył własną firmę doradczą specjalizującą się w informatyce i telekomunikacji. W 2008 r. trafił do zarządu Polkomtela, za czasów rządu Donalda Tuska zasiadał w wielu rada nadzorczych - m.in. PKO PB i spółce PL.2012 koordynującej przygotowania do futbolowych mistrzostw.

Jeden z byłych pracowników Polkomtela przyznaje, że Kilian był szefem wymagającym, nawet bardzo. - Niejednemu drżały kolana, gdy stawał przed drzwiami jego gabinetu - mówi. A to dlatego, że Kilian nie toleruje niewiedzy. - Zanim się do niego poszło, trzeba było być przygotowanym do tematu na 150 proc. Jeśli ktoś się nie przygotował, mógł zostać skrzyczany - mówi nasz rozmówca. - Kilian ceni sobie profesjonalizm.

Jak poradzi sobie w spółce energetycznej? Nie ma żadnego doświadczenia, a to specyficzny sektor. - On bardzo szybko się uczy - zapewnia nasz rozmówca.

Gdy przychodził do Polkomtela, był w innej sytuacji niż dziś. Miał doświadczenie z resortu łączności, znał się na telekomunikacji. - Może nie na wszelkich aspektach, ale generalnie się orientował - zdradza nam osoba pamiętająca Kiliana z początków jego pracy w telekomie.

Trudno powiedzieć, czy zostając ministrem łączności, znał się na tym sektorze. Anna Streżyńska, była prezes UKE, która pamięta go z tamtego czasu, podkreśla, że na tle gabinetu wyróżniał się pozytywnie. - Ale w resorcie łączności, do którego także przyszedł jako ktoś zupełnie nowy, odnalazł się bez problemów. - Reprezentował rynkowe podejście do branży. Rozumiał zasady działania gospodarki rynkowej. To w tamtych czasach - monopoli na rynku - było bardzo świeże i odkrywcze - mówi Streżyńska. Słowa pochwały w jej ustach brzmią tym szczerzej, że Kilian jako wiceprezes Polkomtela nigdy nie ukrywał swojej niechęci do działań regulatora rynku. Sława osoby o świeżych poglądach ciągnęła się za Kilianem długo i to jej - zdaniem anonimowych rozmówców - zawdzięcza szybki rozwój swojej kariery.

W PGE będzie musiał się uczyć bardzo szybko Największy producent prądu w Polsce stoi przed olbrzymimi wyzwaniami - musi budować nowe elektrownie w Opolu i Turowie, które zastąpią stare, zbudowane jeszcze w PRL bloki. Ale najtrudniejsza będzie budowa pierwszej polskiej siłowni jądrowej. W sumie Kilian będzie odpowiadał za program inwestycyjny wart ok. 40 mld zł.

Najpierw musi podpisać umowę o pracę z PGE. Według nieoficjalnych informacji z kancelarii premiera chciał wzorem swego poprzednika Tomasza Zadrogi zasiadać również w zarządzie spółki-córki o nazwie PGE Energetyka Jądrowa. Zadroga w PGE zarobił w 2010 r. 533 tys. zł, w spółkach-córkach - aż 950 tys. zł. Jednak otoczenie premiera kręciło nosem - takie rzeczy źle wyglądają w tabloidach. Na razie nie rozwiązano tego problemu...

źródło: Gazeta Wyborcza