- Jeździmy na dożynki, święta strażaków. Za to powinni płacić podatnicy - uważają radni sejmiku. Wczoraj ustalili, że za każdy służbowo przejechany poza Warszawą kilometr dostaną pieniądze z kasy województwa.
- Gdy ludzie zapraszają, to nie wypada odmówić. Zaangażowany radny jeździ bardzo dużo po swoim okręgu wyborczym. Na porządku dziennym są spotkania z wyborcami, pogadanki z młodzieżą, wizytacja policji. Zwrot kosztów jest konieczny - mówił podczas wczorajszej sesji radny Henryk Antczak, radny PSL z Mławy.
Jego partyjny kolega z Ostrołęki Marian Krupiński oświadczył: - Jednego dnia potrafię odbyć aż pięć wizytacji. Gdy gdzieś w okolicy świętują strażacy lub odbywają się dożynki, staram się tam pojawić. W ten weekend wybieram się na przegląd kolęd i pastorałek. Służbowo, oczywiście. Za taką wizytę powinienem dostać zwrot pieniędzy.
Według nowych zasad, gdy dla radnego Mazowsza zabraknie urzędowego auta, na służbowy wyjazd może pojechać własnym samochodem. Wczoraj radni sejmiku podjęli decyzję, że każdy z nich może na koszt podatników przejechać do 700 km miesięcznie. Aby dostać zwrot pieniędzy za podróże po Mazowszu (83 gr za kilometr), wystarczy oświadczenie. Szacuje się, że w tym roku na przejazdy radnych sejmiku pójdzie z kasy województwa nawet 350 tys. zł.
Sęk w tym, że według przyjętej wczoraj uchwały radnym przysługuje zwrot za każdy służbowo przejechany kilometr poza miejscem siedziby sejmiku, czyli poza Warszawą. Większość z nich pochodzi spoza stolicy. Będą mogli więc dostawać pieniądze nawet za jazdę po swojej rodzinnej miejscowości. - Zwrot kosztów za podróże służbowe jest potrzebny. Mam tylko nadzieję, że nie będzie polem nadużyć - komentuje Artur Buczyński, radny PO.
Gazeta Stołeczna
Dominika Olszewska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz