2007/12/04

Tuska cień

Czekista bez charyzmy, który łamie kręgosłupy, czy skuteczny menedżer polityczny, który budzi zawiść. Czy jedno i drugie?
Biografia polityczna tak typowa dla tego pokolenia, że aż banalna. W PRL działacz opozycyjnej organizacji studenckiej, w wolnej Polsce zdyscyplinowany partyjny aparatczyk. Polityczne małżeństwa z rozsądku i spektakularne rozłamy. Nieustanne podjazdy, środowiskowe gierki, zjazdowe wycinanki. Gładkie frazesy serwowane w wywiadach prasowych i twardy, "męski" język sejmowych kuluarów. W tle musi oczywiście zamajaczyć biznes.
Znacie to wszystko? To posłuchajcie raz jeszcze. Oto Grzegorz Schetyna, figura numer dwa formacji politycznej rządzącej dziś Polską.
Bliźniacy dwujajowi
Są tacy, którzy uważają, że Schetynę stworzył Paweł Piskorski. W obecnym wicepremierze widzą produkt środowiska Niezależnego Zrzeszenia Studentów, które u progu lat 90. weszło do polityki i zasłynęło jako "piskorczycy". W czasach Unii Wolności dawni KOR-owscy etosowcy traktowali Piskorskiego i Schetynę jak "bliźniaki". Ponoć Piskorski lubił zresztą mawiać, że on i Grzesiek to "jedna pięść".
Piskorski: cudowne dziecko "drugiego" NZS z końcówki lat 80. Już na studiach historycznych na UW trochę żartem, ale nie bez respektu mawiano, że to przyszły prezydent niepodległej Rzeczpospolitej. Erudyta, znawca historii starożytnej i wczesnego chrześcijaństwa, koneser sztuki. Błyskotliwy, pracowity i majętny. Był czas, gdy wydawało się, że może w polityce wszystko. Przyjmował to z aprobatą, bo chciał wszystkiego. To go zgubiło.
Schetyna: niepozorny, miśkowaty. Średnio wygadany, choć charakterystycznym nieśmiałym uśmiechem potrafi zjednać sympatię rozmówcy. Starszy o pięć lat, ale długo w cieniu Piskorskiego. KLD-owcy pamiętają, że na zebraniach partyjnych nie wyrywał się do głosu. Hobby (czy raczej gorąca namiętność): sport. Ambicje: wyraźne, ale nie sięgające świecznika.
Jest jednak coś, co ich łączy. Obaj apodyktyczni, wymagają posłuszeństwa i potrafią sprawić, by podwładni się ich bali. Bezwzględni w realizacji zamierzeń.
Podobno łączyła ich wieloletnia przyjaźń - tak twierdzi Paweł Piskorski. Ale czy była to przyjaźń prawdziwa, czy tylko "polityczna" - trudno dziś rozstrzygnąć. Prędzej to drugie, bo gdy Piskorski stanął na drodze Schetyny, sentymenty nie miały znaczenia.
Schetyna: - Nie byliśmy duetem ani przyjaciółmi. Łączyła nas współpraca, ale w UW to nawet ze sobą rywalizowaliśmy. Inaczej też patrzyliśmy na Platformę. On chciał tworzyć struktury, opierając się na samorządzie, ja chciałem, żeby partia otwierała się na ludzi bezpartyjnych. Nie odwróciłem się od Piskorskiego. Nasze drogi po prostu się rozeszły.
Kwiecień 2006. "Dziennik" drukuje artykuł o tym, że małżeństwo Piskorskich skupowało ziemie po pegeerach, by dostać unijne dotacje na ich zalesianie. Piskorski od kilku lat jest już na aucie, "zesłany" przez PO do europarlamentu. Nie rezygnuje jednak z odzyskania wpływów.Opowiada: - Od razu po publikacji w "Dzienniku" zadzwonił do mnie Grzegorz. "Nie martw się" - mówi. "Nie tak się w Polsce pieniądze zarabiało. Możesz na nas liczyć". Następnego dnia zebrał się zarząd, na którym wykluczono mnie z partii. Grzegorz tego nie wiedział? Musiał wiedzieć.
Są więc tacy, którzy uważają, że dzisiejszy Schetyna powstał na gruzach Pawła Piskorskiego.
Opozycjonista z głową na karku
Gdy w 1981 roku Schetyna opuścił rodzinne Opole i przybył do Wrocławia, by rozpocząć studia prawnicze (później przeniósł się na historię), na Uniwersytecie Wrocławskim akurat trwał strajk. Niezwłocznie się przyłączył.
I nie mogło stać się inaczej. Wychowany w rodzinie z lwowskimi korzeniami i tradycjami AK, zażarty antykomunista. Wieczorami słuchało się w domu Wolnej Europy, a ojciec wydawał z siebie pomruki, żeby zagłuszyć dźwięk odbiornika. Bał się, że sąsiad milicjant doniesie. 12-letniego syna w pierwszą zagraniczną podróż rodzice zabrali na Monte Cassino. Brat Schetyny - działacz opozycji - wiosną 1981 roku brał udział w wydarzeniach bydgoskich (kiedy milicja pobiła lidera "S" Jana Rulewskiego), po 13 grudnia internowany, w 1983 roku wyjeżdża do Kanady.
Grzegorz idzie w ślady brata. Zaczytuje się w "Rodowodach niepokornych" Bohdana Cywińskiego. Zapisuje się do NZS, po wprowadzeniu stanu wojennego zdelegalizowanego. Zalicza też epizod w Solidarności Walczącej - najbardziej radykalnej organizacji podziemia. Przywódca SW Kornel Morawiecki opowiadał po latach "Gazecie Polskiej", że Schetyna nie wyróżniał się nadmierną odwagą.
Bo Schetyna imponuje nie żarliwością, lecz talentami organizatorskimi. Dzięki nim w 1986 roku przejął po Ryszardzie Czarneckim kierownictwo w uczelnianej organizacji NZS.
Eurodeputowany Platformy Jacek Protasiewicz: - Przed każdym strajkiem troszczył się o to, jaki jest rozkład budynku, którędy do środka może dostać się milicja, czy są odpowiednie warunki sanitarne. Inni nie myśleli o tak prozaicznych sprawach.
Protasiewicz był bliskim współpracownikiem w NZS, potem w KLD, UW i PO. Jeszcze dwa lata temu w sztabie prezydenckim Donalda Tuska, dziś zmarginalizowany. Próbował niedawno wystartować w wyborach na szefa dolnośląskiej PO, ale Tusk wyperswadował mu ten pomysł. Bo mogłoby to podkopać pozycję Schetyny, który ubiegał się o funkcję sekretarza generalnego PO.
Do "drużyny" Schetyny należeli w latach 80. także Rafał Jurkowlaniec (szef NZS na naukach politycznych, dziś wojewoda dolnośląski), Tomasz Kontek (szef na wydziale historii, dziś wicenaczelny "Faktu") i Eugeniusz Dedeszko-Wierciński (teraz w biznesie).
Wałęsie się nie kłaniał
Spotykają się wieczorami w domu Schetyny. Jako jedyny ma już żonę. Też zresztą w opozycji, a do tego świetnie gotuje. Podaje do stołu, a mężczyźni rozprawiają o polityce.
Dyskusje nabierają rumieńców, gdy nadciąga Okrągły Stół. Rok 1988 to przeżycie pokoleniowe w NZS. Okupacje uczelni, młodzi organizują zaplecze dla strajków robotniczych z maja i sierpnia. Uważają, że dorosła opozycja musi się z nimi liczyć.
Współpracownicy Wałęsy są innego zdania. Obawiają się, że młodzież postawi na ostrzu noża kwestię legalizacji NZS, a przecież do ugrania jest coś znacznie ważniejszego - legalna "Solidarność". Zanim ruszy Okrągły Stół, zaoferują studentom niezbyt istotne miejsca przy podstolikach. Oferta zostanie odrzucona. Większość czołówki NZS, w tym Schetyna, uważają, że potraktowano ich nieuczciwie.
Konflikt pokoleń? Dla najmłodszej opozycji Okrągły Stół to asekuranctwo i stracona szansa na to, by wykorzystać słabość przeciwnika i zagrać o pełną stawkę.
Na wiosnę 1989 roku, gdy opozycja szykuje się do czerwcowych wyborów, uczelnie znów strajkują, bo władza odmówiła rejestracji NZS. Schetyna jest w składzie Ogólnopolskiego Komitetu Strajkowego.
Rafał Dutkiewicz, dziś prezydent Wrocławia, wówczas szef wrocławskiego Komitetu Obywatelskiego, pamięta, jak na uniwerek przyjechał Lech Wałęsa: Schetyna, nie bacząc na autorytet wodza, pyta Wałęsę, dlaczego zdradził NZS. - Ludzie byli wstrząśnięci: jak można w ten sposób odezwać się do legendy "S"? - wspomina Dutkiewicz.
Po latach Schetyna powie, że Okrągły Stół był właściwym rozwiązaniem.Ale w 1999 roku jego antykomunistyczne korzenie raz jeszcze dadzą o sobie znać. Sejm głosuje projekt dekomunizacji. W Unii Wolności nastroje zdecydowanie na "nie". I duże zaskoczenie, dwóch unitów głosuje za: Janusz Onyszkiewicz i Grzegorz Schetyna.
W rozmowie z "Życiem" wyjaśni: "Głosowałem zgodnie z moimi przekonaniami i sumieniem. Takie głosowanie przeżywa się tylko raz w życiu. Nie jestem fundamentalistą, długo analizowałem sytuację. Uważam, że aby w normalnym kraju normalnie funkcjonować, trzeba rozliczyć się z przeszłością".Uczciwy czekista Rok 1989. Młody, gniewny, wciąż jeszcze radykał. Dutkiewicz widzi, że we wrocławskim NZS Schetyna jest przywódcą, dostrzega jego siłę przebicia. - Gdybym miał zatrudnić go w biznesie, powierzyłbym mu stanowisko prezesa lub general managera, czyli zastępcy od organizacji - mówi Dutkiewicz (i wie, co mówi, bo prowadził kiedyś firmę headhunterską).
Powstał już rząd Mazowieckiego, a we Wrocławiu Dutkiewicz rekomenduje 26-letniego Schetynę nowemu, "solidarnościowemu" wojewodzie Janisławowi Muszyńskiemu. Schetyna zostaje asystentem wojewody i bierze się do weryfikacji kadr. Tych rodem z PRL. Jest panem zawodowego życia i śmierci 300 osób.
- Ludzie się go bali, bo wiedzieli, że jego słowo staje się ciałem. Mówili na niego czekista - wspomina pracownik urzędu. - Ale był uczciwy. Wzywał na rozmowę i mówił, że w administracji w wolnej Polsce nie ma miejsca dla ludzi z legitymacjami PZPR czy ZSL.
Dutkiewicz: - Współpracowaliśmy później w Radiu Eska. On był prezesem, ja szefem rady nadzorczej. Widziałem, jak zwalnia ludzi. Niektórzy odwlekają decyzję tygodniami, bo boją się. Grzegorz siadał na wprost takiej osoby, patrzył jej w oczy i mówił, że z takich czy innych powodów współpraca dobiegła końca.
W urzędzie wojewódzkim okopują się wrocławscy NZS-owcy. Protasiewicz zostaje rzecznikiem wojewody, a Jurkowlaniec pracownikiem biura prasowego.Było w III RP tylko kilka tak zwartych środowisk. "Pampersi" Wiesława Walendziaka, dawni "zsypowcy" skupieni w Ordynackiej, może jeszcze gdańscy liberałowie. I "piskorczycy" z NZS.
Po 1989 roku nadszedł w NZS czas podziałów. Niektórzy, jak Przemysław Gosiewski i Andrzej Anusz, zwrócili się ku PC. Nieliczni (m.in. Mariusz Kamiński, obecny szef CBA) poszli do ROAD, z którego za chwilę wyłoni się Unia Demokratyczna. Jednak główny nurt organizuje się wokół Piskorskiego. Tam też możemy odnaleźć Grzegorza Schetynę.
W 1990 roku wybucha wojna na górze. Wałęsa rzuca wyzwanie Mazowieckiemu.
Piskorski: - Byliśmy wkur...nymi młodymi ludźmi. Widzieliśmy, co się działo z Alma-artem, Almaturem i innymi studenckimi firmami przejmowanymi przez nomenklaturowe organizacje. I wiedzieliśmy też, że Mazowiecki palcem nie kiwnie, by to zahamować. Zrobiliśmy okupację budynków ZSMP i ZMS. Rząd wysłał na nas policję. Nasz wybór był jednoznaczny - Wałęsa.
W roku 1990 kształtuje się scena partyjna. Nikt nie ma pieniędzy, struktur ani tradycji, więc każda, nawet wpływowa partia jest kanapą.
"Piskorczycy" odbywają coś na kształt przetargu. Sondują, analizują, gdzie ich miejsce. Spotkania ze znajomymi z ROAD są sympatyczne, ale jałowe. Z Jarosławem Kaczyńskim - jeszcze gorzej. Uczestnik rozmów opowiada, że lider PC zainteresowany był wyłącznie budowaniem zaplecza finansowego dla partii. Najlepsze wrażenie robi Donald Tusk z KLD. Zresztą gdański liberalizm, z wolnorynkowym dogmatyzmem i luźnym stylem bycia, w naturalny sposób trafiał do serc młodych aktywistów.
KLD, budowane głównie z wąskiego kręgu z Gdańska i zgłaszających się początkujących biznesmenów (niejeden z nich skończył później za kratkami, co posłużyło za pretekst do mówienia o liberałach-"aferałach"), nie ma organizacyjnej siły napędowej. NZS-owcy idealnie trafiają w lukę. Sami świetnie zorganizowani budują struktury KLD. Piskorski to wschodząca gwiazda. Gdy świeżo wybrany prezydent Lech Wałęsa powierzy Bieleckiemu tekę premiera, niespełna 23-letni lider znajdzie się w gronie doradców szefa rządu oraz zostanie sekretarzem generalnym KLD. Z każdym miesiącem jego pozycja rośnie.
Dawny NZS-owiec: - Rok temu byłeś nikim, biegałeś w dżinsach po uniwerku. A teraz? Jesteś na ty z premierem, jesteś wielki. I stało się... Nastąpiło ogromne zachłyśnięcie się władzą, poczuciem mocy sprawczej. Ideowcy nagle stali się cynicznymi graczami.
Ludzie Piskorskiego na żywym organizmie KLD ćwiczą gierki i triki: wynajdywanie kruczków statutowych, rozprowadzanie zjazdów i "wycinanki", pompowanie kół partyjnych.
Piskorski bagatelizuje dziś te "zabawy". Twierdzi, że tak było już w NZS, a tak w ogóle to takie metody są rówieśnikiem partyjnej demokracji. Ale to właśnie "piskorczycy" pierwsi w Polsce osiągnęli wyżyny w tej sztuce. Nauki zdobyte w KLD zaprocentowały później w Unii Wolności, niektóre z nich twórczo też rozwija dziś w PO Grzegorz Schetyna.
Nie mam takich ambicji jak Donald
Jednak na razie w KLD odgrywa drugoplanowe role, a we Wrocławiu zbierają się nad nim ciemne chmury. Gdy Bielecki zostaje premierem, Schetyna jest awansowany na wicewojewodę. I od razu popada w konflikt z wojewodą Mirosławem Jasińskim z PC.
- Grzegorz zachowywał się, jakby to on był wojewodą - wspomina Jasiński. Lokalna gazeta pisze, że przed konferencją prasową wojewody Schetyna rozdaje dziennikarzom kompromitujące pryncypała materiały, a następnie spokojnie słucha, jak Jasiński wije się w ogniu pytań.Wojewoda próbuje pozbyć się współpracownika. Ten szuka pleców w Warszawie. Zwraca się o pomoc do Piskorskiego. Piskorski twierdzi, że wtedy poznał Schetynę z Tuskiem (Schetyna zapewnia, że stało się to rok wcześniej, na etapie rozmów przygotowujących KLD). Bielecki dymisjonuje Jasińskiego, ale mijają dwa tygodnie, powstaje rząd Jana Olszewskiego i Jasiński wraca. Od razu pozbywa się Schetyny.
Ma teraz dużo czasu, więcej bywa w Warszawie. Podobnie jak Donald Tusk często zatrzymuje się u Piskorskiego. Wspólne biesiadowanie, rozmowy. Nawiązuje się nić sympatii z szefem KLD. I otwiera się przed Schetyną pierwsza poważna szansa.
Tusk zaczyna obawiać się Piskorskiego, który zbyt arogancko się rozpycha. Wzywa sekretarza generalnego KLD i mówi: "Paweł, masz dopiero 24 lata. Zrób w końcu dyplom". Tak naprawdę chodzi o przytarcie nosa młodemu politykowi. Piskorski traci funkcję sekretarza, Tusk forsuje na jego miejsce Schetynę.
Schetyna uwielbia Tuska. Powie w wywiadzie z 1992 roku: "Alternatywą dla złych polityków są skuteczni i nowi. Przykładem jest Donald Tusk. Nie mam takich ambicji i umiejętności jak on, ale tworzenie elit, promocja młodych to wyzwanie czasu w tym kraju".
Biznesmen z czarną legendą
W środowisku NZS dominowały dwie naczelne zasady. Po pierwsze: żelazna lojalność. Po drugie: trzeba zarabiać pieniądze. Przykład dał oczywiście Piskorski, który już jako 30-latek stał się człowiekiem majętnym. Twierdził, że zarobił na giełdzie, ale wszystkich nie przekonał.
Jedni twierdzą, że podstawą tej filozofii było przekonanie, że sukcesu politycznego bez pieniędzy nie sposób osiągnąć. Inni, m.in. Piskorski i Schetyna, dowodzą, że polityka to nie wszystko; dziś jesteś na górze, ale jutro przepadniesz i musisz być na to przygotowany.
Gdy KLD przegrał wybory w 1993 roku i nie dostał się do Sejmu, te przeczucia się ziściły.
Schetyna był w szoku. Ale do czasu. Szybko wymyślił koncepcję komercyjnego radia lokalnego i do spółki z Zbigniewem Benbenkiem otworzył wrocławskie Radio Eska. Trafili w dziesiątkę.- W odróżnieniu od popeerelowskich stacji Eska była żywa. Na żywo i na luzie - opowiada była dziennikarka.
Eska pomagała Schetynie w uprawianiu polityki. Dawny pracownik rozgłośni: - Szef zapraszał swoich politycznych kumpli. Dziennikarzom nie wolno było ich atakować.W 2000 roku Schetyna definitywnie pożegnał się z Eską, bo nie chciał się zgodzić na sformatowanie rozgłośni. Siłę radia widział w lokalności. Eska była etapem na drodze do wielkiej koszykówki. W latach 90. zasłużony klub Śląsk Wrocław był w stanie agonalnym. Radio zainwestowało w sekcję koszykówki, którą przejął Schetyna. Klub stał się wkrótce jego wielką miłością.
Stworzył profesjonalny zespół, pierwszy w Polsce przekształcił klub sportowy w spółkę akcyjną. Lawinowo zdobywane mistrzostwa Polski, występy w elitarnych europejskich rozgrywkach. Schetyna zawsze był blisko zawodników, zagrzewał do gry, poklepywał po plecach.
We Wrocławiu znany był głównie jako właściciel klubu i szef jego rady nadzorczej, który bawi się w politykę. Co miało zresztą przynosić profity w biznesie. Krążyło mnóstwo podejrzeń i domysłów. Że odkąd znajomy Schetyny Marian Kmita został szefem redakcji sportowej TVP, przybyło transmisji z ligi koszykarskiej i popłynęły do klubu Schetyny pieniądze z reklam. Albo że Schetyna ma wtyki w Polskim Związku Koszykówki, bo kierują nim jego polityczni znajomi. Albo że jego kumple z wrocławskiego ratusza dotują klub, że duże pieniądze płyną też ze spółek skarbu państwa - co miało być zasługą lidera SLD Jerzego Szmajdzińskiego, którego dekomunizator Schetyna zaprosił do rady nadzorczej Śląska.Tyle że nikt Schetynie niczego nie udowodnił. A gdy "Newsweek" sformułował dwa lata temu poważne zarzuty płatnej protekcji wobec polityka PO, były na tyle nieudokumentowane, że tygodnik musiał przeprosić.
Czarna legenda Schetyny jest jednak powszechna. W ostatniej kampanii wyborczej nawet wielu polityków PO było przekonanych, że CBA szykuje coś na najbliższego współpracownika Donalda Tuska. Jeśli szukano haków, dawny znajomy z NZS Mariusz Kamiński niczego nie znalazł. Gdy zatrzymano Beatę Sawicką, ktoś za to rozpuszczał nieprawdziwe plotki, że skorumpowana posłanka to bliska współpracownica Schetyny.
Tuska ta legenda od dawna uwierała. Postawił ponoć Schetynie ultimatum: biznes albo polityka. Schetyna twierdzi, że Tusk nie stawiał sprawy na ostrzu noża. - Po konsultacjach z Donaldem postanowiłem postawić na politykę - mówi. Dwa lata temu sprzedał klub.
Załatwię cię!
Połączenie UD z KLD w 1994 roku i wejście na scenę Unii Wolności wydawało się posunięciem rozważnym, choć entuzjazmu brakowało. Obie partie miały wiele wspólnych poglądów, lecz środowiskowo lokowały się na antypodach. Warszawska inteligencja związana z UD pielęgnowała swe tradycje i nieufnie spoglądała na nowych towarzyszy z Gdańska, którzy najchętniej biegali za piłką. Ci z kolei buntowali się przeciwko mentorstwu "warszawki" i chętnie podkreślali swą niezmanierowaną prowincjonalność.
Odpowiedzią na kłopoty był wybór na szefa UW Leszka Balcerowicza, który z równym powodzeniem reformował gospodarkę w rządach Mazowieckiego i Bieleckiego. Wzrosła też ranga środowiska Piskorskiego, które żyło dobrze i z dawnymi unitami, i z liberałami. Stanowili teraz lojalne zaplecze Balcerowicza. Zaś sam Piskorski znów wskoczył na falę wznoszącą. W 1997 roku kierował udaną kampanią wyborczą UW, dwa lata później został prezydentem Warszawy.
Z kolei Donald Tusk zaszył się w Gdańsku i na kilka lat zniknął z wielkiej polityki. Z zazdrością musiał oglądać kolejne sukcesy młodszego o dekadę dawnego kolegi z KLD.
Sukcesy Piskorskiego kłuły jednak w oczy nie tylko Tuska. Liberałowie nie kryli frustracji. W Gdańsku, mateczniku liberalizmu, Tusk i Lewandowski musieli pogodzić się z tym, że Unią kierował dawny KOR-owiec Bogdan Borusewicz. W innych dużych ośrodkach KLD-owcy też w defensywie. We Wrocławiu Schetyna (od 1997 roku poseł) toczy równie bezpardonową, co beznadziejną wojnę z legendą "S" Władysławem Frasyniukiem.
Świadkowie twierdzą, że Frasyniuk nie rozumiał, jak nuworyszowi z KLD mogło w ogóle zamarzyć się kierowanie regionem. Schetyna zaś sięgał po przećwiczone przez Piskorskiego sztuczki, by podgryźć Frasyniuka. I raz mu się udało: zarząd partii podjął decyzję wbrew Frasyniukowi, więc szef się zdenerwował i zagroził odejściem. Na to Schetyna oświadczył, że taką deklarację trzeba potraktować serio, i doprowadził do głosowania wotum nieufności. Frasyniuk nieoczekiwanie poległ.
Piskorski: - Grzegorz miał sukcesy, ale wiedział, że jak w partii coś się nie zmieni, to we Wrocławiu wcześniej czy później go utopią. Dadzą takie miejsce na liście, że nie wejdzie do Sejmu. Walczył o przetrwanie.
W 1999 roku, tuż przed lokalnym zjazdem UW, okazało się, że partii lawinowo przybywa członków. Oba obozy - Frasyniuka i Schetyny - oskarżały się o pompowanie kół. Związane z Frasyniukiem koło na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego urosło o 1000 procent. Partyjna komisja nie stwierdziła uchybień. Ludzie Schetyny też wciągali na listy nieświadome tego osoby. W kole przy PWST znalazły się m.in. emerytki z Krakowa, uczennice z Górnego Śląska, inżynierowie z Rybnika. Zawieszono 11 kół. To wtedy miało dojść do słynnej we Wrocławiu wymiany słów.
- Załatwię cię! - zagroził Frasyniuk.
- Zobaczymy kto kogo - odrzekł Schetyna.
Podobne sceny miały miejsce także w innych regionach. Z UW odchodził właśnie Balcerowicz, a do walki o sukcesję z Bronisławem Geremkiem stanął przebudzony z paroletniego snu Donald Tusk. Podział UD - KLD znów odżył.Obie strony nie przebierały w środkach. Nieco zawstydzeni starzy unici tłumaczyli, że skoro ludzie Piskorskiego walczą nie fair, trzeba im odpowiedzieć. Na kongresie krajowym na początku 2001 roku doszczętnie wycięli liberałów i Unia definitywnie się rozpadła.
Kilka dni później Tusk wspólnie z Maciejem Płażyńskim i Andrzejem Olechowskim ogłaszał już powstanie Platformy Obywatelskiej, a Piskorski zabierał się do budowania struktur nowej formacji. W szeregu liderów stanął też Schetyna.Z początku, jak zawsze, w cieniu Piskorskiego. Do czasu. Afera mostowa w Warszawie ma ogromną siłę rażenia, wobec bliskich współpracowników prezydenta stolicy padają mocne zarzuty. Na samego Piskorskiego prokurator nic nie znalazł, ale powszechnie był uznawany za patrona skorumpowanego "układu warszawskiego". Partia usuwa go więc w cień. W 2004 roku Piskorski zostaje europosłem i znika z krajowej polityki. A na jego miejscu sadowi się nowy sekretarz generalny PO Grzegorz Schetyna.
Nie jestem ideologiem
Wiele już powiedziano o szczególnych relacjach łączących Tuska ze Schetyną.
Paweł Graś, prominentny polityk PO: - To prawdziwi przyjaciele.
Były polityk PO: - Grzegorz nie ma charyzmy, nie zbudował własnego środowiska. Siłę czerpie z Tuska. Przykleił się do niego wiele lat temu i w końcu mu się opłaciło. Ale to nie jest związek partnerski. Grzegorz spełnia polecenia Donalda, a swoje pomysły realizuje tylko wtedy, gdy Tusk je zaakceptuje. Jak akceptacji nie ma, Schetyna nawet nie próbuje przekonywać.
Piskorski: - Donald uznał, że zagrażałem jego pozycji. Grzegorz nigdy nie miał takich ambicji.
Tę opinię podziela wielu działaczy PO. I dodają, że niewygodnych, bo samodzielnych, było więcej: Olechowski, Płażyński, Zyta Gilowska, wreszcie Jan Rokita. Każde spektakularne odejście jeszcze bardziej wzmacniało duet Tusk - Schetyna. Zawsze też krążyły pogłoski, że wycięcie dokonywało się rękami Schetyny.Wśród polityków PO krążą legendy o jego bezwzględności.
Poseł A: - To człowiek Tuska od czarnej roboty.
Poseł B: - Bez mrugnięcia okiem wykańcza przeciwników.
Poseł C: - Słynny jest brutalny język Grzegorza. Gdy chce kogoś zgnoić, nie przebiera w słowach.
Władysław Frasyniuk (PD): - PO jest partią ludzi bez charakterów. Schetyna ma charakter, otacza się słabszymi od siebie i łamie im kręgosłupy.
Schetyna: - Komu złamałem kręgosłup? Lubię pracować z ludźmi, którzy mają własne zdanie, ale są otwarci na argumenty. Sam kiedyś byłem uparty i wydawało mi się, że zawsze mam rację. Dziś uczę się słuchać.
Mirosław Drzewiecki, poseł PO: - Legenda o złym Schetynie bierze się stąd, że on ciągle idzie do przodu. To wzbudza w ludziach zawiść. Tłumaczą sobie, że Schetyna robi karierę, a oni nie, bo mają za dobre serca.
Protasiewicz: - Nadmiernie zwraca się uwagę na jego zdolności organizacyjne, nie doceniając intelektualnych. Politycy lubią gadać, ale nic z tego nie wynika. Grzesiek koncentruje się na zasadniczych sprawach i wyciąga wnioski. Tusk, który nie lubi gadulstwa, bardzo go za to ceni.
Dutkiewicz: - Grzegorz potrafi wyznaczać kierunki działania. Buduje wokół siebie zespół, przydziela ludziom zadania i obdarza ich zaufaniem. Nie jest typem szefa budującego relacje na sympatii. Dla niego liczy się konsekwencja i skuteczność.
Schetyna: - Nie jestem ideologiem. Jestem od podejmowania decyzji i ich egzekwowania. Parę lat temu na boisku grałem w ataku i myślałem, że to ja muszę dostawać piłkę. Dziś ciężko pracuję, żeby podać piłkę do lepiej ustawionego partnera.
Tusk ceni Schetynę za instynkt polityczny. Jego pomysł, żeby wystawić w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2004 roku byłego premiera Jerzego Buzka, okazał się strzałem w dziesiątkę. Buzek miał najlepszy wynik w kraju. Gdy w 2001 roku Jan Rokita przegrał wybory prezydenckie w Krakowie, Schetyna wymyślił, że sposobem na jego wielki come-back będzie udział w komisji śledczej ds. Rywina. Mówi o Tusku: - Opinie, że Tusk jest niezdecydowany, brakuje mu charyzmy i nie potrafi podjąć decyzji, to bzdury. On jest taki jak w debacie z Kaczyńskim - przygotowany, pewny siebie. I ja z takim Tuskiem pracuję od lat!
Wszyscy dworzanie przewodniczącego Tusk i Schetyna rządzą Platformą przy pomocy "dworu". Należą do niego Mirosław Drzewiecki, Paweł Graś, Sławomir Nowak i Rafał Grupiński. Nadają na tych samych falach. Wspólnie spędzają czas, oglądając mecze piłkarskie. Były poseł PO: - Futbol to ważny czynnik integrujący tę grupę. Trzeba było kiedyś podjąć ważną decyzję, ale w telewizji akurat leciał mecz. Towarzystwo przez półtorej godziny nie odrywało wzroku od ekranu. Na dyskusję polityczną był kwadrans. Akurat tyle, ile trwała przerwa w meczu.
Niedopuszczeni do "dworu" politycy PO nieraz buntowali się przeciwko sposobowi zarządzania partią. Że niedemokratyczny, ignorujący statutowe gremia. "Dwór" ma wręcz bronić dostępu do szefa. - To śmieszne - kwituje Schetyna. - Każdy, kto chce, może porozmawiać z Donaldem.
Paweł Śpiewak, poseł PO minionej kadencji (do partii nigdy się jednak nie zapisał), otwarcie kontestował "dworskość". Wspomina posiedzenie klubu Platformy ze stycznia tego roku: - Schetyna rozpętał przeciwko mnie kampanię nienawiści. Na zebraniu klubu wstawali kolejni członkowie "dworu" i mówili, że ten, kto nie jest w Platformie, nie ma prawa krytycznie się o niej wypowiadać. Oczekiwali, że złożę samokrytykę. Nie złożyłem - wspomina.
- Nie ma żadnego "dworu", są najbliżsi współpracownicy premiera - zaprzecza Schetyna. Nie lubi politycznych outsiderów. - Śpiewak jest indywidualistą, jak Rokita. Ustawił się na aucie, w roli recenzenta. Gdy nie jesteś w partii, masz mniejsze prawo, żeby krytykować.
Bo - jak lubi powtarzać Grzegorz Schetyna - "polityka to gra zespołowa". Lubi też porównania futbolowe: - Gdy na boisku jest pięć gwiazd, to musi być pięć piłek. A w partii może być tylko jeden lider - Donald Tusk.Bardzo chciał zostać ministrem sportu i koordynatorem Euro 2012. Ale Tusk potrzebował silnego wicepremiera, który zapanuje nad koalicjantem i będzie twardą ręką trzymał ministrów. - Grzesiu, chyba mi nie odmówisz? - zapytał Schetynę, czy przyjmie stanowisko wicepremiera i szefa MSWiA. I tym razem Schetyna okazał się lojalny wobec szefa.
Źródło: Duży Format
Autor: Renata Grochal, Rafał Kalukin

Brak komentarzy: