Były minister sportu Mirosław Drzewiecki oświadczył przed hazardową komisją śledczą, że nie jest sprawcą tzw. afery hazardowej i wbrew twierdzeniu byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, nie był "załatwiaczem" ani lobbystą w pracach przy projekcie zmian w ustawie hazardowej.
Oświadczył też, że nie był źródłem przecieku o działaniach CBA. Zarzucił natomiast Kamińskiemu, że wykorzystał Biuro do "prowokacji politycznej". - Z moim udziałem na pewno afery hazardowej nie było - mówił polityk
Drzewiecki opisał swoje działania związane z kwestią dopłat do gier w trakcie prac w latach 2008-2009 r. nad zmianami w ustawie hazardowej. - Nie było nigdy takiej sytuacji, że nie chciałem dopłat - powiedział b. minister sportu.
Według materiałów CBA, biznesmenom z branży hazardowej zależało wtedy na tym, by nie rozszerzać katalogu gier objętych dopłatami o gry spoza monopolu państwa, a więc te prowadzone w kasynach i salonach gier. W tej sprawie mieli - według materiałów CBA - kontaktować się wtedy z politykami PO - Zbigniewem Chlebowskim i właśnie z Drzewieckim. Środki z dopłat do gier nie trafiają do budżetu państwa tylko, w przeważającej części, do Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej, którym zarządza minister sportu.
Drzewiecki podkreślił, że jego najważniejszym zadaniem jako ministra sportu było zabezpieczenie finansowania przygotowań do Euro 2012. Jak mówił, aby skutecznie zrealizować to zadanie, skupił się "na zagwarantowaniu pewnego, bezpiecznego i stabilnego finansowania inwestycji, bez których nie byłoby Euro 2012 w Polsce", czyli stadionów.
W jego ocenie pewnym źródłem finansowania tych inwestycji mógł być tylko budżet państwa. Takim źródłem - według niego - nie mogły być dochody z dopłat zapisanych w projektowanej dopiero noweli ustawy hazardowej. Drzewiecki podkreślał, że nie mógłby liczyć na pieniądze z dopłat m.in. dlatego, że nikt nie był w stanie wskazać wiarygodnych wyliczeń, jakiej wysokości byłyby wpływy z dopłat.
Jak powiedział, w notatkach CBA jest mowa o kwocie 469 mln złotych (zdaniem CBA tyle miało stracić państwo, gdyby zapisu o dopłatach nie było w noweli ustawy hazardowej), ale - jak dodał - CBA opierało się w tej sprawie na materiałach prasowych. - Jak na raport specjalistycznej służby, materiał prasowy to mało miarodajne źródło - ocenił Drzewiecki.
Podkreślił, że wtedy, gdy CBA poinformowało premiera, iż w wyniku nieprawidłowości przy pracach nad zmianą ustawy hazardową Polsce grozi utrata prawie 0,5 mld zł na inwestycje związane z Euro 2012, inwestycje te od ponad roku były w 100 proc. gwarantowane w budżecie państwa. - W mojej ocenie mogło to być świadome przygotowanie gruntu do ataku na rząd i premiera Donalda Tuska - powiedział.
Drzewiecki przypomniał, że w styczniu 2008 r. przedstawił na posiedzeniu rządu swoje stanowisko, że budowa Stadionu Narodowego powinna być w 100 proc. finansowana ze środków z budżetu państwa oraz powinno być wsparcie z budżetu dla pozostałych inwestycji stadionowych w miastach ubiegających się o status miast-gospodarzy turnieju. Jak wyjaśnił, wartość dofinansowania przedsięwzięć na Euro 2012 zł z budżetu państwa w latach 2008-2012 wyniosła 1 mld 752 mln 900 tys. zł. Zaznaczył, że 24 czerwca 2008 r. została przyjęta przez rząd nowa uchwała w tej sprawie.
- Od tego dnia twierdzenie, że jakiekolwiek prace nad projektem nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych, w tym tzw. dopłaty, mają służyć finansowaniu Euro, jest nieprawdą - oświadczył Drzewiecki. - Nie zmienią tego kłamstwa powtarzane przez pana Kamińskiego - dodał.
Drzewiecki zaznaczył, że gospodarzem projektu zmian w ustawie hazardowej i inicjatorem wprowadzenia dopłat do gier od początku było Ministerstwo Finansów, a nie resort sportu. Zeznał, że 8 maja 2008 r. w trakcie debaty nad założeniami budżetu państwa na 2009 rok na prośbę ministra finansów Jacka Rostowskiego odbyło się spotkanie w resorcie finansów. Wzięli w nim udział, oprócz niego i Rostowskiego, m.in. ówczesny szef gabinetu politycznego ministra sportu Adam Giersz (obecnie minister sportu - PAP) oraz wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska.
- Rozmawialiśmy głównie o finansowaniu inwestycji związanych z Euro 2012. Minister finansów przekonywał mój resort do zmiany stanowiska, to znaczy do poparcia koncepcji finansowania tych inwestycji z dopłat do gier. My stanowczo podtrzymywaliśmy nasze stanowisko, że w grę wchodzi jedynie finansowanie budżetowe, jeżeli projekt Euro 2012 ma być zrealizowany na czas - powiedział Drzewiecki.
Podczas dyskusji minister Rostowski zaakceptował konieczność finansowania inwestycji stadionowych Euro 2012 z budżetu państwa. - Wspólnie ustaliliśmy, że środki z dopłat do gier gromadzone w Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej będą przeznaczone na inwestycje sportowe wokół Stadionu Narodowego (m.in. hali sportowej i pływalni - red.) - relacjonował.
Drzewiecki dodał, że wysłał do Ministerstwa Finansów pismo z potwierdzeniem tych ustaleń. Podkreślał, że planowane inwestycje wokół Stadionu Narodowego - tzw. II etap budowy Narodowego Centrum Sportu - nie były związane z Euro 2012. Zaznaczył, że jego resort chciał wydłużenia czasu obowiązywania rozszerzonego katalogu gier objętych dopłatami, aby zabezpieczyć II etap budowy NCS. Jak przekonywał, było to działanie wbrew interesom branży hazardowej.
Drzewiecki dodał, że uwagę na temat wydłużenia z 2012 do 2015 roku czasu obowiązywania rozszerzonego katalogu gier objętych dopłatami przekazał podsekretarz stanu w Ministerstwie Sportu 8 lipca 2008 r. w związku z planowanym posiedzeniem Komitetu Stałego Rady Ministrów. Jak dodał, uwaga ta została uwzględniona przez resort finansów i była to "jedyna zmiana w projekcie zmian w ustawie hazardowej, zainicjowana przez Ministerstwo Sportu".
Przypomniał, że 18 września 2008 roku projekt zmian w ustawie o grach i zakładach wzajemnych został rekomendowany rządowi przez Komitet Stały. - Nie wiem, co się działo później, i nie interesowało mnie to, bo gospodarzem ustawy było Ministerstwo Finansów - zaznaczył Drzewiecki.
Tłumaczył też kwestię pisma z 30 czerwca 2009 r., które podpisał jako minister sportu, a w którym znalazł się zapis o rezygnacji z zapisu dotyczącego dopłat w projekcie noweli ustawy hazardowej.
Drzewiecki mówił, że 18 sierpnia 2009 r., po posiedzeniu rządu, premier polecił mu przygotowanie informacji na temat toku prac w resorcie sportu nad projektem nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych. Jak mówił, 19 sierpnia rano odbyło się spotkanie, w którym poza nim uczestniczyli dyrektor generalna resortu sportu Monika Rolnik, dyrektor departamentu ekonomiczno-finansowego Bożena Pleczeluk, dyrektor departamentu prawno-kontrolnego Rafał Wosik oraz szef gabinetu politycznego ministra sportu Marcin Rosół.
Drzewiecki relacjonował, że podczas tego spotkania urzędnicy przedstawili mu szczegółowe kalendarium prac nad projektem, a także tryb przygotowania pisma z 30 czerwca. Jak powiedział treść tego pisma była wynikiem nieporozumienia pomiędzy urzędnikami ministerstwa sportu oraz "zwykłego ludzkiego błędu". Według niego, urzędnik, który przygotował pismo, napisał jedno zdanie za dużo. Zaznaczył przy tym, że na szczęście pismo nie wywołało żadnego skutku.
- To pismo, które stało się przyczynkiem do tego, żeby stawiać mi jakiekolwiek zarzuty jest dokumentem, który w standardowy sposób jest przygotowywany przez pracowników ministerstwa. Tak jest nie tylko w ministerstwie sportu, ale we wszystkich ministerstwach. Nie ja miałem inicjatywę, nie ja prosiłem o to pismo, nie ja sygnalizowałem. W związku z tym w żaden sposób nie mogę poczuć współodpowiedzialności - oświadczył były minister.
Podkreślił, że jego intencją nie było wykreślenie z projektu zapisu dotyczącego dopłat, a w piśmie miano jedynie zwrócić uwagę, że w związku z rezygnacją z realizacji II etapu budowy NCS - na co miały iść środki z dopłat - konieczna jest zmiana uzasadnienia dla rozszerzenia katalogu gier objętych dopłatami.
Drzewiecki zaznaczył, że II etap NCS był błędnie utożsamiany z inwestycjami związanymi z przygotowaniem do Euro 2012. Podkreślił, że w uzasadnieniu do projektu nowelizacji ustawy o grach drugi etap budowy NSC był wskazany jako cel, na który miały być przeznaczone wpływy z dopłat.
Z tego względu - jak przekonywał - gdy zrezygnowano z II etapu budowy NCS (m.in. dlatego, że okazało się to "nierealne finansowo" oraz dlatego, że UEFA zdecydował, że trzeba "zabezpieczyć dużą powierzchnię wokół stadionu narodowego na potrzeby obsługi Euro 2012"), dyrektor generalna w jego resorcie Monika Rolnik uznała za konieczne poinformowanie o tym fakcie wiceministra finansów Jacka Kapicy jako odpowiedzialnego za projekt zmian w ustawie hazardowej.
Drzewiecki zaznaczył, że polecił jej przygotowanie stosownego pisma i nie ingerował w jego treść; z kolei Rolnik zleciła przygotowanie pisma dyrektorowi departamentu prawno-kontrolnemu w resorcie sportu Rafałowi Wosikowi. Zdaniem Drzewieckiego intencją Rolnik było to, aby pismo do Kapicy dotyczyło zmiany uzasadnienia, ale Wosik nie do końca zrozumiał intencję, co spowodowało, że piśmie znalazły się sformułowania, których konsekwencją byłaby rezygnacja z dopłat.
Drzewiecki zaznaczył, że szczegółowy opis trybu przygotowania pisma do Kapicy z 30 czerwca znalazł się w pismach skierowanych przez Rolnik i Wosika do szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego 6 października. Podkreślił, że pismo z 30 czerwca było wadliwe, nie miało żadnych skutków prawnych, ani legislacyjnych.
Były minister sportu wyjaśniał także intencje drugiego pisma do Kapicy 2 września 2009 roku (w którym wycofywał się z uwag z 30 czerwca i decyzję w sprawie dopłat pozostawiał resortowi finansów). Drzewiecki przekonywał, że pismo z 2 września miało związek z pracami nad budżetem na 2010 roku, a nie z nowelizacją ustawy hazardowej.
Wyjaśnił, że 7 sierpnia otrzymał z resortu finansów założenia budżetu na rok 2010 z mniejszymi nakładami na sport. - Równocześnie 11 sierpnia skierowaliśmy do uzgodnień międzyresortowych projekt wieloletniego planu inwestycyjnego przewidujący zwiększenie finansowania budowy Stadionu Narodowego o ponad 441 mln zł w roku 2010 - zaznaczył. Dodał, że po analizie budżetu na rok 2010 zgodził się z sugestią Moniki Rolnik, żeby poinformować resort finansów o chęci pozyskania środków z ewentualnych dopłat do gier "na inne cele sportowe niż związane z II etapem NCS".
Drzewiecki dodał, że 19 sierpnia kalendarium oraz wszelkie ustalenia i dane otrzymane od urzędników przekazał premierowi. Jak mówił, premier przyjął jego sprawozdanie do wiadomości, a on tę sprawę uznał za zakończoną.
Jak podkreślił, jego spotkanie z premierem składało się z dwóch części, a ówczesny wicepremier i szef MSWiA Grzegorz Schetyna uczestniczył tylko w drugiej. Drzewiecki relacjonował, że spotkanie z premierem rozpoczęło się około godz. 16 i odbyło się w gabinecie szefa rządu. - Zostałem poproszony przez pana premiera. Pan premier był sam w gabinecie i poprosił mnie o przedstawienie, co się dzieje z ustawą o grach i zakładach wzajemnych - powiedział były szef resortu sportu.
Jak zeznał, później do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów przyjechał wicepremier Grzegorz Schetyna i gdy premier dostał informacje o tym, poprosił wicepremiera na spotkanie. "W drugiej części rozmawialiśmy o dofinansowaniu stadionu narodowego" - powiedział Drzewiecki.
Drzewiecki zeznał, że podczas obu części spotkania premier nie wspominał o swojej rozmowie z szefem CBA Mariuszem Kamińskim 14 sierpnia; nie informował też o działaniach operacyjnych CBA związanych z nieprawidłowościami dotyczącymi prac nad nowelizacją tzw. ustawy hazardowej. Jak mówił, nie rozmawiali też na temat Ryszarda Sobiesiaka. Drzewiecki podkreślił, że z materiałem CBA, który Kamiński przekazał premierowi 12 sierpnia, on zapoznał się dopiero za pośrednictwem mediów.
Odpowiadając na pytania śledczych, Drzewiecki oświadczył, że nie był źródłem przecieku o działaniach CBA w tzw. aferze hazardowej. Jego zdaniem były szef CBA Mariusz Kamiński "barwnie i sugestywnie przedstawił komisji śledczej scenariusz wymyślonych wydarzeń". - Problem w tym, że działy się one jedynie w jego głowie. Uczynił to, nie mając cienia dowodów, bo też nie ma żadnych dowodów - ocenił były minister sportu, odnosząc się do wersji dotyczącej przecieku w tzw. aferze hazardowej, przedstawionej przez Kamińskiego podczas przesłuchania przed komisją.
Drzewiecki uznał, że "cały wywód Kamińskiego w sprawie przecieku to jedno wielkie kłamstwo i mistyfikacja, potrzebne, aby uderzyć w rząd". "Nie byłem źródłem przecieku" - zapewnił. Jak dodał, ani podczas spotkania 19 sierpnia 2009 roku, ani później premier nie informował go o toczącym się postępowaniu CBA.
- Charakter rozmowy i pytania dotyczyły jedynie prac ministerstwa i nie wskazywały na żadne nadzwyczajne okoliczności. (...) Pytania dotyczące procesu legislacyjnego jednej z ustaw (zmian w ustawie hazardowej) oraz roli, jaką odgrywało Ministerstwo Sportu, nie wzbudziły mojego zdziwienia. Również prośba o przekazanie pełnych informacji na temat prowadzonych przez ministerstwo działań nie odbiegała od standardowej procedury - mówił Drzewiecki.
Drzewiecki zarzucił Kamińskiemu, że wykorzystał Biuro do "przeprowadzenia przemyślanej i zrealizowanej z bezwzględną konsekwencją prowokacji politycznej". Dowodem tego - zdaniem Drzewieckiego - jest to, że on sam był podsłuchiwany.
Drzewiecki przywołał artykuł w "Rzeczpospolitej" z 20 listopada 2009, w którym - jak mówił - pojawiła się informacja o treści jego rozmowy telefonicznej z żoną, jaką odbył tuż po spotkaniu 22 września w hotelu Radisson (spotkanie z udziałem Ryszarda Sobiesiaka). - Oznacza to, że albo mnie, albo mojej żonie założono podsłuch, w tym czasie byłem nie tylko posłem, ale też konstytucyjnym ministrem. Fakt, że byłem podsłuchiwany nie pozostawia najmniejszych wątpliwości co do tego, że Mariusz Kamiński wykorzystał CBA do przeprowadzenia przemyślanej i zrealizowanej z bezwzględną konsekwencją prowokacji politycznej - powiedział Drzewiecki.
O Kamińskim mówił, że "jest fanatycznie oddany partii i obsesyjnie nienawidzący przeciwników politycznych, chorobliwie ambitny i niebezpieczny". Ocenił też, że Kamiński "dostał rozkaz" przeprowadzenia przecieku o działaniach CBA w sprawie nieprawidłowości przy pracach nad zmianami w ustawie hazardowej. Mówił, że Kamiński "wiedział, że musi zaaranżować przeciek sam", bo "panowie z CBA nie mieli żadnych atutów".
- Ponieważ pan premier zachował tajemnicę, CBA samo przekazało informację o trwającym postępowaniu, proponując możliwość rzucenia oskarżeń pod adresem premiera i nie tylko. Wiedzieli, że będzie można bezkarnie formułować oskarżenia, które choć nie zamienią się w zarzuty karne, oznaczają faktyczną śmierć polityczną - mówił.
Dodał, że ma nadzieję, iż komisja wyjaśni, czy Kamiński mógł być źródłem przecieku, choć jednocześnie - zastrzegł - że jego wersja przecieku "jest absurdalna, tak samo jak wersja przedstawiona przez Kamińskiego, nie opiera się o żadne dowody, a jedynie o przekonania".
Były minister sportu powiedział też, że mimo iż na podstawie stenogramów rozmów podsłuchanych przez CBA jego znajomość z biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem może sprawiać wrażenie "dużej zażyłości", naprawdę sprowadzała się do spotkań na turniejach golfa i innych imprezach sportowych. Zaznaczył, że nie bywał u Sobiesiaka w domu ani w jego pensjonacie. - Nie rozmawialiśmy na temat jego interesów, także tych związanych z hazardem. Nie pomagałem mu w sprawach związanych z jego działalnością gospodarczą - powiedział.
Jak wyjaśnił, znajomość z Sobiesiakiem miała charakter towarzysko-sportowy, oparty o wspólną pasję do golfa. Na pytanie Sławomira Neumanna (PO) o to, jak częste były to kontakty, odpowiedział, że wtedy, gdy został ministrem sportu, stały się rzadsze. - Dysponowałem (...) czasem w weekendy i wtedy mogłem grać w golfa - powiedział.
Drzewiecki powiedział, że nigdy nie był w żadnym ośrodku należącym do biznesmena. Zeznał też, że Sobiesiak był kilkakrotnie u niego w domu "wracając z golfa albo jadąc na golfa, przejeżdżając przez Łódź". Jak wyjaśnił, gdy został ministrem miał mało wolnego czasu, a soboty spędzał na otwarciach "orlików", dlatego w niedziele - gdy ktoś ze znajomych chciał się z nim spotkać - zapraszał do domu. Powiedział też, że o tym, iż Ryszard Sobiesiak był skazany za korupcję, dowiedział się z mediów w październiku 2009 r.
Odniósł się też do artykułu z 19 listopada 2009 r. w "Rzeczpospolitej", w którym - jak mówił - nazwano go "kłamcą", ponieważ podczas konferencji 3 października 2009 r. podał inną niż faktyczna datę ostatniego spotkania z Sobiesiakiem. Drzewiecki mówił w czwartek, że "prawdą jest, że ostatni raz widział Sobiesiaka 22 września 2009 roku w hotelu Radisson", ale też - jak przekonywał - prawdą jest, że w czasie konferencji jako punkt odniesienia przyjął daty pism wysyłanych do wiceministra finansów Jacka Kapicy, "o które przede wszystkim pytali dziennikarze i na którym przede wszystkim koncentrowała się ich uwaga" i w odniesieniu do tego okresu "próbował błyskawicznie przypomnieć sobie daty spotkań" z Sobiesiakiem. Chodzi o pisma z 30 czerwca 2009 roku i 2 września 2009 roku w sprawie dopłat do gier hazardowych.
Jak wyjaśnił, spotkanie z 22 września było zaplanowane tydzień wcześniej i Sobiesiak nie miał w nim uczestniczyć. - Uczestników było czterech i pan Sobiesiak dołączył dosłownie na kilka minut, zaproszony w trakcie tego spotkania (...) nie przeze mnie, jak skłamał po raz kolejny pan Kamiński - zeznał Drzewiecki. Dodał, że ma czterech świadków na to, że do spotkania z Sobiesiakiem doszło przypadkowo.
Drzewiecki potwierdził, że Sobiesiak zwrócił się do niego, aby pomógł w załatwieniu pracy jego córce - Magdalenie. Powiedział też, że sprawą zajmował się jego asystent Marcin Rosół. Pytany w jakich okolicznościach Sobiesiak zwrócił się do niego o pomoc w sprawie zatrudnienia córki, Drzewiecki odpowiedział, że "w normalnej rozmowie prosił, czy nie warto by pomóc jego córce, bo ona jest dobrze wykształcona, ma bardzo wysokie kwalifikacje". - W pierwszym momencie nawet wziąłem CV i mówię "OK", zakładając od razu, że nie może to być miejsce pracy w podległym mi ministerstwie ani w żadnych instytucjach, gdzie minister sportu ma wpływ na coś - tłumaczył Drzewiecki.
Podkreślił, że CV córki Sobiesiaka przekazał Rosołowi. - W zasadzie się tą sprawą nie interesowałem - zaznaczył. Według Drzewieckiego, prośba Sobiesiaka dotyczyła znalezienia pracy dla jego córki, ale nie konkretnie w Totalizatorze Sportowym. Drzewiecki pytany, czy wie, dlaczego kandydatura Magdaleny Sobiesiak została ostatecznie wycofana z konkursu na stanowisko w zarządzie TS, odpowiedział: - W momencie, kiedy pan Rosół mnie poinformował, że pani Sobiesiakowa złożyła aplikację w konkursie do Totalizatora, to moja odpowiedź była taka, że to jest głupi pomysł.
Pytany, czy wiedział o spotkaniu Rosoła z Magdaleną Sobiesiak 24 sierpnia w restauracji Pędzący Królik (według byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego wtedy doszło do przecieku o akcji CBA), Drzewiecki odpowiedział: - Nie wiedziałem, że to spotkanie odbywa się tego dnia i w tym miejscu. Mówił, że wiedział jedynie, iż Rosół po tym, jak powiedział mu, że córka Sobiesiaka nie powinna aplikować do Totalizatora, będzie się z nią kontaktował, aby to przekazać.
Zbigniew Wassermann (PiS) pytał, czy były minister sportu w jakiś sposób protegował Magdalenę Sobiesiak u wiceministra skarbu Adama Leszkiewicza. - Nigdy nie rozmawiałem z panem Leszkiewiczem na temat pani Magdaleny Sobiesiak - odparł Drzewiecki. Wassermann pytał następnie, czy wie, że w wiadomości e-mail przesłanej Leszkiewiczowi 26 czerwca 2009 była informacja, że Magdalena Sobiesiak jest protegowaną Drzewieckiego. Nie powiedział jednak, kto miałby być autorem tego e-maila. - Nie, nie wiedziałem - odparł b. minister sportu.
Wassermann pytał też, czy wie, że Rosół przebywał w ośrodku w Zieleńcu - należącym do Ryszarda Sobiesiaka - w dniach 30 stycznia do 1 lutego i że za ten pobyt zapłacił syn Sobiesiaka. - Takiej informacji nie znam - odparł Drzewiecki.
Powiedział też, że nigdy nie rozmawiał z byłym szefem klubu PO Zbigniewem Chlebowskim na temat prac nad zmianami w ustawie hazardowej. Jak zaznaczył, w przeciwieństwie do Chlebowskiego, hazard nie interesował go w ogóle od momentu, gdy został posłem.
Podkreślił też, że jest posłem od 1991 roku i od tego czasu "nigdy nie składał żadnych wniosków, interpelacji czy propozycji dotyczących tzw. ustaw hazardowych". - W głosowaniach zawsze zajmowałem stanowisko zgodne ze stanowiskiem mojego klubu. (...) Nie wpływałem na kształt tych ustaw ani w rozmowach, ani w korespondencji, ani podczas spotkań, ani w jakikolwiek inny sposób - powiedział.
- Od 1 października 2009 trwa medialno-polityczne zjawisko pod nazwą afera hazardowa. W myśl propagandowej zasady, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, podjęto próbę uznania mnie za jednego z głównych bohaterów tego widowiska - powiedział Drzewiecki.
PAP, onet.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz