Co zrobić, aby załatwić pracę działaczom własnej partii? W Warszawie Platforma zatrudnia p.o. dyrektorów, w województwie organizuje wprawdzie konkursy, ale robi to tak, by wygrali je zaufani i partyjni.
Czy zajmował się pan zawodowo zarządzaniem nieruchomościami? - zapytaliśmy czołowego działacza warszawskiego PiS Artura Marczewskiego, gdy wojewoda Jacek Sasin (PiS) dał mu stanowisko w radzie nadzorczej państwowej firmy Dipservice administrującej budynkami. - Płacę czynsz, więc w pewnym sensie zarządzam swoim mieszkaniem - odpowiedział Marczewski.
Szef elektrowni, bo płacił za prąd
Marczewski - tak jak jego partyjni koledzy - jest przekonany, że ponad 2 tys. miesięcznej diety za udział w jednym czy dwóch posiedzeniach rady nadzorczej to niewiele. A działaczom partii rządzącej takie konfitury po prostu się należą. Podobnie jak stanowiska kierownicze, gdzie pensje przekraczają 10 tys. zł. Szef Dipservice Maciej Jankiewicz to radny PiS na Targówku. Dyrektorską posadę ma tu też lider warszawskiej organizacji PiS Maciej Więckowski.
Dyrektorzy z partyjną legitymacją zablokowali reformę Dipservice. Miał być przekształcony w spółkę, wejść na giełdę. Jednak szef z PiS i wojewoda Sasin nie chcieli utracić kontroli nad zasobnym przedsiębiorstwem.
Zapewne z tych samych powodów wojewoda nie reformuje innych podlegających mu firm. Wciąż ma ich w dyspozycji aż 73. Eksperci mówią, że dochodowe przedsiębiorstwa państwowe powinny być częściowo lub całkiem sprywatyzowane. Słabe zaś zlikwidowane. Ale wtedy nie byłoby co dzielić między swoich. Reformy w firmach państwowych oznaczałyby kłopoty dla takich działaczy jak Marek Makuch, szef klubu PiS w Radzie Warszawy, który dzięki partii dostał 12 tys. zł pensji na kierowniczym stanowisku w podlegającej wojewodzie firmie Meble Emilia. Najpewniej przekreśliłyby karierę Tomasza Kozińskiego, byłego PiS-owskiego wojewody, który z energetyką miał wcześniej do czynienia tyle co Marczewski z nieruchomościami - płacił rachunki za prąd. Ale partia dała mu stanowisko szefa spółki Elektrownie Szczytowo-Pompowe SA. Te praktyki PiS nie są niczym nowym. Zanim partia Jarosława Kaczyńskiego wzięła władzę w Polsce, zdobywała doświadczenia w samorządzie warszawskim. Lech Kaczyński nie krył, że zasadnicze kryterium wyboru najwyższych urzędników to zaufanie. Przecież - jak mawiał - nawet najlepiej wykształcony może być elementem wrogiego układu.
Nie będę dawała partyjnych posad
- Politycznych posad nie rozdawałam przez dziewięć lat w NBP i nie będę rozdawała teraz. W ratuszu nie będzie zarządzania politycznego - zapewniała tuż po wyborze prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz (PO). Jednak gdy po objęciu rządów przystąpiła do porządków w spółkach komunalnych, z rad nadzorczych zniknęli ludzie z rekomendacji PiS, a ich miejsce zajęli głównie prominentni działacze Platformy.
W radzie fundacji zarządzającej Parkiem Wodnym "Warszawianka" odnajdujemy Andrzeja Halickiego, posła PO. Burmistrzowie warszawskich dzielnic wzięli posady w radach nadzorczych wodociągów miejskich i SPEC. Wśród beneficjentów rządzącego Warszawą układu znalazł się Adam Struzik (PSL), marszałek województwa, wyznaczony do pracy w radzie nadzorczej Tramwajów Warszawskich. Co ma z nimi wspólnego pochodzący z Płocka lekarz i zawodowy polityk? Niewiele. Rekomendowała go warszawska PO w trosce o dobre relacje z ludowcami, którzy są jej koalicyjnymi partnerami w samorządzie Mazowsza.
Nawet w radzie Miejskiego Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych znalazł pracę działacz PO szczebla dzielnicowego. Takich przykładów są dziesiątki. I - podobnie jak u wojewody - słychać tylko o partyjnych nominacjach, a nie reformach, dzięki którym spółki miejskie mogłyby być lepiej zarządzane.
Również w urzędzie miasta nie ma mowy o zastępowaniu odziedziczonych po poprzedniej ekipie dyrektorów bezpartyjnymi fachowcami. PO i jej warszawski koalicjant LiD zatrudnia zaufanych. Przepisy mówią wprawdzie, że na kluczowe stanowiska w ratuszu powinny być powoływane osoby z doświadczeniem urzędniczym w drodze konkursów, ale Hanna Gronkiewicz-Waltz woli mianować p.o. dyrektorów poza otwartymi konkursami. Dziś aż 22 z 36 szefów biur w warszawskim ratuszu ma tytuł p.o. szefa.
Dlaczego? - Potrzebuję wysokiej klasy fachowców, biorę ich z rynku - uważa była prezes NBP. - Część nie przeszłaby konkursu, bo nie ma wymaganego dwuletniego stażu w samorządzie.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
Autor: Jan Fusiecki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz