Premier Tusk otoczył się w kancelarii zaufanymi ludźmi, którzy kiedyś pomagali mu sprawnie zarządzać PO. Ale dawny dwór nie zdaje testu władzy i zaczyna się rozłazić.
Pod koniec ubiegłego roku do gmachu przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie wprowadziła się ekipa Donalda Tuska - grupa jego najbardziej zaufanych ludzi, połączonych więzami nie tylko politycznymi, ale i towarzyskimi.
W PO nazywano ich "dworem Tuska". Zanim Platforma doszła do władzy, partią rządził dwór. Zaliczano do niego sekretarza generalnego PO Grzegorza Schetynę, posłów Sławomira Nowaka, Mirosława Drzewieckiego, Pawła Grasia i Rafała Grupińskiego.
Nowak kieruje dziś gabinetem politycznym Tuska. Grupiński jest sekretarzem stanu w kancelarii. Schetyna, choć jako wicepremier i szef MSWiA urzęduje gdzie indziej, codziennie jest w kancelarii.
Spoza dworu premier dobrał sobie szefa kancelarii - gdańskiego przyjaciela Tomasza Arabskiego - i szefa zespołu doradców Michała Boniego, przyjaciela z czasów KLD, z Platformą związanego raczej luźno, eksperta od spraw społecznych.
Dla dworu władza okazała się testem spoistości - trudnym do zaliczenia. Po pół roku rządzenia kancelaria premiera bynajmniej nie działa jak szwajcarski zegarek.
Kto ma ucho szefa
W opozycji nie było tak wiele roboty. Przygotowanie wystąpienia sejmowego, wywiad dla gazety, odbębnienie komisji parlamentarnej. Zostaje sporo czasu na dyskusje polityczne, plotki, oglądanie futbolu w hotelu sejmowym. To cementowało dwór.
Ale rządzenie to stres i brak czasu. Na premiera i ministrów spada lawina urzędniczej roboty - sterty papierów, robocze zespoły, narady od rana do wieczora.
Relacje towarzyskie nie zostały zastąpione jasnymi hierarchiami służbowymi. Ci ludzie, z reguły bez administracyjnego doświadczenia, mieli być opoką Tuska, bo gwarantowali coś, czego sprawny urzędnik nie daje - lojalność. I lojalni wobec premiera są. Wobec siebie samych - już niekoniecznie.
Dawni koledzy dziś rywalizują o dostęp do ucha szefa. Do kancelarii wkrada się chaos.Jak mówią w Platformie, nowe pułapki pierwszy odkrył Paweł Graś - członek dworu, którego premier powołał na pełnomocnika rządu ds. specsłużb. Ledwo przejął obowiązki, podał się do dymisji.
Zdaniem Julii Pitery, pełnomocniczki rządu do walki z korupcją, Grasia przytłoczył ogrom urzędowych obowiązków. Dziś jest zastępcą sekretarza generalnego PO i ważną postacią w klubie parlamentarnym. Decyzji nie żałuje.
Sam na sam ze Schetyną
Na zmianie hierarchii zyskały dwie osoby - Schetyna i Boni.Schetyna zawsze był drugi po Tusku. Dziś awansował - jak się żartuje w PO - na pozycję jeden i pół.
- Jako szef MSWiA Grzesiek szybko uporał się z tym biurokratycznym molochem - mówi polityk Platformy. - Ściągnął fachowców, np. współtwórcę CBŚ gen. Adama Rapackiego, reformę administracji powierzył prof. Michałowi Kuleszy, i wszystko na razie chodzi jak w zegarku. Zyskał uznanie Tuska, który ma problem z ogarnianiem biurokratycznej machiny.
Schetyna w pół roku przygotował cztery projekty ustaw, które mają zdecentralizować administrację. Uporał się ze strajkami celników i protestem policjantów o większe podwyżki.
Gdy Schetyna i Tusk mają ważne sprawy, zamykają się w gabinecie Tuska. Jak mówią w Platformie, te spotkania w cztery oczy budzą zazdrość kolegów z dworu. - Grzesiek nie jest potakiwaczem. Mówi, co myśli, a Donald liczy się z jego zdaniem - opisuje wspólny kolega.
Podczas jednej z takich rozmów Schetyna miał wygarnąć Tuskowi, że jego tygodniowa podróż do Ameryki Południowej była błędem i że premier powinien był wrócić po dwóch dniach, zaraz po szczycie UE - Ameryka Łacińska - Karaiby. Opozycja zaatakowała Tuska, że pojechał za publiczne pieniądze "w podróż życia" (sam premier tak powiedział hiszpańskiemu dziennikowi "El Mundo").
Szef kancelarii Tomasz Arabski własnoręcznie autoryzował wywiad. Dziś pluje sobie w brodę, że puścił to sformułowanie. Atmosferę podgrzewały medialne obrazki uśmiechniętego Tuska przymierzającego peruwiańskie czapeczki.
Schetynie nie podobało się, że otoczenie premiera nie umiało przekonać dziennikarzy, iż Tusk pracował, a nie lenił się na urlopie. Ale żadnych konsekwencji wobec ministrów z kancelarii nie wyciągnięto.
Ostrożnie z PSL-em
Schetyna pilnuje koalicji. W poniedziałki spotyka się z czołówką PSL. - Dawno nie było tak zgodnej koalicji - chwali Eugeniusz Grzeszczak (PSL), minister w kancelarii, a przyczyn upatruje w chemii łączącej Tuska z szefem PSL Waldemarem Pawlakiem.
Ale politycy PO widzą w tym polityczną kalkulację Schetyny. - Często powtarza, że musimy ciągle pokazywać, iż jesteśmy inni niż PiS. Ludzie pamiętają te kłótnie w poprzednim rządzie, walki o stanowiska. Dlatego Grzesiek łagodzi spory z PSL - opowiada poseł Platformy.
Gdy Pawlak obwieścił, że PSL nie godzi się na proponowaną przez PO ustawę metropolitalną, Schetyna już następnego dnia oświadczył, że chodzi o wspieranie nie tylko wielkich miast, lecz całych regionów.
Kiedy media wytknęły ludowcom, że dają posady w spółkach i agencjach rodzinom, nie było ostrej reakcji Platformy, choć obiecywała konkursy na państwowe stanowiska. Na zamkniętym spotkaniu liderów koalicji Schetyna zakomunikował Pawlakowi, że nie ma zgody PO na nepotyzm. Rodzin ludowców posad jednak nie pozbawiono.
Na kłopoty - Boni
Drugą osobą, której premier słucha uważnie, jest Michał Boni. To mózg rządu, superminister. Nadzoruje resorty pracy, edukacji, reformę służby zdrowia, gasi strajki - ostatnio negocjował z nauczycielami. Kreśli długofalowe cele rządu. Gdyby nie wizje Boniego, nikt by pewnie nie wiedział, o co chodzi tej ekipie. Dzięki niemu Tusk może budować wizerunek polityka wrażliwego na sprawy społeczne, już nie zimnego liberała.
- Nie widzę ideowego problemu, że ktoś jest liberałem i jest wrażliwy na sprawy społeczne - mówi Boni. - Bo czemu ta wrażliwość ma służyć? Temu, żeby przez zmianę modelu polityki społecznej budować większą aktywność zawodową. Pomagać tym, którzy mają najtrudniej, np. dzieciom z rodzin wielodzietnych czy bitym i niedożywionym.
To on wymyślił koncepcję majowego orędzia premiera, w którym Tusk nawiązał do solidarności pokoleń. Starszym obiecał pakiet 50+ związany z aktywizacją zawodową osób po pięćdziesiątce (jako remedium na cięcia zawodów uprawnionych do wcześniejszych emerytur), a dzieciom - komputery, dodatkowe obiady w szkołach.
Nikt do tej pory nie mówił tak kompleksowo o sprawach społecznych, nawet lewica. Ale opozycja skrytykowała orędzie za brak treści. - Do tej pory z pojęciem "polityka społeczna" kojarzeni byli głównie ludzie starsi. Chcemy reorientacji tego myślenia - mówi Boni. - A to, że ktoś ocenia nasze działania wyłącznie z punktu widzenia PR, to jego sprawa.
Za sprawą Boniego premier osobiście zaangażował się w rozmowy o reformie służby zdrowia. Rząd chce oddłużyć wszystkie ZOZ-y i przekształcić w spółki prawa handlowego. Specjalny zespół przez kilka tygodni szukał sposobu oddłużenia szpitali. Spierali się minister zdrowia Ewa Kopacz i szef finansów Jacek Rostowski. On chciał, żeby państwo wzięło na siebie tylko część długów, Kopacz była za całkowitym oddłużeniem. Tusk studził i mediował. Ostatecznie wziął stronę Kopacz.
Dwór krytycznie patrzy na te narady. - Donald spędza godziny na spotkaniach zespołów roboczych np. od autostrad albo służby zdrowia. Ustala się tam czysto techniczne szczegóły, więc nie ma potrzeby angażować premiera. Powinno być tak, że premier przychodzi na koniec spotkania, wysłuchuje wniosków i w żołnierskich słowach odnosi się do nich - mówi współpracownik Tuska.
Jednak specjaliści, którzy na zamówienie firmy doradczej Ernst & Young porównali jakość stanowienia prawa w Europie Środkowej z modelem brytyjskim i niemieckim (raport "Planowanie legislacyjne w Europie Środkowej"), wytykają nam zbyt małe zaangażowanie politycznych liderów w pracę nad ustawami. - W efekcie kolejne rządy chcą wyprodukować jak najwięcej ustaw, zamiast najpierw określić cele, a później zastanowić się, czy nowa ustawa jest potrzebna, czy wystarczy np. rozporządzenie - mówi Boni.
Tusk chce przenieść do Polski model brytyjski. Najpierw cel, dopiero później ewentualna ustawa. W drugim półroczu ministrowie mają być rozliczani nie z liczby ustaw, lecz konkretnych zadań.
Średni ten PR
Na rządowy PR Boni ma wpływ niewielki. Premier raz poszedł za jego radą. Po powrocie z Ameryki Południowej w kancelarii zwołano sztab kryzysowy. Ministrowie głowili się, jak przekonać media, że premier pracuje. Boni radził, by Tusk przeszedł do kontrataku. I na pierwszej konferencji prasowej premier objechał dziennikarzy, że wyśmiewali się z odznaczenia "Słońce Peru", które tam dostał. Dziennikarze osłupieli, ale krytykować nie przestali. Otoczenie Tuska szybko wycofało się z ostrego kursu. Uznano, że Boni nie ma medialnego wyczucia.
Kiedy kilka dni temu minister pracy informowała na konferencji prasowej o dodatkowych pieniądzach na dożywianie dzieci, Boniego nie było - choć pracował nad poprawką do ustawy. Współpracownicy premiera zasugerowali, że w mediach powinna wystąpić mało rozpoznawalna Jolanta Fedak z PSL.
Gdy szukano formuły na podsumowanie półrocza rządu, odrzucono pomysł Boniego, by pokazać dokonania poprzez trzy strategiczne cele: wzrost konkurencyjności, poprawa jakości życia i sprawność państwa. Inni współpracownicy uznali, że to się nie przebije. Wygrała koncepcja Nowaka, Grupińskiego i Arabskiego - szczegółowo odpowiedzieć na zarzut opozycji, że rząd nic nie robi. I Tusk ponad dwie godziny opowiadał o przygotowywanych ustawach. Spotkała go krytyka, że nie przedstawił spójnej strategii.
- Mój rząd czasem nie umie przekazać tego, co robi - przyznał Tusk po majowym orędziu.
Ministrowie z kancelarii nie potrafią też opanować kryzysów. Nie umieli wybronić rządu, gdy ze spotkań na temat służby zdrowia wyciekły informacje o planie oddłużenia szpitali i przekształcenia ich w spółki, a opozycja zarzuciła Tuskowi dziką prywatyzację.
Szybkiej reakcji zabrakło też, gdy PiS zaatakował premiera za wyznanie, że w młodości palił marihuanę. Cały dzień politycy PiS grzmieli, że powinien potępić zażywanie narkotyków. Tusk zareagował dopiero następnego dnia, a opozycja ironizowała: sondaż pokazał, że brak reakcji może mu zaszkodzić.
Skąd ten brak refleksu? - Nie wiem - rozbrajająco wyznaje Tomasz Arabski.
Nikt nie wie, co ma robić
Każdego dnia wieczorem z gabinetu premiera wychodzą wezwania na poranną naradę. Tusk rysuje plan na czekający dzień.
- Premier mówi, współpracownicy słuchają. Teoretycznie wiadomo, co zrobić, ale nie jest do końca sprecyzowane, kto ma się czym zająć. Na kolejnej naradzie Donald złości się, że połowy spraw nie załatwiono, a adresaci oglądają własne buty. Odpowiedzialnych brak - opowiada doradca premiera. - To błąd Tuska. Powinien wzywać każdego z osobna, wydać polecenie i określić termin wykonania. Uniknąłby spychologii.
- Ale problemem kluczowym jest - dodaje nasz rozmówca - że ministrowie z kancelarii, choć teoretycznie za coś odpowiadają, nie mają przypisanych stałych zadań. Każdy jest od wszystkiego i zarazem od niczego.
Plany były ambitne. - Chcemy stworzyć zespół, który sprawnie obsłuży premiera - zapowiadał Arabski, gdy w listopadzie obejmował funkcję szefa kancelarii.
- W kancelarii premiera znajdą się tylko sprawni menedżerowie - wtórował Sławomir Nowak.
Arabski właśnie skończył czterdziestkę, Nowak jest o sześć lat młodszy. Obaj są gdańskimi przyjaciółmi Tuska. Grają z nim w piłkę nożną. To ważne kryterium przydatności.
Pochodzą jednak z różnych środowisk. Nowak to "liberał". Już jako nastolatek zapisał się do KLD, potem trwał przy Tusku i zaliczał kolejne partyjne przeobrażenia - poprzez Unię Wolności do PO. Jego pozycja rosła.
Arabski, "katolik", nie był politykiem. To dziennikarz - niegdyś szef sieci Radia Plus, potem naczelny "Dziennika Bałtyckiego", ostatnio wiceszef Radia Gdańsk. Blisko związany z niedawnym metropolitą gdańskim abp. Tadeuszem Gocłowskim. Tuska zna od lat, podobno namówił go do ślubu kościelnego - przed kampanią prezydencką 2005 r. Praca w kancelarii to przełom w jego życiu. Tusk dał mu tę funkcję ze względu na jego doświadczenia z mediów. Do dziennikarstwa Arabski raczej nie wróci, do stracenia ma więc bardzo wiele.
W Platformie słychać głosy, że Arabski dostał tak ważną funkcję, choć nie należy do PO i palcem nie kiwnął przy kolejnych kampaniach.
- Szybko zresztą okazało się, że doświadczenia "Araba" z zarządzania mediami niewiele są warte - opowiada znajomy premiera związany z PO. - Początek jego urzędowania to jeden wielki dramat. Ginęły dokumenty, na biurko Tuska nie trafiały papiery, które trzeba było szybko podpisać, albo trafiały zbędne.
Gdy nowa ekipa likwidowała część ministerstw i tworzyła nowe, otoczenie Tuska nie miało pojęcia, że trzeba wypełnić tzw. wnioski atrybucyjne. - Jeden z naszych ministrów zapytał, gdzie one są, ale zobaczył tylko zdziwioną minę - opowiada polityk PiS. - Sytuację uratowano w ostatniej chwili przed zaprzysiężeniem.
- PiS tak nam pomagał, że nie chcieli nas wpuścić do kancelarii przed zaprzysiężeniem gabinetu - odgryza się Arabski. - A wnioski były przygotowane na czas.
Inny drastyczny przypadek: Tusk ma podpisać nominację wiceministra. Chodzi o sprawdzonego towarzysza partyjnego z dobrą opinią w PO. Ale MSWiA przekazuje kancelarii papier od ABW, która odmawia rekomendacji. Oznacza to wątpliwości lustracyjne. Dokument zawierusza się, Tusk nominację podpisuje. Po kilku dniach trzeba wiceministra zdymisjonować i jeszcze to wytłumaczyć. Arabski zasłania się tajemnicą.
- Głównie z powodu niechlujstwa Arabskiego nastąpiła wówczas plaga problemów zdrowotnych w rządzie - kontynuuje nasz informator związany z PO. - Kilku wiceministrów pod takim pretekstem musiało ustąpić.
Arabski odpiera zarzuty: obciął wydatki kancelarii o 8 mln zł (w przyszłym roku ma być kolejne 6 mln), zlikwidował 20 niepotrzebnych zespołów, przygotował program rozdawania laptopów uczniom. Rysuje wielki plan zmiany zarządzania kancelarią - typowe dla korporacji rozliczanie urzędników z zadań.
Opozycja drwi. - Brakuje mu kompetencji, męczy się w tej roli - mówi Mariusz Błaszczak, szef kancelarii u premiera Kaczyńskiego, dziś poseł PiS. - Gdy omawialiśmy ustawę o służbie cywilnej, wszystkie sprawy załatwiałem z jego zastępcą Adamem Leszkiewiczem. Arabskiego jakby nie było, choć to on odpowiadał za przygotowanie ustawy.
Arabski: - Służba cywilna podlega Leszkiewiczowi, dlatego nie angażowałem się w prace nad ustawą.
- To szef kancelarii powinien spinać kalendarz premiera, pracę nad ustawami, komunikację - narzeka polityk z rządu. - A tu wciąż zarzuca się nam, że nic nie robimy, choć rząd produkuje kolejne ustawy.
Co robi Nowak?
Sławomir Nowak, szef gabinetu premiera, powinien odpowiadać za polityczny wymiar poczynań kancelarii. Ale co to w praktyce oznacza? - Tego nikt nie wie - słyszymy od polityka zbliżonego do dworu. - Sławek snuje się po naradach, wsłuchuje się w zalecenia premiera, chodzi do mediów, ale wygląda na to, jakby nie wiedział, po co tu jest.
Kolejny rozmówca: - Arabski z Nowakiem wzajemnie się podgryzają, bo obaj chcą być pierwsi po Tusku. Początkowo Donald stawiał na Araba, ale dziś ważniejszy jest Nowak.
Gdy zagadujemy Arabskiego o relacje z Nowakiem, szef kancelarii dzwoni do niego i prosi o przyłączenie się do rozmowy. Chwilę później obejrzymy demonstrację wielkiej przyjaźni.
Rywalizacji Arabskiego i Nowaka przygląda się z dystansu Rafał Grupiński. To 56-latek z Poznania z bogatym doświadczeniem. W PRL redagował pismo drugoobiegowe "Czas Kultury", kontrowersyjny krytyk literacki, potem biznesmen w branży wydawniczej.
Teoretycznie w kancelarii odpowiada za relacje rządu z parlamentem. Ale gdy pojawia się problem, do Sejmu jedzie Schetyna. To on namawiał b. szefa SLD Wojciecha Olejniczaka, by Sojusz pomógł Platformie obalić weto prezydenta do ustawy medialnej.
Akcje Arabskiego spadają. Koledzy nie pomagali mu bronić premiera przed atakami za południowo-amerykańską wyprawę. Nowak miał operację nogi. Grupiński i rzecznik rządu Agnieszka Liszka nie zwołali konferencji, żeby opowiedzieć o spotkaniach premiera z przywódcami Peru, Chile i Brazylii, które mają przynieść Polsce inwestycje.
- To był nasz błąd - bije się dziś w piersi Grupiński. Ale dlaczego nie bronił premiera? - To nie ja odpowiadam za komunikację.
A kto? Nie wiadomo. Rola Agnieszki Liszki ogranicza się do przekazywania mediom bieżących informacji. Była rzeczniczką Andrzeja Olechowskiego w kampanii prezydenckiej, rzecznikiem prasowym PZU, zajmowała się komunikacją w firmach doradczych KPMG i McKinsey & Company. Do kancelarii ściągnął ją Nowak, dawny współpracownik Olechowskiego. Znaczenie polityczne pani rzecznik jest minimalne.
Za komunikację powinien odpowiadać minister w kancelarii Igor Ostachowicz - sztabowiec Tuska w ostatniej kampanii, człowiek z doświadczeniem biznesowym. Ale nie podlega mu Centrum Informacyjne Rządu, więc trudno go winić za wpadki.
Sukcesy nieogranePo powrocie z Ameryki Południowej Tusk stał się wrażliwy. Gdy dziennikarze zaczęli pytać, czy pojedzie na mecz Polska - Niemcy, jego otoczenie szybko zaprzeczyło: premier jest zapracowany. Według doradców od wizerunku to niefortunna decyzja - ludzie oczekiwaliby raczej, że premier kibic wesprze polską drużynę.- Otoczenie Tuska popełnia błędy - ocenia sprzyjający PO doradca wizerunkowy. - Wszyscy koncentrują się na kreowaniu wizerunku premiera, choć on tego nie potrzebuje. Jest sympatyczny i da się lubić. Problemem jest nie premier, lecz jego rząd. Trzeba tłumaczyć, czym ministrowie się zajmują, i pokazywać sukcesy.
Kiepsko to idzie. Przykład z początku roku: poprzedni rząd zaniedbał przygotowania lotniska Okęcie do strefy Schengen. Groziła Polsce międzynarodowa kompromitacja. Gazety sporo o tym pisały, a potem zapadła cisza. Mało kto miał okazję poznać finał. Wiceminister infrastruktury Tadeusz Jarmuziewicz stanął na głowie i dopiął sprawę na czas.
Ministrowie z kancelarii tłumaczą, że Tusk nie otworzył terminalu, bo nie chciał być kolejnym politykiem, który przecina wstęgę na Okęciu. Wcześniej robili to politycy PiS.
- Zabawy z wizerunkiem nie na wiele się zdadzą - dodaje nasz rozmówca - jeśli ludzie nie dostrzegą, że coś się ruszyło. Zwłaszcza w budowie autostrad. Jeśli na pierwszą rocznicę rządu nie zostaną wbite łopaty, notowania zaczną lecieć w dół.
Łopaty mają być wbite - ale dopiero na wiosnę przyszłego roku.
Notowania rządu spadły od początku roku, zwolenników i przeciwników jest mniej więcej po równo. Ale w sondażach poparcia dla partii Platforma zbiera nadal grubo ponad 40 proc. Które badania są bardziej miarodajne? W PO jedni wskazują sondaże "partyjne" - bo mówią o szansach wyborczych. Inni akcentują "rządowe" - wszak Tusk ma walczyć o prezydenturę i będzie oceniany jako szef rządu, a nie partii.
Współpracownicy Tuska uważnie obserwują sondaże. Po zadowolonych minach widać, że trafia im do przekonania wersja optymistyczna.
Gazeta Wyborcza
Renata Grochal, Rafał Kalukin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz