2008/02/07

Partyjna synekura dla warszawskiego lidera PO

Kolejna synekura dla wpływowego działacza partii rządzącej. Lider PO w Radzie Warszawy Paweł Czekalski dzięki partyjnym wpływom dostał posadę szefa rady nadzorczej Agencji Rozwoju Mazowsza.
Kto rządzi, ten zarabia
- Nikt z szefów nie ukrywa, że Czekalski dostał tę posadę tylko dlatego, że jest z Platformy. I na dodatek ma on kontrolować zarząd Agencji Rozwoju Mazowsza [ARM], który też składa się z działaczy PO i jej koalicjanta PSL. To jedna wielka fikcja! - denerwuje się jeden z pracowników urzędu marszałkowskiego.
To kolejna posada w samorządowej spółce rozdana według partyjnego klucza. Pisaliśmy już, że w Warszawie i na Mazowszu roi się od działaczy PO i PSL, którzy dzięki swojej partii dostali intratne stanowiska w zarządach lub radach nadzorczych spółek kontrolowanych przez prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz (PO) i marszałka województwa Adama Struzika (PSL).
Partia Tuska zapowiadała ich częściową prywatyzację, a tam, gdzie jest ona niewskazana, PO miała skończyć z kolesiostwem praktykowanym w poprzednich latach przez PiS.
Te zapowiedzi pozostają bez pokrycia. Na przykład niedawno szefem należącej do władz województwa spółki Max-Film (zarządza sześcioma kinami, m.in. Wisłą i Prahą) został Lech Jaworski, warszawski radny PO, jeden z zaufanych Hanny Gronkiewicz-Waltz. W zamian za korzyści dla PO w województwie Adam Struzik dostał od prezydent Warszawy posadę w radzie nadzorczej spółki miejskiej Tramwaje Warszawskie.
Ostatnio zwolniło się stanowisko szefa rady nadzorczej w należącej do samorządu województwa Agencji Rozwoju Mazowsza. Zgłosiło się sześciu kandydatów.
- Czekalski wygrał, bo był najlepszy - mówi wicemarszałek Mazowsza Stefan Kotlewski (PO).
Czy jego przynależność polityczna miała znaczenie? - pytamy. - Może to zabrzmi niewiarygodnie, ale nie. Po prostu miał najlepsze CV - upiera się Kotlewski.
- Paweł Czekalski jest dobrym fachowcem. To, że jest politykiem, nie dyskwalifikuje go przecież z możliwości pracy w Agencji - przekonuje Marcin Rosół (PO) z zarządu ARM.
Gdy te wypowiedzi przytaczamy szeregowym pracownikom urzędu marszałkowskiego, wybuchają śmiechem. - Przecież wszystkie stanowiska w takich instytucjach jak ARM obsadza się ściśle według partyjnego klucza. Ludzie spoza polityki nie mają żadnych szans - mówią.
Faktycznie, stanowiska w zarządzie ARM podzielili między siebie koalicjanci z PO i PSL. Szefem zarządu jest zaufany marszałka Adama Struzika. A Marcin Rosół to były szef biura klubu parlamentarnego PO.
- Stanowiska w spółkach takich, jak ARM to łakome kąski. Za pracę w zarządzie bierze się najmniej 6 tys. na rękę. Rada nadzorcza zbiera się najczęściej raz w miesiącu, wynagrodzenie to od 2 do 2, 5 tys. zł miesięcznie - mówią w urzędzie marszałkowskim.
I dodają: - To jedna z licznych instytucji, którą marszałek Struzik i jego pomocnicy z PO wydzielili ze urzędowej struktury, ale zachowują pełną kontrolę i mnożą stanowiska między swoich: ARM zatrudnia 20 osób, ma 60-mln budżet, działa od 2005 r., ale, jak przyznaje wicemarszałek Kotlewski, na razie bez osiągnięć. W założeniu ma promować Mazowsze, pomagać biednym gminom, firmom i osobom fizycznym w projektach, które przyczynią się do rozwoju regionu i skorzystają z dotacji z UE.
Rozmowa z Pawłem Czekalskim
DOMINIKA OLSZEWSKA: Jak pan trafił do Agencji Rozwoju Mazowsza?
PAWEŁ CZEKALSKI, szef klubu PO w Radzie Warszawy: No, był wakat na tym stanowisku. Zaproponowano mi, a ja się zgodziłem. Cieszę się, bo można tu zrobić coś ciekawego.
Kto panu zaproponował?
- Wie Pani, każda partia prowadzi swoją politykę kadrową.
Na czym polega polityka kadrowa PO?
- Na tym, że moja partia ponosi pełną odpowiedzialność za to, co głosiła w hasłach wyborczych. Wtedy obiecaliśmy pilnować tego, co się dzieje w spółkach. Teraz czas na wykonanie.
Platforma przecież krytykowała PiS za to, że jego politycy dostawali synekury w spółkach.
- No tak. Ja też jestem temu przeciwny, ale jestem fachowcem. Pracuję w prywatnej firmie, która zajmuje się nadzorem właścicielskim spółek. A także zdałem egzamin do pełnienia tejże funkcji.
Nie lepiej było ogłosić konkurs, zamiast zatrudniać polityka?
- Ja nie jestem zawodowym politykiem. Jestem tylko radnym Platformy.
Dostałby pan tę pracę, gdyby nie był pan w PO?
- Jestem w Platformie, a Platforma sprawuje władzę. Odesłano mnie tutaj, żebym pilnował, czy tam się dobrze dzieje.
A zna się na promocji regionu?
- Nie muszę być specjalistą z tej dziedziny. Na tym znać się musi zarząd.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki, Dominika Olszewska

Brak komentarzy: