Prawda o Platformie
Ten blog jest w całości poświęcony archiwizacji wszelkich materiałów prasowych, które prezentują inne od oficjalnego oblicze Platformy Obywatelskiej RP. Prawdziwe oblicze! A po wyborach można jedynie zacytować słowa poety:"...lecz nie poradzisz nic bracie mój, gdy na tronie siedzi..."
2015/06/30
2015/06/29
2015/06/28
2015/05/14
2015/04/14
2014/04/10
Nowy "układ warszawski"? Odwołany wiceburmistrz z PO oskarża zastępcę Hanny Gronkiewicz-Waltz
Praca dla narzeczonej, rozdawnictwo służbowych smartfonów i komputerów, pobieranie "haraczy" – odwołany głosami swoich partyjnych kolegów wiceburmistrz warszawskiego Bemowa Paweł Bujski wytacza ciężkie działa przeciwko dawnemu szefowi – Jarosławowi Dąbrowskiemu, dziś wiceprezydentowi stolicy. – To sprawa dla prokuratury – mówią radni PiS przekonując, że Platforma stworzyła w Warszawie patologiczny układ.
Pismo, które działacz PO Paweł Bujski – do środy pełniący funkcję wiceburmistrza warszawskiego Bemowa – przesłał 9 kwietnia do radnych i mediów, ma tylko 5 stron, ale naprawdę spory “ciężar gatunkowy”. Bujski opisuje w nim złożoną sieć podejrzanych zależności, kolesiostwa i marnotrawienia pieniędzy podatników, którą wokół swojego dawnego miejsca pracy utkać miał obecny wiceprezydent Warszawy – Jarosław Dąbrowski (w przeszłości burmistrz Bemowa i przełożony Bujskiego).
Wedle Bujskiego, pomimo przenosin do ratusza Dąbrowski wciąż ręcznie sterował podległymi władzom dzielnicy instytucjami, pobierał od dawnych podwładnych swoiste “haracze”, a nawet korzystał ze służbowego samochodu przysługującego burmistrzowi. Podając konkretne instytucje i nazwiska Bujski opisuje też cały szereg innych nieprawidłowości mających miejsce w rządzonej przez PO dzielnicy.
Bujski wypomina m.in. promowanie niekompetentnych, ale lojalnych ludzi, niegospodarność. Pisze np. o narzeczonej Jarosława Dąbrowskiego, Barbarze L., która w Centrum Pomocy Zdrowia i Edukacji Ekologicznej zarabiać ma 5000 zł., choć faktycznie nie ma jej w pracy – podpisuje jedynie listę obecności.
Były wiceburmistrz twierdzi, że wiele nieprawidłowości wykrył także w związku z działaniem jednego z bemowskich prywatnych przedszkoli, w którym “cichymi udziałowcami” są lokalni działacze PO. Tłumaczy, że chciał walczyć z patologiami, informując o nich 7 kwietnia Hannę Gronkiewicz-Waltz i właśnie za to został ukarany przez kolegów odwołaniem ze stanowiska.
Działacze PO zaprzeczają: brak dowodów
Wkrótce po publikacji przez Bujskiego oświadczenia zareagowali na nie burmistrz Bemowa – Albert Stoma, a także sam Jarosław Dąbrowski. Stoma na stronie urzędu zarzuty określił jako “nieuzasadnione i nie poparte żadnymi dowodami”. Dąbrowski w rozmowie z portalem Polityka Warszawska mówił zaś: – Mogę odpowiadać tylko za siebie i za swoje decyzje – w moim przypadku nie mam żadnych obaw – stwierdził, dodając jednak od razu, że także zarzuty pod adresem władz dzielnicy wydają się nieprawdopodobne.
Wedle działaczy PO Bujski mścił się za to, że został odwołany – zgodnie z oficjalną wersją powodem była nieudolna organizacja Święta Narodowego Węgier na Bemowie (generał Bem, od którego nazwiska pochodzi nazwa dzielnicy, to węgierski bohater narodowy). Co więcej, działacze PO opublikowali treść wcześniejszego emaila, w którym Bujski grozi, że jeśli nie przywrócą go na stanowisko, roześle mediom swoje obciążające wiele osób oświadczenie.
Wewnątrzpartyjna rozgrywka?
Michał Grodzki, bemowski radny PiS, twierdzi jednak, że nie ma powodów, by nie wierzyć Bujskiemu.
Jan Śpiewak ze stowarzyszenia Miasto jest Nasze, które jako jedno z pierwszych poinformowało o oświadczeniu, również przychyla się do wersji Bujskiego. W rozmowie z naTemat przypomina, że Jarosław Dąbrowski był już kiedyś zamieszany w skandal związany z komunalnym mieszkaniem, które poza kolejką przyznał matce Barbary L. (tej samej, która dziś zarabiać ma w podległej bemowskiemu urzędowi dzielnicy instytucji 5000 zł).
– Nie spotkała go za to kara. Wręcz przeciwnie – 2 lata później awansował i dziś jest wiceprezydentem miasta – mówi. – Przypomnę też, że żona Alberta Stomy jest Audytorem Generalnym w warszawskim Urzędzie Miasta – dodaje Śpiewak, bez ogródek mówiąc o tym, że w rządzonej przez Hannę Gronkiewicz-Waltz stolicy można mówić o powrocie niesławnego “Układu Warszawskiego”. Jego zdaniem Bujski “poległ” podczas próby podjęcia walki z powszechnymi nieprawidłowościami.
Michał Grodzki z PiS nie przychyla się jednak do tak czarno-białej interpretacji wydarzeń: – Paweł Bujski przez długi czas sam był częścią tego mechanizmu. Choć więc dziś wypchnięto go z PO, nie jest przecież bez winy. Wygląda mi to na jakąś wewnętrzpartyjną rozgrywkę – mówi.
Słowo przeciw słowu. Będzie proces?
Arkadiusz Majcher, szef Bemowskiego Centrum Kultury, to jedna z osób, które zaatakował Bujski. Były wiceburmistrz oskarżał Majchera o niegospodarność, narażanie Centrum na straty, nieformalne układy z Dąbrowskim. To także Majcher miał być jednym z “cichych udziałowców” spółki-przedszkola, które korzystać miało z publicznych pieniędzy pozostających w dyspozycji władz dzielnicy.
– Do wczoraj nawet nie wiedziałem, co to za spółka – obrusza się Majcher. Podaje jednak nazwisko jej właściciela. To Krzysztof Tyszkiewicz – były poseł PO. Wedle radnego PiS Michała Grodzkiego ten fakt również powinien zostać zbadany przez prokuraturę.
Tymczasem Majcher odpiera wszystkie pozostałe zarzuty Bujskiego deklarując, że w każdej chwili może udostępnić dokumenty finansowe, a także otrzymane w przeszłości od wiceburmistrza podziękowania za dobrą i owocną współpracę. Skoro jednak było tak dobrze, to skąd cała afera? – Nie mam pojęcia – mówi Majcher podtrzymując oficjalnę wersję o powodach odwołania Bujskiego.
– Obchody nigdy nie miały tak skandalicznego charakteru. Najpierw wieńce nie dojechały na czas, a później złożono je nie czekając nawet na węgierską delegację – tłumaczy Majcher. Dodaje też, że nieprawdziwe są zarzuty o tym, że Centrum Kultury było ręcznie sterowane przez Dąbrowskiego. – Od miesięcy nie miałem z nim prawie kontaktu – mówi.
Jan Śpiewak nie wierzy jednak, że powodem odwołania Bujskiego mogły być nieudane obchody: – Przecież to tłumaczenie nie trzyma się kupy, a cała historia o wieńcach przypomina scenariusz filmu Barei – mówi z przekąsem. Jego zdaniem ta sprawa to dowód, że Hanna Gronkiewicz-Waltz straciła kontrolę nad lokalnym aparatem. – Całe to zamieszanie obciąża także ratusz – ocenia Śpiewak.
Być może jednak chodzi tylko o bardziej lokalną, wewnątrzpartyjną potyczkę? Tak właśnie pisze o sprawie Gazeta.pl, opisując całą sytuację słowami “Wojna na Bemowie”.
Na obecną chwilę trudno wyrokować, czy zarzuty Bujskiego się potwierdzą, a także jaką skalę mogą mieć ewentualne nadużycia i nieprawidłowości. Z całą pewnością jednak warto, by wszystkim wątkom bacznie przyjrzała się prokuratura. Doniesienie do niej radny PiS Michał Grodzki chce złożyć jeszcze w czwartek.
Ale wejścia na drogę prawną nie wykluczają też członkowie PO, pod których adresem oskarżenia wystosował Bujski. Kilkoro z nich już zapowiedziało, że będzie domagać się sprawiedliwości w sądzie.
Już po publikacji tekstu udało się nam skontaktować z Pawłem Bujskim, odwołanym wiceburmistrzem Bemowa. Oto krótka rozmowa, którą z nim przeprowadziliśmy.
Pismo, które działacz PO Paweł Bujski – do środy pełniący funkcję wiceburmistrza warszawskiego Bemowa – przesłał 9 kwietnia do radnych i mediów, ma tylko 5 stron, ale naprawdę spory “ciężar gatunkowy”. Bujski opisuje w nim złożoną sieć podejrzanych zależności, kolesiostwa i marnotrawienia pieniędzy podatników, którą wokół swojego dawnego miejsca pracy utkać miał obecny wiceprezydent Warszawy – Jarosław Dąbrowski (w przeszłości burmistrz Bemowa i przełożony Bujskiego).
Wedle Bujskiego, pomimo przenosin do ratusza Dąbrowski wciąż ręcznie sterował podległymi władzom dzielnicy instytucjami, pobierał od dawnych podwładnych swoiste “haracze”, a nawet korzystał ze służbowego samochodu przysługującego burmistrzowi. Podając konkretne instytucje i nazwiska Bujski opisuje też cały szereg innych nieprawidłowości mających miejsce w rządzonej przez PO dzielnicy.
Bujski wypomina m.in. promowanie niekompetentnych, ale lojalnych ludzi, niegospodarność. Pisze np. o narzeczonej Jarosława Dąbrowskiego, Barbarze L., która w Centrum Pomocy Zdrowia i Edukacji Ekologicznej zarabiać ma 5000 zł., choć faktycznie nie ma jej w pracy – podpisuje jedynie listę obecności.
PAWEŁ BUJSKIZ krążących po urzędzie opinii wynika, że ma miejsce notoryczne przekazywanie znacznej ilości sprzętu kupowanego za publiczne pieniądze osobom trzecim, spoza urzędu (telefony iPhone, tablety, komputery, nawigacje samochodowe, sprzęt domowy), a beneficjentami są radni, rodzina, pracownicy Urzędu Miasta – osoby wskazywane przez Jarosława Dąbrowskiego. CZYTAJ WIĘCEJ
Były wiceburmistrz twierdzi, że wiele nieprawidłowości wykrył także w związku z działaniem jednego z bemowskich prywatnych przedszkoli, w którym “cichymi udziałowcami” są lokalni działacze PO. Tłumaczy, że chciał walczyć z patologiami, informując o nich 7 kwietnia Hannę Gronkiewicz-Waltz i właśnie za to został ukarany przez kolegów odwołaniem ze stanowiska.
Działacze PO zaprzeczają: brak dowodów
Wkrótce po publikacji przez Bujskiego oświadczenia zareagowali na nie burmistrz Bemowa – Albert Stoma, a także sam Jarosław Dąbrowski. Stoma na stronie urzędu zarzuty określił jako “nieuzasadnione i nie poparte żadnymi dowodami”. Dąbrowski w rozmowie z portalem Polityka Warszawska mówił zaś: – Mogę odpowiadać tylko za siebie i za swoje decyzje – w moim przypadku nie mam żadnych obaw – stwierdził, dodając jednak od razu, że także zarzuty pod adresem władz dzielnicy wydają się nieprawdopodobne.
Wedle działaczy PO Bujski mścił się za to, że został odwołany – zgodnie z oficjalną wersją powodem była nieudolna organizacja Święta Narodowego Węgier na Bemowie (generał Bem, od którego nazwiska pochodzi nazwa dzielnicy, to węgierski bohater narodowy). Co więcej, działacze PO opublikowali treść wcześniejszego emaila, w którym Bujski grozi, że jeśli nie przywrócą go na stanowisko, roześle mediom swoje obciążające wiele osób oświadczenie.
Wewnątrzpartyjna rozgrywka?
Michał Grodzki, bemowski radny PiS, twierdzi jednak, że nie ma powodów, by nie wierzyć Bujskiemu.
MICHAŁ GRODZKIradny PiSTo nie jest przypadkowy człowiek. Był członkiem zarządu rady dzielnicy, a wcześniej szefem klubu radnych PO. Musiał wiedzieć, jak funkcjonują tutejsze struktury Platformy. Zakładam, że w jego słowach musi być sporo prawdy. Zresztą pogłoski o nieprawidłowościach krążyły już od dawna – mówi Grodzki i zapowiada, że zamierza złożyć w tej sprawie doniesienie do prokuratury.
Jan Śpiewak ze stowarzyszenia Miasto jest Nasze, które jako jedno z pierwszych poinformowało o oświadczeniu, również przychyla się do wersji Bujskiego. W rozmowie z naTemat przypomina, że Jarosław Dąbrowski był już kiedyś zamieszany w skandal związany z komunalnym mieszkaniem, które poza kolejką przyznał matce Barbary L. (tej samej, która dziś zarabiać ma w podległej bemowskiemu urzędowi dzielnicy instytucji 5000 zł).
– Nie spotkała go za to kara. Wręcz przeciwnie – 2 lata później awansował i dziś jest wiceprezydentem miasta – mówi. – Przypomnę też, że żona Alberta Stomy jest Audytorem Generalnym w warszawskim Urzędzie Miasta – dodaje Śpiewak, bez ogródek mówiąc o tym, że w rządzonej przez Hannę Gronkiewicz-Waltz stolicy można mówić o powrocie niesławnego “Układu Warszawskiego”. Jego zdaniem Bujski “poległ” podczas próby podjęcia walki z powszechnymi nieprawidłowościami.
Michał Grodzki z PiS nie przychyla się jednak do tak czarno-białej interpretacji wydarzeń: – Paweł Bujski przez długi czas sam był częścią tego mechanizmu. Choć więc dziś wypchnięto go z PO, nie jest przecież bez winy. Wygląda mi to na jakąś wewnętrzpartyjną rozgrywkę – mówi.
Słowo przeciw słowu. Będzie proces?
Arkadiusz Majcher, szef Bemowskiego Centrum Kultury, to jedna z osób, które zaatakował Bujski. Były wiceburmistrz oskarżał Majchera o niegospodarność, narażanie Centrum na straty, nieformalne układy z Dąbrowskim. To także Majcher miał być jednym z “cichych udziałowców” spółki-przedszkola, które korzystać miało z publicznych pieniędzy pozostających w dyspozycji władz dzielnicy.
– Do wczoraj nawet nie wiedziałem, co to za spółka – obrusza się Majcher. Podaje jednak nazwisko jej właściciela. To Krzysztof Tyszkiewicz – były poseł PO. Wedle radnego PiS Michała Grodzkiego ten fakt również powinien zostać zbadany przez prokuraturę.
Tymczasem Majcher odpiera wszystkie pozostałe zarzuty Bujskiego deklarując, że w każdej chwili może udostępnić dokumenty finansowe, a także otrzymane w przeszłości od wiceburmistrza podziękowania za dobrą i owocną współpracę. Skoro jednak było tak dobrze, to skąd cała afera? – Nie mam pojęcia – mówi Majcher podtrzymując oficjalnę wersję o powodach odwołania Bujskiego.
– Obchody nigdy nie miały tak skandalicznego charakteru. Najpierw wieńce nie dojechały na czas, a później złożono je nie czekając nawet na węgierską delegację – tłumaczy Majcher. Dodaje też, że nieprawdziwe są zarzuty o tym, że Centrum Kultury było ręcznie sterowane przez Dąbrowskiego. – Od miesięcy nie miałem z nim prawie kontaktu – mówi.
Jan Śpiewak nie wierzy jednak, że powodem odwołania Bujskiego mogły być nieudane obchody: – Przecież to tłumaczenie nie trzyma się kupy, a cała historia o wieńcach przypomina scenariusz filmu Barei – mówi z przekąsem. Jego zdaniem ta sprawa to dowód, że Hanna Gronkiewicz-Waltz straciła kontrolę nad lokalnym aparatem. – Całe to zamieszanie obciąża także ratusz – ocenia Śpiewak.
Być może jednak chodzi tylko o bardziej lokalną, wewnątrzpartyjną potyczkę? Tak właśnie pisze o sprawie Gazeta.pl, opisując całą sytuację słowami “Wojna na Bemowie”.
Na obecną chwilę trudno wyrokować, czy zarzuty Bujskiego się potwierdzą, a także jaką skalę mogą mieć ewentualne nadużycia i nieprawidłowości. Z całą pewnością jednak warto, by wszystkim wątkom bacznie przyjrzała się prokuratura. Doniesienie do niej radny PiS Michał Grodzki chce złożyć jeszcze w czwartek.
Ale wejścia na drogę prawną nie wykluczają też członkowie PO, pod których adresem oskarżenia wystosował Bujski. Kilkoro z nich już zapowiedziało, że będzie domagać się sprawiedliwości w sądzie.
Już po publikacji tekstu udało się nam skontaktować z Pawłem Bujskim, odwołanym wiceburmistrzem Bemowa. Oto krótka rozmowa, którą z nim przeprowadziliśmy.
Jak odniesie się Pan do wypowiedzi pana Arkadiusza Majchera, który twierdzi, że wszystkie pańskie zarzuty są nieprawdziwe: że nie słyszał o spółce prowadzącej przedszkole i że nie utrzymuje kontaktu z panem Dąbrowskim?
Paweł Bujski: To nieprawda. Obaj panowie są w regularnym kontakcie. Jarosław Dąbrowski jest gościem niemal na każdej imprezie odbywającej się w Bemowskim Centrum Kultury. A jeśli chodzi o przedszkole, to pan Majcher sam powiedział mi, że zainwestował w nie 50 tys. zł.
Dlaczego dopiero teraz, po odwołaniu pana ze stanowiska, postanowił się pan podzielić wiedzą o nieprawidłowościach? To chyba niemożliwe, że ich pan wcześniej nie dostrzegał.
Problemy sygnalizowałem już w 2013 roku, ale w związku z moimi działaniami spotykały mnie ciągłe reprymendy. Dodam też, że oferowano mi nawet dyrektorskie stanowisko w urzędzie miasta – tylko po to, żeby odsunąć mnie od spraw Bemowa. Odrzuciłem tę propozycję. Na jesieni 2013 roku odsunięto mnie od Zarządu PO na Bemowie. O sprawie informowałem Warszawski Zarząd Platformy – pomimo zapewnień o poparciu ze strony dwóch jego członków, nie miałem wrażenia, żeby bardzo przejęli się moimi doniesieniami. Ostatecznie, po trzech tygodniach oczekiwań, udało mi się spotkać z panią prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz, która obiecała, że skontroluje bemowskie struktury.
W oświadczeniu wysuwa pan oskarżenia pod adresem konkretnych osób. Niektóre z nich już zapowiedziały, że wytoczą panu sprawę w sądzie. Ma pan dowody na poparcie swoich oskarżeń?
Ja nie oskarżam, tylko sygnalizuję nieprawidłowości. Nie we wszystkich przypadkach możliwe jest przedstawienie namacalnych dowodów, ale mogę zagwarantować, że jeśli sprawą zajmie się prokuratura, podzielę się z nią wszystkimi informacjami, które mogą być istotne dla wyjaśnienia sprawy.
PROWOKACJA LOVEKRAKÓW.PL: Komitet konkursowy ZIO to siedlisko patologii
Kupowanie przychylności dziennikarzy za publiczne pieniądze oraz nepotyzm w Komitecie Konkursowym Kraków 2022 – oto tezy, jakie stawiamy po prowokacji dziennikarskiej przeprowadzonej przez dziennikarza LoveKraków.pl.
Od pewnego momentu w Krakowie huczało od plotek na temat nepotyzmu, jaki panuje w komitecie aplikacyjnym, na czele którego stoi posłanka Platformy Obywatelskiej Jagna Marczułajtis-Walczak.
W poniedziałek wieczorem odezwał się do nas mąż posłanki Andrzej Walczak. W prywatnej wiadomości na Facebooku napisał, że chce się spotkać i wyjaśnić sprawy związane z Komitetem Konkursowym. Umówiliśmy się na następny dzień (wtorek) na godzinę 10.00. – Zapraszam do biura przy ulicy Grunwaldzkiej 8 – napisał Walczak. Pod wskazanym adresem mieści się siedziba komitetu, czyli stowarzyszenia powołanego w celu zabiegania o organizację imprezy sportowej.
Organizacja w stu procentach utrzymywana jest ze środków publicznych. Budżet stowarzyszenia składa się z pieniędzy pochodzących z Gminy Miejskiej Kraków, gminy z Podhala, województwa małopolskiego oraz Ministerstwa Sportu i Turystyki.
Mąż posłanki PO ingeruje w pracę Komitetu Konkursowego
Spotkanie nie odbyło się jednak o umówionej porze i we wskazanym miejscu. Rano o godzinie 6.00 dostaliśmy kolejną wiadomość od męża Jagny Marczułajtis-Walczak. Tym razem zmienił godzinę naszego spotkania. Do rozmowy doszło we wtorek o godzinie 13:45 w jednej z kawiarni w Galerii Krakowskiej.
Pierwsza godzina spotkania to głównie monolog Andrzeja Walczaka. Opowiada o zasługach swojej żony oraz zaangażowaniu byłej sportsmenki w inicjatywy społeczne. Dopiero po godzinie Walczak zdradza, że był dzień wcześniej w siedzibie komitetu. – Poszedłem do Rafała (dyrektora biura Komitetu Konkursowego Kraków 2022 – przyp. red.) – opowiada nam. Dowiedzieliśmy się, że Walczak rozmawiał również z osobą pracującą w biurze prasowym, byłym dziennikarzem radiowym.
O czym Walczak rozmawiał z Rafałem Dylągiem? O pomysłach na kampanię informacyjną przed zaplanowanym na koniec maja referendum ws. organizacji zimowych igrzysk w stolicy Małopolski. – Wkurzyłem się. Nie mają przygotowanej żadnej kampanii. Dałem im kilka pomysłów – zdradza nam Walczak.
Jak wynika z opowieści Andrzeja Walczaka, o sprawie braku strategii na kampanię propagandową poinformował telefonicznie swoją żonę. – Wykonałem telefon, żeby Jagna dała instrukcję co mają robić. Powiedziała przez telefon, że mają mnie wysłuchać i robić tak, jak zaproponuję – dodaje.
Walczak wyszedł z pomysłem wydrukowania ulotki formatu DL. – Z jednej strony ma być krótka informacja, z drugiej odnośnik do strony internetowej. Niech ludzie sobie czytają więcej w Internecie – opowiada podczas naszego spotkania mąż przewodniczącej Komitetu Konkursowego.
– Oni (pracownicy biura ZIO – przyp. red.) mieli przygotowaną książeczkę. Powiedziałem, że przecież nikt tego nie będzie czytał i to strata pieniędzy – dodaje Walczak. Jako przykład marnowania pieniędzy przez instytucje publiczne podaje Fundusz Ochrony Środowiska, który wydaje książki edukacyjne dla dzieci.
Słowa oraz opisane przez Andrzeja Walczaka wydarzenia świadczą, że angażuje się on w prace związane z Zimowymi Igrzyskami Olimpijskimi. Mąż Jagny Marczułajtis-Walczak to nie jedyna osoba, która ma możliwość ingerowania w prace biura. Również dyrektora oraz wicedyrektorkę biura łączą głębokie relacje osobiste oraz dziecko. Rafał Dyląg (dyrektor) oraz Patrycja Tocka (wicedyrektorka, była asystentka posłanki) to znajomi sprzed kilku lat oraz rodzice dziecka.
Walczak chce kupić przychylność dziennikarzy i blogerów?
– Może chcesz pracować dla nas? Nie mam w komitecie osoby, która czułaby „to coś” – mówił podczas wtorkowego spotkania Andrzej Walczak. „To coś” to nic innego, jak sprawność marketingowa oraz PR. Mąż posłanki zapewnia, że chciałby, aby jego pomysły ktoś ubrał w ładne słowa i „sprzedał” społeczeństwu. – Polski (język – przyp. red.) nigdy nie szedł mi dobrze. W ósmej klasie miałem problemy z wypracowaniami – dodaje.
Podczas drugiej godziny spotkania próbujemy zboczyć z tematu pracy dla Komitetu Konkursowego, jednak Walczak idzie w zaparte i co chwilę przypomina o swojej ofercie. Mężczyzna twierdzi, że będzie zachęcał blogerów oraz dziennikarzy do pisania pozytywnie o Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Krakowie. Wspomina o rozmowie, którą posłanka miała przeprowadzić z właścicielem „Rzeczpospolitej” Grzegorzem Hajdarowiczem. Wydawca ogólnopolskiej gazety miał nie zgodzić się na ustawianie tekstów.
Parlamentarzystka partii Donalda Tuska, według relacji jej męża, spotkała się z Tomaszem Lisem, redaktorem naczelnym „Newsweeka” przed publikacją artykułu na temat potencjalnych nieprawidłowości wokół projektu Kraków 2022. Dziennikarz miał stwierdzić: „Wiesz, jak to jest. Mam szefów na górze i muszę to zrobić”.
Po dwuipółgodzinnej rozmowie nie dajemy ostatecznej odpowiedzi Walczakowi, tylko umawiamy się na następny dzień na godzinę 10.00 w kawiarni nieopodal siedziby prezydenta Krakowa, przy ulicy Brackiej.
Do środowego spotkania dochodzi dopiero po godzinie 11.00. Andrzej Walczak tłumaczy, że czekał na dokumenty od Rafała Dyląga. – Coś mieli problemy z e-mailami. O 9.00 miałem już to mieć. Już przypuszczałem, że nie mają tego przygotowanego – mówi.
Podczas spotkania Andrzej Walczak twierdzi, że rozmawiał wczoraj wieczorem z Jagną Marczułajtis-Walczak na temat naszej współpracy. Posłanka miała zapewnić, że ma pewne opory, ale nie zabroniła małżonkowi spotykać się z dziennikarzem i przedstawić mu ofertę.
Andrzej Walczak podczas spotkania wręczył wyliczenia przygotowane przez Komitet Konkursowy specjalnie dla nas. Mąż przewodniczącej zalecił, aby wysłać do Rafała Dyląga wiadomość z prośbą o wyliczenia, „abyś miał to oficjalnie”. Walczak nie pamiętał adresu e-mailowego i przy nas wykonał telefon do dyrektora biura, aby zdobyć kontakt.
Najważniejszym punktem spotkania było ustalenie kwoty za pisanie pozytywnie o komitecie oraz idei zimowych igrzysk. Walczak chciał, abyśmy napisali teksty do publikacji na LoveKraków.pl, naTemat oraz Onet.pl. Wymieniał nawet tytuły, jakimi powinny być opatrzone teksty.
Za pracę na rzecz Komitetu Konkursowego oraz pisanie pozytywnie o ZIO zażądaliśmy 15 tysięcy złotych miesięcznego wynagrodzenia. Poprosiliśmy Andrzeja Walczaka, aby zachował dyskrecję w kwestii naszej współpracy. – Jadę teraz i porozmawiam z Rafałem – mówił mąż posłanki.
O godzinie 12.00 zakończyliśmy spotkanie z Walczakiem. Niespełna godzinę później zadzwonił do nas Rafał Dyląg, dyrektor biura Komitetu Konkursowego Kraków 2022. Podczas rozmowy telefonicznej powiedział, że we wszystkich sprawach mamy konsultować się tylko z nim. Umówiliśmy się również, że późnym popołudniem dostaniemy materiały potrzebne do stworzenia tekstu.
Spotkanie z dyrektorem Komitetu na stacji benzynowej przy Cmentarzu Rakowickim
Dyląg w trakcie rozmowy dyplomatycznie stwierdził, że „liczy na przychylność oraz załatwienie sprawy w pozytywnym aspekcie”. Z dyrektorem Komitetu Konkursowego mamy spotkać się w przyszłym tygodniu.
Jednak Rafał Dyląg postanowił spotkać się jeszcze tego samego dnia. W środę na stacji benzynowej przy Cmentarzu Rakowickim o godz. 16:15 dyrektor Komitetu Konkursowego wręczył nam pendrive, na którym znajdują się materiały potrzebne do stworzenia tekstów.
Kiedy zapytaliśmy dyrektora biura Komitetu Konkursowego Kraków 2022 o ustalenia dotyczące umowy oraz warunków współpracy, odparł: - Jutro wieczorem (przyp. red. – w czwartek) będą decyzje – powiedział Dyląg.
Andrzej Walczak podczas spotkania wspominał jeszcze o możliwości współpracy z blogerami. Jako przykład osoby, z którą ewentualnie można się porozumieć, podał Kominka (znanego blogera). Nie szczególnie przejął się naszym stwierdzeniem, że prawdopodobnie „będzie to drogi interes”.
O opisanych w artykule informacjach powiadomiliśmy na chwilę przed publikacją tekstu szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego płk. Dariusza Łuczaka. Zadeklarowaliśmy, że możemy przekazać dwa nagrania rozmów z Walczakiem funkcjonariuszom państwowym.
2014/04/09
Wiceburmistrz oskarża wiceprezydenta Warszawy: mobbing, nieprawidłowości
Wojna na Bemowie. Platforma Obywatelska na nadzwyczajnej sesji rady odwołuje swojego wiceburmistrza. A ten oskarża o "poważne nieprawidłowości" władze dzielnicy i jej byłego burmistrza Jarosława Dąbrowskiego, obecnego wiceprezydenta Warszawy
Oficjalny powód odwołania jest taki: niedociągnięcia podczas uroczystości upamiętniających gen. Józefa Bema, patrona Bemowa. Tak przynajmniej napisał w swoim oświadczeniu Paweł Bujski, do wczoraj wiceburmistrz dzielnicy i członek bemowskiego koła PO. Rozesłał je z prywatnego adresu do wszystkich dzielnicowych radnych na kilka godzin przed planowaną sesją.
"Nie do przyjęcia w kraju demokratycznym"
Bujski pisze, że prawdziwy powód odwołania jest taki: "Moje stanowisko jest zagrożone, bo dużo wcześniej rozpocząłem działania mające na celu naprawę sytuacji na Bemowie. Opisane (w jego oświadczeniu - red.) sytuacje są nie do przyjęcia w kraju demokratycznym". Uważa, że odwołanie to odwet i ma uniemożliwić "przeprowadzenie rzetelnej kontroli". W oświadczeniu jest mnóstwo ostrych słów: "patologia", "godzenie w interes publiczny".
Jakie nieprawidłowości zgłasza Bujski? Oskarża wiceprezydenta Jarosława Dąbrowskiego, byłego burmistrza Bemowa, o to, że to on de facto kieruje dzielnicą. Do tego stopnia, że jeździ nawet służbowym samochodem przysługującym burmistrzowi, mimo że ma też do dyspozycji jako wiceprezydent auto w ratuszu.
Wytyka, że Bemowskie Centrum Kultury podpisuje liczne umowy-zlecenia i umowy o dzieło na kilkadziesiąt tysięcy złotych - jego zdaniem niepotrzebnie - z pracownikami urzędu dzielnicy. BCK podlega Bujskiemu, przynosi straty. Wieceburmistrz napisał, że w rzeczywistości nie miał na nie żadnego wpływu. O wszystkim miał decydować Dąbrowski.
Narzeczona podpisuje listę
Podobnie jak w przypadku - podległego również Bujskiemu - Centrum Pomocy Zdrowia i Edukacji Ekologicznej. Pracuje tam - jak napisał wiceburmistrz Bujski - "narzeczona Jarosława Dąbrowskiego" Barbara L.
W 2010 roku "Gazeta Stołeczna" ujawniła, że jej matka dostała bez kolejki mieszkanie komunalne w spokojnej części Bemowa. Bujski zarzuca, że L. "nie stawia się w pracy - podpisuje jedynie listę obecności. Nie ma żadnego dowodu jej działalności we wspomnianej instytucji". Zarabia 5 tys. zł na rękę.
Kolejny zarzut: "Notoryczne przekazywanie znacznej ilości sprzętu elektronicznego kupowanego za publiczne pieniądze osobom trzecim". Chodzi o tablety, smartfony, komputery. Bujski konkretów nie podaje. Powołuje się na "krążące po urzędzie opinie". Sprzęt ma trafiać do osób wskazanych przez Dąbrowskiego.
"Poważne wątpliwości może również budzić formuła uruchomienia pierwszego publicznego przedszkola, powołanego w ramach partnerstwa prywatno-publicznego" - czytamy w oświadczeniu. Zarzut jest taki, że przedszkole prowadzi spółka, której "cichymi udziałowcami" mają być dzielnicowi urzędnicy i radni.
Napisał też o awansach pracowników bez doświadczenia, i to mimo że kierowane przez nich jednostki przynosiły straty.
Dąbrowskiego oskarża o mobbing, zastraszanie. Podobne zarzuty kieruje do obecnego burmistrza Bemowa Alberta Stomy.
Godzina 12.01
- To bzdury. Wszystko zostanie sprawdzone. Nikogo nie mobbingowałem, nie zastraszałem. Nie kieruję Bemowem, bo mam wiele innych obowiązków. Nie używam samochodu służbowego burmistrza. Rozmawiałem z osobami wymienionymi przez Bujskiego jako "cisi udziałowcy spółki" prowadzącej przedszkole. Zapewniają, że nie mają z tym nic wspólnego. Jeżeli Paweł Bujski nie przeprosi mnie w ciągu trzech dni, sprawę kieruję do sądu - stwierdza Jarosław Dąbrowski, wiceprezydent Warszawy. Lewandowską nazywa "koleżanką".
Wiceprezydent ujawnia też e-mail, który wczoraj rano dostał przewodniczący rady dzielnicy od Pawła Bujskiego: "Do godziny 10 chcę od was otrzymać jednoznaczną odpowiedź, co zamierzacie zrobić. Do godziny 12 chcę zobaczyć na swojej służbowej skrzynce e-mail z wydziału obsługi rady o odwołaniu sesji nadzwyczajnej z uwagi na to, że wnioskodawcy wycofali swój wniosek. W innym przypadku oświadczenie trafi o godz.12:01 do wszystkich radnych i mediów".
Oświadczenie czytał Michał Grodzki, radny Warszawy z PiS. - W czwartek skierujemy wniosek do prokuratury o zbadanie sprawy. Należy to wszystko wyjaśnić. To, co jest opisane, jest porażające - mówi.
Paweł Bujski wczoraj zrezygnował z członkostwa w PO. Wieczorem został odwołany z funkcji wiceburmistrza. - Od trzech tygodni dobijałem się do działaczy PO. Nikt nie chciał nic w tej sprawie zrobić - mówi. Tłumaczy, że e-mail z ultimatum wysłał, bo chciał "załatwić sprawę wewnętrznie". - Byłem odsuwany od swoich obowiązków, nie miałem wpływu na to, kto jest zatrudniany w podległych mi jednostkach. Czując się bezsilny, postanowiłem to wszystko ujawnić. Byłem zastraszany i gnębiony przez Dąbrowskiego. Czuję się tym potwornie zmęczony. Mam przeciwko sobie całą machinę PO, której nie chciałem szkodzić - opowiada.
Bujski w poniedziałek w tej sprawie spotkał się z prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz. - Zadeklarowała, że przeprowadzi staranne kontrole. Ale od poniedziałku nikt się ze mną nie kontaktował - kwituje.
Bujski pisze, że prawdziwy powód odwołania jest taki: "Moje stanowisko jest zagrożone, bo dużo wcześniej rozpocząłem działania mające na celu naprawę sytuacji na Bemowie. Opisane (w jego oświadczeniu - red.) sytuacje są nie do przyjęcia w kraju demokratycznym". Uważa, że odwołanie to odwet i ma uniemożliwić "przeprowadzenie rzetelnej kontroli". W oświadczeniu jest mnóstwo ostrych słów: "patologia", "godzenie w interes publiczny".
Jakie nieprawidłowości zgłasza Bujski? Oskarża wiceprezydenta Jarosława Dąbrowskiego, byłego burmistrza Bemowa, o to, że to on de facto kieruje dzielnicą. Do tego stopnia, że jeździ nawet służbowym samochodem przysługującym burmistrzowi, mimo że ma też do dyspozycji jako wiceprezydent auto w ratuszu.
Wytyka, że Bemowskie Centrum Kultury podpisuje liczne umowy-zlecenia i umowy o dzieło na kilkadziesiąt tysięcy złotych - jego zdaniem niepotrzebnie - z pracownikami urzędu dzielnicy. BCK podlega Bujskiemu, przynosi straty. Wieceburmistrz napisał, że w rzeczywistości nie miał na nie żadnego wpływu. O wszystkim miał decydować Dąbrowski.
Narzeczona podpisuje listę
Podobnie jak w przypadku - podległego również Bujskiemu - Centrum Pomocy Zdrowia i Edukacji Ekologicznej. Pracuje tam - jak napisał wiceburmistrz Bujski - "narzeczona Jarosława Dąbrowskiego" Barbara L.
W 2010 roku "Gazeta Stołeczna" ujawniła, że jej matka dostała bez kolejki mieszkanie komunalne w spokojnej części Bemowa. Bujski zarzuca, że L. "nie stawia się w pracy - podpisuje jedynie listę obecności. Nie ma żadnego dowodu jej działalności we wspomnianej instytucji". Zarabia 5 tys. zł na rękę.
Kolejny zarzut: "Notoryczne przekazywanie znacznej ilości sprzętu elektronicznego kupowanego za publiczne pieniądze osobom trzecim". Chodzi o tablety, smartfony, komputery. Bujski konkretów nie podaje. Powołuje się na "krążące po urzędzie opinie". Sprzęt ma trafiać do osób wskazanych przez Dąbrowskiego.
"Poważne wątpliwości może również budzić formuła uruchomienia pierwszego publicznego przedszkola, powołanego w ramach partnerstwa prywatno-publicznego" - czytamy w oświadczeniu. Zarzut jest taki, że przedszkole prowadzi spółka, której "cichymi udziałowcami" mają być dzielnicowi urzędnicy i radni.
Napisał też o awansach pracowników bez doświadczenia, i to mimo że kierowane przez nich jednostki przynosiły straty.
Dąbrowskiego oskarża o mobbing, zastraszanie. Podobne zarzuty kieruje do obecnego burmistrza Bemowa Alberta Stomy.
Godzina 12.01
- To bzdury. Wszystko zostanie sprawdzone. Nikogo nie mobbingowałem, nie zastraszałem. Nie kieruję Bemowem, bo mam wiele innych obowiązków. Nie używam samochodu służbowego burmistrza. Rozmawiałem z osobami wymienionymi przez Bujskiego jako "cisi udziałowcy spółki" prowadzącej przedszkole. Zapewniają, że nie mają z tym nic wspólnego. Jeżeli Paweł Bujski nie przeprosi mnie w ciągu trzech dni, sprawę kieruję do sądu - stwierdza Jarosław Dąbrowski, wiceprezydent Warszawy. Lewandowską nazywa "koleżanką".
Wiceprezydent ujawnia też e-mail, który wczoraj rano dostał przewodniczący rady dzielnicy od Pawła Bujskiego: "Do godziny 10 chcę od was otrzymać jednoznaczną odpowiedź, co zamierzacie zrobić. Do godziny 12 chcę zobaczyć na swojej służbowej skrzynce e-mail z wydziału obsługi rady o odwołaniu sesji nadzwyczajnej z uwagi na to, że wnioskodawcy wycofali swój wniosek. W innym przypadku oświadczenie trafi o godz.12:01 do wszystkich radnych i mediów".
Oświadczenie czytał Michał Grodzki, radny Warszawy z PiS. - W czwartek skierujemy wniosek do prokuratury o zbadanie sprawy. Należy to wszystko wyjaśnić. To, co jest opisane, jest porażające - mówi.
Paweł Bujski wczoraj zrezygnował z członkostwa w PO. Wieczorem został odwołany z funkcji wiceburmistrza. - Od trzech tygodni dobijałem się do działaczy PO. Nikt nie chciał nic w tej sprawie zrobić - mówi. Tłumaczy, że e-mail z ultimatum wysłał, bo chciał "załatwić sprawę wewnętrznie". - Byłem odsuwany od swoich obowiązków, nie miałem wpływu na to, kto jest zatrudniany w podległych mi jednostkach. Czując się bezsilny, postanowiłem to wszystko ujawnić. Byłem zastraszany i gnębiony przez Dąbrowskiego. Czuję się tym potwornie zmęczony. Mam przeciwko sobie całą machinę PO, której nie chciałem szkodzić - opowiada.
Bujski w poniedziałek w tej sprawie spotkał się z prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz. - Zadeklarowała, że przeprowadzi staranne kontrole. Ale od poniedziałku nikt się ze mną nie kontaktował - kwituje.
2013/12/02
Minister od zegarków dostał apartament
Jak zegarek, to wartości samochodu. Jak mieszkanie, to za nasze pieniądze! Najbardziej luksusowy polityk w Sejmie nie nocuje w sejmowym hotelu ani nie mieszka w kawalerce na mieście. Sławomir Nowak (39 l.) zajmuje elegancki apartament w budynku strzeżonym przez Biuro Ochrony Rządu i wyposażonym w gustowne meble z Pałacu Prezydenckiego, a do pracy wozi go wciąż jeszcze rządowa limuzyna. Ile za to płaci? Nic!
Słynny minister od zegarków Sławomir Nowak od lat zajmuje wygodne mieszkanie, które dostał jeszcze jako minister w Kancelarii Prezydenta. Koszty opłaca mu Sejm, czyli my. I czy ktoś jeszcze powie, że Sławomir Nowak nie potrafi się ustawić?!
Jak nieoficjalnie dowiedział się Fakt, Nowak w apartamencie w centrum Warszawy mieszka od 2010 roku, kiedy był jeszcze ministrem w Kancelarii Prezydenta. Jako wysokiemu rangą urzędnikowi przysługiwało mu mieszkanie służbowe. Trafił nie najgorzej – dostał 70 metrów nieopodal Al. Ujazdowskich.
W 2011 roku Sławomir Nowak wszedł do rządu i objął tekę ministra transportu. Zgodnie z prawem mieszkanie z Kancelarii Prezydenta już mu nie przysługiwało. Nowak jednak wyprowadzać się nie zamierzał. Znalazł na to pewien sposób...
Każdemu posłowi spoza stolicy przysługuje z kancelarii Sejmu 2,2 tys. zł miesięcznie na wynajęcie mieszkania w Warszawie. Były minister wymyślił więc, że to Sejm wynajmie od Kancelarii Prezydenta jego mieszkanie. Za 1,3 tys. zł miesięcznie.
Każdemu posłowi spoza stolicy przysługuje z kancelarii Sejmu 2,2 tys. zł miesięcznie na wynajęcie mieszkania w Warszawie. Były minister wymyślił więc, że to Sejm wynajmie od Kancelarii Prezydenta jego mieszkanie. Za 1,3 tys. zł miesięcznie.
Tymczasem gdyby zwykły człowiek chciał w tym miejscu wynająć 70-metrowe mieszkanie, musiałby zapłacić co najmniej 5 tys. zł miesięcznie! Widać więc, że Nowak umie się ustawić! Nawet premier, mimo prokuratorskich podejrzeń wobec byłego ministra o to, że nie wpisał do oświadczenia majątkowego zegarka wartego 17 tys. zł, pociesza go publicznie „Trzymaj się, Sławku”.
Fakt
2013/11/22
Młodzi naciągacze, czyli młodzieżówka Platformy Obywatelskiej
Stowarzyszenie „Młodzi Demokraci”, młodzieżówka partii rządzącej, w założeniu miało być szkołą obywatelskości i kształtowania prospołecznych postaw. Tymczasem okazało się uniwersytetem bezkarnego omijania prawa i naciągania państwa.
Na wszystko są dowody. Jak dowiedział się „Newsweek”, młodzieżówka Platformy Obywatelskiej od 11 lat, a więc od momentu wpisania do rejestru sądowego, nie złożyła wKrajowym Rejestrze Sądowym sprawozdania finansowego ze swojej działalności. A jako stowarzyszenie prowadzące działalność gospodarczą (takowa jest zapisana w statucie SMD jako jedno ze źródeł majątku) musi takie dokumenty składać raz do roku w urzędzie skarbowym i właśnie w KRS.
O sprawozdania finansowe do KRS zapytaliśmy przewodniczącego SMD Bartosza Domaszewicza. - Na pewno było złożone w tym roku sprawozdanie za 2012 rok. Sam tego pilnowałem. Wcześniej to nie była moja kadencja, więc niestety nie mogę zapewnić, ani wypowiedzieć się w tej sprawie - zapewnił.
Rzecz w tym, że jego słowom przeczą dokumenty, w których posiadaniu jest KRS. To zresztą nie pierwszy przypadek, kiedy działacze SMD mijają się z prawdą odnośnie stanu dokumentacji swojej organizacji. Kiedy dwa tygodnie temu pytaliśmy ich, dlaczego większość danych (m.in. skład Zarządu Krajowego i Komisji Rewizyjnej, adres stowarzyszenia czy organ nadzorczy) SMD w KRS jest dawno nieaktualna, zapewnili, że w przeciągu najwyżej tygodnia sprawa zostanie uporządkowana. Minęły dwa tygodnie, a do KRS-u nie wpłynął nawet wniosek o aktualizację dokumentacji. Jeden z naszych rozmówców powiedział nam wprost, że SMD wspomnianych dokumentów najzwyczajniej nie posiada i liczy, że fakt ten nie wyjdzie na światło dzienne.
W przypadku sprawozdań finansowych sprawa jest jednak o tyle poważniejsza, że zamieszana jest w to też wierchuszka PO. Według naszego informatora to właśnie darowizny od partii rządzącej stanowią grubo ponad połowę budżetu młodzieżówki. To za nie organizowane są np. wyjazdy na spotkania młodzieżówki Europejskiej Partii Ludowej. Z kolei wojewódzkie struktury PO finansują konwenty i zjazdy regionów młodzieżówek z konkretnych części Polski. Dla kontrastu: składki członkowskie (5zł miesięcznie: 2zł na koło, 1,50zł na region i 1,50zł na kraj) to ledwie ok. 20 proc. budżetu. A w statucie SMD czytamy, że na majątek stowarzyszenia składają się jeszcze m.in. spadki czy dochody z ofiarności publicznej.
Zdaniem Grażyny Kopińskiej, dyrektor programu Przeciw Korupcji Fundacji Batorego, takie zachowanie jest mocno negatywne. - Nie patrzyłabym nawet na to, że mamy do czynienia z młodzieżówką partii rządzącej. Jest to stowarzyszenie, które powinno spełniać pewne obowiązki, a się z nich nie wywiązuje - zaznacza w rozmowie z nami.
I dodaje: - Zwłaszcza, jeśli głównym źródłem ich dochodów są darowizny pochodzące od partii, która to z kolei otrzymuje pieniądze przede wszystkim z budżetu państwa. Także oni pośrednio są finansowani z państwowej kiesy. Zatem w jeszcze większym stopniu powinni czuć się zobligowani do prowadzenia swojej dokumentacji finansowej w sposób zgodny z prawem, a więc składać wszystkie sprawozdania do wszystkich instytucji, do których są zobowiązani to robić.
Jakie skutki dla SMD może mieć takie postępowanie? W najgorszym przypadku nawet wykreślenie podmiotu z rejestru KRS, czyli po prostu rozwiązanie stowarzyszenia. Ale do tego najpewniej nie dojdzie, bo musiałby w tej sprawie zadziałać tzw. organ sprawujący nadzór nad stowarzyszeniem. A tym jest prezydent Warszawy i wiceprzewodnicząca PO Hanna Gronkiewicz-Waltz. Trudno jednak oczekiwać, żeby przyłożyła rękę do likwidacji partyjnej młodzieżówki. Widzimy więc interesujący układ: jedna strona łamie prawo, a druga to koncesjonuje przymykając oczy i udając, że sytuacja nie miała miejsca.
O całej sprawie chcieliśmy też porozmawiać ze skarbnikiem PO Łukaszem Pawełkiem, ale mimo naszych usilnych starań nie było to możliwe.
Współpraca: Michał Pisarski
Newsweek.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)