Jeśli szukać politycznej kariery najtrafniej opisującej dekadę rządów Donalda Tuska w Platformie Obywatelskiej, to Ewa Kopacz jest bezkonkurencyjna.
Marszałkini Ewie Kopacz wolno wszystko. Może sknocić ustawę refundacyjną i uciec z rządu, zanim wejdzie ona w życie. Może nie mówić prawdy o sekcjach zwłok smoleńskich ofiar w Moskwie – i premier będzie bronił jej wizerunku zbolałej Matki Polki z pierwszych dni po katastrofie. Może się wybierać na pekiński plac Niebiańskiego Spokoju w rocznicę krwawej rzezi – a premier uzna ją za najlepszego posłańca praw człowieka do Państwa Środka. Niewykluczone nawet, że z woli Tuska przy okazji najbliższych przetasowań Ewa Kopacz zostanie pierwszą wiceprzewodniczącą PO.
Kopacz zajęło wiele lat zbliżenie się do Tuska. Nie była damą na jego pierwszym dworze, gdzie brylowali Grzegorz Schetyna, Mirosław Drzewiecki czy Paweł Piskorski. Zyskiwała za to na każdym politycznym tąpnięciu, gdy Tusk zrzucał w przepaść kolejnych bliskich współpracowników.
Gdy PO zwyciężyła w 2007 r., dla wszystkich w partii było już jasne, że Kopacz cieszy się takim mirem u Tuska, że jeśli poprosi o fotel ministra, to go dostanie. I dostała, choć wielu w partii wolałoby dziś zapomnieć o jej rządach w resorcie zdrowia.
Sztandarowym projektem była komercjalizacja szpitali. Przekształcenie zadłużonych placówek w spółki miało motywować dyrektorów do dbałości o zdrowie finansowe szpitali. Pod koniec 2011 r. – kiedy Kopacz już nie było w resorcie zdrowia – NIK uznała, że jej reforma nie przyniosła rezultatów.
Kolejny poważny krok w zbliżaniu się do Tuska Kopacz zrobiła po wybuchu afery hazardowej, która zdemolowała rząd. Premier zdymisjonował kilku ministrów, w tym wszechmocnego wicepremiera i szefa MSWiA Grzegorza Schetynę, przez lata swego najbliższego politycznego druha. Kopacz nigdy Schetyny nie lubiła, do dziś prowadzi z nim w Sejmie podjazdową wojenkę.
Po jego dymisji zaczęła być częstszym gościem w Kancelarii Premiera. Gdy 10 kwietnia 2010 r. doszło do katastrofy smoleńskiej, zgłosiła się na ochotnika, by pojechać do Moskwy i patrzeć na ręce Rosjanom. A przez to – pomóc premierowi, któremu spadły na głowę wszystkie żałobne misteria.
Ta wizyta zbudowała ją politycznie na nowo. Kopacz uspokajała polskie sumienia i koiła ból, zapewniając, że wykonuje w imieniu rodaków wszystkie rytuały śmierci. Wydawało się, że była jednym z niewielu przedstawicieli władz, którzy w tamtym czasie w pełni stanęli na wysokości zadania. Po niespełna trzech latach okazało się, że moskiewska, żałobna Kopacz nigdy nie istniała. Że Rosjanie przeprowadzili sekcje zwłok ekspresowo, w nocy po katastrofie i nie oglądali się na Kopacz. Premier bronił jej z sejmowej trybuny: – Była w Moskwie nie dlatego, że wynikało to z jej rządowych obowiązków, tylko dlatego żeby pomóc rodzinom w tych tragicznych okolicznościach. Okazało się zatem, że Kopacz nie była w Moskwie przedstawicielem rządu, tylko lekarką-wolontariuszką.
Była już wówczas marszałkiem Sejmu. W rewanżu za jej ślepe oddanie i bezgraniczną lojalność Tusk nagrodził ją wzmianką w historii, bo po ponownym wyborczym zwycięstwie w 2011 r. uczynił ją pierwszą w historii Polski kobietą kierującą Sejmem. Z rządu odchodziła bez żalu. Kukułczym jajem dla jej następcy Bartosza Arłukowicza okazała się źle przygotowana nowa ustawa refundacyjna. Mimo to Kopacz jeszcze długo była dla Tuska nieformalnym superministrem, recenzentem i krytykiem działań Arłukowicza. Dopiero w ostatnich miesiącach minister wychodzi z jej cienia, po kolei usuwając ludzi Kopacz z resortu.
Tusk windował ją także w partyjnej hierarchii – od fotela szefowej regionu mazowieckiego po stanowisko wiceprzewodniczącej PO i członkini zarządu partii. Stymulowana wspinaczka Kopacz po szczeblach Platformy zawsze była wyłącznie dowodem na siłę Tuska, nie zaś na jej realne polityczne znaczenie. Symboliczna jest sytuacja z jesieni 2008 r., gdy zarząd regionu mazowieckiego odwołał Kopacz ze stanowiska, by zastąpić ją stronnikiem Schetyny – Andrzejem Halickim. Kopacz wpadła w histerię i dopóty wydzwaniała do Tuska, który był za granicą, dopóki premier nie obiecał jej, że cofnie czas. W finale Halicki kierował mazowiecką Platformą przez półtora dnia. Do dziś między nimi iskrzy. Kiedy okazało się, że Kopacz jedzie do Pekinu w rocznicę masakry na placu Tiananmen, Halicki – w minionej kadencji szef Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych – nie omieszkał skorzystać z okazji. – To może być wykorzystane przez chińską propagandę, by pomniejszać koszmar tamtych zdarzeń – oświadczył.
Kopacz nie jest sprawnym politykiem partyjnym. Kiedy po ostatnich wyborach premier postanowił przetasować partię, wyznaczył jej odpowiedzialną rolę. Sam postanowił zmarginalizować Schetynę. A Kopacz miała przejąć ludzi i wpływy innej szarej eminencji – Cezarego Grabarczyka. W finale miała zostać nową prezeską nieformalnej Grabarczykowej „spółdzielni", czyli struktury zrzeszającej regionalnych baronów z drugiego szeregu PO. Operacja zakończyła się całkowitym fiaskiem. „Spółdzielnia" jako grono zwolenników Tuska co prawda z Kopaczową współpracuje, ale jest autonomiczna.
– Podczas obrad zarządu partii Ewa zawsze bezkrytycznie popiera Donalda – mówi jeden ze współpracowników premiera. – Pamiętam, że gdy podczas dyskusji nad oporem PSL wobec wydłużenia wieku emerytalnego Donald oświadczył, że może trzeba będzie wyrzucić ludowców z rządu, to Ewa przyklasnęła. Większość członków zarządu była zdziwiona, bo to oznaczało wzięcie do rządu Palikota.
Tyle że Kopacz ma z Palikotem dobre relacje. Tak opisywał ją w swej rozrachunkowej książce „Kulisy Platformy" wydanej po opuszczeniu partii: „Stanowcza, charakterna, czasem histeryczna kobieta. Czuła, że może sobie pozwolić na więcej w stosunku do Tuska, i z tego korzystała. Nieraz byłem świadkiem, jak wpadała w furię. I jeśli widziałem Donalda naprawdę wyprowadzonego z równowagi, to właśnie przez nią. Ale wszystko uchodziło jej na sucho. Bo też Ewa Kopacz jest strasznie lojalna wobec premiera. (...) Żadna kobieta w Platformie nie ma tak mocnej pozycji jak ona. Z tego względu pojawiły się nawet plotki o romansie Donalda z Ewą. Ale nic na to nie wskazuje".
Owe plotki nasiliły się tuż po tym, gdy Tusk został premierem. W tym samym czasie Kopacz przechodziła przez małżeński kryzys, co plotkarzom układało się w spójną całość.
Tyle że małżeńskie kłopoty Kopacz miały inny charakter i długą, skomplikowaną historię. Jej mąż Marek Kopacz był prokuratorem rejonowym w Skarżysku-Kamiennej. Został odwołany jesienią 2000 r. przez ówczesnego ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego za jazdę po pijanemu. Marek Kopacz miał wtedy nie najlepszy czas. 30 czerwca 1998 r. o godz. 22.08 pod jego samochodem wybuchła bomba. Był półmetek mistrzostw świata w piłce nożnej we Francji. Kopacz miał zwyczaj oglądać wieczorne mecze, a po nich odprowadzał auto na parking. Tym razem się spóźnił, bo w meczu Argentyny z Anglią były karne.
Sprawców wybuchu nigdy nie ujęto, a po tym wydarzeniu Marek Kopacz już się nie pozbierał. W finale odszedł z prokuratury. Także wtedy zaczął się kryzys w małżeństwie Kopaczów. Rozwiedli się po cichu w 2008 r.
Szczególnych relacji Ewy Kopacz z premierem Tuskiem należy szukać na płaszczyźnie prywatnej, ale w zupełnie innym obszarze – w zdrowiu. Kopacz zbliżyła się do Tuska, gdy chorowały jego matka oraz siostra. Potrafiła wyszukiwać odpowiednich lekarzy, jeździła z nimi na konsultacje po całej Polsce. Stanęła na głowie także wówczas, gdy trzeba było zapewnić jak najlepszą opiekę Jarosławowi Wałęsie po wypadku motocyklowym jesienią 2011. To było również bardzo ważne dla Tuska. W Platformie opowiadano potem, że premier często cytował tę historię jako dowód na fantastyczne możliwości polskiej służby zdrowia, która przywróciła młodego Wałęsę ze śpiączki do życia. Tak naprawdę była to jednak opowieść o możliwościach Ewy Kopacz w kulejącym wciąż systemie, którego jako minister naprawić nie zdołała.
W Platformie żartuje się, że ostatnio została kibicem, by także w obszarze „haratania w gałę" zastąpić premierowi dawnych, odtrąconych współpracowników, z którymi dzielił piłkarską pasję. Jeśli dziś jeszcze Tusk ma jakieś resztki dworu, to Kopacz jest tego dworu pierwszą – i jedyną – damą.
Rzeczpospolita
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz