Ściągawki przygotowane dla parlamentarzystów Platformy bardziej mnie rozśmieszyły, niż oburzyły. Świadczą o tym, że nasi decydenci mają wyjątkowo niskie mniemanie o własnych kolegach. A tym przecież różnimy się od małp, że nie powtarzamy bezmyślnie tego, co inni nam pokażą - pisze w DZIENNIKU publicystka TVN24, Katarzyna Kolenda-Zaleska.
Być może moje poglądy w tej kwestii są nieco staroświeckie, ale wydawało mi się zawsze, że ludzie - a politycy w szczególności - powinni samodzielnie określać swój stosunek do rzeczywistości.
Rozumiem - takie są prawa marketingu, które rządzą niemal wszystkimi publicznymi obszarami. Zdumiewa tylko, że partyjnym górom brakuje wiary we własnych ludzi. Liderzy PO uznali najwyraźniej, że nie mogą własnych posłów puścić "na żywioł”, tylko muszą ich zaopatrzyć w ściągi. A posłowie się temu podporządkowują.
Wolałabym, żeby przed politykami stawiane były problemy do samodzielnego przemyślenia, aniżeli suflowano im tezy komentarzy, a nawet metafory, którymi mają się posługiwać w rozmowie z dziennikarzami. To objaw uczniowskiej mentalności - nie czytam lektur, bo przecież zawsze mogę znaleźć streszczenie w internecie. A skoro piętnujemy takie zachowanie w szkole, to dlaczego mamy akceptować je wśród dorosłych ludzi. Tych, którzy aspirują do miana elit naszego kraju. Czy politycy nie potrafią już używać własnych mózgów?
Zdumiewa ten brak wiary w umiejętność formułowania myśli i opinii przez posłów. Tym bardziej że dziennikarze nie odpytują piątego garnituru polityków, tylko pierwsze rzędy. I nawet im trzeba dawać ściągawki. Oczywiście, na korytarzach sejmowych spotyka się i takich polityków, którzy są w stanie wygłosić, nawet w zgrabnej formie, oryginalną myśl. Tylko że za nimi stoi coś, czego wielu innym brakuje - mają wykształcenie, zainteresowania i erudycję.
Jak chociażby Tomasz Nałęcz, który wywołany do odpowiedzi zawsze potrafi znaleźć celną ripostę. Jest przy tym dowcipny, co tworzy razem wybuchową, ale bardzo zgrabną mieszankę. Albo Stefan Niesiołowski, który czasem tworzy metafory zbyt pikantne czy przesadne, ale zawsze autentyczne. Niestety, większości posłów brakuje erudycji i poczucia humoru, w związku z czym trzeba im podsuwać zdania wypracowane przez speców od marketingu.
Świat mediów wymaga syntezy, umiejętności posługiwania się skrótem i zgrabną metaforą. Być może warto na to uczulać polityków, zamiast podrzucać im gotowce do wykorzystania w rozmowach z dziennikarzami. Niestety, wszyscy mamy tendencję do tworzenia rozbudowanych zdań, nasz umysł gubi się czasem w dygresjach. Trzymanie słów i myśli w ryzach ma więc sens - czasem, zanim polityk dojdzie do puenty, musimy przebijać się przez gąszcz zdań wielokrotnie złożonych. To oczywiście dobrze, że politycy doskonalą warsztat publicznych wystąpień i zaczynają mówić od kropki do kropki.
Dla mnie jako dziennikarza jest wygodne, kiedy polityk rzuca hasło "skończyła się epoka lodowcowa". Tylko jeśli słyszę to od kilku polityków, to wiem, że zamiast oryginalnej metafory mam do czynienia z kalką z partyjnych bryków.
Ostrzegałabym wszystkich posłów, którzy używają gotowców, że na tym popularności nie da się zbudować. Lepiej poświęcić czas na rozwijanie swojej osobowości, a ta sama się sprzeda. Bo jeśli ktoś posługuje się kalkami, zginie w masie tych, którzy też odrobili zadaną lekcję i nauczyli się wypowiedzi według partyjnych wytycznych.
Katarzyna Kolenda-Zaleska
www.dziennik.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz