2009/10/04

Drzewiecki: To nie ja, to moi urzędnicy

Do takiej wersji wydarzeń usiłował przez godzinę przekonać dziennikarzy minister sportu Mirosław Drzewiecki. Choć do końca wyglądał na spokojnego, to jednak większości dziennikarzy nie przekonał.
Do wyjaśnienia była zasadnicza sprawa - dlaczego ministerstwo sportu zażądało w czerwcu 2009 r. wykreślenia zapisu o obowiązkowych dodatkowych dopłatach do budżetu przez właścicieli salonów gier i kasyn, a na początku września wycofało się z tego i znów chciało finansować sport z tych dopłat.

Według CBA, stał za tym nacisk biznesmenów branży hazardowej (Ryszarda Sobiesiaka i Jana Koska), którzy znajomość z Mirosławem Drzewieckim i szefem klubu PO Zbigniewem Chlebowskim chcieli wykorzystać do zablokowania niekorzystnych dla siebie przepisów. Szef CBA poinformował premiera Tuska o naciskach 12 i 14 sierpnia, i po kilku dniach biznesmeni od hazardu wpadają w panikę. A ministerstwo sportu z feralnej poprawki wycofuje się rakiem.
Tę wersję uprawdopodobniają opublikowane w czwartek przez "Rzeczpospolitą" fragmenty stenogramów z podsłuchów telefonów Sobiesiaka i Chlebowskiego.

Co na to Drzewiecki?

- Nigdy nie chciał skasować dopłat. Miał z nich dostać nie 460 mln zł rocznie, a tylko 8 proc. - czyli ok. 30 mln zł. Miały iść na budowę Narodowego Centrum Sportu przy nowym Stadionie Narodowym, ale z powodu braku finansowania ministerstwo postanowiło się z tej budowy wycofać. Więc pieniędzy na ten cel nie mogło wziąć, bo to by było złamanie prawa. I tylko dlatego w czerwcu napisało pismo do ministerstwa finansów, które projekt nowelizacji przygotowuje, że nie chce swojej części dopłat.
A kiedy w sierpniu poznał założenia do budżetu na 2010 rok, to się zorientował, że dostanie bardzo mało pieniędzy ("bryndza budżetowa"), przypomniał sobie o dopłatach i poprosił by mu je jednak dać choć już na inne cele. - 30 ml zł zawsze się w sporcie przyda.

To nie ja, to moi urzędnicy

Dziennikarze wyciągnęli więc pismo z czerwca podpisane przez ministra. Jest w nim napisane, że minister wnosi o skreślenie z projektu nowelizacji całego art. 47 o dopłatach. A więc nie tylko tej części przeznaczonej dla jego resortu. A tego właśnie domagali się biznesmeni od hazardu.

- To nie była moja intencja - bronił się Drzewiecki. Po serii pytań, wydukał, że nie wie czego dotyczy art. 47, że to pisało Biuro Prawne a on tylko podpisał.

Od razu zapewnił, że dyrektorzy biura prawnego są do dyspozycji dziennikarzy. - Ich zapytajcie, wszystko wyjaśnią, ja w to nie wnikałem, to nie była moja intencja - powtarzał lekko zniecierpliwiony. (W uzupełnieniu wyjaśnień przedstawionych przez Ministra Sportu i Turystyki na stronach ministerstwa pojawił się komunikat dotyczący pisma z 30 czerwca)

- Czy więc ktoś Pana wrobił w pana ministerstwie? - Na tym etapie nie mogę tego powiedzieć. Zastanowię się - mówił Drzewiecki.

Czy biuro prawne kopało pod panem dołki? - dopytywali się dziennikarze.

- Gdyby Pana pismo zostało przez resort finansów uwzględnione, to dopłat by w ustawie nie było - mówili dziennikarze. Drzewiecki się tylko przepraszająco uśmiechał: - Pytajcie biuro prawne.

Czy już w czerwcu, kiedy wysyłał pierwsze pismo z żądaniem wyrzucenia dopłat, nie wiedział, że będzie mizeria budżetowa i te pieniądze się przydadzą? - Mam tyle pracy, tyle spraw, nie pomyślałem o tym wtedy. Dopiero, kiedy poznałem założenia do budżetu w połowie sierpnia - powtarzał z uśmiechem.

Znam Sobiesiaka, ale tylko sportowo

Minister określił swoja 10-letnią znajomość z Ryszardem Sobiesiakiem, właścicielem sieci kasyn, jako wyłącznie sportową - razem grają w golfa. A na Florydzie nie mają domów obok siebie, tylko w odległości kilkudziesięciu mil.

Sobiesiak nigdy nie rozmawiał z nim o ustawie, nie domagał się jej zmiany - zapewniał. Dzwonił, chciał się umawiać, ale go zbywał, bo nie miał czasu.

Grywał w kasynie Sobiesiaka, ale na ogół przegrywał. Kilka razy Drzewiecki powtarzał, że gdyby wiedział o nim to co wie teraz z gazet, to by takiej znajomości nie utrzymywał.

Zaprzeczał by kogokolwiek ostrzegł o akcji CBA, bo nic o niej nie wiedział do czasu publikacji w mediach.


Co mu powiedział premier Tusk

Czy zmienił stanowisko wobec ustawy po tym jak Tusk go wezwał 19 sierpnia? Nie, powody były czysto budżetowe - zapewniał.

Premier poprosił go tylko o sporządzenie dokładnego kalendarium prac nad ustawą w ministerstwie, co też jego urzędnicy zrobili. Nie wzbudziło to w nim zainteresowania, co się dzieje, choć takie żądanie dostał od premiera po raz pierwszy. Być może premiera interesowało dlaczego ta ustawa ("o której nic nie wiem") już praktycznie zatwierdzona znów wróciła do uzgodnień między resortami.

Nie rozmawiał o tej ustawie ani z ministrem, ani z wiceministrem finansów Kapicą, który projekt pilotuje. Ani ze Zbigniewem Chlebowskim. Nie umiał wytłumaczyć dlaczego to Chlebowski zapewnia wiceministra Kapicę, że resort sportu chce wycofania dopłat (patrz notatka Jacka Kapicy odtajniona w piątek przez Kancelarię Premiera).

Po spotkaniu z Tuskiem nie kontaktował się z Sobiesiakiem.

Córka Sobiesiaka

Rzeczywiście, Sobiesiak mówił, że ma utalentowaną dobrze wykształconą w USA córkę, pytał czy by się dla niej coś nie znalazło. Drzewiecki polecił szefowi swego gabinetu Marcinowi Rosołowi by się tym zajął. Miała wystartować w konkursie na dyrektora w Totalizatorze Sportowym. Ale potem przyszły donosy ("Państwo je mogą zobaczyć") że jest tam nepotyzm. - Uznałem, że w tej sytuacji, to było niestosowne - powiedział minister sportu.

Według podsłuchanych przez CBA rozmów Sobiesiaka, miał on powiedzieć, że musi wycofać córkę, bo "tam się kręci KGB i CBA". To wszystko działo się w sierpniu i na początku września.

Premier Donald Tusk podejmie decyzję w sprawie ministra sportu Mirosława Drzewieckiego po wtorkowym posiedzeniu Rady Ministrów.


Źródło: Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy: