2008/07/31

Ludzie Schetyny trzęsą koszem?

Przetarg na obsługę promocyjną przyszłorocznych mistrzostw Europy w koszykówce wygrało wrocławskie konsorcjum Sport Media i ARRS Effectica. Do tej decyzji PZKosz miała przekonać najniższa cena, jaką zaoferowało.
Kto wypromuje mistrzostwa
Właściciele spółek to wieloletni bliscy współpracownicy Grzegorza Schetyny. Dariusz Pszczołowski, prezes Sport Media, był z nim związany od 1993 roku. Wtedy trafił do Radia Eska, które zakładał obecny wicepremier. Był też prezesem koszykarskiego Śląska, należącego wówczas do Schetyny. Pszczołowski pracował także w agencji reklamowej ARRS (przemianowanej później na ARRS Effectica). Firma należała wtedy do żony Schetyny – Kaliny.
Dwaj byli współpracownicy obecnego szefa MSWiA są dziś współwłaścicielami Effectiki – firmy wchodzącej w skład konsorcjum Sport Media i ARRS Effectica.
Dariusz Franckiewicz tworzył ze Schetyną Radio Eska, a z jego żoną zakładał agencję reklamową, której jest do dziś prezesem.
Piotr Waśniewski kupił udziały w Effectice w 2006 roku. Za pół firmy, której roczne obroty przekraczały 6 mln zł, żona Schetyny zażądała od niego 25 tysięcy. Waśniewski podkreśla, że zyski Effectiki były symboliczne, a dochody wystarczały na finansowanie działalności. – Ale kupno udziałów po wartości nominalnej to okazja, więc skorzystałem – mówi.
Waśniewski przez wiele lat był w koszykarskim Śląsku dyrektorem finansowym i podwładnym Pszczołowskiego, potem też prezesem klubu (gdy jego właścicielem był Schetyna). Po kupnie połowy Effectiki na krótko został jej wiceprezesem. W marcu zrezygnował, ale pozostał udziałowcem. Obecne kontakty ze Schetyną określa jako sporadyczne. – Ja pracuję w Zgorzelcu, Grzegorz w Warszawie. Biznesowo nic nas nie łączy – mówi Waśniewski.
Podobnie Pszczołowski: – Od założenia firmy ciężko walczę na rynku eventowym i sportowym, a on w polityce. To zupełnie inne światy – przekonuje.
Rozdający karty
W komisji przetargowej był prezes PZKosz i senator PO Roman Ludwiczuk. Politycy Platformy mówią o nim krótko: człowiek Schetyny. Ludwiczuk zjadł zęby na koszykówce jako prezes Górnika Wałbrzych.
Na przygotowanie oferty promocji ME oraz wsparcia związku w organizacji firmy miały zaledwie dwa tygodnie. A zakres przetargu jest potężny m.in. kampanie telewizyjne, radiowe, prasowe, outdoor, działania PR oraz organizacja widowisk i eventów.
Znajomi Grzegorza Schetyny twierdzą, że dziś z wicepremierem kontaktują się tylko sporadycznie.
– Sprawa przetargu i wyboru komisji przetargowej nie była omawiana na zarządzie. To były decyzje prezesa, do których ma prawo – mówi Wojciech Chomicz, wiceprezes PZKosz.
Zwycięskie konsorcjum twierdzi, że poradzi sobie z tym zadaniem, choć imprezy sportowe nie są domeną Effectiki. – Na co dzień nie zajmujemy się sportem i sami nie wystartowalibyśmy do przetargu – przyznaje Waśniewski. – Naszą rolą jest wkład koncepcyjny, a projekt poprowadzi Sport Media – zaznacza. Sport Media reklamuje się głównie jako firma wynajmująca ekrany i telebimy na imprezy sportowe i rozrywkowe. – To główne źródło dochodu – mówi Pszczołowski. – To młoda firma, ale pracują w niej ludzie, którzy zbudowali wizerunek koszykarskiego Śląska. Mamy doświadczenie m.in. w organizacji meczów Euroligi.
Zapytaliśmy, czy prezes PZKosz zna personalne powiązania właścicieli zwycięskich firm ze Schetyną. – Nie rozumiem sensu pytania. Nie było to przedmiotem analizy komisji– mówi Ludwiczuk.
– Waśniewski i Pszczołowski byli prezesami Śląska za Schetyny – podpowiadamy.
– Więc znają się na koszykówce – odpowiada Ludwiczuk.
Wrocławskie konsorcjum wygrało m.in. z Polish Sport Promotion, jedną z większych agencji specjalizujących się w obsłudze imprez sportowych (np. PŚ w skokach narciarskich). Jej prezes Tomasz Rachwał mówi: – Ranga tej imprezy zobowiązuje do bardziej profesjonalnego przygotowania przetargu. Zadania dla agencji powinny być precyzyjne i jasno określone w czasie – dodaje. Z tych powodów z przetargu wycofała się agencja Ciszewski PR. – Było zbyt mało czasu i niejasne kryteria – mówi „Rz” Jerzy Ciszewski, prezes agencji.
Zwycięskie konsorcjum otrzyma ok. 430 tys. zł. Ale większe zyski, nawet kilka milionów złotych, mają się kryć np. w prowizjach za zlecanie reklam, produkcji gadżetów itp.
O komentarz do sprawy poprosiliśmy Grażynę Kopińską z Fundacji Batorego: – Może istnieje w środowisku przeświadczenie, że pozycja znajomych pana Schetyny związanych z tą branżą jest tak mocna, że np. nie ma szans na wygranie przetargu. Ale jeśli tak, to firmy powinny złożyć skargi i próbować udowodnić swoje racje.
Rzeczpospolita
Anna Gielewska , Jarosław Kałucki

2008/07/30

Problemów od metra

Zbliża się półmetek prezydentury Hanny Gronkiewicz-Waltz w stolicy. To miała być rewolucyjna kadencja. Rewolucja jest, ale – jak wiele pomysłów pani prezydent – na razie na papierze
Coraz częściej słychać, że Donald Tusk jest mocno poirytowany sposobem sprawowania władzy w Warszawie przez Hannę Gronkiewicz‑Waltz. Gdy pani prezydent przedstawiła premierowi plany miejskich inwestycji na najbliższe miesiące, ten miał ją poprosić na rozmowę w cztery oczy, z której jakoby wyszedł wściekły. Informacje te zdementowała jedynie Gronkiewicz-Waltz, Tusk zaś zachował dyplomatyczne milczenie. Zresztą pytanie pani prezydent o Warszawę przypomina sytuację z tej anegdoty, w której naiwny mąż pyta niewierną żonę, czy jest zdradzany. – Oczywiście, kochanie, że cię nie zdradzam – odpowiada żona. Bo i co ma odpowiedzieć?Czy niełaska premiera to tylko kaczka dziennikarska, czy faktycznie coś iskrzy? Do końca nie wiadomo. Pewne jest, że Warszawa to klucz, który Tuskowi może otworzyć (lub zamknąć) drogę do Pałacu Prezydenckiego – wielkomiejski elektorat stolicy to naturalne zaplecze lidera Platformy. Ale gdyby PO, która od blisko dwóch lat rządzi miastem, zawaliła sprawę, spadek poparcia miałby dramatyczne skutki. Tusk nie nadrobiłby ich żadną kampanią wyborczą. To dlatego Hanna Gronkiewicz-Waltz jest tak istotną postacią dla polityki w całej Polsce.Zbiór pobożnych życzeńHanna Gronkiewicz-Waltz rozbudziła wielkie nadzieje na wielkie zmiany. Po latach rządów Lecha Kaczyńskiego, którego jedyne realne dokonanie to budowa Muzeum Powstania Warszawskiego, stolica wreszcie miała przeżyć boom inwestycyjny.Mieszkańcy Warszawy na co dzień doświadczają, jak bardzo jakość ich życia zależy od woli polityków i podległych im urzędników. To właśnie przez nich budowa pierwszej linii metra trwa od 25 lat. To przez nich ponaddwumilionowa metropolia nie ma obwodnicy. To przez nich każdego dnia mieszkańcy tkwią na zapchanych mostach, których jest po prostu za mało.Zmiany na lepsze umożliwić mieli menedżerowie zatrudniani przez ratusz nie według klucza partyjnego, lecz jedynie umiejętności i doświadczeń. Program wyborczy Hanny Gronkiewicz-Waltz z wyborów samorządowych 2006 roku aż kipiał od obietnic. Od rzeczy zupełnie drobnych, jak rezygnacja z odśnieżania ulic za pomocą soli (przez co usychają drzewa), po wielkie projekty komunikacyjne. Wizja była wspaniała – druga i trzecia linia metra budowana w błyskawicznym tempie, miasto oplecione siecią szybkich tramwajów, trzy nowe mosty, wymiana taboru autobusów, dziesiątki kilometrów ścieżek rowerowych, gruntowna modernizacja sieci kolejowej, tak by mogła służyć mieszkańcom do codziennego poruszania się po mieście, nowa hala widowiskowa (budowana z udziałem kapitału prywatnego), która zastąpi rozpadającą się Salę Kongresową. Do tego remonty dróg, zabytków, parków i skwerów. W sumie 76 stron maszynopisu większych i mniejszych zapowiedzi. Ekipa pani prezydent nie spełniła żadnej z obietnic.
Maciej Białecki, prezes stowarzyszenia Obywatele dla Warszawy, które monitoruje działalność stołecznego samorządu, twierdzi, że od początku program wyborczy Hanny Gronkiewicz-Waltz był jedynie zbiorem pobożnych życzeń. – W znacznej części, zwłaszcza tej poświęconej poszczególnym dzielnicom, jest to zbiór nierealnych postulatów zgłaszanych przez szeregowych działaczy PO – mówi Białecki. – Oceniać należy to, co Hanna Gronkiewicz-Waltz zrobiła po wyborach. A trudno nazwać to rewelacją – dodaje.Trzeba jednak przyznać, że statystyki przemawiają na korzyść pani prezydent. W pierwszym półroczu tego roku ratusz wydał na ogólnomiejskie i dzielnicowe inwestycje 552 miliony złotych. To 19,3 procent całorocznego planu. Żaden z poprzedników Gronkiewicz-Waltz nie może się pochwalić tak efektywną realizacją planu wydatków. Dla porównania w tym samym okresie roku 2004, gdy Warszawą rządził Lech Kaczyński, miasto wydało 164 miliony, co stanowiło 11,7 procent rocznego planu. Ratusz chwali się przede wszystkim Krakowskim Przedmieściem, którego remont zakończył się kilka tygodni temu, ale też nowym wiaduktem w Alejach Jerozolimskich, kończącym się remontem estakad na Wisłostradzie oraz idącą pełną parą renowacją zjazdów z Trasy Łazienkowskiej. To dzięki tym wydatkom statystyki nie kuleją, ale i tak te największe i najbardziej potrzebne inwestycje pozostają papierowymi planami.Analizy bez końcaJedną z pierwszych decyzji Gronkiewicz-Waltz po zwycięskich wyborach samorządowych było unieważnienie przetargu na budowę tak zwanego mostu Północnego, który ma połączyć prawobrzeżną dzielnicę Białołękę z lewobrzeżnymi Bielanami. Przetarg został rozpisany przez Kazimierza Marcinkiewicza, gdy przed ostatnimi wyborami samorządowymi był „pełniącym obowiązki prezydenta Warszawy”. Po otwarciu ofert (rządziła już Gronkiewicz-Waltz) okazało się, że najtańsza opiewała na 1,6 miliarda złotych. A miasto przewidywało, że na nowy most wyda 600 milionów.Gronkiewicz-Waltz stwierdziła, że trzeba ogłosić dwa nowe przetargi (oddzielnie na projekt, oddzielnie na budowę), bo tak będzie taniej. Zapewniała jednocześnie, że za trzy lata most będzie gotowy. Był styczeń 2007, od tamtej chwili minęło więc ponad półtora roku. W tym czasie udało się zakończyć przetarg na projekt. Przetarg na budowę jest nadal w toku. Kiedy dokładnie się zakończy, nie wiadomo (dopiero wtedy okaże się, czy i ile ratusz faktycznie zaoszczędził). Za to pewne jest, że most nie będzie gotowy przed końcem 2011. To dwa lata poślizgu w stosunku do wcześniejszych zapowiedzi.Podobna historia miała miejsce z drugą linią metra (ma połączyć Pragę z Wolą). Ratusz koszt budowy kolejki szacował na 2,9 miliarda złotych. Gdy rozpisano przetarg, okazało się, że najtańsza oferta opiewa na pięć miliardów. – Powołaliśmy specjalną komisję składającą się między innymi z zagranicznych ekspertów, którzy badają, czy ta cena nie jest zawyżona – mówi Jacek Wojciechowicz, wiceprezydent Warszawy odpowiedzialny za inwestycje i najbliższy współpracownik Hanny Gronkiewicz-Waltz w ratuszu. – Składając oferty, firmy budowlane wiedziały, że w Warszawie będą rozgrywane mistrzostwa Euro 2012 i że metro jest nam bardzo potrzebne. Być może próbowały to wykorzystać, windując cenę? – dodaje Wojciechowicz. Nie ukrywa, że jeśli koszt metra szacowany przez oferentów okaże się znacznie większy od faktycznych kosztów określonych przez komisję, przetarg zostanie odwołany, a budowę trzeba będzie odłożyć na czas po Euro 2012.– Przez całe zawodowe życie decyzje inwestycyjne podejmowałam na podstawie analizy ekonomicznej. Tak będzie i w tym przypadku – twierdzi Hanna Gronkiewicz-Waltz. – Poza tym pamiętajmy, że w części metro ma być dotowane przez Unię Europejską. A Bruksela nie wejdzie w coś, co nie ma ekonomicznych podstaw – dodaje. Zapewnia, że przygotowywana właśnie analiza będzie brała pod uwagę straty mieszkańców (na przykład czasu i benzyny zmarnowanej w korkach) spowodowane tym, że druga linia metra powstanie później, niż planowano. – Oczywiście, że metro powinno powstać jak najszybciej. Ale pieniądz publiczny trzeba oglądać, nieprzesadnie, ale trzeba. Zwłaszcza że potencjalne oszczędności idą w setki milionów złotych – argumentuje Hanna Gronkiewicz-Waltz.Historyjki szufladkoweO pieniądze rozbija się też pogmatwana historia przebudowy stadionu Legii. Decyzję, że to miasto będzie finansować przedsięwzięcie, podjął Kazimierz Marcinkiewicz. Sprawa od początku budziła kontrowersje, bo klub piłkarski Legia jest prywatny i należy do koncernu ITI (właściciela między innymi TVN). Firma dzierżawi też tereny pod stadionem i wokół niego.
Początkowo koszt remontu- obiektu szacowany był na 180 milionów złotych. Gdy powstał projekt budowlany, okazało się, że będzie to jednak 365 milionów. Miejska opozycja (stanowi ją głównie PiS) grzmiała, że nie warto wydawać takich pieniędzy, bo w Warszawie i tak powstaje Stadion Narodowy, na którym będzie można organizować imprezy masowe. Mimo to prezydent Warszawy zdecydowała o zwiększeniu dotacji (poparła ją rada miasta). Rozpisano więc przetarg na wykonawcę. A gdy na początku lipca otwarto koperty z ofertami, okazało się, że najtańsza opiewa na... 450 milionów złotych, czyli blisko o 100 więcej, niż zarezerwowano na ten cel w budżecie miasta. Tak jak w przypadku metra i mostu Północnego decyzja, czy nie odłożyć inwestycji ad acta, ma zapaść w najbliższych tygodniach.– Sprawa jest ściśle związana z metrem. Bo jeśli budowa kolejki będzie odsunięta w czasie, to w budżecie pojawią się pieniądze, które będzie można spożytkować na inne cele, na przykład na stadion – mówi Gronkiewicz-Waltz. Argumentuje, że europejskie aglomeracje wielkości Warszawy mają przynajmniej dwa duże stadiony. – Nie wspominając o takich miastach jak Glasgow, w którym takich stadionów jest sześć. Zresztą trudno, bym zerwała umowę zawartą przez poprzednika. W końcu obowiązuje jakaś ciągłość władzy. Choć niewykluczone, że umowę z firmą ITI będziemy renegocjować – wyjaśnia.Prezydent Warszawy nie zraża się opóźnieniami i planuje kolejne wielkie inwestycje. Z opublikowanych właśnie założeń budżetu Warszawy na przyszły rok można się dowiedzieć, że ratusz zabierze się do budowy bezkolizyjnego skrzyżowania ulicy Łopuszańskiej z Alejami Jerozolimskimi, że będzie kontynuował budowę Trasy Siekierkowskiej, zacznie też roboty przy obwodnicy Śródmieścia. To wszystko jest jednak na etapie planów. – Warszawiacy mogą sobie nimi tapetować mieszkania – ironizują członkowie klubu radnych PiS w Radzie Warszawy.
Hanna Gronkiewicz-Waltz ganiona jest nie tylko za ślimaczące się inwestycje. Wielkie kontrowersje budzi też polityka kadrowa, a dokładnie konkursy na stanowiska kierownicze w ratuszu. Zarzut: były tak ustawione (chodzi o wymagania stawiane kandydatom), by wygrać mogli wyłącznie kandydaci popierani przez panią prezydent. Na przykład konkurs na kierownicze stanowisko w biurze promocji (startowało w nim 18 osób) wygrała Katarzyna Ratajczyk, zaufana Hanny Gronkiewicz-Waltz, jej współpracownica z czasu kampanii wyborczej. Stanowisko koordynatora do spraw kontaktów z kombatantami dostała Renata Wiśniewska, która współpracowała z Gronkiewicz-Waltz, gdy ta szefowała NBP. Takich przypadków – nagłaśnianych przez lokalną prasę – było jeszcze kilkanaście.Gronkiewicz-Waltz zawsze odpowiadała, że wszystko dzieje się zgodnie z prawem. Poza tym to przecież nie ona zajmowała się organizowaniem tych konkursów. Sprawę bada w tej chwili Najwyższa Izba Kontroli. – Kontrola NIK jeszcze się nie zakończyła, ale znam już jej wstępne wyniki. Teza, że konkursy wygrywały osoby z klucza partyjnego, nie została potwierdzona. Nie mam sobie nic do zarzucenia – twierdzi dziś Gronkiewicz-Waltz.
Stopniowo coraz łatwiej
Ogólnie zresztą prezydent Warszawy jest z siebie zadowolona. – Moim celem nie jest to, by zostawić po sobie jakieś budowle pomniki, tak jak Gierek zbudował gierkówkę. Ja chcę, żeby mieszkańcom stolicy stopniowo żyło się coraz łatwiej – przekonuje. Do swoich sukcesów już zalicza inwestycje, które jeszcze nie są zrealizowane, jak zakup nowych autobusów i tramwajów czy budowa sieci darmowego Internetu.Tylko że wyborcy rozliczają polityków nie z projektów, ale z konkretnych dokonań. Gierkówka, cokolwiek by o niej mówić, to jednak konkret. Igor Ryciak"Przekrój" 31/2008

Warszawa bez drugiej linii metra na Euro 2012

W środę prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz ogłosiła unieważnienie przetargu na budowę drugiej linii metra. Nowy ma być rozpisany na przełomie września i października.
To już oficjalna decyzja władz miasta, o której od kilku tygodni mówiło się w kuluarach ratusza. Pierwszy przetarg został unieważniony, bo oferty trzech konsorcjów budowlanych ponaddwukrotnie przewyższały kosztorys. Wynosiły ok. 6 mld zł. Prezydent Gronkiewicz-Waltz powoływała się na ekspertów, którzy uznali taką inwestycję za "ekonomicznie nieopłacalną". Dodała też, że nie było szans na otrzymanie dotacji Unii Europejskiej.Decyzja ratusza oznacza, że nie dojedziemy metrem na mecze Euro 2012. Centralny odcinek drugiej linii metra od ronda Daszyńskiego do Dworca Wileńskiego (pod Prostą, Świętokrzyską, Powiślem, Wisłą, Portem Praskim i Targową) mógłby być gotowy najwcześniej w 2013 r. Urzędnicy zapewniają, że podczas piłkarskich Mistrzostw Europy w 2012 r. budowane stacje będą już zasypane - tak, żeby nie utrudniać ruchu w mieście.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
śmik

Zamiast drugiej linii metra – tramwaje i pociągi

– Nie uda się zgrać budowy drugiej linii z organizacją Euro 2012 – ostrzegają specjaliści. I apelują do władz Warszawy o inne inwestycje w transporcie publicznym.
– Decyzja o unieważnieniu przetargu na metro była podjęta już na początku lipca. Ale prezydent chciała ją ogłosić po wbiciu pierwszej łopaty na budowie Centrum Nauki Kopernik. Chodziło o to, żeby nikt jej nie zarzucił, że w stolicy niczego się nie buduje – zdradza nam jeden z bliskich współpracowników Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Rozpoczęcie budowy drugiej linii było jedną z najważniejszych obietnic prezydent z kampanii wyborczej w 2006 roku. Powtórka przetargu może więc być odebrana jako polityczna klęska. Jednak ten ruch chwalą eksperci od transportu.
– To racjonalna decyzja. Warszawy nie stać na metro ze złotymi klamkami – mówi Michał Suliborski ze Stowarzyszenia Integracji Stołecznej Komunikacji. Ale dodaje jednak łyżkę dziegciu: – Zapowiedzi zakończenia budowy już w 2013 roku mogą oznaczać wywindowanie ofert także w drugim przetargu.
Były prezydent Warszawy Paweł Piskorski chwali unieważnienie przetargu z astronomicznie wysokimi ofertami cenowymi. Jednak powątpiewa, że budowane w powtórzonym przetargu stacje metra będą zasypane przed Euro 2012, żeby nie utrudniać ruchu.
– Proponuję zacząć budowę od odcinka skrajnego – z Bemowa albo Bródna – twierdzi Piskorski. – Z powodu kilku meczów w 2012 roku podatnicy nie powinni przepłacać kilku miliardów złotych. Czas zainwestować w tańszy transport szynowy, czyli tramwaje – mówi też prof. Wojciech Suchorzewski z Politechniki Warszawskiej.
Dyrektor Zarządu Transportu Miejskiego Leszek Ruta obiecuje, że w przyszłym tygodniu zostanie podpisana umowa z Tramwajami Warszawskimi – to będzie poręczenie kredytowe, potrzebne do zakupu 186 niskopodłogowych tramwajów – m.in. do obsługi tras obok Stadionu Narodowego. W tym roku Szybka Kolej Miejska powinna też ogłosić przetarg na 13 pociągów, które w 2010 roku mają dojechać na lotnisko Okęcie.
Źródło : Życie Warszawy
Iza Kraj

2008/07/28

Mordercza niewyrazistość Platformy - Żakowski do Tuska

Szanowny Panie Premierze, nie zazdroszczę Panu tegorocznych wakacji parlamentarnych. Tuż przed wakacyjną przerwą, po ośmiu miesiącach sprawowania władzy, zebrał Pan bowiem obfite owoce wszystkich swoich słabości .
Nieudana próba obalenia prezydenckiego weta w sprawie ustawy telewizyjnej, niemal pewna skuteczność weta w sprawie ustawy kominowej, awantura na posiedzeniu komisji regulaminowej i afera z amerykańską tarczą pokazują, że koalicja i rząd mają i będą miały coraz więcej kłopotów ze sprawowaniem władzy. A w sondażach widać, że wyborcy te słabości coraz surowiej oceniają.
Jeśli serio myśli Pan o prezydenturze i chce Pan dać swojej partii szansę na zwycięstwo w następnych wyborach, ma Pan teraz zaledwie parę tygodni, by przemyśleć ten bilans i wyciągnąć wnioski. Inaczej PO i PSL będą dalej jechały po równi pochyłej i zjadą poniżej PiS-u na długo przed wyborami. Na razie słabości PO nie budują siły konkurentów. Tylko SLD nieznacznie na nich zyskał. Ale może być gorzej.
Oczywiście łatwo jest być mądrym na odległość. Ale myślę, że jedna uwaga może się Panu przydać.
Polityka i retoryka niewyrazistości mają sens w II turze wyborów prezydenckich. W pierwszym roku kadencji parlamentarnej niewyrazistość intencji prowadzi tylko do erozji społecznego poparcia. A Pański rząd jest niewyrazisty jak mało który w 20-letniej historii III RP. Rozumiem, że trudno jest być wyrazistym, kiedy się przeżywa ewolucję poglądów, gdy rzeczywistość zmienia się szybko i nieprzewidzianie, gdy stoi się na czele partii tak zróżnicowanej. Ale społeczna tolerancja dla niewyrazistości i idącej za nią nieefektywności już się wyczerpuje. Panie Premierze, jest Pan doskonałym liderem, ale teraz musi Pan swojej partii i Polsce zapewnić też czytelne przywództwo. Trzeba wreszcie jasno powiedzieć wyborcom, do czego Pan dąży, przed czym chce Pan Polskę ochronić i jaka jest Pańska hierarchia celów. Zastępowanie czytelnych wyborów małymi kroczkami prowadzi na manowce.
Sprawa Ziobry dobrze to ilustruje. Czy rzeczywiście jego największą wadą było to, że pokazał komuś część niejawnych akt jakiejś sprawy? Na to można by machnąć ręką. Problem polegał przecież na tym, że Ziobro stworzył nieformalny, pozaprawny i sprzeczny z konstytucją system podporządkowujący wymiar sprawiedliwości, służby i organy ścigania potrzebom swojej partii. Nie prokurator z prowincji powinien się więc nim zajmować, ale Trybunał Stanu. Licząc ze sprawą dr. G., prowokacją w Ministerstwie Rolnictwa, sprawą min. Lipca, manipulacją mediami - jest dość powodów, by Ziobrę przed Trybunałem postawić, a PiS nie ma dość głosów, by taki wniosek zatrzymać. Jeśli to, co o działalności Ziobry wiemy, jest prawdą, to Trybunał go skaże. To zmniejszyłoby autorytarne pokusy w przyszłości. Trzeba się tylko zdecydować - czy chce Pan ścigać nieprawości władzy, czy też chce Pan tylko zrobić drobną przykrość swemu konkurentowi. Drugi wariant nie przysporzy Panu popularności ani tym bardziej chwały. PiS to wie i wykorzystuje.
Z tarczą jest podobnie. Jeżeli ma Pan rację, że jej obecność stworzy niebezpieczeństwo dla Polski, trzeba otwarcie i z całą życzliwością powiedzieć, że albo Amerykanie zaproponują, jak można to ryzyko zniwelować, albo muszą poszukać innej lokalizacji. Każde dziecko w Polsce już rozumie, że targowanie się o jedną baterię patriotów nie ma sensu, bo ona zmniejsza ryzyko w stopniu nieistotnym. Jeżeli możemy przyjąć tarczę w zamian za jedną baterię, to możemy też przyjąć ją bez niej. Trzeba się zdecydować, o co Pan zabiega: o bezpieczeństwo Polski czy o drobne ustępstwo. Wielka batalia o drobne ustępstwo jest niezrozumiała. To otwiera przeciwnikom Platformy pole do insynuacji, których ofiarą padł min. Sikorski.
Z mediami publicznymi sprawa jest jeszcze bardziej jasna. Zostały one zawłaszczone przez PiS. Tego tolerować nie wolno. Ale nie jest jasne, do czego Pańska partia zmierza. Do realnego odpartyjnienia mediów czy do tego, żeby Pańscy koledzy zastąpili kolegów braci Kaczyńskich? Ustawa, która przepadła, realizowała drugi wariant. Gdyby spróbował Pan wariantu pierwszego, duża część opozycji z pewnością by Pana poparła, a w opinii publicznej też by Pan mógł zyskać.
Największe niezdecydowanie widać jednak, gdy pada pytanie, kto jest głównym wrogiem PO. Trzy lata temu była to lewica. Rok temu PiS. A dziś? Doktryna dwóch wrogów jest pociągająca, ale nieskuteczna. Zwłaszcza że (jak w sprawie KRUS-u czy finansowania partii politycznych) z czasem może do nich w coraz większym stopniu dołączać PSL. A to by znaczyło, że zanim dojdzie do najbliższych wyborów prezydenckich i parlamentarnych, będzie Pan miał ugruntowaną opinię człowieka, który pięknie mówi, ale niewiele załatwia.
Szanowny Panie Premierze. Z całego serca życzę Panu owocnych wakacji parlamentarnych. Niech Pan jednak trochę tego lata odpocznie. A potem niech się Pan zdecyduje, do czego naprawdę Pan zmierza.
Jacek Żakowski "Polityka"
Gazeta Wyborcza

Majdan i Świerczewski zatrzymani przez policję

TVN24
Dwaj byli reprezentanci Polski w piłce nożnej w rękach policji. Jak dowiedziała się TVN24, Radosław Majdan i Piotr Świerczewski zostali zatrzymani pod Koszalinem pod zarzutem znieważenia i napaści na funkcjonariuszy.
Do incydentu doszło o 1 w nocy w Mielnie. Mieszkańcy jednego z pensjonatów skarżyli się na zakłócanie ciszy w nocy i wezwali policję. - Policjanci po przyjeździe zostali zaatakowani przez Piotra Ś. który ich uderzył. Wywiązała się szarpanina. Wszyscy trzej mężczyźni zostali zatrzymani i przewiezieni do policyjnego aresztu. Są to Radosław M., Jarosław H. i Piotr Ś. - powiedział w TVN24 Maciej Karczyński z zachodniopomorskiej policji. Okazało się, że Radosław M. to były bramkarz reprezentacji Polski w piłce nożnej a Piotr Ś. - doświadczony obrońca.
Obaj piłkarze i ich nocny towarzysz znajdują się obecnie w izbie zatrzymań w Koszalinie. Nie wiadomo, kiedy sportowcy wyjdą na wolność. Póki co trwają czynności dochodzeniowe i zbieranie materiałów - poinformował Karczyński. Majdan miał we krwi 1,5 promila alkoholu. Świerczewski odmówił poddania się badaniu alkomatem.Piłkarze reprezentacjiBramkarz Radosław Majdan jest wychowankiem i wieloletnim zawodnikiem Pogoni Szczecin. Był także reprezentantem Polski m.in. na Mistrzostwach Świata w 2002 roku w Korei. Obecnie reprezentuje barwy Polonii Warszawa. Poza karierą sportową Majdan zajmuje się także polityką. W wyborach samorządowych w 2006 wybrany został radnym Sejmiku Województwa Zachodniopomorskiego z list Platformy Obywatelskiej.Piotr Świerczewski, defensywny pomocnik, wychowanek Sandecji Nowy Sącz, występował m.in. w Olympique Marsylia (2001-2003), Birmingham City FC (2003), Lechu Poznań (2003-2004 i 2005-2006) i Cracovii (2004-2005). Od 21 lutego 2008 jest zawodnikiem Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski. On także występował w reprezentacji Polski na MŚ w Korei.Obaj zawodnicy mieli już pewne problemy z prawem. Świerczewski za znieważenie dziennikarza tygodnika "Piłka Nożna" po meczu towarzyskim Polska - Irlandia w Bydgoszczy w 2004 roku został przez PZPN zdyskwalifikowany na 6 miesięcy w zawieszeniu na rok oraz ukarany grzywną 28 tysięcy złotych.Natomiast Radosław Majdan stawał przed sądem oskarżony o pobicie dziennikarza "Faktu". W pierwszej instancji został skazany, jednak po apelacji uniewinniono go.

http://www.tvn24.pl/-1,1558844,0,1,majdan-i-swierczewski-zatrzymani-przez-policje,wiadomosc.html

Wysoka nagroda dla prezesa metra

Prezydent Warszawy przyznała właśnie prezesowi Metra Warszawskiego ponad 50 tys. zł nagrody rocznej.
Hanna Gronkiewicz-Waltz podpisała w tym miesiącu zarządzenie, w którym zgadza się przyznać prezesowi Metra Jerzemu Lejkowi nagrodę roczną w wysokości trzech miesięcznych pensji. Jak się dowiadujemy, to ponad 50 tys. zł (brutto).
– Czy to jest nagroda za przetarg na budowę metra najdroższego na świecie, który za chwilę najprawdopodobniej i tak zostanie unieważniony? –ironizują stołeczni samorządowcy.
To Jerzy Lejk bowiem bezpośrednio nadzoruje sprawy przetargu na centralny odcinek II nitki podziemnej kolejki, za który wykonawcy zażądali 6 mld zł, choć kosztorys opiewał na niespełna 3 mld zł. W rzeczywistości nagroda dla prezesa miejskiej spółki uzależniona jest od sytuacji firmy. Ponieważ metro ma się dobrze, co roku rada nadzorcza wnioskuje o premię dla szefa zarządu. To nagroda za bilans spółki za 2007r. Za 2006 rok Lejk dostał podobną.
Życie Warszawy
Izabela Kraj

2008/07/27

Miejski konflikt interesów

Co czwarty burmistrz i co drugi wiceprezydent bierze pieniądze za zasiadanie w miejskich spółkach – miesięcznie po ok. 3-5 tys. zł z każdej. To sposób na dorobienie do urzędniczych pensji.
Proceder jest zgodny z prawem. A nawet, jak twierdzi rzecznik prasowy ratusza Tomasz Andryszczyk, oczywistością. – Miasto jest jedynym właścicielem spółek.
A kto lepiej sprawuje nadzór niż właściciel?
Życie pokazuje jednak, że proceder budzi kontrowersje, a nawet konflikt interesów.
Handlowcy z Kupieckich Domów Towarowych oskarżyli wiceprezydenta Jarosława Kochaniaka, który jest szefem rady nadzorczej w ich spółce, o działanie na jej szkodę. – Spółka ma obiecany grunt na pl. Defilad. Mieliśmy na nim postawić dom towarowy. A wiceprezydent był temu przeciwny – mówi z żalem prezes KDT Dariusz Połeć. – Głosował za tym, by obiekt stawiała inna miejska firma MPRO. Tam też był w radzie nadzorczej. Wprawdzie Kochaniak już w radzie nadzorczej MPRO nie zasiada, ale jest w SPEC-u.
– I na zarządzanie miastem czasu nie ma. A przecież odpowiada za strategiczne działy, np. służbę zdrowia – żalą się samorządowcy. – 23 czerwca mieliśmy posiedzenie Komisji Zdrowia – opowiada Bartosz Dominiak, przewodniczący komisji (Lewica). – Prezydent Kochaniak nie przyszedł, bo twierdził, że ma posiedzenie rady nadzorczej SPEC-u.
Tłumaczenie, które radni nazywają niedopuszczalnym, było dodatkowo nieprawdziwe. Burmistrz Ursynowa Tomasz Mencina, też członek rady nadzorczej SPEC, powiedział nam, że w poniedziałek 23 czerwca nie było żadnego spotkania.
Wiceprezydent Kochaniak nie pamięta takiego przypadku. I zapewnia, że dodatkowa praca w spółkach nigdy mu nie przeszkadzała. W innej miejskiej spółce – Metro – zasiada wiceprezydent Andrzej Jakubiak. Jest szefem rady nadzorczej.
W radach nadzorczych spółek ratusza jest też czterech burmistrzów. Niektórzy przyznają, że bywa to kłopotliwe. – Spotkania w MPWiK odbywają się często, bo jest to jedna z największych strategicznych miejskich spółek. To na pewno nie ułatwia godzenia obowiązków – mówi burmistrz Bemowa Jarosław Dąbrowski.
Ale burmistrz Woli Marek Andruk, szef rady nadzorczej w MPWiK, nie narzeka. – To właśnie dobrze, że w spółkach zasiadają ludzie, którzy znają się na miejskich sprawach. To daje lepsze efekty niż obsadzanie na tych stanowiskach niezależnych specjalistów – twierdzi. I dodaje, że nie rozpatruje tych funkcji w kategoriach finansowych.
Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego ma jednak wątpliwości. – Niestety, często jest to po prostu sposób na ominięcie „kominowej“ ustawy o zarobkach. Prezydent nie może odpowiednio wysoko wynagrodzić wiceprezydenta czy burmistrza, więc daje mu dodatkowo posadę w spółce.
Życie Warszawy
Agata Sabała, Monika Górecka-Czuryłło

2008/07/25

Chwalą Platformę, bo muszą?

Internauci nie ustają w podejrzeniach, który z nich komentuje polityczne wydarzenia, bo lubi, a który, bo mu kazano. Ujawniona poufna instrukcja, rozsyłana do młodych sympatyków PO, zachęca ich do pisania w sieci peanów na cześć Platformy. "Szkoda, że partie nie wierzą swoim zwolennikom, że są oni w stanie umieścić jakiś komentarz bez polecenia" - komentuje na stronie dziennika.pl internautka ~E.Z.
W sieci trwa tropienie "młodych demokratów". Po publikacji "Faktu" każdy wpis popierający PO jest podejrzany. Nie wiadomo, czy powstał z potrzeby serca, czy na zlecenie.
"Kochani, pomocy! Jak rozpoznać dywersanta w sieci? Który to młody demokrata, a który stary pisowczyk?" - pyta ~Zagubiony.
"Panie i Panowie Forumowicze! Łapać dywersanta! Musimy zdusić w zarodku tę hydrę, zdemaskować i napiętnować piątą kolumnę PO" - wzywa ~Patriota_62.
"Jestem ciekawa, ilu z Was zwolennicy PiS-u działa na zlecenie własnej partii? Ilu z Was to hipokryci? Bo widzę tu prawdziwy desant" - pyta ~E.Z.
Na ratunek śledczym przychodzi ~pisior, opisując cechy młodego demokraty:
"Ziobrę nazywa zerem, albo zioberkiem, uważa, że to symbol wszelkiej nieprawości krwawych rządów Kaczyńskich; doktora G. uznaje za guru walki o prawa człowieka; o Radiu Maryja i ojcu Rydzyku wypowiada się wręcz wulgarnie. Wiarę tych ludzi w Boga i konserwatywne zasady nazywa zaściankiem, głupotą i fanatyzmem; ogląda tylko TVN, a nie wiejski Polsat, psychicznie onanizuje się w trakcie Szkła Kontaktowego, kocha niepodważalną błyskotliwość Wojewódzkiego, z gazet czyta jedynie Wyborczą, Faktem się brzydzi (choć po cichu i tak ogląda w kiblu), uznaje Monikę Olejnik za najlepszą bezkompromisową dziennikarkę w Polsce; głośno mówi o konieczności walki z globalnym ociepleniem, jest gorącym przeciwnikiem plastikowych torebek, żąda wstrzymania budowy obwodnicy przez dolinę Rospudy...".
PiS się śmieje i ubolewa
"Internet jest najbardziej wolnym medium, jego idea opiera się na możliwości umieszczania w nim swoich własnych przemyśleń. Instrukcja nawołująca do umieszczania w sieci pozytywnych komentarzy na temat tylko jednej partii po prostu wypacza tę ideę. To naganne działanie i manipulowanie wolną dyskusją" - mówi Mariusz Kamiński, rzecznik klubu poselskiego Prawa i Sprawiedliwości.
"Kuriozalny jest też związek z cała sprawą wicepremiera Grzegorza Schetyny. Jeśli prawdą jest, że wmieszano go w tę instrukcję bez jego zgody, to czekam na wskazanie winnego, odnalezienie konkretnej osoby, która to zrobiła" - dodaje poseł PiS.
Kamiński uważa też, że cała sprawa podważa opinię, że Platforma Obywatelska rządzi w internecie. "Mówi się, że członkowie i sympatycy PO stanowią zdecydowaną większość internautów. Teraz okazuje się, że być może mamy do czynienia z fabrykowaniem wielu opinii ukazujących się w sieci".
PO nabrało wody w usta
Instrukcja miała być sporządzona na polecenie wicepremiera Schetyny. Tak wynika z informacji, którą dziennikarze "Faktu" dostali od Dariusza Słodkowskiego, zastępcy sekretarza generalnego młodzieżówki Platformy.
Grzegorz Schetyna odcina się jednak od akcji. "Nigdy w życiu nie wydawałem takich dyspozycji. Jeśli ktoś użył mojego nazwiska, to wyciągnę wobec niego konsekwencje" - mówi.
W Klubie Parlamentarnym PO nikt nie pali się do tego, żeby skomentować sprawę. "To dotyczy młodzieżówki, a nie klubu, i dlatego nikt z nas na razie nie będzie komentował tych doniesień" - dowiedzieliśmy się w Klubie Parlamentarnym PO.
www.dziennik.pl, Fakt

Tajna instrukcja PO: Przejąć internet!

Oto sekret ataku Platformy Obywatelskiej w internecie. Stoi za nim tajna instrukcja firmowana nazwiskiem szefa MSWiA Grzegorza Schetyny. Wynika z niej, że wicepremier polecił działaczom młodzieżówki wpisywać na internetowych forach pozytywne komentarze o Platformie.
Do instrukcji o tworzeniu przez Młodych Demokratów grup do spraw monitoringu internetu dotarł "Fakt". Dziennikarze podali się za młodych działaczy partii i zadzwonili do koordynującego akcję Dariusza Słodkowskiego. To zastępca sekretarza generalnego młodzieżówki Platformy.
Szczegółowe informacje obiecał wysłać pocztą elektroniczną. I wysłał. "Młodzi Demokraci, sekretarz generalny PO Grzegorz Schetyna zwrócił się do nas z prośbą o utworzenie grupy ds. monitoringu sieci. Nie muszę chyba tłumaczyć jak wiele dla Stowarzyszenia znaczy prośba z tej strony" - czytamy w instrukcji.
Dalej padają szczegóły: "Praca grupy miałaby polegać na dodawaniu na kilkunastu największych polskich portalach (WP, Onet, Gazeta, Dziennik, Interia) komentarzy życzliwych PO". Działacze mieliby na to poświęcić około 30 minut dziennie. A na koniec w instrukcji pada jeszcze prośba o zachowanie najwyższego stopnia dyskrecji.
Co na to organizatorzy "dywersyjnej" akcji w internecie? Dariusz Słodkowski, pytany o nią przez dziennikarzy, wił się jak piskorz. "Jest to gruba przesada. Przecież to byłaby propaganda" - mówił o akcji.
Gdy dziennikarze przytoczyli mu treść dokumentu, był bardzo zmieszany. "Uczciwie przyznaję, że ten tekst jest podkoloryzowany. My nigdy nie podpieralibyśmy się postacią wicepremiera Schetyny" - przekonywał.
Wicepremier Schetyna odcina się od tej akcji. "Nigdy w życiu nie wydawałem takich dyspozycji. Jeśli ktoś użył mojego nazwiska, to wyciągnę wobec niego konsekwencje" - mówi.
Jakiś czas temu Polskę obiegła informacja, że posłowie PiS codziennie dostają SMS-y z oceną telewizyjnych materiałów. Tak, by sami nie musieli zastanawiać się, czy pokazano ich w pozytywnym świetle.
Potem - za sprawą DZIENNIKA - wyszło na jaw, że parlamentarzyści PO dzień w dzień dostawali propagandowe instrukcje, przygotowane za pieniądze podatników przez Centrum Informacyjne Rządu. Mieli tam napisane czarno na białym, jak mają komentować w imieniu partii bieżące wydarzenia polityczne.
dziennik.pl

2008/07/24

Zanalizują za 40 tys. zł Szpital Południowy

Ile Szpital Południowy ma mieć łóżek, jakie oddziały, czy potrzebne jest lądowisko dla helikopterów - na takie pytania ma odpowiedzieć ekspertyza zamówiona przez miasto za 40 tys. zł.
Lokalizacja Szpitala Południowego wciąż nie jest wybrana. Rozważane są dwie działki: na rogu ul. Pileckiego i Płaskowickiej oraz przy ul. Roentgena obok Centrum Onkologii. Do każdej są zastrzeżenia. Przez pierwszą pobiegnie schowana w tunelu obwodnica. Grunt jest własnością Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, a uczelnia nie może sprzedać go inaczej, jak tylko w przetargu. O zwrot działki stara się ponadto rodzina Branickich, przedwojennych właścicieli Wilanowa i Natolina. Z kolei hektarowy teren przy Centrum Onkologii składa się z kilkunastu odrębnych działek a ich scalenie nie jest łatwe.

O tym, że miasto planuje budowę szpitala dla mieszkańców Mokotowa, Ursynowa, Wilanowa i przylegających dzielnic słyszymy od lat. Efekty tych prac są opłakane. Miesiącami inwestycję analizował zespół pod kierownictwem Elżbiety Wierzchowskiej, byłej dyrektorki Biura Polityki Zdrowotnej. W połowie lipca rozwiązano z nią umowę za porozumieniem stron. Ratusz twierdzi, że wciąż nie ma elementarnych danych, na podstawie których można przygotować program medyczny placówki. Dlatego zlecił Państwowemu Zakładowi Higieny, by przygotował fachową ekspertyzę. Ma to kosztować 40 tys. zł. - Ale co tam jeszcze analizować? - dziwi się Wierzchowska. - Wiemy, ilu ludzi mieszka na południu Warszawy. Wiemy, że brakuje nam szpitali oferujących podstawową opiekę, więc zaplanowaliśmy tam cztery oddziały.
PZH na podstawie danych demograficznych i epidemiologicznych ma ustalić, jakie są potrzeby pacjentów i jak powinien wyglądać szpital. - Umowa ma być podpisana na dniach - mówi dr Krzysztof Kuszewski z Zakładu Organizacji i Ekonomiki Ochrony Zdrowia oraz Szpitalnictwa PZH.Nie ma wątpliwości, że miejski szpital jest potrzebny na południu Warszawy. Twierdzi, że na przygotowanie ekspertyzy potrzebuje dwa miesiące. Już są zbierane dane. Nie ma w nich nowości. Wynika z nich, że szpital powinien mieć od 250 do 300 łóżek. - Na pewno powinny powstać cztery podstawowe oddziały: internistyczny, pediatryczny, chirurgiczny oraz ginekologiczno-położniczy. - Ma służyć mieszkańcom starzejących się dzielnic, dlatego koniecznie trzeba zapewnić opiekę ludziom starszym i warto pomyśleć o geriatrii - mówi Kuszyński. - Potrzebna jest sprawnie działająca przychodnia przyszpitalna z laryngologiem i okulistą, bo tych lekarzy w ostrych przypadkach najczęściej szukają warszawiacy.

Uważa, że potrzebny jest również oddział ratunkowy oraz lądowisko dla helikopterów.

Tomasz Andryszczyk, p.o. rzecznika ratusza zapowiada, że lokalizacja oraz plan medyczny szpitala będą znane w październiku. Wtedy też ratusz ma być gotowy do ogłoszenia przetargu na projekt placówki. W Wieloletnim Planie Inwestycyjnym miasta na budowę Szpitala Południowego jest zarezerwowanych 230 mln zł. Wiceprezydent Warszawy Jarosław Kochaniak na kwietniowej komisji zdrowia przyznał jednak, że inwestycja może kosztować dwa razy tyle.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna

Agnieszka Pochrzęst

Zanalizują za 40 tys. zł Szpital Południowy

Ile Szpital Południowy ma mieć łóżek, jakie oddziały, czy potrzebne jest lądowisko dla helikopterów - na takie pytania ma odpowiedzieć ekspertyza zamówiona przez miasto za 40 tys. zł.
Lokalizacja Szpitala Południowego wciąż nie jest wybrana. Rozważane są dwie działki: na rogu ul. Pileckiego i Płaskowickiej oraz przy ul. Roentgena obok Centrum Onkologii. Do każdej są zastrzeżenia. Przez pierwszą pobiegnie schowana w tunelu obwodnica. Grunt jest własnością Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, a uczelnia nie może sprzedać go inaczej, jak tylko w przetargu. O zwrot działki stara się ponadto rodzina Branickich, przedwojennych właścicieli Wilanowa i Natolina. Z kolei hektarowy teren przy Centrum Onkologii składa się z kilkunastu odrębnych działek a ich scalenie nie jest łatwe.
O tym, że miasto planuje budowę szpitala dla mieszkańców Mokotowa, Ursynowa, Wilanowa i przylegających dzielnic słyszymy od lat. Efekty tych prac są opłakane. Miesiącami inwestycję analizował zespół pod kierownictwem Elżbiety Wierzchowskiej, byłej dyrektorki Biura Polityki Zdrowotnej. W połowie lipca rozwiązano z nią umowę za porozumieniem stron. Ratusz twierdzi, że wciąż nie ma elementarnych danych, na podstawie których można przygotować program medyczny placówki. Dlatego zlecił Państwowemu Zakładowi Higieny, by przygotował fachową ekspertyzę. Ma to kosztować 40 tys. zł. - Ale co tam jeszcze analizować? - dziwi się Wierzchowska. - Wiemy, ilu ludzi mieszka na południu Warszawy. Wiemy, że brakuje nam szpitali oferujących podstawową opiekę, więc zaplanowaliśmy tam cztery oddziały.
PZH na podstawie danych demograficznych i epidemiologicznych ma ustalić, jakie są potrzeby pacjentów i jak powinien wyglądać szpital. - Umowa ma być podpisana na dniach - mówi dr Krzysztof Kuszewski z Zakładu Organizacji i Ekonomiki Ochrony Zdrowia oraz Szpitalnictwa PZH.Nie ma wątpliwości, że miejski szpital jest potrzebny na południu Warszawy. Twierdzi, że na przygotowanie ekspertyzy potrzebuje dwa miesiące. Już są zbierane dane. Nie ma w nich nowości. Wynika z nich, że szpital powinien mieć od 250 do 300 łóżek. - Na pewno powinny powstać cztery podstawowe oddziały: internistyczny, pediatryczny, chirurgiczny oraz ginekologiczno-położniczy. - Ma służyć mieszkańcom starzejących się dzielnic, dlatego koniecznie trzeba zapewnić opiekę ludziom starszym i warto pomyśleć o geriatrii - mówi Kuszyński. - Potrzebna jest sprawnie działająca przychodnia przyszpitalna z laryngologiem i okulistą, bo tych lekarzy w ostrych przypadkach najczęściej szukają warszawiacy.
Uważa, że potrzebny jest również oddział ratunkowy oraz lądowisko dla helikopterów.
Tomasz Andryszczyk, p.o. rzecznika ratusza zapowiada, że lokalizacja oraz plan medyczny szpitala będą znane w październiku. Wtedy też ratusz ma być gotowy do ogłoszenia przetargu na projekt placówki. W Wieloletnim Planie Inwestycyjnym miasta na budowę Szpitala Południowego jest zarezerwowanych 230 mln zł. Wiceprezydent Warszawy Jarosław Kochaniak na kwietniowej komisji zdrowia przyznał jednak, że inwestycja może kosztować dwa razy tyle.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Agnieszka Pochrzęst

Platforma czyści szeregi

Z partii wypisali się wczoraj Tomasz Szczypiński i Krzysztof Grzegorek. PO zaczęła czyścić szeregi po ujawnieniu sopockiej afery.
- Uznałem, że dla dobra PO powinienem odejść z partii do czasu zakończenia mojej sprawy w sądzie. Liczę na uniewinnienie. Wtedy wrócę do partii, którą zakładałem - powiedział nam wczoraj Tomasz Szczypiński, którego prokuratura oskarżyła, że gdy był prezydentem Krakowa, wziął 120 tys. zł łapówki od dwóch biznesmenów.
W poniedziałek zarząd Platformy omawiał tzw. trudne przypadki, czyli sprawy karne toczące się wobec działaczy PO z całej Polski. Zaczęło się od prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego, którego biznesmen Sławomir Julke oskarżył o próbę wymuszenia łapówki. Donald Tusk zażądał od Karnowskiego, żeby zrezygnował członkostwa w Platformie. Żeby uniknąć zarzutów o podwójne standardy, szefowie Platformy postanowili pozbyć się z partii również innych osób, które mogłyby zaszkodzić PO. Przy okazji Platforma chce wybić PiS z ręki ewentualny argument, że toleruje w swych szeregach osoby podejrzewane o przestępstwa. Oprócz Szczypińskiego, b. krakowskiego posła i członka bankowej komisji śledczej w poprzedniej kadencji, szefowie PO zażądali też rezygnacji od Krzysztofa Grzegorka, b. wiceministra zdrowia. Grzegorek, któremu prokurator chce postawić zarzut przyjęcia 20 tys. zł łapówki w związku z aferą firmy Jonson&Jonson, już wcześniej deklarował, że sam zrzeknie się immunitetu. Wczoraj wypisał się z partii. Czarne chmury zbierają się też nad członkiem zarządu PO Waldym Dzikowskim. W poprzedniej kadencji Sejmu prokurator chciał postawić mu zarzut przyjęcia 80 tys. zł łapówki. Dzikowski miał przyjąć pieniądze, gdy był wójtem Tarnowa Podgórnego - gminy pod Poznaniem. Jednak odmówił zrzeczenia się immunitetu i sprawa upadła. Teraz - za namową kolegów z zarządu PO - Dzikowski zmienił zdanie.- Wystąpię do prokuratury o wznowienie postępowania i jeśli prokurator będzie chciał mi ponownie postawić zarzut, zrzeknę się immunitetu - powiedział nam wczoraj. - Czekamy na decyzję prokuratora. Od niej będą zależały dalsze losy Dzikowskiego w partii - mówi Paweł Graś, rzecznik dyscypliny w Platformie, i dodaje: - Cieszę się, że cała trójka zachowała się honorowo. Tak powinien się zachować poseł Platformy. W odróżnieniu od tej dziczy z PiS, która wczoraj urządziła przedstawienie na komisji regulaminowej.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Renata Grochal

2008/07/23

Platforma żąda od Tuska czystek

Po zmuszeniu prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego do opuszczenia szeregów PO działacze postawili Donaldowi Tuskowi zarzut stosowania podwójnych standardów w partii. "Karnowski odchodzi, choć nie ma zarzutów prokuratorskich, a innych, którzy takie zarzuty mają, tolerujemy" - wytyka premierowi część władz PO. I naciska, by Tusk oczyścił szeregi partii.
A chodzi o zmuszenie do odejścia trzech prominentnych działaczy: członka zarządu Waldy’ego Dzikowskiego, wiceszefa małopolskiej PO Tomasza Szczypińskiego i byłego wiceministra zdrowia Krzysztofa Grzegorka. Wiele wskazuje, że podzielą oni los Karnowskiego.
"Od wszystkich będziemy wymagać tych samych standardów" - zapewniał nas wczoraj zastępca sekretarza generalnego PO Paweł Graś. Tuż po tym, jak wyszło na jaw, że jeden z sopockich biznesmenów i działaczy PO Sławomir Julke oskarża Karnowskiego o składanie mu korupcyjnych propozycji, Tusk ostro potępił prezydenta Sopotu i zapowiedział, że będzie wnioskował o wyrzucenie go z partii. Wszystko uzasadniał wysokimi standardami moralnymi.
"Gdyby nie ta gwałtowna wypowiedź Tuska, być może Karnowski pozostałby w partii, bo sprawa jest bardzo niejasna" - twierdzi jeden z członków władz PO. I dodaje, że sam Tusk ma świadomość, że wydał zbyt pochopnie wyrok. Tym bardziej że wobec Julkego, jak mówi się w PO, jest coraz więcej podejrzeń m.in. o niejasne powiązania biznesowe. Ostatecznie więc w poniedziałek zarząd partii w porozumieniu z samym Karnowskim zdecydował: on sam składa rezygnację, a my ją przyjmujemy. Ale na tym nie koniec problemów Tuska ze sprawą prezydenta Sopotu.
"Donald, a co ze Szczypińskim?" - zapytał jeden z członków zarządu o wiceszefa małopolskiej PO. Prokuratura już w ubiegłym roku zarzuciła mu, że gdy był we władzach miasta Krakowa, wziął co najmniej 120 tys. łapówki od dwóch biznesmenów. Pytanie okazało się bardzo aktualne, bo wczoraj właśnie wpłynął konkretny akt oskarżenia wobec Szczypińskiego.
"To mamy podwójne standardy?" - dociekał dalej inny członek władz PO. Tusk według relacji, jakie uzyskaliśmy, miał przyznać rację. "Ale mamy też Waldy’ego Dzikowskiego" - spojrzał się na posła zasiadającego w zarządzie. "Dzikowski zaczął trząść się jak galareta" - opowiada jeden z naszych informatorów.
Ten znany poznański poseł jest podejrzewany o to, że jako wójt gminy Tarnowo wziął 80 tys. łapówki od właściciela firmy, która dzięki niemu miała wygrywać przetargi w gminie. Sprawa Dzikowskiego nie może ruszyć, bo chroni go immunitet poselski, którego do tej pory się nie zrzekł.
Na zarządzie PO miał tłumaczyć nerwowo, że zrobi to, kiedy zakończy się proces jego zastępcy na urzędzie wójta, który ma podobne zarzuty jak on. A co losem Dzikowskiego w partii i innych, którzy także mają zarzuty prokuratora? - zapytał DZIENNIK odpowiedzialnego za dyscyplinę w PO Grasia.
"Mogę powiedzieć, że dziś oczekujemy, iż pan Szczypiński i pan Grzegorek zrzekną się członkostwa w partii" - odparł Graś. A co z Dzikowskim? - dopytuje DZIENNIK. Tu już sprawa nie jest tak jasna.
"Jeśli zrzeknie się immunitetu, pojawią się pewnie nowe zalecenia zarządu" - mówi Graś. Jakie? To już nie jest pewne. Pewne jest, że jeśli Dzikowski w kontekście sprawy Karnowskiego pozostanie w partii, Tusk będzie miał problem z wytłumaczeniem tego.
Anna Wojciechowska
www.dziennik.pl

Ścieżka do pieniędzy

66 tys. 124 zł – tyle miasto zapłaciło za „Koncepcję włączenia Warszawy w Zielony Szlak Rowerowy Mazowsza“. To niemal maksymalna kwota, jaką mogą wydać urzędnicy, nie organizując przetargu. Nie wiadomo, kto zlecił wykonanie opracowania.

Opracowanie liczy 125 stron. Główne rozdziały to „Turystyka rowerowa”, „Ogólne informacje o projekcie Zielony Szlak Mazowsza” i „Miasto stołeczne Warszawa”. Punkt „szczegółowy opis inwestycji” zajmuje... ledwie cztery strony. W dodatku większość materiałów autor dostał z urzędu miasta.
Miażdżące oceny
Dokumenty przygotowała firma M&G Consulting Marketing Teresy Małgorzaty Zamany. Autorem pomysłu Zielonego Szlaku jest Marek Zamana (prywatnie mąż Teresy Zamany), prezes fundacji Velopoland. Jego pomysł polega na poprowadzeniu szlaków rowerowych wzdłuż Wisły oraz budowie baz rowerowych – z parkingami, sklepami czy hotelami. – Pracy autorskiej jest tu kilkanaście stron – ocenia koncepcję Stanisław Plewako, były pełnomocnik prezydenta Warszawy ds. rozwoju transportu rowerowego. – W dużej mierze są to powszechnie dostępne opisy atrakcji turystycznych naszego miasta. Np. dowiadujemy się, że oficjalnie Warszawa stała się stolicą w 1952 r. A już propozycja poprowadzenia szlaków rowerowych po dwóch stronach Wisły wydaje się po prostu rozrzutna.
– Jest to kompilacja różnych pomysłów – dodaje Aleksander Buczyński z Zielonego Mazowsza. – Brakuje tu oszacowania natężenia ruchu rowerowego. Bez takich badań trudno określać jakiekolwiek parametry techniczne.
Teresa Zamana z M&G Consulting Marketing nie traci rezonu. – Jesteśmy otwarci na każdą krytykę. Poza tym to tylko koncepcja, która nakreśla kierunki. Przecież w projekcie wszystko można zmienić – wyjaśnia.
Finał w koszu?
Umowę z M&G Consulting Marketing miasto podpisało 26 marca 2008 r. Następnego dnia ratusz zaprezentował koncepcje zagospodarowania Wisły autorstwa profesorów Domaradzkiego i Damięckiego. Po co miasto zamówiło kolejną koncepcję? – Była ogromna luka w zagospodarowaniu nabrzeży jako terenów rekreacyjnych – tłumaczy nam Erwina Ryś-Ferens z Biura Sportu i Rekreacji.
W efekcie miasto zapłaciło za dwa opracowania, które – jak przyznają nieoficjalnie niektórzy urzędnicy – nie mają prawie żadnych szans na realizację.
Nie są też jasne okoliczności, w jakich doszło do zlecenia opracowania koncepcji przez miasto. Na wszelkie zamówienia powyżej 14 tys. euro (po przeliczeniu na złotówki i dodaniu podatku jest to 66 220 zł) urzędnicy zobowiązani są rozpisać przetargi, które rozstrzygają specjalnie powołane komisje. Za „Zielony Szlak Rowerowy Mazowsza” Biuro Sportu i Rekreacji zapłaciło... 66 124 zł. 100 złotych mniej niż dopuszczalna kwota.
Tropem zleceniodawcy
– Przetargi są bardziej przejrzyste, ale kosztowne i czasochłonne – mówi Jeremi Mordasewicz, ekonomista z Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. – Mimo że zamówienia z wolnej ręki rodzą obawy o korupcję, nepotyzm czy kumoterstwo, to nie pozostaje nam nic innego, jak patrzeć urzędnikom na ręce.
Więc patrzymy. I próbujemy się dowiedzieć, kto ze strony miasta zlecił wykonanie tego opracowania. Dyrektor Biura Sportu i Rekreacji Wiesław Wilczyński odsyła nas do Erwiny Ryś-Ferens, która przygotowywała umowę. Umówiliśmy się z nią na spotkanie. Odwołała je 10 minut przed terminem.
Gdy próbowaliśmy ustalić, czy umowa przewiduje przeniesienie autorskich praw majątkowych (bez nich miasto nie może korzystać z zakupionej koncepcji), przełożona Erwiny Ryś-Ferens Barbara Krawczyk (zastępca dyr. Wilczyńskiego) odłożyła słuchawkę. Na pytania – przesłane na piśmie – nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Po naszej interwencji rzecznik urzędu miasta Tomasz Andryszczyk zapowiedział, że przyjrzy się sprawie.

Życie Warszawy

Maciej Miłosz, Piotr Szymaniak

2008/07/21

Jak Borowski buduje Stadion

Bałagan w papierach. Szef NCS złożył nieprawidłowy wniosek o pozwolenie na budowę stadionu. Urzędnicy zainteresowali się sprawą, dopiero gdy „Rzeczpospolita” zaczęła o nią pytać.
Pozwolenie na budowę Stadionu Narodowego miało zostać wydane już w zeszłym tygodniu. Stosowny wniosek wraz z kilkunastoma pudłami dokumentacji złożyli dumnie miesiąc temu Michał Borowski, szef Narodowego Centrum Sportu, i minister sportu Mirosław Drzewiecki.
Jak wynika z naszych informacji, wniosek podpisany przez byłego naczelnego architekta miasta prawdopodobnie był wadliwy. Na dodatek Borowski mógł w nim poświadczyć nieprawdę.
Zgodnie z przepisami, aby wystąpić z wnioskiem o pozwolenie na budowę, trzeba mieć prawo do dysponowania nieruchomością. Borowski oświadczył, że posiada je na mocy umowy z Ministerstwem Sportu. Tyle że zdaniem prawników, z którymi rozmawialiśmy, ta umowa nie nadaje takiego prawa NCS. Tytuł prawny do nieruchomości posiada za to Centralny Ośrodek Sportu (chodzi o tzw. trwały zarząd). Jak wynika z naszych informacji, od kilku dni trwały w ośrodku gorączkowe narady, co zrobić z tą sprawą.
W pośpiechu zapomniano uregulowaniu kwestii prawnego tytułu do gruntu– mówią eksperci
Umowę przeanalizowali dla „Rz” Paweł Świrski, partner z kancelarii Baker & McKenzie, i Rafał Dębowski, wspólnik z kancelarii Leśnodorski, Ślusarek i Wspólnicy. – Umowa nie przekazuje żadnego tytułu prawnego do nieruchomości NCS. Wniosek o pozwolenie na budowę był więc nieprawidłowy – uważa Świrski.
Umowa została zawarta 15 listopada 2007 r., dzień przed zaprzysiężeniem nowego rządu. Dębowski czytał ją z niedowierzaniem. – Z tego wynika, że realizując w pośpiechu tę inwestycję, zapomniano o uregulowaniu podstawowej kwestii dotyczącej tytułu do gruntu – mówi.
Kiedy „Rzeczpospolita” zaczęła się interesować sprawą, zainteresowali się nią też urzędnicy.
– To dobry trop. Ale nasi prawnicy już to wykryli. Dlatego między COS a NCS zostanie zawarta umowa o powierzeniu nieruchomości – powiedział wczoraj „Rz” Mirosław Drzewiecki. Godzinę wcześniej Borowski mówił nam, że ma stuprocentową pewność, iż wniosek został złożony prawidłowo. Pytany o umowę z COS, stwierdził zaś, że na jej zawarcie jest jeszcze czas.Dyrektor COS Tadeusz Wróblewski zapewnił „Rz”, że nie ma żadnego zagrożenia dla budowy stadionu. – Przygotowujemy umowę – dodał.
Źródło : Rzeczpospolita
Anna Gielewska

2008/07/19

Nagrody burmistrza w prokuraturze

Wpływowy działacz lubelskiej PO według własnego uznania rozdawał nagrody w miejskiej spółce?
O podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez burmistrza Kraśnika Piotra Czubińskiego zawiadomiła prokuraturę Najwyższa Izba Kontroli – ustaliła „Rz“.
Grozić mu może do trzech lat więzienia. Zdaniem NIK Czubiński, który jest wiceprzewodniczącym lubelskiej PO, przekroczył swoje uprawnienia, przyznając nagrody dyrektorom Kraśnickiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej (w okresie, kiedy właścicielem spółki było miasto, czyli do czerwca).
Jak wyliczyli kontrolerzy, sięgające 2004 roku nieprawidłowości dotyczą prawie50 tys. zł. Zgodnie z ustawą o wynagradzaniu osób kierujących niektórymi podmiotami nagrodę roczną może przyznać właściwy organ (zgromadzenie wspólników, które w tym przypadku stanowi jednoosobowo burmistrz Czubiński) na wniosek rady nadzorczej lub innego statutowego organu nadzorczego.
Z ustaleń NIK wynika, że Czubiński przyznawał nagrodę bez takiego wniosku cztery razy. Bywało, że nagroda była przyznawana kilka razy w roku. W 2005 r. ówczesny dyrektor otrzymał trzy takie nagrody. Natomiast Grzegorz Krzych, od grudnia ubiegłego roku dyrektor zarządu spółki, w tym roku otrzymał nagrodę już dwa razy: w styczniu 8,6 tys. zł i w lutym 8 tys. zł.
NIK wytyka też burmistrzowi, że wbrew ustawie nie stworzył regulaminu otrzymywania nagrody. – Brak ustalenia zasad sprzyja dowolności jej przyznawania, a to zwiększa ryzyko występowania zjawisk korupcjogennych – uważa Rafał Padrak z lubelskiej delegatury NIK.
– Nie ukradłem tych pieniędzy. Widać uznano, że należy mi się nagroda – mówi Grzegorz Krzych.
Czubiński jest w zagranicznej delegacji. – Proszę przesłać pytania na piśmie. Odpowiem zgodnie z prawem prasowym – uciął rozmowę. „Rz“ dotarła jednak do zeznań Czubińskiego przed kontrolerami NIK. Burmistrz tłumaczył, że nagroda dla Krzycha była jedna, tylko podzielona na raty (choć istnieją dwie odrębne uchwały nadzwyczajnego posiedzenia wspólników). Do niedawna przewodniczącym rady nadzorczej KPEC był Dariusz Szlafka. Z jego wyjaśnień dla NIK wynika jednak, że „nagradzanie dyrektora zarządu było wolą wspólnika z pominięciem opinii rady nadzorczej“.
Radny PiS z Kraśnika Mirosław Włodarczyk jest oburzony. – Ustalenia NIK podważają wiarygodność burmistrza, który zamiast dbać o dobro miasta i jego spółek, działał na ich szkodę.
W grudniu „Rz“ ujawniła, że śledczy z Lublina wyjaśniają m.in., czy burmistrz umarzał lokalnym biznesmenom podatki za łapówki.
Źródło : Rzeczpospolita
Tomasz Nieśpiał

2008/07/15

Gronkiewicz-Waltz: szef rządu dobrze mnie ocenia

Według prezydent Warszawy premier jest „generalnie zadowolony” z obrotu spraw w stolicy.
Wczoraj napisaliśmy, że premier Donald Tusk nie jest zadowolony z zarządzania Warszawą przez Hannę Gronkiewicz-Waltz.
Zdaniem naszych rozmówców niepokoi go stan inwestycji w stolicy, a władze PO się obawiają, że kiepskie rządy zniechęcą do Platformy jej warszawski elektorat.
Prezydent Warszawy jednak zapewnia, że między nią a szefem rządu nie doszło do żadnych nieporozumień na tle jej pracy.
– Podejrzewam, że środowisko piskorczyków (osoby kojarzone z Pawłem Piskorskim wykluczonym z PO– red.) wypuszcza takie informacje, bo chce zdyskredytować moich współpracowników, a w szczególności wiceprezydenta Jacka Wojciechowicza – uważa Hanna Gronkiewicz-Waltz.
To m.in. o wiceprezydencie Jacku Wojciechowiczu, który w ratuszu odpowiada za kwestie dróg, daje się w Platformie Obywatelskiej słyszeć głosy niezadowolenia.
Jednak zdaniem prezydent stolicy szef rządu nie ma wielu powodów do narzekania.
– Premier jest generalnie zadowolony z biegu spraw w Warszawie. Poza tym dostał tu bardzo dużo głosów, mimo że PiS prowadził ze mną walkę. A my w tym roku mamy rekordowe wyniki naszej pracy w Warszawie, przedstawimy wszystko dziennikarzom w piątek – mówi „Rz” Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Źródło : Rzeczpospolita
dok

Biznesmen u Tuska?

Sławomir Julke, który ujawnił korupcyjną propozycję prezydenta Sopotu, miał o sprawie informować premiera.
Tydzień temu biznesmen Sławomir Julke, któremu Jacek Karnowski złożył korupcyjną propozycję, zawiadomił o sprawie prokuraturę rejonową w Sopocie. Po sobotniej publikacji „Rz” ujawniającej rozmowę prezydenta Sopotu, w której żąda dwóch mieszkań w zamian za pomoc w załatwieniu pozytywnej decyzji urzędowej, pomorscy politycy PiS domagali się przeniesienia śledztwa. Powód? Uniknięcie kontrowersji wokół prowadzonego postępowania.
Wczoraj zapadła decyzja, że sprawą zajmie się gdański Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej. – Jej charakter może wskazywać na podejrzenie zaistnienia przestępstwa korupcyjnego o bardzo dużym ciężarze gatunkowym – zaznaczył w rozmowie z „Rz” Zbigniew Niemczyk, szef prokuratury. Przyznał, że śledczy zajmą się wszystkimi wątkami opisywanymi przez „Rz”. Wczoraj ujawniliśmy bowiem także drugie dno korupcyjnej propozycji: interes z domem handlowym Laura w centrum Sopotu, którym był bardzo zainteresowany Karnowski.
Nie wiadomo jednak, czy śledztwo nie trafi ostatecznie do jakiegoś innego oddziału terenowego Prokuratury Krajowej. – Nie można tego wykluczyć – mówi „Rz” prokurator krajowy Marek Staszak. Podkreśla, że musi m.in. poznać w tej sprawie opinię prokuratorów.
Z informacji „Rz” wynika, że Julke dzień przed zawiadomieniem prokuratury o korupcyjnej propozycji Karnowskiego – 6 lipca – o sprawie poinformował premiera Donalda Tuska. Wszystko odbyło się na boisku piłkarskim, gdzie politycy PO kończyli właśnie grę w piłkę.
Biznesmen miał przy sobie włączony dyktafon. – Zabierałem go zawsze, gdy spodziewałem się spotkać Karnowskiego, którego się obawiałem. Specjalnie mówiłem do pana premiera bardzo cicho, prawie na ucho, tak by nie było możliwości nagrania, co Donald Tusk zapewne potwierdzi – mówi „Rz” Julke. Twierdzi, że poinformował premiera o korupcyjnej propozycji, ale szczegółów rozmowy nie chce ujawnić. Nagranie zarejestrowane przez dyktafon jest nieczytelne. – Jakiekolwiek sugestie, że nagrywałem premiera, to próba zdyskredytowania całej sprawy – podkreśla Julke.
O komentarz chcieliśmy poprosić Sławomira Nowaka, szefa gabinetu premiera, i Tomasza Arabskiego, szefa Kancelarii Premiera. Irena Pielaszek, asystentka Arabskiego, przekazała, że ministrowie nie będą komentować sprawy. Odesłała nas do przedstawicieli pomorskiej PO.
Julia Pitera, pełnomocnik rządu ds. walki z korupcją, będzie monitorować sprawę Karnowskiego. – Należy poddać gruntownej analizie nagranie rozmowy prezydenta Sopotu z biznesmenem i potwierdzić jej autentyczność. Do czasu zakończenia postępowania Karnowski powinien wyłączyć się z życia publicznego i przekazać pełnomocnictwa zastępcom – mówi. Zaznacza, że jeśli zostałby sporządzony akt oskarżenia, Karnowski powinien zostać wyrzucony z PO.
Źródło : Rzeczpospolita
Izabela Kacprzak, Piotr Kubiak, Piotr Nisztor

I Ty zostaniesz milionerem

Kupiłem mieszkanie, ponoć po pewnym pisarzu. Mam też w domu obraz - znaczy lokal jak najbardziej podpada pod obiekt kultury. Odwiedza mnie średnio 10 osób tygodniowo, po odliczeniu wakacji i epidemii grypy niech będzie, że 300 rocznie. Czekam więc na przelew od władz miasta. Za 4,5 miliona pani prezydent będzie mogła u mnie przeciąć wstęgę - pisze publicysta DZIENNIKA Robert Mazurek.

Obłowię się. Już wkrótce dostanę jakieś 4,5 miliona złotych, autentycznie. To prawie pewne. Ale od początku. Otóż jak państwo wiedzą, w stolicy naszej z mozołem powstaje (to taka figura retoryczna, na razie nic tam nie powstaje) Stadion Narodowy.
Tuż obok niego, po drugiej stronie Wisły, chcą wybudować stadion Legii. Jeden, na 50 tysięcy widzów, postawi za półtora miliarda złotych państwo, drugi, trzy razy tańszy, na 30 tysięcy - władze stolicy. Wszystko dlatego, że Warszawa to zamożne miasto, metra ma od metra i trochę, mosty buduje nawet wzdłuż rzeki, bo w poprzek się nie mieszczą, betonuje się studzienki kanalizacyjne, bo drogi już wybetonowane, pływają tu wodoloty, parostatki, pędzą szynobusy z Okęcia, a forsa leje się strumieniami. Są też co prawda przejściowe trudności i niektórych mostów się jednak nie wybuduje, dróg takoż, a o pałacach i metrze szkoda gadać. Wszystko przez to, że drożyzna straszna i trzeba ciąć koszty.
Spytają więc państwo, czemu, skoro nie starcza na mosty, fundujemy sobie dwa stadiony, jeden od drugiego o rzut kamieniem? Ano dlatego, że władze Legii już zapowiedziały, że na cudzym stadionie grać nie będą. "Czy Chelsea albo Arsenal wynajmują Wembley?" - pyta dramatycznie wiceprezes Drabczyk. Ale szczególny złośliwiec mógłby spytać władze całkiem prywatnego klubu i prezydent Warszawy, kto zapłacił (430 milionów funtów!) za Emirates Stadium? A kto płacił ponad sto lat temu za Stamford Bridge? Podpowiem, że nie miasto.
Rozumiem, że Angole mogą mieć swoje idiotyczne zwyczaje, a my swoje, ale czemu w takim razie Warszawa nie wybuduje stadionu również Polonii, żeby pozostać tylko przy ekstraklasie? Nie jestem przeciwnikiem budowy stadionu Legii, ale zastanawia mnie podział kosztów: właściciele - 12 milionów za projekt, miasto - 500 milionów za resztę.
Rozumiem, że Hanna Gronkiewicz-Waltz chce prywatnej firmie sprezentować pół miliarda, czyli jeden widz na Legii wart jest prawie 16 tysięcy złotych. To ja mam sprawę. Otóż tak się złożyło, że kupiłem niedawno mieszkanie, ponoć po pewnym pisarzu. Mam też w domu obraz - znaczy lokal jak najbardziej podpada pod obiekt kultury, nieprawdaż? A że prywatny? No cóż, Legia też nie państwowa. Odwiedza mnie średnio 10 osób tygodniowo, po odliczeniu wakacji i epidemii grypy niech będzie, że 300 rocznie. Czekam więc na przelew od władz miasta. Za 4,5 miliona pani prezydent będzie mogła u mnie przeciąć wstęgę. Woli pani, żebym zawiesił na drzwiach czy od razu na barku?
Że bredzę i żadnych pieniędzy nie zobaczę? A to dlaczego? Czyżby ewentualna hojność władz miasta dla Legii miała drugie dno? Na przykład takie, że właścicielem Legii jest ITI, a nikt, z partią pani prezydent włącznie, nie chce zadzierać z TVN?
Robert Mazurek
Dziennik

2008/07/14

Gronkiewicz-Waltz w niełasce?

– Nigdy nie należała do osób bliskich Donaldowi Tuskowi. Ale teraz w kierownictwie partii narasta już prawdziwa irytacja na działania Hanny Gronkiewicz-Waltz – mówi jeden z czołowych polityków PO. Czara goryczy miała się przepełnić, gdy prezydent stolicy zdała premierowi relację z inwestycji w Warszawie.
– Na spotkaniu przed posiedzeniem zarządu oznajmiła, że wiele przedsięwzięć się może opóźnić, brakuje pieniędzy, a biurokracja utrudnia jej pracę. Tusk wpadł w złość – opowiada osoba z otoczenia premiera. Szef rządu miał zapytać, czy prezydent stolicy nie zamierza zrealizować obietnic ze swojej kampanii wyborczej. – Poprosił Hankę na rozmowę w cztery oczy i wyszedł jeszcze bardziej zły – zdradza polityk PO.
Władze partii dowiedziały się, że mało prawdopodobna jest druga nitka metra, na którą brakuje pieniędzy, i że mogą być zagrożone terminy budowy mostów Północnego i Krasińskiego (oddanie tego drugiego już przesunięto na rok 2011).
Ale to niejedyne zarzuty wobec prezydent stolicy. Kierownictwo Platformy uważa też, że zawodzą jej współpracownicy. Nie sprawdza się m.in. Jacek Wojciechowicz, wiceprezydent odpowiedzialny za drogi.
Tyle że Wojciechowicz uchodzi za osobę bliższą władzom partii niż samej Gronkiewicz-Waltz. Zdaniem naszych rozmówców to nie przypadek.
Szefowie PO monitorują to, co dzieje się w ratuszu, m.in. za sprawą osób kojarzonych z zapleczem Donalda Tuska, które pojawiają się w otoczeniu Hanny Gronkiewcz-Waltz. Dwa tygodnie temu przewodniczącym rady miasta została Ewa Malinowska-Grupińska – żona ministra Rafała Grupińskiego, bliskiego współpracownika Tuska.
Dlaczego otoczenie premiera tak się interesuje sprawami stolicy? Według politologów kiepskie wyniki Gronkiewicz-Waltz mogą się odbić na przygotowaniach do Euro 2012 i zniechęcić warszawski elektorat PO. A to nie ułatwi Tuskowi startu w wyborach prezydenckich. – Warszawa jest sprawdzianem, jak Platforma radzi sobie w dużej gminie. Fiasko rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz mogłoby obciążyć Donalda Tuska – ocenia Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego. – Ale z drugiej strony Tusk nie powinien też dopuścić, aby pozycja Gronkiewicz-Waltz wzrosła, bo nie odłożyła ona do sztambucha myśli o prezydenturze, gdyby jego kariera się załamała.
Politycy PO podkreślają jednak, że prezydent stolicy potrafi twardo bronić swoich racji, także przed premierem. Ostro obstawała np. przy swojej propozycji miejsca pod budowę Stadionu Narodowego. – Jest politykiem niezależnym w sądach, a funkcja prezydenta stolicy wzmacnia jej pozycję – ocenia Jarosław Gowin, członek zarządu PO.
Paweł Piskorski, były prezydent Warszawy, którego władze PO wykluczyły z partii, zauważa: – Platforma, popierając Hannę Gronkiewicz-Waltz na prezydenta, liczyła na jej doświadczenia finansisty i menedżera. Miał być sukces, a już widać, że będzie dla partii obciążeniem – dodaje europoseł. Nie udało nam się uzyskać komentarza od Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Źródło : Rzeczpospolita
Dorota Kołakowska

2008/07/13

Kampania Palikota nielegalnie finansowana?

Czy posłowie PO: Janusz Palikot i Joanna Mucha uczestniczyli w nielegalnym finansowaniu kampanii wyborczej w 2005 roku? Serwis internetowy tvp.info dotarł do osób, które twierdzą, że pieniądze na nią pochodziły od osób podstawionych przez lubelskich polityków PO. Sprawę bada Prokuratura Okręgowa w Radomiu.
Z informacji serwisu internetowego tvp.info wynika, że pieniądze na kampanię Palikota w 2005 r. wpłaciło około 50 osób, w tym studenci, działacze młodzieżówki PO i ich rodziny. Niemal wszyscy przekazywali kwoty od 10 tys. do 20 tys. zł. Tyle, że – jak wynika z dotychczasowych ustaleń śledztwa – pieniądze te nie należały do wpłacających. Radomska prokuratura dysponuje zeznaniami osób, które przyznały się, że wpłacały kwoty, pochodzące od współpracowników obecnego szefa lubelskiej PO.
Dlaczego Palikot sam nie mógł sfinansować swojej kampanii? Bo zgodnie z przepisami jako kandydat mógł przeznaczyć na swoją kampanię maksymalnie 21 225 zł.
Pośrednicy
– Palikot sam nie dawał pieniędzy. Robili to za niego pośrednicy – twierdzi nasz informator w lubelskiej prokuraturze. Nie chce jednak zdradzić, o kogo chodzi. Trzej świadkowie, do których dotarł reporter serwisu internetowego tvp.info, wskazują dwie osoby: Joannę Muchę, posłankę obecnej kadencji i Krzysztofa Łątkę, teraz sekretarza miasta w lubelskim ratuszu.
Podczas kampanii w 2005 r. Mucha pełniła obowiązki pełnomocnika finansowego lubelskiej PO. – Na własne oczy widziałem, jak podchodziła do osób i wciskała im pieniądze, które potem mieli wpłacać na konto kampanii Palikota – mówi serwisowi tvp.info ówczesny wiceszef PO Ireneusz Bryzek, który z partii został wyrzucony po tym, jak skonfliktował się z Palikotem. Kilka dni temu Bryzek powtórzył swoje rewelacje w prokuraturze.
Co na to Mucha? – Kilka dni temu sama zgłosiłam się do prokuratury i tam zamierzam wszystko wyjaśnić. Do czasu przesłuchania moje wypowiedzi w tej sprawie byłyby nie na miejscu. Mogę tylko powiedzieć, że kampanię prowadziłam stuprocentowo poprawnie – mówi Mucha, która wraz z mężem wpłaciła na kampanię Palikota ok. 20 tys. zł.
– Nie uczestniczyłem w żadnym przekazywaniu pieniędzy. Jest to nieprawda – komentuje z kolei całą sprawę Łątka, który w 2005 r. był asystentem Palikota. Wraz z rodzicami wpłacał pieniądze na kampanię. – Były to kwoty od 10 tys do 20 tys. zł od każdej z osób oddzielnie – mówi Łątka, którego w tej sprawie przesłuchiwała lubelska policja. Jego rodzice zeznawali w Radomiu.
Jednym ze świadków w tej sprawie jest również Roman Basta, który w 2005 r. stał na czele Koła Młodych Platformy, lokalnej młodzieżówki PO sympatyzującej z Palikotem. Część osób zeznających w prokuraturze twierdzi, że to właśnie z Koła rekrutowano większość „słupów”, czyli tych, których podstawiano do dokonywania wpłat.
– Wpłaciłem 12,5 tys. zł na konto kampanii, ale miałem wówczas dobrze płatną pracę i spokojnie jestem w stanie wykazać, że dysponowałem takimi pieniędzmi – twierdzi Basta, który w 2005 r. pracował jako asystent europosła PO Zbigniewa Zaleskiego. – Wiem, że prokuratura występowała do urzędu skarbowego o moje zeznanie podatkowe z 2005 roku – przyznaje Basta, który kilka dni temu dostał wezwanie od fiskusa.
Spokój posła
Sam Janusz Palikot nie przejmuje się całą sprawą. Jak mówi, rozpoczęcie tego śledztwa miało podłoże polityczne. Prześwietlanie jego kampanii rozpoczęła w zeszłym roku lubelska policja, której poseł PO nie raz nadepnął na odcisk. Chociażby wtedy, gdy wystąpił w telewizji ze sztucznym penisem w ręku, zarzucając miejscowym funkcjonariuszom molestowanie seksualne i gwałt.
Palikot zarzeka się, że nigdy nie uczestniczył w żadnym przekazywaniu pieniędzy. – Jednak nawet gdybym to robił, to nie groziłyby mi żadne konsekwencje prawne. Problem mogłyby mieć tylko te osoby, które przyjęły pieniądze, nie odprowadziły od tego podatku i rzekomo wpłaciły je na konto kampanii – mówi. I dodaje: – Wiele razy słyszałem jednak, że politycy dawali członkom swoich rodzin pieniądze na wpłaty. Ja tego nigdy nie robiłem. Ale podobno to dość powszechna praktyka. Gdyby więc śledztwo było miarodajne, to objęłoby polityków wszystkich opcji, a nie tylko mnie.
Nasz informator z radomskiej prokuratury przyznaje, że ciężko będzie w tej sprawie postawić Palikotowi jakiekolwiek zarzuty. – Najłatwiej będzie udowodnić poświadczenie nieprawdy ludziom, którzy nie odprowadzili podatku od darowizny oraz tym, którzy podpisywali sprawozdanie finansowe z kampanii – mówi. Przypomnijmy, że za sprawy finansowe lubelskiej PO odpowiadała wówczas Mucha.
Oficjalnie prokuratura nie chce ujawniać szczegółów postępowania. – Mogę tylko powiedzieć, że przesłuchaliśmy do tej pory około 50 osób. Czynności procesowe nadal trwają – ucina szefowa wydziału śledczego radomskiej prokuratury Agnieszka Duszyk. Z naszych informacji wynika, że w sierpniu śledczy planują przesłuchanie Palikota.
Michał Krzymowski
www.tvp.info

2008/07/12

Nagrany Karnowski zawiesił członkostwo w PO

Prezydent Sopotu miał żądać łapówki w postaci dwóch mieszkań w zamian za załatwienie zgody na budowę. Istnieje dowód w postaci nagrania rozmowy. - To totalna bzdura, niczego nie żądałem - zapewnia Jacek Karnowski .
Informację o łapówkarskim żądaniu Karnowskiego zamieścił w piątek wieczorem na swojej stronie internetowej dziennik "Rzeczpospolita". Z tekstu wynika, że w grudniu ub.r. trójmiejski biznesmen złożył w sopockim magistracie wniosek o zgodę na nadbudowę piętra w zabytkowej kamienicy w atrakcyjnym punkcie miasta. Miało tam powstać pięć mieszkań - każde o wartości ok. miliona złotych. Decyzja sopockiego konserwatora zabytków nie nadchodziła. 19 marca br. biznesmen poszedł do Karnowskiego. W zamian za pozytywne załatwienie sprawy prezydent miał zażądać od niego dwóch mieszkań - dla siebie i dla kolegi. Istnieje nagranie rozmowy między biznesmenem a Karnowskim, które ma potwierdzać tę wersję. - Znaczy wiesz, bo ja bym w to nie wchodził, tylko moja mama - miał się tłumaczyć podczas spotkania prezydent Sopotu.
Biznesmen występuje jako Marek G., ale dziennikarze podkreślają, że jego dane zostały zmienione.
Według ustaleń "Gazety" chodzi o Sławomira J., działacza politycznego PO, który jest dobrym znajomym Karnowskiego. W czerwcu J. został szefem młodzieżówki konserwatywnego skrzydła Platformy. To rzutki biznesmen, który w stosunkowo krótkim czasie doszedł do dużych pieniędzy. Jest m.in. właścicielem domu towarowego przy sopockim Monciaku.
Karnowski potwierdza, że chodzi o Sławomira J., którego bardzo dobrze zna, również na stopie towarzyskiej.
- Przyszedł do mnie i mówił, że ma ładny strych przy ul. Czyżewskiego i czy może bym się tam wspólnie z nim wybudował - opowiada Karnowski. - A jeśli nie ja, to czy może znam kogoś, kto byłby zainteresowany. Było kilka takich spotkań w marcu i kwietniu. Przyznaję, że początkowo zastanawiałem się, czy tego razem nie zrealizować. Rozmyśliłem się, bo jak by to wyglądało? Najpierw sopocka konserwator zabytków wydaje pozytywną decyzję, a potem okazuje się, że korzysta na tym prezydent miasta.
- Rozmawiał pan w tej sprawie z konserwator zabytków?
- Tak - potwierdza Karnowski. - Poprosiłem ją, by wydała w końcu jakąś decyzję, bo minęło dużo czasu. Wszystko jedno: pozytywną czy odmowną. Nie mam sobie w tej sprawie nic do zarzucenia. Uważam, że on się mści za to, że nie pozwoliłem mu na eksponowanie nielegalnej reklamy na Monciaku. Dlaczego nie poszedł z tym do prokuratury w marcu lub kwietniu?
Sławomir J. odpowiada śmiechem, gdy mówimy o wersji prezydenta Karnowskiego.- Podtrzymuję, że próbował wykorzystać swoje wpływy w celu osiągnięcia korzyści majątkowej - mówi biznesmen. - Karnowski broni się, jak umie. Myślę, że to reklama była zemstą za odrzucenie jego propozycji, pokazaniem tego, co mnie może czekać w przyszłości. A prawda jest taka, że zaproszono mnie do magistratu w zupełnie innej sprawie. Na koniec podszedł do mnie Karnowski i zaproponował, żebyśmy poszli na spacer poza urząd. Na ulicy powiedział, o co mu chodzi. Ja w tym czasie już mu nie ufałem, szczęśliwie miałem przy sobie dyktafon i nagrałem rozmowę. Mam czyste sumienie.
Sławomir J. w poniedziałek złożył w Prokuraturze Rejonowej w Sopocie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Jacka Karnowskiego.
- Nieraz przekonał się, że "Karnol" ma w Sopocie potężne wpływy - mówi znajomy Sławomira J. - Obawiał się, że sprawa może być ukręcona, więc opowiedział o niej także dziennikarzom.
Źródło: Gazeta Wyborcza Trójmiasto
Roman Daszczyński

2008/07/11

Prezydent Sopotu domagał się łapówki

Jacek Karnowski w zamian za pomoc w wydaniu pozytywnej decyzji urzędowej dla jednego z biznesmenów domagał się od niego dwóch mieszkań. "Rz" dotarła do nagrania spotkania biznesmena z prezydentem. Nagranie i stenogram tej rozmowy opublikujemy jutro na www.rp.pl
W grudniu 2007 r. trójmiejski biznesmen Marek G. (dane zostały zmienione) złożył wniosek do urzędu miasta Sopotu o zgodę na dobudowanie piętra w kamienicy w centrum Sopotu. Dzięki temu G. miałby pięć mieszkań na sprzedaż każde warte ok. 1 mln zł. Przez kilka miesięcy nie otrzymywał jednak żadnej odpowiedzi. 19 marca 2008 r. rozmawiał w tej sprawie z Jackiem Karnowskim, prezydentem Sopotu.
"Rz" dotarła do nagrania z tego spotkania. Wynika z niego, że Karnowski w zamian za pozytywną decyzję domagał się od G. mieszkania dla kolegi oraz dla siebie na nowo dobudowanym piętrze. "Znaczy wiesz, bo ja bym w to nie wchodził, tylko moja mama" - mówił podczas spotkania prezydent Sopotu.
Karnowski w rozmowie z "Rz" przyznał, że bardzo dobrze zna G., ale nigdy nie domagał się od niego żadnego mieszkania. - Kiedyś mnie pytał, czy może nadbudować piętro w tej kamienicy, powiedziałem mu, aby zapytał o to konserwatora zabytków - stwierdził prezydent Sopotu.
Tymczasem G. o zachowaniu prezydenta Sopotu zawiadomił prokuraturę.
Nagranie opublikujemy jutro na www.rp.pl
Źródło : Rzeczpospolita
Autor: Izabela Kacprzak, Piotr Nisztor

CBA o nieprawidłowościach w oświadczeniach majątkowych senatora PO

11.7.Warszawa (PAP) - CBA wykryło nieprawidłowości w oświadczeniach majątkowych senatora PO Łukasza Abgarowicza. On sam zarzuca CBA "błędne ustalenia kontroli", choć przyznaje, że w trzech przypadkach popełnił "błędy z niewiedzy". Liczy też, że "będzie miał możliwość wykazania swojej niewinności".
W komunikacie przesłanym w piątek PAP, CBA podało, że w wyniku kontroli prawdziwości oświadczeń majątkowych, składanych za lata 2001-2006 przez ówczesnego posła, a obecnie senatora, stwierdzono "szereg nieprawidłowości".
Według CBA, zaniżył on wartość udziału w parceli przy ul. Bartyckiej w Warszawie poprzez wykazanie w oświadczeniach majątkowych za lata 2001-2003 wartości w kwocie ok. 40 tys. zł, zamiast 50 proc. udziału w inwestycji o wartości ponad 240 tys. zł.
Ponadto - zdaniem CBA - nie wykazał w oświadczeniu za rok 2003 dwóch mieszkań w Warszawie przy ul. Niewielkiej, pozostających we współwłasności majątkowej z żoną, sprzedanych w latach 2004-2005 łącznie za ponad 450 tys. zł. Nie wykazał także w oświadczeniu za rok 2006 środków pochodzących ze sprzedaży nieruchomości położonej w Warszawie przy ul. Miączyńskiej w kwocie ok. 500 tys. zł - podało CBA.
Według CBA, w oświadczeniach za rok 2003 i 2004 nie znalazły się informacje o kilkunastotysięcznych przychodach z tytułu najmu domu w Warszawie przy ul. Miączyńskiej oraz mieszkania przy ul. Niewielkiej.
"Kontrolowany nie wykazał ponadto posiadania pełnomocnictwa do działalności gospodarczej prowadzonej przez żonę (oświadczenia za lata 2001-2002), samochodu marki Land Rover (2001), członkostwa w radzie nadzorczej +Dom Development Morskie Oko+ Sp. z o.o. (2002- 2003)" - podaje komunikat CBA.
Zdaniem CBA, Abgarowicz zaniżył również wysokość środków zgromadzonych w walutach obcych w oświadczeniach za lata 2001-2002 oraz nie wykazał środków zgromadzonych w walutach obcych w oświadczeniu złożonym za rok 2003. Łącznie chodzi o kilkadziesiąt tysięcy USD - poinformowało CBA.
W związku ze stwierdzonymi nieprawidłowościami, CBA skierowało 10 czerwca zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie o podejrzeniu popełnienia przestępstw. 23 czerwca prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie podejrzenia zatajenia prawdy w zakresie wykazywania składników stanu majątku w oświadczeniach majątkowych złożonych, w latach 2001-2006 przez Abgarowicza, tj. o czyny określone w art. 233 par 1 i 6 kk. Głosi on, że kto, składając zeznanie mające służyć za dowód w postępowaniu sądowym lub w innym postępowaniu prowadzonym na podstawie ustawy, zeznaje nieprawdę lub zataja prawdę, podlega karze do 3 lat więzienia.
W piątkowym oświadczeniu dla PAP Abgarowicz napisał, że "w większości przypadków nieprawidłowości wytknięte w protokole CBA oparte są o błędne ustalenia kontroli". Pytał retorycznie, jaki sens miałoby ukrywanie pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży domu, który wykazywał w poprzednich oświadczeniach majątkowych.
"W trzech przypadkach istotnie popełniłem błędy, lecz nie wynikały one z chęci zatajenia czegokolwiek, lecz z mojej niewiedzy" - oświadczył senator (nie podał szczegółów).
Przyznał ponadto, że "wykazał się nierozsądkiem podpisując protokół pokontrolny i składając do niego uwagi i wyjaśnienia, zamiast odmówić jego podpisania i domagać się dalszego wyjaśnienia nieprawdziwych stwierdzeń w nim zawartych". Dodał, że uczynił to "wprowadzony w błąd przez pracowników CBA co do dalszego postępowania w tej sprawie, a także chcąc zakończyć trwającą 9 miesięcy kontrolę prowadzoną w sposób odbierany przeze mnie i osoby z nią się stykające jako nagonkę".
"Oczekuję, że w prowadzonym postępowaniu prokuratorskim, bądź przed sądem będę miał możliwość wykazania swojej niewinności. Oczywiście, jeśli wpłynie do Senatu odpowiedni wniosek, zrzeknę się immunitetu" - oświadczył.
Jak podało tvp.info, najprawdopodobniej po wakacjach prokuratura skieruje wniosek o uchylenie immunitetu parlamentarzysty. (PAP)

2008/07/10

Senator PO na celowniku CBA

Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadzi śledztwo w sprawie zatajenia prawdy w oświadczeniach majątkowych przez senatora Łukasza Abgarowicza z Platformy Obywatelskiej – dowiedział się serwis internetowy tvp.info.
Parlamentarzyście grozi do 3 lat więzienia za ukrywanie majątku. Najprawdopodobniej po wakacjach prokuratura skieruje wniosek o uchylenie mu immunitetu. Jak twierdzą nasi informatorzy, Abgarowicz miał próbować ukryć ponad 700 tys. zł. Łukasz Abgarowicz był posłem Sejmu IV i V kadencji, a w ostatnich wyborach parlamentarnych dostał się do Senatu. Jego majątek badało Centralne Biuro Antykorupcyjne. Według funkcjonariuszy CBA, parlamentarzysta w oświadczeniach majątkowych z lat 2001-2006 wielokrotnie kłamał. Zdaniem CBA, Abgarowicz w swoich oświadczeniach zataił m.in. 500 tys. zł, które uzyskał ze sprzedaży domu, 24,5 tys. zł z wynajmu domu i mieszkania na warszawskim Mokotowie, a także zaniżył wartość udziałów w domu o ponad 80 tysięcy zł. Poza tym nie wykazał w oświadczeniu posiadania dwóch mieszkań, które sprzedał za prawie 500 tys. zł. Senator zataił też posiadanie pełnomocnictwa do prowadzenia działalności gospodarczej swojej żony. Abgarowicz ukrył również fakt posiadania terenowego land rovera oraz to, że zasiadał w radzie nadzorczej firmy Dom Development Morskie Oko sp. z o.o.
Co na to Łukasz Abgarowicz? – Jest cały szereg moich wyjaśnień. Wszystko co miałem, to do oświadczeń wpisałem. Nie wpisałem domu, bo w jednym roku go miałem, a w drugim nie – tłumaczył się w rozmowie z tvp.info senator. – A co z pieniędzmi ze sprzedaży domu? – dopytywaliśmy. – Umówiłem się z żoną, że jej przekażę – mówi. – Moim zdaniem, kontrola CBA zawierała wiele wad i błędów Uważam, że jest dla mnie krzywdząca. Mam nadzieję, że w śledztwie wszystko zostanie wyjaśnione – mówi senator.
Wyjaśnienia Abgarowicza nie usatysfakcjonowały śledczych. Jak nieoficjalnie dowiedzieliśmy się w prokuraturze okręgowej, CBA zebrało mocne dowody przeciwko senatorowi. Wyjaśniając powody zatajenia majątku agentom CBA, polityk miał kłamać, co potwierdziło zestawienie wpłat i wypłat z jego rachunków bankowych.
– Wniosek o uchylenie immunitetu jest tylko kwestią czasu. Zrobimy to najprawdopodobniej po wakacjach, kiedy będziemy dysponowali wszystkimi dowodami. Śledztwo zostało wszczęte niedawno i na razie uzupełniamy dowody zebrane przez Centralne Biuro Antykorupcyjne – mówi nam jeden z prokuratorów wydziału przestępczości gospodarczej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadzi śledztwo.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się również, że prokuratura prowadzi odrębne śledztwo w sprawie żony i teściów senatora Abgarowicza w związku z jego oświadczeniami.
Piotr Krysiak
www.tvp.info

Poseł PO zarobi na ustawie o ZOZ-ach? PiS: To skandal

Norbert Wojnarowski - jeden z posłów PO, którzy zgłosili w Sejmie projekt ustawy o ZOZ-ach, prywatnie jest udziałowcem firmy handlującej długami szpitali. Sam skorzysta na przepisach, które forsuje - ustalił Newsweek.pl.
Na skierowanym do Marszałka Sejmu projekcie ustawy o Zakładach Opieki Zdrowotnej można znaleźć podpis pochodzącego z Lubina posła PO Norberta Wojnarowskiego. Teoretycznie nie ma w tym nic dziwnego, bo na dokumencie złożyło autografy także kilkudziesięciu innych posłów Platformy. Jednak sytuacja Wojnarowskiego jest szczególna - ma on bowiem 48 proc. udziałów w rodzinnej spółce zajmującej się skupem wierzytelności szpitali. A ustawa o ZOZ tego typu firmom pomoże.
Zresztą stan posiadania młodego polityka dowodzi, że już teraz na obracaniu długami można nieźle zarobić. Wojnarowski w wieku zaledwie 32 lat jest już posiadaczem domu o powierzchni ponad 200 m. kw., atrakcyjnej działki i dwóch luksusowych samochodów. Ma też 50 tys. zł oszczędności na koncie.
Związki polityczno-rodzinne
Rodzina Wojnarowskich jest mocno zaangażowana w politykę. Głowa rodu, Marek Wojnarowski, pełni funkcję przewodniczącego klubu radnych Platformy Obywatelskiej w radzie powiatu lubińskiego. Jego pasierb Norbert przed zdobyciem mandatu poselskiego (notabene w tym samym okręgu wyborczym co oskarżona o korupcję była parlamentarzystka PO Beata Sawicka), także był samorządowcem.
Familię poza zamiłowaniem do polityki łączy jeszcze jedno: biznes. Wojnarowski senior jest prezesem spółki Progres, która zajmuje się m.in. handlem wierzytelnościami szpitali. Młody poseł wspólnie z żoną ma w firmie 48 proc. udziałów. Wcześniej dość długo w niej pracował.
Ale na tym związki polityczno-biznesowe się nie kończą. Dyrektorem działu umów w Progresie jest członkini rady powiatu Barbara Schmidt (PO). Jej mąż z namaszczenia Platformy Obywatelskiej został dyrektorem miejscowego szpitala.
Były dyrektor lubińskiego szpitala Tadeusz Tofel opowiadał w "Gazecie Wyborczej" o kulisach swojej dymisji. Starosta Małgorzata Drygas-Majka (PO) zaprosiła go w lutym zeszłego roku na spotkanie. Podczas rozmowy towarzyszył im. m.in. Marek Wojnarowski. Tofel od starosty miał usłyszeć krótki komunikat: "Jest wola polityczna, pan musi ustąpić". Miesiąc później na stanowisku zastąpił go Edward Schmidt.
Prawie jak scenariusz Sawickiej
- Nie prowadzę działalności gospodarczej od czasu kiedy zostałem samorządowcem. Zresztą Progres nie skupuje długów od szpitali. Nabywamy wierzytelności od hurtowni czy firm farmaceutycznych - przekonuje Norbert Wojnarowski w rozmowie z serwisem Newsweek.pl.
Na stronie firmy można jednak znaleźć taką informację: "Większość Samodzielnych Publicznych Zakładów Opieki Zdrowotnej ma olbrzymie trudności w utrzymaniu płynności finansowej. W ciągu ostatnich kilku lat powstały zobowiązania, których szpitale nie są w stanie spłacić z bieżących wpływów z NFZ. Zdając sobie sprawę z problemów, z jakimi borykają się Państwo jako zarządzający służbą zdrowia, proponujemy konwersję zadłużenia na krótkoterminową pożyczkę do wysokości 3-miesięcznych dochodów placówki".
- Wydaje się, że ustawa o ZOZ będzie korzystna dla firm windykacyjnych - ocenia Justyna Wojteczek, zastępca redaktora naczelnego pisma skierowanego do dyrektorów szpitali "Menedżer Zdrowia". Konkretnie chodzi o to, że nowe prawo otworzy możliwość przejmowania szpitali przez prywatne firmy. - Wciąż nie znamy zasad, według jakich rząd chce doprowadzić do przekształcania szpitali w spółki prawa handlowego. Ale można przyjąć, że jeśli jakaś firma będzie miała wykupiony duży portfel długów danego szpitala, w sytuacji, kiedy placówka zgodnie z ustawą będzie komercjalizowana, wspomniana firma może zyskać pakiet kontrolny w powstającym nowym podmiocie - wyjaśnia były minister zdrowia Marek Balicki (SdPl). A to oznacza, że taka spółka może np. szybko doprowadzić do zamknięcia szpitala i na atrakcyjnych gruntach wybudować np. hotel. Tak, jak przewidziała w swoim scenariuszu Beata Sawicka.
Co wolno politykom?
- Progres jest wyróżniony nagrodą "Business fair play", mamy rekomendacje Polskiego Związku Windykacji. Zgodnie z zasadami nie skupujemy długów szpitali na terenie województwa dolnośląskiego - zapewnia Norbert Wojnarowski.
- Takie związki polityczno - biznesowe automatycznie budzą podejrzenia - mówi natomiast prawnik Programu przeciwko korupcji w Fundacji im. Batorego Anna Wojciechowska. Oczywiste jest bowiem, że samorządowcy z różnych regionów kraju świetnie się znają, tak samo dyrektorzy szpitali. I w ten sposób firma może być promowana w innych miastach Polski.
- To wszystko jest bardzo nieetyczne, wręcz skandaliczne powiązanie biznesowo-towarzyskie - mówi Julia Pitera. Kiedy dowiaduje się, że tak postępują jej partyjni koledzy, długo nie może w to uwierzyć. - Zabiję - syczy krótko szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski, kiedy dowiaduje się od nas o biznesowych działaniach Norberta Wojnarowskiego.
- O ile sprawa Sawickiej była rozdmuchana (okazało się, że była posłanka chciała sprywatyzować szpital w Lubinie, który od dawna jest już prywatny - red.), o tyle jednak to co dzieje się w czasie prac nad ustawą w ZOZ-ach, jest bardzo niepokojące. Nikt nie wie, w jaką stronę ostatecznie pójdzie cała ustawa - podkreśla Marek Balicki. - Projekt cały czas się zmienia. Do Sejmu trafiają kolejne poprawki. I tak naprawdę nie wiemy kto i gdzie je sporządza oraz kto to w rządzie nadzoruje - dodaje szef komisji zdrowia Bolesław Piecha (PiS).
Zbigniew Chlebowski, po rozmowie z serwisem Newsweek.pl, wezwał Norberta Wojnarowskiego na dywanik. - Ustaliliśmy, że do końca tygodnia ma pozbyć się posiadanych udziałów w firmie Progres - powiedział nam po zakończonej rozmowie z młodym posłem. Działalność polityczna i gospodarcza pozostałych osób związanych z Progresem nie jest dla niego problemem. - Nie ma w tej sprawie żadnego naruszenia prawa - uważa Chlebowski. Zdaniem posłów PiS, zachowanie Wojnarowskiego to "skandal".
Jan Osiecki
www.newsweek.pl

Borowski do dymisji

Michał Borowski ma zostać odwołany. Zdaniem premiera nie gwarantuje wybudowania warszawskiego stadionu na czas. Mogą go też obciążać zeznania współpracownika byłego ministra sportu.
Jak wynika z naszych informacji, polityczna decyzja o dymisji szefa Narodowego Centrum Sportu Michała Borowskiego już zapadła. Na poniedziałkowym posiedzeniu zarządu PO Donald Tusk miał wprost zasugerować taki ruch ministrowi sportu Mirosławowi Drzewieckiemu. – Premier był zdenerwowany – opowiada jeden z członków władz Platformy.
Tusk miał powiedzieć najbliższym współpracownikom, że Borowski nie gwarantuje wybudowania Stadionu Narodowego, na którym odbywałyby się mecze Euro 2012.
Premierowi nie spodobały się niektóre działania szefa NCS. Chodzi m.in. o doniesienia „Dziennika”, który pisał o zatajeniu przez Borowskiego danych w oświadczeniach majątkowych. Ale to niejedyne wątpliwości z nim związane. Jak ustaliła „Rz”, jego nazwisko pojawia się w zeznaniach Tadeusza M., współpracownika byłego ministra sportu Tomasza Lipca. Z jego wyjaśnień wynika, że były dwie grupy, które chciały wyprowadzać pieniądze z NCS dla osób związanych z PiS.
O jednej pisała już wcześniej „Rz”, a także „Newsweek”. Tygodnik informował, że najbliżsi współpracownicy Lipca zamierzali zrobić interes życia na NCS i zdefraudować ok. 100 mln zł.
Według M. jego grupa miała konkurencję. Borowski, były naczelny architekt miasta, miał ponoć stanowić jej „zaplecze intelektualne”. Wspomniana grupa, jak twierdził M., także miała opracować sposób na wyprowadzanie funduszy. M. opowiadał śledczym, że odniósł wrażenie, iż „przegrał” w tej konkurencji.
Borowski uważa te zeznania za całkowicie niewiarygodne.
– To jakiś kompletny absurd i wytwór chorej fantazji M. – komentuje. – A najlepszym na to dowodem jest fakt, że od ośmiu miesięcy jestem szefem NCS w rządzie Platformy.
Jak jednak się dowiedzieliśmy, trwają już gorączkowe poszukiwania następcy Borowskiego. – Sprawa jest przesądzona – przyznaje wysoki rangą urzędnik Ministerstwa Sportu. Dymisja Borowskiego może oznaczać poważny problem dla organizacji Euro 2012.
Drzewiecki mówi „Rz”, że przyszłość Borowskiego wyjaśni się na początku nadchodzącego tygodnia. Potwierdza jednak, że zarząd Platformy Obywatelskiej dyskutował na ten temat.
– Mówiłem, że musimy wyjaśnić wszystkie wątpliwości – zaznacza. – Borowski został szefem NCS za czasów PiS i to nigdy nie był człowiek z mojej bajki. Jeśli potwierdzi się choć część zarzutów, straci stanowisko.
Źródło : Rzeczpospolita
Autor: Anna Gielewska, Jarosław Stróżyk

Czuję się niewinny

10.7.Warszawa (PAP) - Senator PO Łukasz Abgarowicz powiedział PAP, że sam zrzeknie się immunitetu parlamentarnego, jeśli wystąpi o to prokuratura. "Czuję się niewinny, chcę to udowodnić w trakcie postępowania albo przed sądem" - zapewnił.
Abgarowicz odniósł się w ten sposób do informacji podanej przez serwis internetowy tvp.info. Serwis poinformował, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadzi śledztwo w sprawie zatajenia prawdy w oświadczeniach majątkowych przez Abgarowicza. Grozi za to do 3 lat więzienia.
Jak podało tvp.info, najprawdopodobniej po wakacjach prokuratura skieruje wniosek o uchylenie immunitetu parlamentarzysty.
Abgarowicz był posłem Sejmu IV i V kadencji, w ostatnich wyborach parlamentarnych dostał się do Senatu.
Jego majątek badało Centralne Biuro Antykorupcyjne. Według funkcjonariuszy CBA, parlamentarzysta w oświadczeniach majątkowych z lat 2001-2006 wielokrotnie kłamał.
Zdaniem CBA, Abgarowicz w swoich oświadczeniach zataił m.in. 500 tys. zł, które uzyskał ze sprzedaży domu, 24,5 tys. zł z wynajmu domu i mieszkania na warszawskim Mokotowie, a także zaniżył wartość udziałów w domu o ponad 80 tysięcy zł. Poza tym nie wykazał w oświadczeniu posiadania dwóch mieszkań, które sprzedał za prawie 500 tys. zł.
"Po co miałem ukrywać pieniądze ze sprzedaży domu, to nie ma sensu" - zapewniał Abgarowicz. (PAP)

2008/07/09

"Koniec mętnej wody i zły czas dla hien"

DZIENNIK dotarł do 20 propagandowych opracowań przygotowanych dla ludzi PO. Oto niektóre z nich.
4 kwietnia
Ratyfikacja traktatu (lizbońskiego - przyp. red.) w parlamencie nie byłaby możliwa bez spokoju, cierpliwości i dobrej woli premiera D. Tuska. Zaangażowanie premiera zostało docenione przez media, obserwatorów i komentatorów w kraju i za granicą.
PiS pęka, czego dowodem jest odejście kolejnego posła, tym razem L. Karasiewicza.
21 maja
To normalne, że premier na oficjalne zaproszenie władz Peru i Chile zwiedzał oba kraje. Podobnie jak władze Polski zapraszają szefów państw na Wawel, podobnie premier Tusk został zaproszony na Machu Picchu. Premier D. Tusk witany był z wielkimi honorami, a prasa wymieniała go jako najważniejszego gościa szczytu.
26 maja
Wskaźniki mówią same za siebie – jeszcze nigdy Polska nie rozwijała się tak szybko. W ciągu pół roku rząd pracował nad sprawami zaniedbanymi przez poprzedników, w szczególności przez rząd J. Kaczyńskiego.
30 maja
Rząd uważnie przygląda się sytuacji na rynku paliw.
3 czerwca
Niepokoi nas zapowiedź prezydenckiego weta (w sprawie nowej ustawy o prokuraturze - przyp. red.). Prezydent nie widział jeszcze projektu ustawy, a już się z nią nie zgadza. Widać odpowiada mu sytuacja, w której prokuratura jest wykorzystywana w brudnej walce politycznej.
Rząd uważnie przygląda się sytuacji na rynku paliw.
4 czerwca
Raport (Pitery o wykorzystywaniu kart kredytowych - przyp. red.) ukazuje styl władzy, jaki umiłowali politycy PiS – pławienie się w bizantyjskim luksusie.
Rząd uważnie przygląda się sytuacji na rynku paliw.
6 czerwca
Swoimi niesprawiedliwymi osądami (na temat Wałęsy - przyp. red.) L. Kaczyński po raz kolejny udowodnił, że jest prezydentem jednej partii.
Takie zachowanie nie przystoi człowiekowi, który posługuje się tytułem profesora prawa. Prezydentura L. Kaczyńskiego nie przynosi Polsce żadnych korzyści, lecz tylko wstyd i upokorzenie.
Rząd uważnie przygląda się sytuacji na rynku paliw.
6 czerwca
Wzrosło zatrudnienie w przedsiębiorstwach o 5,8 proc., a bezrobocie pod koniec roku spadnie poniżej poziomu 10 proc.!
Rząd uważnie przygląda się sytuacji na rynku paliw.
9 czerwca
Kaczyńscy nie mieli żadnych wątpliwości, w czasie gdy pracowali w Kancelarii Prezydenta L. Wałęsy. Dlaczego wtedy nie wypowiadali się na temat przeszłości L. Wałęsy?
Rząd uważnie przygląda się sytuacji na rynku paliw.
10 czerwca
Zgodnie z zapowiedzią premiera głodne dzieci nie będą już musiały udowadniać, że zasługują na darmowy posiłek.
Rząd uważnie przygląda się sytuacji na rynku paliw.
11 czerwca
Eksperci są zgodni. Budżet na 2009 r. przygotowany przez ministra J. Rostowskiego to będzie wizytówka rządu D. Tuska.
Rząd uważnie przygląda się sytuacji na rynku paliw.
12 czerwca
Będzie więcej pieniędzy (na służbę zdrowia - przyp. red.), ale już ani grosza dla przeróżnych hien, które na nieszczelnym systemie się tuczyły. I nie przestraszą nas żadne konferencje PiS. Nadchodzi koniec mętnej wody i zły czas dla hien.
Rząd uważnie przygląda się sytuacji na rynku paliw.
18 czerwca
Prezydent zachowuje się jak agitator PiS! L. Kaczyński po raz kolejny odwiedził Podkarpacie tuż przed wyborami uzupełniającymi do Senatu. Wizyta prezydenta to kolejne zadanie, które powierzył L. Kaczyńskiemu jego brat.
Spacery w otoczeniu wianuszka partyjnych dygnitarzy czy grill na działce kandydata PiS to medialny show, który godzi w urząd prezydenta RP.
Rząd i PO dla Podkarpacia. W ciągu zaledwie kilku miesięcy zdobyliśmy pieniądze dla szpitali w Brzozowie i Rzeszowie na zakup akceleratorów, na obwodnicę Krosna, obwodnicę Przemyśla, na inwestycje przeciwpowodziowe.

Platforma robi propagandę za pieniądze rządu

Czy politycy mówią do nas własnymi słowami? Można mieć wątpliwości. DZIENNIK dotarł do pisemnych instrukcji propagandowych dla działaczy Platformy Obywatelskiej. Ściągawki, co i jak mówić, powstają w kancelarii premiera i są rozsyłane codziennie do ministrów i posłów PO.
Cel instrukcji jest prosty. Wynika z nich, że w wystąpieniach w radiu i w telewizji politycy Platformy mają zajmować się głównie krytykowaniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wychwalaniem Donalda Tuska. Gotowe tezy i propozycje wypowiedzi suflują im specjaliści od marketing.
PO prawie jak PiS
"Przekazy dnia", bo tak nazywają się instrukcje, powstają w departamencie komunikacji społecznej kancelarii premiera. Zespół PR-owców jest ważny - mieści się w pobliżu gabinetu premiera. Kim są autorzy "przekazów", które mają nadawać ton wypowiedziom PO? To kilka osób, które zdobywały marketingowe szlify w branży energetycznej czy w promocji produktów mlecznych, a nawet w firmach oponiarskich. Raz lub dwa razy dziennie produkują instrukcje. Chodzi o to, by politycy wiedzieli, co mają mówić reporterom.
W sumie DZIENNIK zdobył 20 "przekazów dnia" z okresu od 2 kwietnia do 18 czerwca. Sprawa jest wyraźnie sekretem Platformy. Dlaczego? Jeszcze niedawno szef klubu PO Zbigniew Chlebowski kpił z posłów PiS, że w rozmowach z mediami korzystają ze ściągawek. "W Platformie nie ma jednolitych wytycznych obowiązujących w monopartii i to jest zasadnicza różnica między PO a PiS" - wtórował mu poseł Sebastian Karpiniuk.
Dziś Chlebowski przyznaje, że na jego prośbę "przekazy" są wysyłane z rządu do klubu Platformy, aby mogli z nich korzystać posłowie. Samemu przewodniczącemu zresztą zdarza się mówić językiem zapisanym w instrukcjach. Chlebowski robił tak na przykład, gdy toczyła się dyskusja wokół dymisji wiceministra zdrowia Krzysztofa Grzegorka.
Z własnych ściągawek korzystają też posłowie PiS. Partia Kaczyńskich rozsyła SMS-y, w których są zalecenia, w jakim tonie udzielać komentarzy. Tu sytuacja jest jednak inna, bo PiS nigdy nie używało do tego zaplecza rządowego - ich posłom podpowiada biuro prasowe partii.
Dlaczego PO wykorzystuje kancelarię premiera? Jej szef Tomasz Arabski przyznaje, że "przekazy dnia" są wysyłane i do członków rządu, i na życzenie do klubu PO. Stara się jednak tłumaczyć, że nie są to instrukcje: "To wynik monitoringu mediów. Są to wybrane wypowiedzi i komentarze członków koalicji na najważniejsze tematy".
Cała sytuacja nie dziwi Eryka Mistewicza, eksperta od marketingu politycznego:
"Partie są dziś jak armie. Są generałowie i mięso armatnie. Ci drudzy muszą zaakceptować przekaz idący z góry. Stąd te instrukcje. Walka toczy się codziennie o nadawanie tonu w dyskusji" - mówi.
Od rządu do PO płyną kwity
"Pan wie, że dostajemy te kwity, czy pan pyta, czy je dostajemy?" - uśmiechał się poseł Waldy Dzikowski, kiedy spytaliśmy go w Sejmie o instrukcje. Gdy pokazaliśmy mu przykładowy "przekaz dnia" przyznał, że zna taki dokument. O pomoc w wybrnięciu z kłopotliwej sytuacji Dzikowski poprosił Edytę Mydłowską z parlamentarnego biura prasowego Platformy. Ta spoglądając na dokument, powiedziała: "Dostajemy to z rządu. Posłowie mogą się z tym zapoznać przed pójściem do radia czy telewizji. Skąd pan to ma? My się staramy tego nikomu nie dawać."
Mydłowska przekonywała, że opracowania te są pisane na potrzeby rządu i dostają je wszyscy ministrowie ekipy Tuska. Sprawdziliśmy. To nieprawda. Marek Sawicki, PSL-owski szef resortu rolnictwa: "Nie dostaję czegoś takiego. Codziennie z samego rana czytam gazety i sam wyrabiam sobie zdanie na temat wydarzeń". "Pierwszy raz widzę taki dokument" - mówi także szef ludowców w Sejmie Stanisław Żelichowski.
W zeszłym tygodniu powiedzieliśmy Zbigniewowi Chlebowskiemu, szefowi klubu PO, że mamy 20 propagandowych opracowań. Spytaliśmy go, czy to w porządku, że PR-owskie przekazy partii są przygotowywane w rządzie? "To nic dziwnego, klub parlamentarny jest bezpośrednim zapleczem rządu" -odparł.
Prawdą jest natomiast, że "przekazy dnia" trafiają do ministrów związanych z Platformą. "Dostaję te opracowania, ale raczej z nich nie korzystam. Sama czytam gazety i nie sięgam po takie podpórki" - mówi nam minister Julia Pitera.
"Nie można być specjalistą od wszystkiego"
Chętnie posługują się nimi niektórzy parlamentarzyści PO. Krzysztof Lisek, szef komisji spraw zagranicznych, nie widzi w tym nic złego. "Nie można być specjalistą od wszystkiego. Skądś trzeba czerpać informacje".
Widać, że poseł zagląda do "przekazów dnia". W 26 maja w instrukcji znalazło się zalecenie: "Doniesienia K. Marcinkiewicza (o tym, że Lech Kaczyński kazał go podsłuchiwać - przyp. red.), byłego premiera i do niedawna zaufanego człowieka braci Kaczyńskich, należy dokładnie wyjaśnić". Następnego dnia rano poseł Lisek był w radiowej "Jedynce". Trzy razy podkreślał, że tę sprawę należy wyjaśnić.
Instrukcja z 16 czerwca po rozmowach Merkel - Tusk: "Zakończyła się era lodowcowa pomiędzy naszymi narodami".
17 czerwca, poseł Sebastain Karpiniuk w "Sygnałach Dnia": "Skończyła się polityka lodowcowa w relacjach pomiędzy Polską a Niemcami".
W tej samej audycji polityk Platformy posługiwał się co do przecinka danymi makroekonomicznymi, które znaleźliśmy w przekazie z 13 czerwca.
"Nie znam żadnych przekazów. Korzystam tylko z materiałów, które dostaję z biura prasowego" - wyjaśnia Karpiniuk.
Na celowniku prezydent i szef NBP
W wielu "przekazach dnia" atakowany jest prezydent Kaczyński. Według zaleceń rządowych należy mówić, że "stoi on na czele frontu obrony skompromitowanych mediów publicznych" i że jego wypowiedzi są haniebne. Powinno się też podkreślać, że prezydent nie jest politykiem samodzielnym i wypełnia zadania postawione przez brata.
Dostaje się też Narodowemu Bankowi Polskiemu. Zalecana jest argumentacja, że prezes NBP to najbardziej niekompetentny szef tej instytucji od 1989 r. Co ciekawe, w "przekazach dnia" powstających w kancelarii premiera ostro traktowane jest CBA, które podlega szefowi rządu. "W CBA zatrudniono ludzi, na których ugrupowanie braci Kaczyńskich ma duży wpływ" - to sugerowana opinia rządu na temat CBA.
Michał Majewski, Paweł Reszka
www.dziennik.pl