2009/04/27

Zimny cynizm Platformy

Moi partyjni koledzy przestraszyli się komisarz ds. konkurencji w UE Neelie Kroes i podali jej nasze stocznie na tacy – wytyka Krzysztof Zaremba, szczeciński senator, który w czwartek wystąpił z Platformy
Rz: Odszedł pan, bo musiał?

Krzysztof Zaremba: Nie musiałem. Chciałem. Uznałem, że nie ma już innego wyjścia.

W PO twierdzą, że pan zrezygnował, bo wiedział, że i tak pana usuną, gdyż napisał pan bardzo krytyczny wobec rządu list otwarty do premiera w sprawie stoczni. Chcą zbagatelizować pański gest?

Proszę ich pytać. Ja odszedłem w proteście przeciw polityce prowadzonej przez PO i rząd wobec polskich stoczni. A właściwie przeciw brakowi tej polityki. Byłem i jestem zwolennikiem Polski w strukturach UE, ale nie możemy zgadzać się na wszystko, co nam Unia dyktuje. Tym bardziej że w ramach UE państwa traktowane są nierówno, co szczególnie widać w przypadku unijnej polityki wobec stoczni.

Powiedział pan publicznie, że Donald Tusk boi się Brukseli.

Bo tak jest. Moi partyjni koledzy przestraszyli się komisarz UE ds. konkurencji Neelie Kroes i podali jej nasze stocznie na tacy. I to w sytuacji, gdy rządy Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, Niemiec czy Holandii dotują swoje przemysły lub przynajmniej podają im kroplówkę w postaci publicznych pieniędzy po to, by przetrwały. I tam nikt się nie przejmuje, co mówi Bruksela. Kiedy ktoś zapytał prezydenta Francji o poważny państwowy wkład w stocznię Saint Nazaire, ten tylko fuknął. A nam się każe nasze stocznie demontować i my potulnie tego słuchamy. Dodajmy, stocznie z portfelami zamówień, które produkowały wysokiej jakości konstrukcje cenione przez światowych armatorów. Na dodatek przy dobrym kursie dolara.

Proszę mi pokazać jakąkolwiek stocznię w Europie likwidowaną w taki sposób jak nasze.

To kto jest winien? Unia czy rząd Tuska?

Winnego trzeba zawsze najpierw szukać u siebie. Wchodząc do UE, rząd Leszka Millera nie wynegocjował okresu przejściowego na restrukturyzację polskich stoczni. To jest praprzyczyna. Ale podejmując ostatnie negocjacje z Brukselą, należało grać twardo. Lech Wałęsa, będąc niedawno w Szczecinie, powiedział, że już kilka miesięcy temu trzeba było walnąć pięścią w stół w sprawie stoczni i powiedzieć: wy dotujecie takie i takie firmy, a my będziemy wspierać stocznie i sprzedamy je dopiero wtedy, gdy będzie koniunktura.

Do tego czasu można przecież produkować nie tylko statki, ale też konstrukcje mostów czy elementy elektrowni wiatrowych. Stoczniom trzeba pomóc przeżyć. Ja już w ubiegłym roku usiłowałem przekonywać kolegów z partii, że trzeba coś zrobić, bo będzie katastrofa. Tymczasem dostrzegałem tylko totalny defetyzm. We wrześniu zapytałem jednego z najbardziej wpływowych ministrów, co będzie z naszymi stoczniami.

Kogo?

Sławomira Nowaka, szefa gabinetu premiera.

I co odpowiedział?

Że „jak to, co będzie. Nic nie będzie. Będzie upadłość”. To było powiedziane bez refleksji, z zimnym cynizmem.

Z cynizmem?

Nie widziałem żadnej woli walki. Tylko chęć szybkiego ucięcia problemu. Będąc do końca lojalnym członkiem PO, próbowałem zmienić te decyzje od wewnątrz, składając w Senacie szereg poprawek do tzw. specustawy, która teoretycznie miała zapewnić sprzedanie stoczni „w biegu”. To, co mnie uderzyło w toku tych prac, to paraliżujący strach przed komisarz Kroes.

Kto się jej tak strasznie bał?

Najbardziej wystraszeni byli przedstawiciele Ministerstwa Skarbu. Okazało się też, że na nikim nie robią wrażenia szokujące wypowiedzi wysokiej rangi urzędników unijnych, np. że „Polska nie może produkować statków” albo kierowane do potencjalnych inwestorów zainteresowanych stocznią szczecińską: „A po co rozmawiacie z rządem, przecież będzie upadłość. Kupicie masę upadłościową”. Okazało się, że to nieistotne, bo to były „wypowiedzi prywatne”.

15 maja ze stoczni w Szczecinie odchodzi ostatnia grupa spawaczy. A nie po to mój dziadek (pierwszy powojenny prezydent Szczecina – red.) rezerwował tereny pod przyszły rozwój stoczni, bym milczał, gdy się ją nieodwracalnie niszczy. Nawet za cenę legitymacji partii cieszącej się wielkim poparciem.

List otwarty do premiera był ostatnią próbą zwrócenia uwagi na problem stoczni. Miałem świadomość, że skoro go napisałem, pożegnam się z partią.

Powiedział pan publicznie, że Platforma to już nie jest ta sama partia, jaką pan współzakładał. Ma pan na myśli coś więcej niż tylko sprawę stoczni?

Że niby to było wiadro, które przelało wannę, jak kiedyś trafnie powiedział Ludwik Dorn? Zdecydowała sprawa stoczni, ale inne też miały znaczenie. Wystarczy się przyjrzeć temu, co się ostatnio dzieje w PO, także w Szczecinie: afera narkotykowa, afera z zamówieniami publicznymi, polityka kadrowa podporządkowana liderom, zachowania posłów Stanisława Gawłowskiego i Sławomira Nitrasa, którzy traktują zachodniopomorską PO jakby nadal prowadzili wspólnie prywatną firmę.

Obserwowałem jednak, co się stanie, szczególnie po głośnej aferze narkotykowej z udziałem szefa sejmiku województwa Michała Łuczaka i członka zarządu powiatu polickiego Cezarego Atamańczuka. Nic się nie stało. Owszem, funkcje i legitymacje stracili, ale ich promotorzy nie ponieśli żadnej politycznej odpowiedzialności.

Sławomir Nitras jest jedynką w Szczecinie w eurowyborach, ale mówi się, że to banicja, a nie nagroda.

Naprawdę? Ale to tak, jakby zamiast na Sybir zesłać kogoś na Krym, w dodatku pullmanem. Niestety, kierownictwo PO poważnie traktuje promotora nieodpowiedzialnych działaczy, a senatora, który broni poslkich stozni - sekuje.
Może dlatego, że Grzegorz Schetyna bał się, że mu Nitras wyprowadzi posłów do Stowarzyszenia Polska XXI? Jeśli się wyciąga konsekwencje – idiotyczne zupełnie – w stosunku do Zyty Gilowskiej, a w podobnej sytuacji wobec szefa klubu parlamentarnego nie (chodzi o zatrudnianie bliskich w biurze parlamentarnym Zbigniewa Chlebowskiego – red.), to znaczy, że PO ma naprawdę problem podwójnych standardów.
Ale to panu zarzucano prowadzenie własnej polityki. PO miała postawić na Nitrasa, bo pan nie był tak skuteczny jak on. Poza tym od dawna jest pan skonfliktowany z liderami PO w regionie.

Trudno, żeby w sytuacji, jaka panuje w szczecińskiej PO, pokornie milczeć. A w polityce rządzi dziś brutalna praktyka, bezideowość i fetysz skuteczności. Nie ma debaty, nie ma dyskusji. Są tylko obrazki, narracja, propaganda, żołnierska dyscyplina, ubezwłasnowolnienie parlamentarzystów i esemesowe instrukcje. Ja już nawet sobie tak ustawiłem telefon, że jak przychodziły, to się automatycznie kasowały. To zresztą problem nie tylko PO.

Ale jeszcze kilka miesięcy temu, gdy wrzało wokół szczecińskich afer, pan powtarzał, że wierzy w standardy PO. A dziś?

Kiedy wstępowałem do PO, odpowiedziałem na apel Płażyńskiego, Olechowskiego, Tuska, że potrzebna jest nowa jakość. Właśnie dyskusja, otwartość, prawybory. Teraz mamy normalną partię, ze wszystkimi wadami, jakie wytykaliśmy poprzednikom.

Płażyńskiego i Olechowskiego nie ma już dawno w PO. Nie ma Gilowskiej, Rokity. Odeszli również inni niepokorni. Teraz pan.

Nie dałem się partii sformatować. Wiem, że występuję w słusznej sprawie.

Zapraszam do Szczecina za pół roku, gdy miasto odczuje skutki decyzji rządu. W połowie powiatów mojego regionu już jest dwucyfrowe bezrobocie. Ludzie zaczną się w końcu domagać konkretnych rozwiązań. Oczywiście polityka informacyjna musi istnieć, ale medialne triki to może być przyprawa, a nie główne danie. Tymczasem zamiast kastrować pedofili, kastruje się Szczecin i Gdynię. Zamiast poważnych decyzji mamy grę zabawkami: in vitro, euro będzie czy nie będzie albo hasanie Palikota. Janusz zresztą nie pohasałby nawet tygodnia, gdyby Tusk miał coś przeciwko temu.

Ostro krytykuje pan swoją byłą partię i jej szefa, bo czuje się pan rozczarowany?

Jestem rozczarowany, ale nie odbiera mi to jasności widzenia. Donald Tusk chce być prezydentem, wobec tego wszystkie działania partii są temu podporządkowane. Tylko po co chce tę władzę zdobyć? Chciałbym, żeby chodziło o coś więcej niż tylko teatr i rozgrywki wewnątrzpartyjne. Na marginesie – podejrzewam, że następny do wycięcia, z tych większych, będzie Chlebowski. Jako efekt rywalizacji ze Schetyną i Komorowskim o fotel premiera po Tusku.

Dlaczego więc jeszcze w ubiegłym tygodniu był pan w partii?

Dopóki jest szansa, że uda się coś zmienić, trzeba próbować. Przyszedł jednak moment, że trzeba było powiedzieć: tak albo nie.

Co dalej z pańską karierą polityczną? PiS, Stronnictwo Demokratyczne Pawła Piskorskiego czy Polska XXI?

Jako senator niezależny nadal mogę działać i budować poparcie wokół ważnych spraw. Oczywiście, były różne telefony, a teraz mam jeszcze większą chęć na politykę, bo rezygnując z członkostwa w PO, poczułem ulgę. Jakbym otworzył okno w zatęchłym pokoju. Chcę jednak podkreślić, że mimo wielu słów krytycznych wobec swojej byłej partii nie stanąłem po przeciwnej stronie. Stanąłem po prostu po stronie stoczniowców. Po stronie obywateli – zgodnie z jednym z haseł PO, które wziąłem sobie do serca.

Rzeczpospolita
Piotr Kobalczyk

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Renewable energy sources, such as this one, play a vital role in our
balanced approach to managing Florida's growing energy needs," said Jeff Lyash, president and CEO of Progress Energy Florida. Although all taxpayers have a shot at this write-off, which has recently been extended through 2011, it makes sense primarily for those who live in states that do not impose an income tax. The Great Basin includes the 200,000 square mile (520,000 square km) inter-mountain plateau which covers most of Nevada and over half of Utah, as well as parts of California, Idaho, Oregon and Wyoming. They eat half of their body weight in food every day.

Also visit my web-site - biomass energy pros and cons