2008/02/26

Ratusz o ustawionych konkursach - analiza

Po miesiącu milczenia Ratusz Hanny Gronkiewicz-Waltz zabrał wreszcie głos w sprawie ustawionych konkursów na kierownicze stanowiska. Broni się statystyką, o bulwersujących konkretach milczy

Gdy opisaliśmy pierwsze fikcyjne konkursy, urzędnicy prezydent Warszawy narzekali na złe prawo, które nie pozwala na zatrudnienie na kierowniczym stanowisku osoby bez co najmniej dwuletniego stażu w administracji. Mieli rację: prezydent miasta, zwłaszcza tak dużego jak Warszawa, musi mieć w najbliższym otoczeniu osoby zaufane i sprawdzone. Hannie Gronkiewicz-Waltz trudno robić zarzut z tego, że szefem swojego gabinetu uczyniła byłą współpracowniczkę z NBP i że jej zastępcą został człowiek wcześniej blisko współpracujący z posłami PO. Choć oboje dwuletniego stażu w administracji nie mają.

Ten wymóg słabo broni się też w przypadku biur ds. inwestycji, budżetu czy zagospodarowania przestrzennego. Każdy rozsądny prezydent chciałby mieć przecież na tym miejscu sprawnego menedżera, a nie doświadczonego urzędnika.

Jednak z tego, że prawo jest złe, nie wynika, że należy je obchodzić. Prezydent Warszawy jest wiceszefową partii rządzącej. Może więc postulować zmianę przepisów, które utrudniają życie tak jej, jak i innym prezydentom miast.

Jednak Hanna Gronkiewicz-Waltz wybrała inną drogę. Początkowo swoich zaufanych i wskazanych przez koalicjanta - LiD - ulokowała na stanowiskach p.o. kierowników. Nie byli zadowoleni. Wzięli odpowiedzialność za miasto, a zatrudnienie mieli tymczasowe, bez gwarancji.

Potem kadry Ratusza wymyśliły, że już pracujących p.o. dyrektorów zatrudnią na stałych już stanowiskach do rozmaitych spraw. Np. p.o. rzecznika Tomasz Andryszczyk wygrał konkurs na stanowisko ds. "zapewnienia funkcji reprezentacyjnych prezydenta". A p.o. szefowa biura promocji Katarzyna Ratajczyk objęła jednocześnie stanowisko ds. kształtowania wizerunku Ratusza.

Problem w tym, że kryteria konkursów były za każdym razem inne, jakby żywcem przepisane z CV późniejszych zwycięzców. Tak się dziwnie złożyło, że w konkursach na kluczowe stanowiska kryteria idealnie pasowały do ludzi już w Ratuszu zatrudnionych i zaufanych.

Ponieważ w komisjach zasiadali delegaci konkretnych biur, w konkursach, w których wzięli udział p.o. kierownicy, dochodziło do sytuacji absurdalnych, np. kwalifikacje Katarzyny Ratajczyk oceniała... jej zastępczyni.

Zwykle chętni do rozmów urzędnicy Ratusza na temat konkursów zacięcie milczeli. Dopiero po miesiącu pisania na ten temat głos zabrała Hanna Gronkiewicz-Waltz. Uznała, że wszystko jest w porządku, w rekrutacji wygrali najlepsi, a w Ratuszu Lecha Kaczyńskiego było pod tym względem gorzej.

Rzecznik prezydenta w oficjalnym piśmie przypomniał, że w ub.r. Ratusz przeprowadził 538 rekrutacji i w większości wygrały je osoby spoza urzędu. Jego zdaniem dowodzi to, że praca w urzędzie jest dostępna dla wszystkich. Jednak w tej samej statystyce pisze, że w 13 konkursach na stanowiska dyrektorskie wygrała tylko jedna osoba z zewnątrz. Dostępność pracy w Ratuszu dotyczy więc najniższych stanowisk.

Ogólna statystyka ubiegłorocznych rekrutacji ma się więc nijak do całej sprawy. Chodzi przecież o to, dlaczego konkursy na kluczowe stanowiska rozpisano tak, by wygrały je osoby już wcześniej wybrane w zaciszu gabinetów, a nie o liczbę zatrudnionych inspektorów.

Prezydent Warszawy bagatelizuje sprawę, będzie się jednak musiała nią zająć - sprawdzaniem z prawidłowości procedur naboru w warszawskim Ratuszu zajęła się NIK.

Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki

Brak komentarzy: