Senator PO Tomasz Misiak zasłynął w ostatnich dwóch dniach jako największy obrońca Waldemara Pawlaka. Bronił go z większą werwą i zdecydowaniem niż koledzy z PSL.
Pawlak od kilku dni musi się tłumaczyć z interesów, jakie z Ochotniczą Strażą Pożarną, której szefuje, robili jego koledzy, sąsiad i partnerka życiowa. A senator Misiak w Radiu TOK FM i telewizji TVN 24 przekonywał, że skoro dziennikarze nie podali konkretnych kwot, jakie dzięki zleceniom strażaków zarabiali bliscy wicepremiera, to nie ma o czym mówić. Sugerował, że o nepotyzmie i konflikcie interesów można mówić dopiero od pewnej sumy w górę. Jakiej - senator nie ujawnił.
Minęły dwa dni i teraz Misiak musi sam się bronić przed podobnymi zarzutami.
"Gazeta" ustaliła, że pracował nad ustawą, z której dobrodziejstw skorzystała później jego firma. I Misiak broni się w podobnym stylu co Pawlak. Wicepremier oskarżył dziennikarzy "Dziennika" (który jako pierwszy opisał historię) o działanie w interesie zagranicznego właściciela pisma. Wicepremier uznał też, że atak na niego to atak na polską wieś. Misiak z kolei argumentuje, że przecież lepiej się stało, że to jego, polska firma zajmuje się szukaniem pracy dla stoczniowców, niż gdyby miała się tym zajmować firma zagraniczna. Chodzi chyba o to, że jak nadużycia robi Polak, to resztę obywateli mniej boli.
Na wszelki wypadek senator nie podaje, ile firma, której jest współwłaścicielem, miała zarobić na tym pośrednictwie. Agencja Rozwoju Przemysłu twierdzi, że za usługi dla stoczniowców zapłaci kilkadziesiąt milionów złotych. Być może według standardów senatora to nadal zbyt mała kwota, by można było mówić o konflikcie interesów.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Krystyna Naszkowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz