Nie udało się wprowadzić cywilizacji między uliczne stragany - handlarzom wydano zaledwie kilkanaście miejskich parasoli z syrenką. W magazynach zalega prawie tysiąc. Ulicznym sprzedawcom nie podobają się warunki, na których ratusz przyznaje parasole.
Miały uporządkować dziki handel, który każdej wiosny wylewa się na ulice miasta. Prezydent Warszawy jeszcze w styczniu podpisała rozporządzenie ustalające zasady tzw. handlu obwoźnego. Jedną z nich jest obowiązek posiadania specjalnego, oznaczonego miejskim logo parasola. Taki parasol byłby znakiem, że sprzedawca prowadzi legalny handel.
I urzędnicy w jednej z agencji reklamowych optymistycznie zamówili aż tysiąc parasoli w dwóch rozmiarach - dużym i małym. Utrzymane są w jasnej, beżowo-białej tonacji z kolorowym logo akcji "Zakochaj się w Warszawie". - Odsprzedajemy je handlarzom bez zysku, po cenie ich zakupu u producenta - mówi Łukasz Męciński z miejskiego Biura Działalności Gospodarczej i Zezwoleń. Duży parasol kosztuje 119 zł, mały - 108 zł.
Wydawanie parasoli zaczęło się na początku czerwca. Dwa tygodnie później widać gołym okiem, że handlarze zbojkotowali propozycje ratusza. Sprawdziliśmy w ZDM i kilku dzielnicach, ilu handlarzy stara się o zezwolenie i parasol. - U nas kilkanaście osób - informuje Agata Choińska z ZDM. W dzielnicach liczba chętnych na parasole oscyluje w granicach od zera do jednego. Nikt nie zgłosił się w Wilanowie, we Włochach, na Woli i Mokotowie. Na Ochocie jedna osoba zgłosiła się we wtorek. Zero chętnych jest również na Bemowie, gdzie parasole zalegają w magazynie wydziału działalności gospodarczej. - Prawdopodobnie dlatego, że w naszej dzielnicy handel uliczny nie jest tak popularny jak w dzielnicach centralnych - przypuszcza Krzysztof Zygrzak, rzecznik Bemowa.
Prawda jest jednak inna. Handlarzom nie odpowiadają reguły rządzące przyznawaniem parasoli. Wraz z nim sprzedawca otrzymuje "miejscówkę" w jednym z 2258 wyznaczonych w mieście punktów. I nie może go zmienić, by stanąć tam, gdzie klientów jest więcej. Efekty takiego podejścia widać na przykład na placyku przed stacją metra Centrum, który nie znalazł się w wykazie dozwolonych do handlu miejsc. Stoi tam kilka parasoli chroniących kwiaty przed słońcem. Są zielone i czerwone, miejskiego nie widać. - I owszem: myślałam o parasolu, ale za taki interes dziękuję. Tutaj mam lepszy - mówi Monika, jedna z handlujących kwiatami pań.
Większością punktów zarządza ZDM, dzielnice dysponują 591 punktami. To nie oznacza, że sprzedawcom jest z nimi łatwiej robić interesy. Dzielnice często starają się handel wyrzucić z głównych ulic. Tak jest na Mokotowie, gdzie jedyne trzy punkty znajdują się przy cmentarzu na ul. Wałbrzyskiej. - Stokrotek i gerber nikt na groby nie nosi - komentuje pani Zofia, kwiaciarka z tej dzielnicy.
Gdyby pani Zofia chciała miejski parasol, musiałaby: mieć zarejestrowaną działalność gospodarczą i zero długów w ratuszu. - Wielu sprzedawców działalności nie ma. Ma za to długi z niezapłaconych mandatów - mówi Marta Jerin z urzędu na Woli. Na dodatek rozpatrywanie wniosku trwa aż 14 dni. A sezon jest krótki, konkurencja ostra.
Parasole są też mało praktyczne, na co skarżą się kwiaciarki. - Za małe. Nie zacieniają kwiatów i przepuszczają promienie słoneczne. Kwiaty pod nimi więdną - tłumaczy pani handlująca kwiatami przy Nowym Świecie 18/20. I po chwili zamieniła "miejski", jasny parasol na ogromny, czterometrowy i zielony parasol dający głęboki cień.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Grzegorz Lisicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz