Do Warszawy migruje bardzo wielu ludzi, by się uczyć, rozwijać się, robić karierę. To potencjał tego miasta. Ale ci ludzie często mówią: Mieszkam tu, bo muszę. Gdybym mógł, to nawiałbym stąd - mówi dr Krzysztof Herbst, koordynator Zespołu ds. Społecznej Strategii Warszawy.
Dariusz Bartoszewicz: Zanim dotarłem do pana gabinetu, w którym powstaje Społeczna Strategia Warszawy na lata 2009-20, musiałem wdrapać się po schodach na trzecie piętro. Windy nie ma. Czy powstaje strategia tylko dla sprawnych, młodych i silnych?
Dr Krzysztof Herbst: Jesteśmy tymczasowym zespołem, więc dostaliśmy do dyspozycji pokój gościnny od miejskiego Centrum Komunikacji Społecznej.I teraz w niedostępnym budynku tworzycie dokumenty, w których padnie dużo słów o tym, jak pomagać najsłabszym, chorym, starszym i niepełnosprawnym.- Cóż, agendy ratusza są porozrzucane po całym mieście chyba w 33 bardzo różnych budynkach. To koszmar.
Warszawa to makabryczne miasto. Wszystko w nim źle działa. Ratusz to scentralizowana i archaiczna megastruktura. Takie wnioski płyną z ogłoszonej kilka dni temu czarnej diagnozy pańskiego zespołu, która poprzedza Społeczną Strategię Warszawy na lata 2009-12. Czy diagnoza musi być tak dołująca?
- Trochę pan to podbarwił, ale diagnoza musi być jak dno, od którego można się odbić. Pokazuje, co trzeba zmienić. Wyciągamy problemy, dyskutujemy o nich na zebraniach nawet stuosobowych. Biorą w nich udział organizacje pozarządowe, naukowcy, samorządowcy. Wiem, że wielu osobom w ratuszu działamy na nerwy. Ale w końcu jednak oni akceptują, że można źle mówić o działaniu administracji. Udało się. To pierwszy krok do sukcesu.
Transport a sprawa roweru
Dlaczego na pierwszym miejscu wśród bolączek znalazł się transport? Za mało mostów, dręczą nas korki zwłaszcza na trasach z peryferii do centrum, wciąż brakuje sieci ścieżek rowerowych. Czy inwestycje infrastrukturalne to teraz element polityki społecznej?
- Nikt z nas nie przypisuje sobie kompetencji inżyniera systemów komunikacyjnych. Ale nie rozmawiamy tylko o mieście w granicach administracyjnych. Wielka Warszawa to jakieś 20 kilometrów i więcej od Pałacu Kultury w każdą stronę. I takie dystanse moc ludzi pokonuje codziennie. Kiedy pytamy ich, jak im się żyje i pracuje, to transport zawsze wychodzi jako jedna z głównych bolączek. On wpływa na samopoczucie mieszkańców i komfort życia. Warszawiacy nigdy nie będą zadowoleni, że tu mieszkają, jeżeli codziennie będą się zmagali z takimi trudnościami komunikacyjnymi.
Jak mierzyć to niezadowolenie albo zadowolenie z miasta?
- Warszawa robi barometr.
Jaki?
- Badanie, które mierzy opinie mieszkańców na różne tematy. Podobnie robi Poznań. Ale tam wyniki są umieszczane na stronach miasta w internecie. I codziennie każdy może sprawdzić, co ostatnio poznaniacy myśleli o różnych sprawach swojego miasta. W Warszawie z jakiegoś powodu barometr jest dokumentem wewnętrznym, niedostępnym publicznie. Jego powieszenie w sieci bardzo by poprawiło klimat.
Ktoś postawił pieczątkę "ściśle tajne"?
- Nie wiadomo dlaczego tak jest. To chyba taki sam automatyczny odruch z zakazem wwożenia rowerów schodami ruchomymi. Osoba pijana może jechać schodami, brudna i śmierdząca też. A rowerzysta ze swoim rowerem nie mógł. Nie wiem dlaczego. Kilka dni temu ten absurdalny przepis został wreszcie uchylony. Ale potrzeba było do tego aż decyzji prezydenta. Tak działa administracja jako system.
Ratusz, czyli mrowisko
Porównał pan ratusz do mrowiska, a urzędnikom wytknął, że potykają się i zaplątują we własne nogi.
- Od razu ktoś mi zarzucił, że nie mam racji, bo przecież mrowisko jest bardzo dobrze zorganizowane. Tylko to zależy od perspektywy. Dla człowieka, który spaceruje po lesie, mrowisko to nie jest żadna logiczna struktura, bo nie rozumie, jak ono działa.Mrowisko pracuje tylko na swoje potrzeby. A przechodnia (petenta) najwyżej coś gryzie.
- Warszawa jest wielkim miastem, skomplikowanym, wielokrotnie reformowanym po 1990 roku. Raz się decentralizowało, innym razem centralizowało. Za każdym razem następowały jakieś dostosowania organizacyjne. Nigdy nie były pełne ani konsekwentne, doszło do kumulacji problemów. A przecież i bez tego wielkie miasto ma skomplikowane struktury. Biuro kultury, Centrum Komunikacji Społecznej, biuro polityki zdrowotnej, edukacji, polityki społecznej czy sportu podlegają różnym wiceprezydentom, choć mają zadania, które są ze sobą powiązane. To efekt niedokończonych reform, ale i wielkości administarcji.
To tylko problem Warszawy?
- Nie, to cecha administracji publicznej. W Polsce jest ona zorganizowana zgodnie z tradycyjnymi zasadami biurokracji opisanymi przez Maksa Webera. W wielu krajach dawno uznano, że struktury zorganizowane jak piramida (na górze szef, u podstawy doły urzędnicze) - nie działają dobrze. Myślenie o samorządzie, partnerstwie ludzi w rozwiązywaniu problemów jest oparte na dialogu i współistnieniu. A w piramidzie dialog i dyskusja zaczynają się nad już podjętą decyzją, a nie w fazie przygotowywania jej.
Sens strategii przez nas przygotowywanej polega na tym, by wykryć problemy, napięcia, niefunkcjonalność i sprzeczność i zaproponować zmiany. Wtedy pierwszą reakcją...
...zawsze jest opór.
- Tak. Niepewność, stres, opór, bo zapowiedź zmiany zawsze brzmi groźnie.
Przyjezdni nie kochają Warszawy
Tysiące ludzi mieszka na peryferiach i codziennie dojeżdża do Warszawy. Do dziś nie ma wspólnego biletu na całą aglomerację, a politykę prowadzi się tylko w granicach administracyjnych miasta. To absurd.
- Właśnie. Wiadomo że Warszawa nie może zaplanować budżetu Piaseczna. Mimo to trzeba dać odpowiedź na pytanie, jak powinna działać cała aglomeracja z wianuszkiem gmin obrzeżnych. Znaczna część obywateli Wielkiej Warszawy zamieszkuje poza granicami miasta. Dla nich odpowiedź na brak wspólnego biletu nie może brzmieć: Nie udało się nam dogadać w sprawie dopłat do przejazdów.
Właśnie byłem w Paryżu na konferencji metropolitalnej i podniesiono tam kwestię obywatelstwa miejskiego. Co to znaczy? Pomyślmy, kto powinien wybierać prezydenta miasta? We Francji są gorzkie doświadczenia z imigrantami, więc narodził się pogląd, że obywatelem miasta nie jest tylko człowiek, który ma jakiś paszport czy dowód z meldunkiem.
Proste to nie jest, bo są przepisy precyzujące, kto komu płaci podatki, i rozmaite inne regulacje. Pan mieszkający w bloku na Grochowie czy osoba, która ma dom w Łomiankach, to nie to samo. Ale nie można stwierdzić, że dzieli ich jakaś wielka przepaść. To tylko granica administracyjna. Mam taką ideę obywatelstwa warszawskiego, które można by jakoś i za coś nabywać. Ono by pokazywało, kto naprawdę jest związany z Warszawą.
Musiałby wyznać, że kocha stolicę?
- (z uśmiechem) Na przykład. Powinien złożyć jakąś symboliczną „obietnicę zucha”. Nie mam gotowej odpowiedzi, ale mam poczucie, że skutki cięcia granicą administracyjną przekroczyły u nas granicę absurdu.
Warszawa świadczy usługi edukacyjne ogromnym rzeszom ludzi, którzy nie są jej mieszkańcami. Robimy to i dobrze, ale nie pytamy po co, dlaczego, na jakich warunkach?
Nie ma na ten temat porządnej porządnej analizy finansowej. A to powinien być temat dla polityków.
Co dobrego ma wynikać z faktu, że Warszawa ma wielką łatwość przyciągania ludzi.
Czym ją wyjaśnić? Bo jest metropolią, miastem z największą liczbą i najlepszych wyższych uczelni, bo tu najłatwiej zrobić karierę? Niedawno zaczął się nowy rok akademicki. Tysiące studentów rozpaczliwie szukało mieszkań, płacąc za byle jaki pokój po kilkaset złotych, bo brakuje akademików. Chcemy ściągać ludzi, by u nas studiowali i potem pracowali, a oni od razu odbijają się od ściany.
- Są tacy, którzy do Warszawy migrują, by przeżyć, zarobić elementarne środki na utrzymanie. I tacy, którzy migrują dla nauki, kariery i rozwoju. Warszawa ma duży współczynnik tych, którzy migrują w tym drugim celu. To potencjał. Ale ci ludzie często mówią: Mieszkam tu, bo muszę. Gdybym mógł, to nawiałbym stąd. I to jest ta zła wiadomość. Nie wiem, czy Warszawa powinna budować więcej akademików. Wiem tylko, że w mieście, gdzie urodziła się mniej niż jedna trzecia jego mieszkańców, mamy konflikt między "przybyszami" a "warszawiakami", który manifestuje się na różne sposoby. To jest niechęć do przyjezdnych za osiedla za bramą, czy domy gdzieś pod Łomiankami, za strzeżone apartamenty, za korki na trasie między tymi domami a pracą. Ci, którzy nie identyfikują się z miejscem, są określani jako "przyjezdni eksploatujący miasto". Tu się uczą i zarabiają, robią karierę, a na Warszawę plują. Podatki płacą zwykle w miejscowościach, w których są zameldowani.
- Proszę kiedyś stanąć np. przed budynkiem Banku Światowego. Wie pan, gdzie on jest?
W wieżowcu Warszawskiego Centrum Finansowego?
- Tak, na rogu Świętokrzyskiej i Emilii Plater. Z tajemniczego powodu ten budynek jest bardzo anonimowy. Co z tego ma człowiek, który tu żyje, lubi to miasto? Szklano-kamienna ściana. Niedostępna wieża, "przeszkadzajka" na ulicy - ani ładna, ani pożyteczna. Może trzeba wymagać, by budynki w centrum miały dostępne partery z usługami, kawiarniami, sklepami.
W latach 60. nieżyjący już socjolog miasta Aleksander Wallis w książce "Warszawa - przestrzenny układ kultury" pokazał, że nasze miasto kumuluje czasem nawet ponad 90 proc. potencjału w różnych dziedzinach. To znaczy, że jeżeli ktoś chce być kimś w danej dziedzinie, to musi w końcu wylądować w Warszawie. Bo tutaj jest potencjał, tutaj są np. wydawnictwa, a teraz innego typu instytucje, np. finansowe. Ciągle człowiek, który ma ambicje, musi albo zamieszkać w Warszawie, albo wciąż do niej dojeżdżać. Trzeba wytworzyć w naszym mieście jakieś ciepło, by przyjezdni też je pokochali.
Fale wyżów i niżów
Demografia wciąż zaskakuje rządzących. Najpierw pada hasło: Mamy za dużo żłobków, przedszkoli i szkół. Po kilku latach okazuje się, że ich brakuje. I stawia się przedszkola kontenerowe. Brak strategicznego myślenia i planowania na dłużej niż jedną kadencję?
- Zjawisko tej fali uderzeniowej po zasiedleniu zostało dawno opisane. Najpierw jest deficyt mieszkań, budowanie wielkich osiedli i trudności w wymianie mieszkań. W nowym blokowisku pojawiają się młodzi ludzie i wszyscy w tym samym momencie mają dzieci. I one atakują po kolei żłobki, przedszkola, szkoły podstawowe. Potem fala odpływa i te placówki stoją prawie puste, więc się je zamyka. Jeśli trudno jest zmienić mieszkanie, to się w nim tkwi do końcu życia. To oznacza, że w tym samym miejscu, 20 lat późnej, następuje drugie uderzenie fali demograficznej, bo dzieci tych ludzi zaczynają mieć dzieci. Przez Warszawę przechodzi właśnie kolejna fala takiego wyżu.
Ale Warszawa również szybko się starzeje. Za 12 lat aż 43 proc. mieszkańców będzie miało 60 lat albo więcej. Jak przyciągnąć tu młodych?
- Warszawa już teraz demograficznie utrzymuje się przy życiu dzięki migrantom. Młodzi ciągną do szans, które daje Warszawa. Ale konkurencja nie śpi. Inne polskie miasta starają się być atrakcyjne. Za chwilę wybór może być już inny: Może kupię mieszkanie w Berlinie, bo tam jest taniej i fajniej? Coraz częściej Warszawa staje w sytuacji walki konkurencyjnej i to będzie m.in. walka o migrantów.
Z drugiej strony Warszawa rozwijała się z pewnym wyobrażonym modelem, którego podstawą była wspólnota terytorialna, sąsiedzka. Model sformułowano w okresie międzywojennym. Formalnie trwał do lat 70. Umownie było to osiedle szkoła, przedszkole, plac zabaw, wspólna przestrzeń, wspólne instytucje. Po transformacji nie ma ani tamtej, ani żadnej innej normy, która mówi, czego potrzeba, aby jakaś wspólnota w jakimś rejonie dobrze funkcjonowała. Grozi nam, że Warszawa stanie się tylko zbiorowiskiem anonimowych ludzi hulających po całym mieście.
Rozmawiał Dariusz Baroszewicz
Gazeta Stołeczna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz