2010/02/16

Kto podpowiadał Sobiesiakównie?

Jest dumna ze swego nazwiska i skrzywdzona posądzeniem o udział w aferze hazardowej. Nikt nie załatwiał jej pracy i nie ma nic wspólnego z przeciekiem o akcji CBA. Tak przed sejmową komisją śledczą usiłowała bronić się Magdalena Sobiesiak (31 l.), córka rekina hazardu Ryszarda Sobiesiaka (56 l.)
– To są wasze polityczne spory – mentorsko pouczała śledczych. Ale tak było do czasu. Podczas przerwy obiadowej Sobiesiakówna odebrała telefon. Gdy wróciła przed komisję, wzorem ojca powtarzała jak katarynka: „nie wiem, nie pamiętam, to nie ma związku ze sprawą”. Czyżby tato skarcił ją za gadulstwo przed komisją?
Wysoka, z rozpuszczonymi włosami, pewnym krokiem wkroczyła na salę obrad komisji. Tak jak niedawno jej ojcu, pannie Sobiesiakównie towarzyszył adwokat Ryszard Bedryj. I to on zaczął szturm na śledczych. – Wezwanie pani Magdaleny Sobiesiak jest naruszeniem jej praw jako obywatela. Moja klientka nie pełni ani nie pełniła żadnych funkcji państwowych – grzmiał mecenas.

Już wydawało się, że na tym może skończyć się przesłuchanie, gdy Sobiesiakówna wspaniałomyślnie zgodziła się na zeznania. A miała z czego się spowiadać. Zgodnie z ustaleniami CBA, jej ojciec poprzez wpływowych polityków załatwiał dla córki intratną posadę w zarządzie Totalizatora Sportowego.

Życiorys córki podesłał Zbigniewowi Chlebowskiemu (46 l.) i Mirosławowi Drzewieckiemu (54 l.), głównym bohaterom afery hazardowej. A nad sprawą czuwał Marcin Rosół (32 l.), były szef gabinetu politycznego ministra sportu.

Według byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego (45 l.), to właśnie podczas słynnego spotkania Magdaleny Sobiesiak z Rosołem w warszawskiej knajpce „Pędzący Królik” miało dojść do przecieku o akcji CBA wymierzonej w nielegalnych lobbystów od hazardu. Co na to Magdalena Sobiesiak? Wszystkiemu zaprzeczyła. I sama ruszyła do ataku.

– Staję dzisiaj przed państwem z jednego powodu, bo nazywam się Sobiesiak. Jestem dumna z tego nazwiska. Żadne wypowiedzi na temat mojego taty tego faktu nie zmienią. Bardzo łatwo jest kogoś oceniać, oczerniać bez posiadania dowodów na poparcie wypowiadanych tez. Moje imię zostało wplątane i powiązane ze słowami „afera hazardowa”, „nielegalne”, „załatwianie pracy”, „bezprawne” – odczytała z kartki płomienne oświadczenie, w którym nie zostawiła suchej nitki na Mariuszu Kamińskim.
Widać było, że jest zdenerwowana. Drżał jej głos i co chwilę sięgała po szklankę z wodą. Ale szybko się rozluźniła. Z uśmiechem na twarzy rozprawiała o swych ambicjach zawodowych. To rzekomo dla ich realizacji miała ubiegać się o pracę w Totalizatorze.

Po powrocie z USA, gdzie ukończyła ekonomiczną szkołę, chciała ponoć uniezależnić się zawodowo od ojca. I choć miała udziały w rodzinnych interesach hazardowych i hotelarskich, zdecydowała się na posadę w państwowej spółce. O swoich planach powiadomiła ojca.

Zarzekała się jednak, że nic nie wiedziała o jego zabiegach wokół załatwienia posady dla niej. I co chwilę wdzięczyła się do posłów, rozdając im ochoczo uśmiechy. Z Bartoszem Arłukowiczem (39 l.) wdała się nawet w pogawędkę o... zupie pomidorowej. – Powinna być zabielana na śmietanie, jak u mojej babci – mówiła, pytana o spotkanie z ojcem w jednej z restauracji.

Ale nagle żarty się skończyły. W przerwie obiadowej Sobiesiakówna odebrała tajemniczy telefon. I z miejsca zmieniła taktykę. Zamiast odpowiadać na pytania, oschle rzucała: Nie wiem, nie pamiętam, wszystko już powiedziałam. Zupełnie jak jej ojciec, który w zeszłym tygodniu stanął przed tą samą komisją.

[Jerzy Kubrak, Magdalena Rubaj, AK]
SuperExpress

3 komentarze: