Mieli nowatorski pomysł: za pieniądze unijne chcieli wybudować zakład utylizujący sklepowe torebki foliowe. Przez niekompetencję urzędników marszałka Struzika ich projekt zawisł na włosku.
- Szukałem pomysłu na biznes, który jednocześnie chroni środowisko. W końcu postawiłem na przetwarzanie tworzyw sztucznych - opowiada pan Andrzej. Dziś jednorazowe torebki foliowe to prawdziwa zmora. Każdego roku sklepy rozdają na Mazowszu miliony jednorazówek, które trafiają na przepełnione wysypiska. Są szczególnie szkodliwe dla środowiska, bo rozkładają się przez ponad 100 lat.
Pan Andrzej postanowił wybudować w Grójcu zakład utylizujący takie torebki, styropiany oraz nakrętki od butelek. Tzw. destylarki miały "przerabiać" folię w olej popirolityczny, czyli rodzaj parafiny wykorzystywanej do produkcji oleju opałowego, odmrażaczy do zamków, zniczy, zapałek.
Wysoko oceniony polski wynalazek
Pan Andrzej założył spółkę i opracował biznesplan. Namówił do współpracy wynalazcę inż. Marka Pilawskiego, który stworzył i opatentował maszyny do przetwarzania folii. - Stworzyłem ósmą generację tych maszyn - podkreśla z dumą Pilawski, wieloletni pracownik Wydziału Elektrycznego Politechniki Warszawskiej. Dzięki jego patentowi zakład miał przerabiać nawet 415 ton folii miesięcznie. Koszt inwestycji to 5 mln zł.
W październiku 2008 r. pan Andrzej złożył wniosek o 2,5-milionową dotację w Mazowieckiej Jednostce Wdrażania Programów Unijnych, która podlega marszałkowi Adamowi Struzikowi (PSL). Zakład miał wystartować w połowie zeszłego roku.
Okazało się to jednak nierealne, bo urzędnicy zażądali dziesiątek szczegółowych dokumentów, m.in. zaświadczenia o braku zaległości w opłatach za korzystanie ze środowiska, choć firma pana Andrzeja jeszcze nie działała. Wreszcie w sierpniu 2009 r. mazowiecka jednostka ogłosiła, że dostanie on dotację z funduszu "Rozwój przedsiębiorczości".
- Projekt zebrał dobre oceny niezależnych ekspertów, w efekcie uzyskał 80 proc. możliwych do uzyskania punktów - dowiadujemy się w zespole prasowym mazowieckiej jednostki.
Wtedy pan Andrzej zaczął działać szybko. Wydzierżawił ziemię, załatwił kredyt w banku. Zdobył komplet zezwoleń. Projekt zaakceptowały Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska i władze Grójca. - Wszystko było zapięte na ostatni guzik, chcieliśmy jak najszybciej ruszyć z budową. Czekaliśmy na pieniądze. Mijały miesiące i nic - mówi nasz czytelnik.
Pan Andrzej stracił cierpliwość
Urzędnicy marszałka Struzika kilkadziesiąt razy żądali od pana Andrzeja kolejnych zaświadczeń i wciąż przesuwali termin podpisania umowy. Na urzędową korespondencję poszło mnóstwo papieru.
Na początku tego roku pojawił się kolejny problem. Teraz unijne pieniądze muszą przejść przez konto Banku Gospodarstwa Krajowego. Dlatego zarząd województwa musi opracować nowy wzór umów. Dotąd tego nie zrobił. A nowe umowy to warunek wypłaty pieniędzy.
Urzędnicy w piśmie do "Gazety" zapewniają, że wszystkie umowy na "Rozwój przedsiębiorczości" będą podpisane do końca marca. Jednak pan Andrzej stracił cierpliwość. - Zakład miał działać już od kilku miesięcy, a my wciąż nie zaczęliśmy nawet budowy - żali się. - Jestem na granicy wytrzymałości. Mam dość użerania się z urzędnikami. Myślę o sprzedaży firmy.
To nie pierwszy przypadek opieszałej działalności urzędników marszałka Struzika odpowiedzialnych za unijne dotacje. W "Gazecie" pisaliśmy o dramacie przedsiębiorców z Szydłowca, którym urząd pod pozorem formalnych braków w dokumentacji wstrzymał unijną pomoc. Podobny los spotkał społeczników zakładających wiejskie przedszkola wokół Warszawy.
Nasz region wydał najwięcej na stworzenie specjalnej unijnej instytucji dzielącej brukselskie euro. Jednak zatrudnieni w niej z politycznego klucza pracownicy nie radzą sobie z zadaniami i pod względem wykorzystania unijnej pomocy Mazowsze jest na końcu krajowych statystyk.
*Imię pana Andrzeja na jego prośbę zostało zmienione.
KOMENTARZ
To nie tylko marszałek Struzik
Mazowiecka Jednostka Wdrażania Projektów Unijnych to nasz ulubiony bohater. Dzisiaj kolejna opowieść o nieudolności jej urzędników. Wszystko jak grochem o ścianę. Wiadomo, nie można liczyć na to, że instytucja podległa sejmikowi coś załatwi. Przecież to gospodarstwo marszałka Struzika, a marszałek nie jest od załatwiania czegokolwiek, tylko od przecinania wstęg i tak w ogóle od reprezentacji. Marszałek Struzik załatwić to może coś dla Płocka, bo tam go wybierają.
Nie mam zamiaru go bronić, ale zasłanianie się nim bez końca nie ma sensu. Sejmikiem Mazowsza rządzi w koalicji z PSL Platforma Obywatelska i ma w nim najwięcej radnych. Jednostką od niewypłacania unijnych pieniędzy kieruje zaś Wiesław Raboszuk, nominat PO. Platforma jest więc współodpowiedzialna za rozdęcie tej instytucji, za zatrudnianie tam niekompetentnych urzędników, za ich złą pracę. I w Warszawie to Platformę, a nie Struzika rozliczą za to wyborcy.
Seweryn Blumsztajn
Gazeta Stołeczna
Dominika Olszewska, Jan Fusiecki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz