2009/04/27

Wszyscy ludzie Janusza Palikota

Kariera u boku posła. Choć nie było ich na to stać, wpłacali w 2005 r. spore sumy na jego kampanię. Dziś to nowa lubelska elita PO.
Janusz Palikot twierdzi, że ich nie zna. Wiadomo jednak, że ciężko pracowali przy jego kampanii wyborczej w 2005 roku. Zafascynowani nowym liderem Platformy świeżo upieczeni absolwenci wyższych uczelni lokowali swoje oszczędności na koncie kampanii Palikota. Inwestycja rzędu kilkunastu tysięcy złotych nie poszła na marne, bo Palikot nie tylko dostał się do Sejmu, ale wkrótce zagwarantował lokalny sukces PO, która przejęła stery władzy w lubelskim ratuszu.

W lutym Prokuratura Okręgowa w Radomiu umorzyła śledztwo dotyczące finansowania kampanii Janusza Palikota. Przestępstwa się nie dopatrzono, choć prokurator ustalił, że dochody lub oszczędności niektórych darczyńców nie pozwalały na dokonanie wpłat sięgających kilkunastu tysięcy złotych. W ubiegłym tygodniu Prokuratura Krajowa zdecydowała, że śledztwo w tej sprawie zostanie wznowione.

Kim są ci, którzy finansowo wsparli przyszłego posła PO? Większość z nich to dobrzy znajomi Krzysztofa Łątki, obecnie dyrektora Departamentu Sekretarza Miasta w Urzędzie Miasta w Lublinie. O samym Łątce Palikot tak pisał w e-mailu do "Rz": "Jest świetnym pracownikiem i twórcą sukcesu ekipy w ratuszu, która po latach pisowskiej degrengolady wyrwała Lublin na czołówki list najlepiej zarządzanych miast w Polsce!".


"Z wewnętrznego przekonania"

Maciej Zaporowski na kampanię Palikota wpłacił 12,5 tys. zł. Dlaczego? Bo "utożsamiałem się z programem partii" – tak tłumaczył śledczym.

Zaporowski podczas studiów na Wydziale Ekonomicznym UMCS poznał Łątka – wówczas aktywnego działacza samorządu studenckiego. Właśnie za jego namową na początku 2004 roku wstąpił do PO. Dziś pracuje w Urzędzie Miasta Lublina. Jest kierownikiem w podległym Łątce wydziale.

Agnieszka Oszust na kampanię w 2005 r. wpłaciła 10 tys. zł. Prokuratorom tłumaczyła, że zrobiła to "z wewnętrznego przekonania. Była – wraz z Krzysztofem Łątką – jednym z założycieli Akademickiego Stowarzyszenia w Lublinie. Dziś pracuje w kancelarii prezydenta miasta. Z jej CV wynika, że wcześniej współpracowała z firmą informatyczną, którą zakładał Krzysztof Łątka.

Agnieszka Parol także wspomogła finansowo kampanię przyszłego posła Platformy. Nie wiadomo, jaką dokładnie sumą zasiliła jej konto. Ta studentka Wydziału Ekonomicznego UMCS zapisała się do Platformy Obywatelskiej kilka tygodni po Macieju Zaporowskim. Ona także zakładała z Łątką Akademickie Stowarzyszenie. Wkrótce – jako wolontariuszka – trafiła do biura Palikota, gdzie pomagała w prowadzeniu fundacji jego imienia. Dziś Parol pracuje w kancelarii prezydenta Lublina.

– Krzysiek miał dobrze zdiagnozowane środowisko studentów, z którego co pewien czas wyłuskiwał dla Platformy najaktywniejsze osoby do pracy przy kampanii – wspomina jeden z działaczy lubelskiej PO. – Potrzebowaliśmy rąk do pracy, więc każda nowa osoba była dla nas cenna.

– To byli po prostu przyjaciele Krzysztofa – mówi "Rz" Anna Stępień, która działała wtedy w Stowarzyszeniu Młodzi Demokraci.

Łątka: – To jedne z najzdolniejszych osób z lubelskiego młodego pokolenia.

Jego przyjaciele wysyłają dwuzdaniowe odpowiedzi lub odmawiają rozmowy. – Nie widzę potrzeby rozmawiania o moim prywatnym życiu – ucina Oszust.


Liderzy kontra ideowcy

Współpracownicy Łątki szybko zaczęli konkurować o wpływy w PO z Młodymi Demokratami, na których – do czasu pojawienia się w partii Palikota – spoczywał ciężar pracy przed wyborami. Podczas kampanii w 2005 r. w sztabie lubelskiej PO utworzyły się dwa obozy. – Środowisko Łątki pracowało niemal wyłącznie na rzecz Palikota. Młodzi Demokraci zaangażowali się w kampanię kolejnego na liście Dariusza Jedliny – opowiada Jakub Łosoś-Czernicki, były członek Rady Regionalnej PO w Lublinie.

Obie strony wspominają, że dochodziło do konfliktów. Młody demokrata: – Rozliczali nas z każdej złotówki, choć sami, jak dzisiaj widać, mieli z tym kłopoty. Kiedy w centrum miasta rozwiesiliśmy wielki baner z twarzą naszego kandydata, kazali nam go ściągnąć. Powoływali się na nieistniejące przepisy zakazujące prowadzenia takiej promocji. Dopiero po interwencji Pawła Grasia przestali nas atakować.

Współpracownik Łątki: – Po rządach Zyty Gilowskiej próbowaliśmy odbudować lubelską PO. Jedynym wyjściem było postawienie na zupełnie nową postać. Janusz Palikot, który osiągnął już wszystko w biznesie, był dla nas wzorem. Uznaliśmy, że ma ogromną szansę swój talent wykorzystać dla dobra Polski i regionu. I dlatego twierdziliśmy uparcie, że nasze siły należy skupić przede wszystkim na jego kampanii. Liderowi listy należało się odpowiednio więcej zaangażowania niż osobom z dalszych miejsc.

Po zwycięstwie Palikota ekipa Łątki zdominowała Młodych Demokratów. – Mieli bardzo praktyczne podejście do polityki i w odpowiednim momencie to wykorzystali. W naszym środowisku więcej było ideowców – diagnozuje Stępień.

Łątka, Parol i Oszust to absolwenci Szkoły Liderów. W ich CV roi się od odbytych kursów PR, marketingu politycznego czy szkoleń z zakresu umiejętności osiągania celów. Maciej Zaporowski napisał, że najlepiej widzi się w roli "kierownika projektu".

– Ludzie Łątki od zawsze kreowali się na nową elitę PO. Po sukcesie Palikota obnosili się z tym, że postawili na właściwego człowieka – mówi Maciej Skwarcz, były szef Stowarzyszenia Młodzi Demokraci na Lubelszczyźnie. – Nie działali w sposób spontaniczny, lecz zawsze według z góry określonego planu. Angażowali się w te projekty, które mogły przynieść im konkretny zysk. Działalności pro publico bono na pewno tam nie było.

Lubelski radny Platformy Dariusz Piątek, wewnątrzpartyjny wróg posła Janusza Palikota: – Właśnie ruszamy z nową kampanią wyborczą. Ale nie zauważyłem, by teraz ludzie Krzysztofa Łątki równie gorliwie jak kilka lat temu garnęli się do pomocy np. przy rozwieszaniu plakatów.


Teczką w Jarosława Kaczyńskiego

Jarosław Kaczyński nie podpisał lojalki, ale zdradził SB, że Ludwik Dorn jest Żydem – ogłosił Janusz Palikot podczas sobotniej konferencji prasowej. PiS twierdzi, że to fałszywka.

Poseł PO przyniósł na nią teczkę – jak twierdzi – z protokołami przesłuchań prezesa PiS przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Z informacji, jakie przedstawił Palikot, wynika, że były premier został zatrzymany przez milicjantów w połowie grudnia 1981 roku. – Był zbulwersowany tym faktem i tłumaczył, że pewnie chodzi o jego brata Lecha. Kiedy przedstawiono mu postanowienie o internowaniu, zmienił postawę i doniósł na Ludwika Dorna, zeznając, że jest osobą o narodowości żydowskiej. Pytany o kobiety powiedział, że nie interesują go kobiety, nie zależy mu na założeniu rodziny – relacjonował Palikot. Zaznaczał, że według niego w teczce są dużo bardziej szokujące szczegóły.

Stwierdził jednak, że nie chce ujawniać całości, bo nie można wykluczyć, że posiadane przez niego kserokopie mogły zostać sfałszowane i podrzucone mu przez byłych ubeków. – Dlatego proszę, aby Instytut Pamięci Narodowej zajął się tą sprawą i wyjaśnił, co faktycznie znajduje się w teczkach Jarosława Kaczyńskiego – zaapelował Janusz Palikot.

"Dokumenty, do których odnosi się w swoich insynuacjach Janusz Palikot, zostały sfałszowane. Wydarzenia w nich opisywane nigdy nie miały miejsca" – napisał w oświadczeniu rzecznik prasowy PiS Adam Bielan. Dodał, że prezes Kaczyński otrzymał status pokrzywdzonego i już trzy lata temu przekazał dziennikarzom dokumenty, jakie zbierała o nim SB.
Tomasz Niespial
rzeczpospolita

Brak komentarzy: