2012/07/25

PSL w biznesie, czyli elektrownia ludowa

Menedżerom, których PSL oddelegowało do państwowego biznesu, jedno trzeba oddać: mają gest i ułańską fantazję. Szczególnie gdy płacą z państwowej kasy.

Kolekcja stanowisk Krzysztofa Zborowskiego przyprawia o zawrót głowy: prezes Elektrowni Kozienice (spółka niedawno przemianowana na Enea Wytwarzanie), wiceprezes jej spółki matki Enei, wiceprezes spółki córki Elko Trading i jeszcze członek rady nadzorczej Elektrociepłowni Białystok.
Dwa i pół roku temu spędził wraz z żoną uroczyurlop na Balearach. Gościł u Waldemara Kondratowskiego, szefa Stowarzyszenia Polaków na Majorce. Kondratowski wspomina tę wizytę tak: – Jest piękny wieczór. Siedzimy, pijemy wino, jemy kolację, a on mówi mi tak: „Hombre, bardzo podoba mi się ta willa naprzeciwko i, wiesz, chętnie zostałbym twoim sąsiadem. Ale żeby kupić ten dom, najpierw trzeba by tu w coś zainwestować. Nie zorientowałbyś się, czy jest na Majorce jakaś elektrownia, którą Kozienice mogłyby przejąć?”.
Jan Bury - Pan na energetyce 

W Kozienicach wszyscy wiedzą, że tutejsza elektrownia – największy w Polsce zakład opalany węglem kamiennym, wytwarza 8 proc. energii elektrycznej w kraju – jest oczkiem w głowie odpowiedzialnego za energetykę wiceministra skarbu Jana Burego (Bury złożył dymisję► w piątek 20 lipca). W ruchu ludowym Bury to człowiek instytucja: syn ministra w rządzie Wojciecha Jaruzelskiego, zaufany współpracownik Waldemara Pawlaka, wiceprezes PSL.
Choć posłuje z Rzeszowa, to w ziemi radomskiej (Kozienice leżą 40 km od Radomia) cieszy się wielką estymą. Kilka miesięcy temu lokalna gazeta opublikowała artykuł, w którym minister został przedstawiony jako „kochany człowiek”. Wydrukowała też jego pozowane zdjęcie, całkiem sympatyczne. Lekki uśmiech, fryzura na jeżyka, nienaganny krawat i dwa wiele mówiące podpisy: „Elektryk Jeszcze Większy” oraz „Są plusy ujemne, są minusy dodatnie i są jeszcze insze inszości”.
W elektrowni od kilku lat pierwsze skrzypce gra tercet zaufanych ludzi wiceministra Burego:Krzysztof Zborowski, Stanisław Potyra, Cezary Pietrzak. Zborowski wszedł do zarządu elektrowni w 2008 r. i bardzo szybko zaprzyjaźnił się z nowym protektorem. Potyra, wiceprezes elektrowni, zna ministra od lat, tak samo jak on wywodzi się ze Związku Młodzieży Wiejskiej. Podobnie jak trzeci z tej trójki: Pietrzak, wiceszef Elko Trading, spółki należącej do elektrowni. Pietrzak wraz z Burym lata temu zasiadał we władzach jednej z prywatnych spółek.
Biomasa, trociny w granulacie 

Kozienice. Na plac opuszczonej masarni wtacza się sznur tirów. Stają. Zaczyna się przeładunek. Wózek widłowy nadziewa kilkutonowy wór, unosi go w górę i rusza w kierunku ciężarówki, która stoi po drugiej stronie placu. Zatrzymuje się, wór dynda w powietrzu. Ktoś rozpruwa jego spód i zawartość pierwszego pakunku ląduje na pustej naczepie. Potem zawartość drugiego, piątego, dziesiątego. Kiedy wywrotka się wypełnia, można jechać. Niedaleko. Do elektrowni jest jakieś 10 km.
W workach znajduje się pelleta – sprasowane granulki wiórów, trocin, słomy. Pelleta jest biomasą i z wyglądu przypomina filtry od papierosów. Elektrownia musi ją kupować, bo Unia Europejska w trosce o środowisko każe odchodzić od węgla i przestawiać się na palenie biomasą. Jednym z dostawców biomasy do elektrowni jest firma Tarnawa z podwarszawskich Ząbek. Mechanizm trocinowego biznesu jest prosty jak budowa cepa: granulat kupuje się na Ukrainie za grosze, wwozi tirami do Polski, wypakowuje i sprzedaje z przebiciem w Kozienicach.
Właścicielem Tarnawy jest Zenon Daniłowski, dawny wiceszef Związku Młodzież Wiejskiej, przyjaciel Jana Buregoi jego wieloletni partner biznesowy. Panowie wspólnie zakładali rozległą siatkę spółek: Agro-Technika, Agro-Technika Leasing, Grupa Inwestycyjna Agro, Polskie Smaki, Makarony Polskie. Obejmując w 2007 r. rządowe stanowisko, Bury wycofał się z biznesów Daniłowskiego, ale zostawił w nich swoją żonę. Urszula Rogóż-Bury, która na co dzień pracuje jako kierowniczka w rzeszowskim oddziale Agencji Rynku Rolnego, jest członkiem rady nadzorczej Makaronów (według danych Krajowego Rejestru Sądowego zasiada w niej także sam Daniłowski).
Tarnawa sprzedaje elektrowni trociny od marca 2010 r. Z informacji znajdujących się w Krajowym Rejestrze Sądowym wynika, że podpisując umowę z Kozienicami, firma nie miała doświadczenia w handlu biomasą. Powstała w 2006 roku i zajmowała się nieruchomościami, budowlanką oraz turystyką. Dopiero pod koniec 2010 r., kilka miesięcy po rozpoczęciu współpracy z elektrownią, pojawił się wpis informujący o nowej działalności firmy: sprzedaży hurtowej paliw, produktów pochodnych, drewna, transporcie drogowym towarów.
Ministrowi Buremu nie podoba się łączenie jego nazwiska ze sprawą umowy elektrowni z firmą Daniłowskiego. – Nie miałem i nie mam żadnego wpływu na współpracę tych podmiotów. Takie sugestie będę zmuszony traktować jako pomówienie – grozi. Ale przecież to nie żadne sugestie. To fakty suche niczym granulat z trocin: państwowa spółka, którą minister obsadził swoimi ludźmi, robi interesy liczone w setki tirów z firmą jego serdecznego kolegi. Ten przyjacielski biznes kwitnie od dwóch lat.
Przyjaciel. Ma makarony i ma układy 

Zenon Daniłowski to w Kozienicach postać dobrze znana. – Na wszystkich firmowych bankietach zawsze rzucał mi się w oczy jeden człowiek. Charakterystyczny – niski, ze sporą nadwagą, często przyjeżdżał spóźniony i zawsze pił ze wszystkimi. Za którymś razem zapytałam prezesa Zborowskiego, co to za facet. Odpowiedział mi krótko: „Ma fabrykę makaronu i ma układy, więcej nie pytaj”. To był Daniłowski – wspomina Elżbieta Piwońska, była szefowa wydziału organizacyjno-prawnego elektrowni, która do spółki trafiła tak jak wielu innych. Czyli po znajomości. Jej mąż Dariusz był wieloletnim kolegą prezesa Zborowskiego.
Piwońscy, którzy prowadzą w Kozienicach firmę motoryzacyjną, szybko się przekonali, jaką siłę mają układy człowieka od makaronów. – Dysponujemy z mężem sporym placem i kilkoma własnymi ciężarówkami. Zborowski postanowił to wykorzystać. Zażądał ode mnie pomocy przy przeładunku biomasy, która miała trafiać do elektrowni. Na początku się opierałam, ale w końcu uległam. Skończyło się tym, że podpisałam umowę z Tarnawą – opowiada Piwońska, jej mąż potakuje. – A wiedzą państwo, na jaką kwotę opiewał kontrakt Tarnawy z elektrownią? – Nie, ale skalę można sobie łatwo wyobrazić. Za samo przeładowanie jednego tira dostawaliśmy od Tarnawy 400 zł. W tygodniu tych ciężarówek przychodziły do nas dziesiątki, a z tego, co nam wiadomo, to i tak był to tylko ułamek, bo reszta towaru szła pociągami. – Czyli interes był dla Tarnawy dochodowy? – dopytuję. Piwoński znacząco wzdycha. Konkretnych kwot nie zna, ale czy tiry z pelletą kursowałyby za drobne? Piwońscy rozmawiają o Kozienicach chętnie, bo z gry już wypadli. Ich miejsce jakiś czas temu zajął lokalny przedsiębiorca z placem przy masarni, która splajtowała.
– Czy jest możliwe, żeby Bury nie wiedział o tym, co się dzieje w Kozienicach? Czy spółka mogła podpisać umowę z Tarnawą bez jego wiedzy? – pytam Piwońskiego. – Niech pan będzie poważny. Pamiętam swoją rozmowę ze Zborowskim. To było już po zwolnieniu mojej żony, którą zarząd podejrzewał o wynoszenie informacji z firmy. Wyrzucenie jej z pracy nic nie dało, bo później i tak wszystko wyciekało na zewnątrz. Pamiętam, że byliśmy u mnie na placu i oglądaliśmy zamokłą pelletę, której elektrownia nie chciała przyjąć. Zborowski powiedział mi wtedy: „Znajdź mi tego szpicla, a Elka wróci do pracy. Już ja to z Jankiem załatwię, zobaczysz”. Bez zgody Burego to prezes Kozienic może sobie zamówić ołówki i papier toaletowy, wszystko inne musi konsultować – opowiada Piwoński.
Wódka? Już nie mogę, wylewam do kwiatków 

Pracownik elektrowni: – Media rzuciły się na Elewarr i jej prezesa, a ja się pytam, co takiego tam się wydarzyło? Przecież u nas jest dokładnie tak samo. W zarządzie są koledzy pana Janka, na innych stanowiskach mamy przyjaciółkę jednego z menedżerów, którą zwolniono z miejscowej przychodni, syna policjanta, działacza PSL i samorządowca Platformy. A co pan myślał? W Kozienicach fantazja jest ułańska.
Analogie między Elewarrem a Kozienicami są oczywiste. Tam członkowie władz przyznali sobie 1,4 mln zł bezprawnego wynagrodzenia, tu menedżerowie zapomnieli wysłać na czas dokumenty do Urzędu Celnego, co kosztowało elektrownię – bagatela! – 1,5 mln zł. Tam podróżowano po całym świecie na koszt firmy (z ujawnionych nagrań wynika, że prezes miał polecieć do Meksyku, San Francisco i Honolulu), tu na porządku dziennym są huczne imprezy. Piwoński: – Byłem kiedyś na imieninach jednego z prezesów. Zjedliśmy, wypiliśmy, rachunek był wysoki. Wychodzimy z restauracji, a solenizant wyjmuje z portfela kartę i się uśmiecha: „A co! Dieta biznesmena”.
Rok temu do mediów wyciekł wystawiony na Elektrownię Kozienice sowity rachunek –opiewał na ponad 15 tys. zł – za kolację i nocleg w Kazimierzu Dolnym. Uczestnikom spotkania zrobiono zdjęcia z ukrycia. Są na nich członkowie zarządu spółki, minister Bury i jego przyjaciel Daniłowski. Atmosfera sympatyczna i bezpretensjonalna: biesiadnicy pozdejmowali krawaty, na stole stoją szlachetne trunki, jest zakąska. Na jednym zdjęciu panowie z zarządu wiosłują zupę. Na drugim peroruje minister. Na kolejnym Daniłowski odchyla się na krześle i zaczepia kelnerkę. Na jeszcze innym minister polewa.
Spotykam się z jedną z osób z obsługi hotelu, która pracowała w dniu tej imprezy. – To była suta kolacja. Deska ryb za 2 tys. zł, taka sama deska mięs, pięć rodzajów krewetek, do tego najdroższe alkohole. Pierwszy raz w życiu widziałem taką ucztę – słyszę. Podobną relację przedstawiła pół roku temu kelnerka, która obsługiwała Burego i jego kolegów. Fragment jej wywiadu dla kozienickiego tygodnika „Oko”: „Cenowo to była najwyższa półka. Szczególnie, jeśli chodzi o owoce morza. Serwowane były wódka,wino, bourbon, whisky. Do tego pod stołem stała jedna lub dwie butelki przywiezione przez uczestników. Odkąd pamiętam, to był największy deal w historii hotelu. Kierownictwo gratulowało mi tego utargu przez tydzień”.
Gdy sprawa kolacji przedostała się do mediów, Elektrownia Kozienice wydała komunikat, że w Kazimierzu odbyło się „wyjazdowe posiedzenie zarządu spółki połączone ze spotkaniem z przedstawicielami lokalnych władz samorządowych”. Jacy to samorządowcy? Nie wiadomo. A jeśli rzeczywiście było to posiedzenie zarządu, to co tam robił minister i jego przyjaciel od makaronów? I czy władze spółki zawsze obradują przy desce ryb za 2 tys. zł i flaszce stojącej pod stołem?
– Posiedzenie zarządu odbywało się w sali konferencyjnej. Daniłowskiego na nim nie było. Może siedział w restauracji, może spacerował, nie wiem. Później była kolacja, w której uczestniczyliśmy już obaj – tłumaczy Bury.
Kelnerka twierdzi co innego, w wywiadzie dla tygodnika „Oko” mówiła, że goście z Kozienic z żadnej sali konferencyjnej nie korzystali: „Panowie byli w ten wieczór jedynymi gośćmi w hotelu, ich zamówienie dotyczyło właśnie kolacji i noclegów”. Imprezy takie jak ta w Kazimierzu to nic nadzwyczajnego. Jak opowiada jeden z ludzi znających rytm pracy elektrowni, w zakładzie wszyscy wiedzą, że minister Bury porywa kozienickich prezesów dwa razy w tygodniu: zazwyczaj we wtorek i w czwartek.
Piwoński: – Zborowski żalił mi się kiedyś, że już nie może: „Ja już mam dosyć, a ten otwiera następną butelkę”. Mówił, że jak Bury nie patrzy, to wylewa wódkę do kwiatków. Marek Suski, poseł PiS (Bury wytoczył mu proces za wypowiedź z trybuny sejmowej o tym, że minister „chlał w hotelu za publiczne pieniądze”): – Sprawę oczywiście wygrałem, ale najciekawsze było co innego. W trakcie rozprawy sędzia spytała o ilość alkoholu wypitego w Kazimierzu. Bury odpowiedział, że to ilość normalna, bo, jak stwierdził, na każdych dożynkach się tyle pije – opowiada Suski. Po wyjściu z sądu zwołał konferencję prasową, na której zaapelował do premiera Donalda Tuska o dymisję Burego. W trosce o wątrobę ministra.
Nasze małe „danke schőn” 

Siedzę z Piwońskimi w jednej z warszawskich kawiarni. Oglądamy zdjęcia z wakacji na Balearach, które trzy lata temu spędzili razem ze Zborowskim i jego żoną. – Zafundowaliśmy im ten urlop, wymuszono to na mnie. Mamy z mężem przyjaciół na Majorce i latamy tam kilka razy w roku. Kiedy Zborowski się o tym dowiedział, natychmiast zażądał, by go tam zabrać. Bałam się, że jeśli odmówię, to zostanę wyrzucona z pracy – opowiada Piwońska. Jej mąż, który ma podwójne obywatelstwo – polskie i niemieckie – dodaje: – To miało być nasze małe „danke schön” za to, że Ela może pracować w elektrowni.
Na potwierdzenie tej historii otrzymuję opłacony przez Piwońską rachunek za przelot liniami Germanwings. Wszystko się zgadza. Wylot z Warszawy, przesiadka w Kolonii, miejsce docelowe: Palma de Mallorca. Na dokumencie widnieją cztery nazwiska, wśród nich „Herr Krzysztof Zborowski” i „Frau Irena Zborowska”. Kilka linijek niżej łączny koszt podróży: 1131,04 euro.
Obrazy na rachunek elektrowni 

Państwo prezesostwo spędzili na Majorce pięć dni. Mieszkali u Waldemara Kondratowskiego, działacza polonijnego i malarza zaprzyjaźnionego z Piwońskimi. Jeździli kabrioletem Piwońskich, wyspę zwiedzili wzdłuż i wszerz. Zborowski był wniebowzięty i rozpływał się, że to jego najlepsze wakacje w życiu. To wtedy, w przypływie śródziemnomorskich upałów, miał też snuć wizje ekspansji Kozienic na Balearach. Pomysł jednak ostatecznie upadł. Dlaczego? – Atmosfera między nami się pogorszyła – odpowiada Kondratowski.
Piwoński wyjaśnia: – Było tak. Leżymy któregoś wieczoru w jacuzzi, otwieramy kolejnego szampana, Krzysiu mówi o jednym z obrazów Waldka: „Pomyśl, Irenka. Taki widoczek. U nas w salonie, vis-à-vis telewizora. Pasowałby? Tak? No to świetnie. Hombre, za ile byś nam taki namalował?”.Uzgodnili cenę, 13 tys. euro, Kondratowski obraz wysłał do Polski, a pieniędzy nie dostał do dziś.
Nie spisaliśmy umowy, ale mam sześciu świadków na to, że Zborowski zaakceptował cenę.Zapewniał mnie, żeby nie martwić się o pieniądze, bo on już kiedyś kupował w Kazimierzu Dolnym obrazy na elektrownię. Z tego co wiem, powiesił mój „Pejzaż Majorki” w domu, w salonie. Podobno nawet został ładnie obramowany i pięknie się prezentuje, ale marne to pocieszenie, bo zamiast pieniędzy dostałem z elektrowni pismo z informacją, że spółka nie zamawiała żadnego obrazu. Jak tak dalej pójdzie, to skieruję sprawę do sądu – zapewnia Kondratowski.
Człowiek z elektrowni: – Wie pan, co jest u naszych prezesów najgorsze? Siedzą w kilku zarządach jednocześnie, zarabiają tyle, ile normalnemu człowiekowi nawet się nie śni. A jak przychodzi co do czego, to idą do restauracji z własną wódką i łaszą się na śmieszne kwoty. To tak, jakby ktoś wygrał w kasynie sto tysięcy dolarów, poszedł do pokoju i zwędził ręcznik. Prezes Zborowski mimo kilku próśb nie chciał ze mną rozmawiać. Jego biuro prasowe wysłało mi jedynie pismo ze stwierdzeniem, że Elżbieta Piwońska została dyscyplinarnie zwolniona z pracy, a wszystkie przekazywane przez nią informacje są nieprawdziwe.
PS: W piątek wieczorem Ministerstwo Skarbu Państwa poinformowało, że Jan Bury zrezygnował z pełnienia funkcji wiceministra.
Newsweek.pl, Michał Krzymowski








1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Good day! This is my first comment here so
I just wanted to give a quick shout out and tell you I genuinely enjoy reading your posts.
Can you suggest any other blogs/websites/forums that go over the same
topics? Many thanks!

Visit my website viagra generique belgique