Opisana w sobotniej "Gazecie" sprawa senatora Tomasza Misiaka z PO jest skandalem - i to z wielu powodów.
Firma Work Service, której współwłaścicielem jest senator, dostała bez przetargu kontrakt od Agencji Rozwoju Przemysłu wart kilkadziesiąt milionów złotych. Ma szkolić pracowników zwalnianych na skutek likwidacji stoczni w Gdyni i Szczecinie.
Jeśli ARP uznała, że aby przyspieszyć procedury, musi zrezygnować z przetargu, to tym bardziej powinna była szukać firmy niemającej żadnych związków z politykami. A zwłaszcza politykami rządzącej koalicji.
Firma Misiaka, który pracował nad ustawą gwarantującą pomoc dla zwalnianych stoczniowców, pod żadnym pozorem nie powinna była składać oferty - wiedząc, że to śmierdzi na kilometr. Zresztą nawet gdyby Work Service został wybrany w przetargu, i tak wyglądałoby to źle.
Tłumaczenia senatora brzmią niewiarygodnie. Mówi, że nie kontroluje firmy, której jest współwłaścicielem, że nie decydował o złożeniu oferty, że firma będzie świadczyć usługi na zasadach non profit. Nie wierzę w ani jedno słowo.
Znając realia działania biznesu, nie mogę sobie wyobrazić, by zarząd Work Service i współwłaściciele firmy nie konsultowali z Misiakiem kontraktu. Nawet jeśli na papierze firma nie osiągnie zysku, to na kilkudziesięciomilionowym kontrakcie i tak zarobi. Jest przecież firmą usługową, więc główne koszty to wynagrodzenia dla trenerów szkolących stoczniowców.
Sprawa jest paskudna także dlatego, że rząd Donalda Tuska nie ma czystego sumienia w sprawie likwidowanych stoczni. Choć główna wina za katastrofę spada na rządy poprzednie, również obecny nic nie uczynił dla uratowania zakładów i miejsc pracy. Stoczniowa specustawa to plasterek na poważną ranę. Za kilka miesięcy część majątku niezwiązana z produkcją okrętów zostanie sprzedana, a rząd i ARP nie mają pomysłu, co zrobić z pozostałą częścią. Nie wiedzą, jak ocalić choćby kawałek przemysłu okrętowego, który jeszcze dziesięć lat temu był ważną gałęzią polskiej gospodarki. Jak uratować tysiące miejsc pracy w firmach kooperujących ze stoczniami.Teraz okazuje się, że na likwidacji stoczni ma zarobić firma senatora z PO.
Na miejscu premiera uznałbym sprawę za bardzo poważną. Anulowanie kontraktu z Work Service, usunięcie Misiaka z Platformy i ukaranie winnych tego skandalu w ARP to minimum, co powinien zrobić.
Potrzebna jest też poważna refleksja nad kondycją PO i instytucji rządowych, które działają nieudolnie i - jak się okazuje - z korzyścią dla kolegów z PO. Jeśli premier nie zareaguje, będzie to znaczyło, że jego rząd jest zarażony tym samym wirusem co kilka poprzednich. Arogancją władzy, przekonaniem, że "nam wolno więcej".
Gazeta Wyborcza
Witold Gadomski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz